0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: ProcajloProcajlo

Morze Bałtyckie jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych mórz świata. Jego zdolność do samooczyszczenia jest niewielka, bo to akwen niemal zamknięty – z Morzem Północnym łączą go wąskie Cieśniny Duńskie. W efekcie większość zanieczyszczeń pozostaje na miejscu.

Morze zanieczyszczają przede wszystkim pływające po nim statki. Bałtyk trują też zanieczyszczenia z rolnictwa, ścieki komunalne i przemysłowe, które rzekami spływają do morza. Swój udział mają również nielegalne zrzuty ścieków i zatapianie odpadów, również tych toksycznych.

Jest jeszcze jedno zagrożenie: paliwo we wrakach oraz zatopiona po II wojnie światowej amunicja i broń chemiczna.

Najwyższa Izba Kontroli (NIK) skontrolowała, co polskie państwo robi z tym niebezpieczeństwem. Okazało się, że nic. Kontrola objęła okres od 2016 do pierwszej połowy 2019 roku.

„Zarówno administracja morska jak i ochrony środowiska nie rozpoznawały zagrożeń wynikających z zalegania w zatopionych na dnie Bałtyku wrakach ropopochodnego paliwa i broni chemicznej. Nie szacowały też ryzyka z nimi związanego i skutecznie nie przeciwdziałały rozpoznanym i zlokalizowanym zagrożeniom” – czytamy w raporcie z kontroli.

„Może to doprowadzić do katastrofy ekologicznej na niespotykaną skalę”.

Przeczytaj także:

Tylko przy polskim wybrzeżu 415 wraków

NIK, powołując się na dane Biura Hydrologicznego Marynarki Wojennej, podaje, że

„na polskich obszarach morskich zalega ponad 415 wraków, z których około 100 znajduje się w Zatoce Gdańskiej”.

Wraki leżą również w zachodniej części polskiego wybrzeża Bałtyku, np. na podejściu do Portu Świnoujście. Tam częściowo je usunięto, by udrożnić wejście do portu, ale pod wodą pozostawiono zbiorniki. Trochę wraków zalega na obszarze Zalewu Wiślanego, który jest jeszcze bardziej wrażliwy na zanieczyszczenia niż otwarty Bałtyk, bo z Bałtykiem łączy się tylko przez Cieśninę Pilawską.

Położenie wybranych wraków w pobliżu części polskiego wybrzeża. Źródło: "Przeciwdziałanie zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów niebezpiecznych na dnie Morza Bałtyckiego. Informacja o wynikach kontroli", NIK, 2020.

Najgroźniejszym wrakiem polskiego Bałtyku jest zatopiony podczas II wojny światowej nieopodal Gdyni Stuttgart – statek pasażerski, który pod koniec pełnił funkcję pływającego szpitala. W otoczeniu wraku wykryto plamę paliwa o powierzchni ok. 415 tys. m2. A na dodatek zwiększa się zasięg skażenia dna. Już w 2009 roku, jak potwierdziły badania prowadzone przez Instytut Morski w Gdańsku w kwietniu 2016,

doszło tam do lokalnej katastrofy ekologicznej: tam, gdzie na dnie zaległ mazut, powstała tzw. strefa azoiczna, czyli całkowicie pozbawiona życia, „która wraz z plamą poszerza swój zasięg degradując środowisko naturalne”.

Tykającą bombą ekologiczną jest też wrak Frankena – niemieckiego tankowca, który został zatopiony 8 kwietnia 1945 roku przez radzieckie lotnictwo. Leży kilka mil morskich na południowy wschód od Półwyspu Helskiego. Według szacunków Instytutu Morskiego w Gdańsku w jego zbiornikach w dalszym ciągu znajduje się ok. 6 tys. ton paliw i substancji ropopochodnych.

„Skorodowany wrak może pod wpływem własnego ciężaru zapaść się i spowodować nagły wyciek dużej ilości tych substancji” – czytamy w raporcie NIK.

Fatalny pomysł

Po II wojnie światowej zgodnie z postanowieniami konferencji tzw. wielkiej trójki w Poczdamie, zaczęto topić amunicję oraz broń chemiczną. Przyjęto założenie, że należy ją zatapiać na głębokości co najmniej 4 tys. metrów, ale – ze względów ekonomicznych – szybko z niego zrezygnowano. Beczki i skrzynki zaczęły trafiać również do płytkiego Bałtyku.

„W sytuacji ówczesnego braku wiedzy, jak zniszczyć broń chemiczną, metoda jej neutralizacji przez zatapianie była szybka, nie wymagała dużych nakładów finansowych, dawała także pewność, że broń ta nie zostanie wydobyta i wykorzystana” – czytamy w raporcie NIK.

Jednak to, co w 1945 roku wydawało się być rozwiązaniem problemu, w rzeczywistości szybko wygenerowało nowy: ryzyko skażenia chemicznego środowiska oraz realne zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi i bałtyckiej fauny.

Chemikalia na plażach

Pierwszy przypadek wyłowienia przez bałtyckich rybaków broni chemicznej z II wojny światowej odnotowano w 1952 roku. Do dziś miało miejsce 29 takich sytuacji.

Każdy kolejny przypadek wyłowienia tych substancji to ryzyko poparzenia ciała oraz skażenia sieci, czy pokładu kutra. W przypadku kontaktu z iperytem siarkowym, skutki mogą pojawić się dopiero po kilku godzinach.

„Zagrożenie stanowi również możliwość przenoszenia bojowych środków trujących w łańcuchu pokarmowym, a ograniczona kontrola weterynaryjna nie daje konsumentom pewności, że wraz ze zjadanymi rybami do łańcucha pokarmowego nie przedostają się produkty rozpadu bojowych środków trujących” – czytamy w raporcie.
Miejsca zatapiania broni chemicznej na Morzu Bałtyckim. Źródło: "Przeciwdziałanie zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów niebezpiecznych na dnie Morza Bałtyckiego. Informacja o wynikach kontroli", NIK, 2020.

Militarne chemikalia znajdowano także na plażach, również w Polsce – w Dziwnowie, Kołobrzegu i Darłowie. Dodatkowym problemem jest to, że w jednym miejscu zrzucano nie tylko broń chemiczną, ale również nierozbrojone bomby i pociski artyleryjskie. A to stwarza niebezpieczeństwo wybuchu i większego chemicznego skażenia.

60 ton w Głębi Gdańskiej

Bojowych chemikaliów z okresu ostatniej wojny światowej w Bałtyku jest sporo. To co najmniej 40 tys. ton amunicji chemicznej, która zawiera ok. 13 tys. ton bojowych środków trujących.

W samej Głębi Gdańskiej, która częściowo należy do terytorialnych wód polskich, zalega ok. 60 ton amunicji chemicznej zawierającej gaz musztardowy.

Faktycznie jednak te liczby mogą być większe, ponieważ nie dysponujemy pełnymi dokumentacjami. Poza tym, broń była topiona nie tylko w miejscach zrzutu, ale też podczas transportu do miejsc wyznaczonych.

Rządowa spychologia

"Administracja morska (Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej wraz z Dyrektorami Urzędów Morskich: w Gdyni, Słupsku i Szczecinie)

mimo upływu nawet 70 lat od zatopienia statków i broni chemicznej nie dokonała inwentaryzacji dna, tzn. nie rozpoznała miejsc, ilości, rodzaju i stanu materiałów niebezpiecznych

(paliwa i produktów ropopochodnych z wraków oraz bojowych środków trujących i produktów ich rozpadu)" – czytamy w raporcie Najwyższej Izby Kontroli.

Ale lista zastrzeżeń NIK jest dłuższa, m.in.:

  • dotąd w Polsce nie opracowano metodyki i techniki szacowania ryzyka związanego ze skażeniem środowiska morskiego;
  • nie podjęto działań w przypadkach szczególnie groźnych, jak wspomniane statki Franken i Stuttgart;
  • administracja ochrony środowiska (Minister Środowiska, Ministerstwo Klimatu, Główny Inspektorat Ochrony Środowiska) nie prowadzi monitoringu zagrożeń, np. nie monitoruje stężeń bojowych środków trujących oraz produktów ich rozpadu w bałtyckich organizmach żywych (np. rybach, omułkach);
  • Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej nie występował do państw bandery statków zatopionych na polskim Bałtyku o pokrycie kosztów usunięcia wraków lub o pomoc w usunięciu zanieczyszczeń wywołanych przez te jednostki.

„Administracja morska i administracja ochrony środowiska wzajemnie obarczają się odpowiedzialnością za przeciwdziałanie tym zagrożeniom, nie uznając swoich kompetencji, podczas gdy, zdaniem NIK, z przepisów jasno wynika podział obowiązków w zakresie rozpoznania zagrożeń” – czytamy w raporcie.

Minister żeglugi: „nieuzasadnione wzbudzanie paniki”

Przedstawiony raport NIK jest efektem prac podjętych jeszcze w pierwszym kwartale 2019 roku. Wtedy odbył się panel ekspercki, który zapowiadał powstanie obecnego opracowania. Jego uczestnicy podkreślali, że „nikogo już nie trzeba przekonywać, że zagrożenie istnieje”.

Wskazywali przy tym na sytuację wspomnianego wraku statku Stuttgart, z którego wylało się paliw:

„według ekspertów przekroczenia dopuszczalnych stężeń związków niebezpiecznych dla środowiska są rzędu kilkunastu tysięcy”.

„Nagłe ogłoszenie wszczęcia kontroli przez Najwyższą Izbę Kontroli oceniam jako nieuzasadnione wzbudzanie paniki. Jednoznacznie ma to związek z prezesem NIK, który jest politykiem wykorzystującym doniesienia medialne do swoich partykularnych celów” – napisał na stronie resortu Marek Gróbarczyk, szef Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej.

Niezależnie od tego, jakie intencje przyświecały Krzysztofowi Kwiatkowskiemu, który do sierpnia 2019 r. był prezesem NIK, prawda jest, jaka jest:

polskie państwo nie robi nic, by rozwiązać problem „tykających bomb”, jakimi są zalegające na dnie Bałtyku paliwa we wrakach i broń chemiczna.
;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze