Wiceminister rozwoju Olga Semeniuk-Patkowska, zapytana w Polskim Radiu, podzieliła się ze słuchaczami zaskakującą myślą: od marca ceny będą spadać! To niczym niepoparte stwierdzenie i pomylenie dezinflacji z deflacją. Prostujemy słowa rządowej polityczki
Zacznijmy od wypowiedzi minister Olgi Semeniuk-Patkowkskiej z porannego programu w radiowej Jedynce:
„Faktycznie 16,6 proc. to jest spory spadek, jeżeli mówimy o inflacji miesiąc do miesiąca, ale musimy patrzeć też na inflację rok do roku i tutaj mamy zwyżkę o 0,2 [punktu procentowego], co powoduje tak naprawdę i również z ekonomicznych analiz Ministerstwa Finansów wychodzi, że w marcu będzie tak zwany..."
Proces dezinflacji, czyli realny spadek cen, który będzie odczuwalny przez społeczeństwo
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
W wypowiedzi Olgi Semeniuk-Patkowskiej nie zgadza się nic. Trudno powiedzieć, czy to niewiedza, stres czy próba wprowadzenia odbiorców w błąd i przekonania, że ceny rosnąć już nie będą.
„Drodzy państwo, dobra wiadomość dzisiejszego poranka, od marca dezinflacja, czyli ceny zaczną spadać” – ucieszył się prowadzący program Grzegorz Jankowski, słysząc tę wypowiedź. Prowadzący podbił nieprawdziwe słowa, warto je więc wyprostować.
Nie, ceny nie będą spadać od marca.
A przynajmniej nie wszystkie. Wypowiedź Semeniuk-Patkowskiej sugeruje jednak, że ceny będą spadały generalnie. Nie możemy oczywiście być na sto procent pewni, co stanie się w przyszłości, ale jest to ekstremalnie mało możliwe.
Prześledźmy jej wypowiedź od początku. Rzeczywiście mieliśmy w grudniu znaczący spadek inflacji w stosunku do poprzedniego miesiąca. W listopadzie wynosiła ona 17,5 proc., w grudniu – 16,6 proc. Jako skrót myślowy, pierwsza część zdania jest prawdziwa. Problemy zaczynają się po przecinku. Bo liczby, o których właśnie mówiliśmy, to właśnie inflacja rok do roku.
Publikowany co miesiąc wskaźnik GUS pokazuje nam, jak zmienił się koszt przeciętnego koszyka dóbr w stosunku do tego samego miesiąca rok wcześniej. Innymi słowy, GUS stara się ustalić, na co wydaje swoje środki przeciętne polskie gospodarstwo domowe i pokazać, o ile wzrosły (lub spadły) koszty życia w stosunku do tego samego miesiąca rok wcześniej. W tym teoretycznym koszyku najważniejsza jest żywność, następnie mieszkanie z energią oraz transport.
To nieprawda, że w porównaniu rok do roku mamy „zwyżkę o 0,2 proc.”. W stosunku do grudnia 2021 ceny wzrosły 16,6 proc., co sama wiceminister Semeniuk-Patkowska powiedziała na początku. O 0,2 proc. ceny wzrosły między listopadem a grudniem 2022, czyli w ciągu jednego miesiąca. Swoją drogą to bardzo dobra wiadomość.
„Wzrost miesięczny o 0,2 proc. to tyle, ile powinna wynosić miesięczna inflacja w normalnych czasach. Bardzo nisko, nie spodziewałem się — chyba nikt się nie spodziewał. Szczególnie że w grudniu inflacja zwykle lekko zwyżkuje, ze względu na świąteczną zwyżkę popytu” – mówił nam ekonomista dr Wojciech Paczos.
Wbrew temu, co mówi Semeniuk-Patkowska, nie wynika z tego natomiast, że od marca czeka nas dezinflacja. Do pewnego stopnia z dezinflacją mamy do czynienia już dziś – wskaźnik inflacji spadł już drugi miesiąc z rzędu. Jednak ekonomiści są ostrożni z jej ogłaszaniem, szczególnie że najpewniej w styczniu i lutym zobaczymy wyższe dane niż w grudniu.
To wynik obniżek podatków z początku 2022 roku, które miały ulżyć gospodarstwom domowym i obniżyć ceny. I rzeczywiście, w lutym 2022 inflacja spadła, ale był to tylko chwilowy spadek. W tym roku większość obniżonych (poza żywnością) podatków wróciło do starych stawek. A to oznacza wzrost cen, szczególnie w stosunku do niskiej bazy w lutym 2022 (po obniżeniu cen inflacja wyniosła wtedy 8,5 proc., mniej niż w styczniu).
Dlatego najpewniej w styczniu i lutym obecnego roku inflacja wyniesie więcej niż w grudniu. A potem rzeczywiście wszystko wskazuje na to, że będzie spadała, niestety powoli.
I tutaj dochodzimy do najdziwniejszego stwierdzenia wiceministry Semeniuk-Patkowskiej. Otóż dezinflacja w żadnym stopniu nie równa się spadkowi cen. Dezinflacja to proces, w którym inflacja jest coraz niższa. W krótkim okresie mieliśmy właśnie do czynienia ze spadającą inflacją. Jednak gdy porównamy ją z wynikiem sprzed roku, to jest znacznie wyższa (grudzień 2021 – 8,6 proc., grudzień 2022 – 16,6 proc.).
Proces spadku cen to deflacja. W pierwszym odruchu może się to wydawać pozytywny proces. Przecież oznacza, że płacimy za towary i usługi mniej. Ale zwykle nie jest to dobra wiadomość. Deflacja nie występuje sama z siebie, zwykle łączy się z kiepską sytuacją gospodarczą i niskim popytem. Czyli - ludzie mają mało pieniędzy, więc ich nie wydają, dlatego sprzedawcy muszą obniżać ceny, by zachęcić konsumentów do zainteresowania się ich produktami.
Z całą pewnością deflacja jednak nam w najbliższym roku nie grozi.
Nawet gdyby w marcu inflacja wyniosła – co bardzo mało prawdopodobne – 10 proc., dalej oznaczałoby to ceny wyższe o 10 proc. niż rok wcześniej.
Pani wiceminister mówi też o „realnym spadku cen”, ale to nic nie znaczy. Używamy pojęcia realnego wzrostu (lub spadku) wynagrodzeń. A robimy to po to, by sprawdzić, jak inflacja wpływa na moc nabywczą naszych pensji. Jeśli inflacja jest wyższa niż nasza podwyżka, to realnie nasza pensja spada, bo możemy za naszą pensję kupić mniej.
Ale ceny to wartość jednowymiarowa, to prosta liczba na rachunku.
W tym miejscu można też przypomnieć, że inflacja jest tak naprawdę bardzo skomplikowanym zjawiskiem. Bo rynek jest różnorodny, a wskaźnik inflacji stara się ująć w jednej liczbie dynamikę cen tak różnych produktów i usług jak jogurt naturalny, borowanie zęba i bilet do kina.
Dlatego wskaźnik GUS jest dobry do obserwacji ogólnej dynamiki cen w całej gospodarce, ale może się rozmijać z naszymi doświadczeniami w sklepie. Jednak to, że nasz ulubiony chleb w ciągu roku zdrożał na przykład o 40 proc., nie oznacza, że GUS nas oszukuje. Takie wnioskowanie jest analogiczne do stwierdzenia, że skoro z piątki osób obecnych podczas niedzielnego obiadu w naszym domu trzy głosują na Platformę Obywatelską, to firmy organizujące sondaże z pewnością nas oszukują. Polecamy wystrzegać się takiego myślenia.
A jednak, z jakiegoś powodu, chętnie uznajemy, że w rzeczywistości inflacja jest znacznie wyższa, niż podają oficjalne organy.
W najnowszym sondażu United Surveys dla RMF FM i "Dziennika Gazety Prawnej" ankietowani zostali poproszeni o określenie, jak wysoka jest według nich inflacja. Średnia z wszystkich wskazań wyniosła 43 proc., mediana – 30 proc.
To z pewnością przede wszystkim efekt tego, że ogólna kalkulacja inflacji jest trudna, a najłatwiej odnieść się nam do produktów pierwszej potrzeby, jak artykuły spożywcze. Dr Wojciech Paczos w wywiadzie dla OKO.press w styczniu 2022 mówił jednak, że przeszacowanie inflacji jest naturalne i niewiele nam mówi o samych procesach inflacyjnych:
Jeśli ludziom faktycznie wydaje się, że taka jest inflacja [wówczas w podobnym sondażu wynik wynosił 27 proc.], to znaczy, że uważają, że w ciągu trzech lat wydatki wzrosną dwukrotnie. Przecież to by była katastrofa, mało jest w Polsce ludzi, których budżet by coś takiego udźwignął. […]
Nie wydaje mi się, żeby te wyniki coś nam mówiły. Inflację zawsze przeszacowujemy”.
Z drugiej strony z tych wyników można wyciągnąć wniosek, że Polacy raczej nie przyjmą do wiadomości wypowiedzi polityków PiS, gdy mówią: ceny już za chwilę zaczną spadać. A to właśnie powiedziała przecież Olga Semeniuk-Patkowska.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze