Chciałam wiedzieć, czy faktycznie 90 proc. dyscyplinarek sędziów to sprawy za gwałty, kradzieże i jazdę po pijanemu, jak stwierdził premier Morawiecki. Sąd Najwyższy zażądał jednak, bym najpierw wykazała, że te informacje „mają szczególne znaczenie dla interesu publicznego”
Premier Mateusz Morawiecki chwalił się publicznie, że takie właśnie informacje przekazał przewodniczącej Komisji Europejskiej, Ursuli von der Leyen. Chciałam wiedzieć, czy powiedział jej prawdę. Rolą dziennikarza nie jest wierzyć władzy na słowo, tylko sprawdzać, jak słowa mają się do rzeczywistości. I to zwłaszcza gdy te słowa są tak bulwersujące, że „oczy otwierają się bardzo szeroko rozmówcom w Brukseli”.
Sąd Najwyższy odpowiedział mi, że takich danych nie ma. A nawet gdyby miał je dla mnie zebrać, to najpierw muszę wykazać, że wiedza o tym, czy 9 na 10 polskich sędziów jest ściganych dyscyplinarnie za gwałty i kradzieże, „ma szczególne znaczenie dla interesu publicznego”.
Ale skoro tych danych nie ma i dopiero trzeba je zgromadzić, to o czym mówił premier? I czy naprawdę wymaga pisemnego uzasadnienia to, że są to informacje o szczególnie istotne dla publicznego dobra?
Głośne już słowa o dyscyplinarkach dla sędziów padły z ust Mateusza Morawieckiego 19 maja 2022. Brzmiały one tak: „Pamiętam moje spotkanie z panią przewodniczącą [Komisji Europejskiej, Ursulą] von der Leyen, kiedy uświadomiłem ją, że ogromna, ogromna większość,
bodaj powyżej 90 procent tych dyscyplinujących postępowań dotyczyło sędziów, którzy albo jeździli po pijanemu, albo dopuścili się gwałtu, albo jakichś innych kradzieży, to oczy otwarły się bardzo szeroko naszym rozmówcom w Brukseli”.
Wydawałoby się, że zweryfikowanie słów premiera to żadna filozofia. Dyscyplinowanie sędziów to przecież sztandarowy projekt rząd PiS od 2015 roku. Głośno jest o działalności Izby Dyscyplinarnej oraz o ściganych dyscyplinarnie sędziach. Można by więc zakładać, że w tak istotnej sprawie polskie władze prowadzą systematyczną sprawozdawczość. Publikują jakieś raporty, roczne podsumowania. I gdzieś na jakiejś stronie wszystkie te dane po prostu czekają na obywatelki i obywateli.
Nic z tego.
Najbardziej oczywistym adresem, pod który się udałam w poszukiwaniu danych o dyscyplinarkach, jest Sąd Najwyższy. Co prawda, w pierwszej instancji część spraw dyscyplinarnych trafia do sądów apelacyjnych, ale w drugiej - wszystkimi zajmuje się właśnie Sąd Najwyższy. Tam też działa Izba Dyscyplinarna.
Szukałam na stronie SN szczegółowych informacji o tym, za co są ścigani sędziowie. I nie znalazłam. Zresztą, ostatnie sprawozdanie Izby Dyscyplinarnej, z którym możemy się zapoznać, do najświeższych nie należy - dotyczy działalności w 2018 i 2019 roku.
A przecież premier był bardzo konkretny - wymienił konkretne przestępstwa i liczbę: 90 procent. To skąd miał te dane? Można by zakładać, że gdy szef rządu zabiera w takiej sprawie głos i to w sytuacji, gdy w grę wchodzi żywotny interes ekonomiczny naszego kraju - nie posługuje się danymi wyssanymi z palca, tylko wziętymi z wiarygodnego źródła.
Zapytałam więc Sąd Najwyższy:
1) ile jest aktualnie prowadzonych postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów w sprawach o gwałt? 2) ile jest aktualnie prowadzonych postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów w sprawach o kradzież? 3) ile jest aktualnie prowadzonych postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów w sprawach o prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym? 4) ile takich postępowań było prowadzonych w latach: 2019, 2020, 2021? 5) ile ogółem było wszystkich spraw dyscyplinarnych wobec sędziów w latach 2019, 2020, 2021?
Sąd Najwyższy nie udostępnił mi danych, o które wnioskowałam.
Co prawda 1 czerwca 2022 SN opublikował oświadczenie o postępowaniach wobec sędziów, ale pisze tam o sprawach zakończonych uchyleniem immunitetu. I podaje tylko część liczb, które chciałam znać.
Dokładnie wyglądało to tak: Sąd Najwyższy podał informacje o 25 przypadkach zdjęcia sędziom immunitetów (jedna sprawa to podejrzenie gwałtu, osiem - prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwym). Jednak spraw wobec sędziów było 122. Zatem wciąż nie wiemy, czego dotyczyło 97. A premier mówił o „dyscyplinujących postępowaniach”, a nie o postępowaniach zakończonych.
Jednak Sąd Najwyższy tych danych podać nie chce.
W odpowiedzi na mój wniosek SN posłużył się dwoma argumentami.
Po pierwsze, Sąd Najwyższy twierdzi, że danych, które chciałam poznać, po prostu nie ma. SN „nie znajduje się w posiadaniu danych w postaci liczby postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów prowadzonych przez sądy dyscyplinarne przy sądach apelacyjnych” - czytam.
Sąd tłumaczy mi też, że nie może takiej bazy wygenerować automatycznie, „albowiem funkcjonalności takiej nie posiadają informatyczne narzędzia wykorzystywane do obsługi działalności orzeczniczej Sądu Najwyższego”. Gdyby zaś Sąd chciał taką bazę stworzyć, byłoby to „niezwykle czasochłonne”.
„Uzyskanie żądanych przez Panią informacji wymagałoby przeglądu niezwykle dużej liczby wpisów w prowadzonych przez Sąd Najwyższy repertoriach, identyfikacji zarejestrowanych w nich spraw, a także przygotowania końcowej bazy danych zawierającej wyłącznie informacje o liczbie spraw, które spełniają wskazane przez Panią kryteria”.
Czyli: strasznie dużo zachodu, obywatelko.
Drugi argument Sądu Najwyższego jest już zupełnie zdumiewający.
„Uprzejmie proszę o wykazanie, w terminie 7 dni od dnia otrzymania niniejszego pisma, że uzyskanie przez Panią informacji w postaci [i tu lista moich pytań] ma szczególne znaczenie dla interesu publicznego”.
Sąd powołał się przy tym na art. 3 ustawy o dostępie do informacji publicznej: „Prawo do informacji publicznej obejmuje uprawnienia do: 1) uzyskania informacji publicznej, w tym uzyskania informacji przetworzonej w takim zakresie, w jakim jest to szczególnie istotne dla interesu publicznego”.
Czyli: czy to naprawdę takie ważne, obywatelko?
Wiem, że podobną odpowiedź na podobne pytania dostało TVN24.
Zacznijmy od pierwszego argumentu. SN twierdzi, że to, czego się domagamy, to tzw. informacja przetworzona. Czyli: tych danych nie ma pod ręką, tylko ktoś musiałby je dla nas specjalnie zebrać (przetworzyć).
Ale przecież tymi właśnie danymi posłużył się premier Morawiecki. Powoływał się na te dane publicznie - w wypowiedzi dla mediów 19 maja 2022. A co najważniejsze: użył ich jako argumentu w rozmowie na najwyższym szczeblu - podczas negocjacji z przewodniczącą Komisji Europejskiej. No to chyba na czymś się opierał, widział jakiś dokument, papier, plik.
Czyli te dane musiały istnieć. No chyba, że nie musiały i nie istniały. Ale wtedy mamy dowód, że premier nie mówił prawdy.
I tu przechodzimy do odpowiedzi na drugi argument Sąd Najwyższego. Czy udostępnienie mi „żądanych informacji ma szczególne znaczenie dla interesu publicznego”? Oczywiście, że tak.
W interesie publicznym jest bowiem dociekanie, czy:
Stawianie tych kwestii w debacie publicznej jest obowiązkiem prasy. Potwierdza to art. 1 ustawy Prawo prasowe:
„prasa urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej”.
Co więcej, powołanie się na te informacje przez premiera mogło mieć wpływ na przebieg negocjacji w sprawie polskiego KPO. A to ma istotne znaczenie dla przyszłości naszego kraju.
Ponadto trwa debata na temat działalności Izby Dyscyplinarnej. Ta debata toczy się już nie tylko w polskiej sferze publicznej, ale również w europejskich mediach. O Izbie i postępowaniach wobec polskich sędziów piszą media docierające do szerokiej międzynarodowej publiczności, takie, jak „The Guardian” czy Politico.
Premier RP stwierdził, „że ogromna, ogromna większość, bodaj powyżej 90 procent tych dyscyplinujących postępowań dotyczyło sędziów, którzy albo jeździli po pijanemu, albo dopuścili się gwałtu, albo jakichś innych kradzieży”.
Takie stwierdzenie musi budzić najwyższy niepokój opinii publicznej, co do tego, kto sprawuje wymiar sprawiedliwości w Polsce. Sprawdzenie prawdziwości każdego z tych twierdzeń z osobna, poprzez ujawnienie wnioskowanych przeze mnie danych, ma zatem specjalne znaczenie dla interesu publicznego. Wynika wprost z troski o dobro wspólne i przejrzystość państwa.
Co ciekawe, przepisy o dostępie do informacji publicznej nie podobają się obecnej prezes Sądu Najwyższego.
W lutym 2021 roku Małgorzata Manowska zaskarżyła kilka przepisów tej ustawy do TK. Chciała, by TK zbadał zgodność z Konstytucją art. 1, art. 2, art. 4, art. 5, art. 23.
We wniosku do TK Pierwsza Prezes powołuje się między innymi na wyrok Sądu Administracyjnego w Białymstoku z 2020 roku. Sąd pisał, że prawo do informacji jest czasem nadużywane. W jaki sposób? „Nadużywanie prawa dostępu do informacji publicznej polega na próbie korzystania z tej instytucji dla osiągnięcia innego celu niż troska o dobro publiczne, jakim jest prawo do przejrzystego państwa, jego struktur, przestrzeganie prawa przez podmioty życia publicznego, jawność administracji i innych organów”.
Te zakusy Manowskiej na nasze (obywatelek i obywateli) prawo do informacji oburzyły wiele redakcji.
Pisaliśmy wtedy:
„Bez ustawy o dostępie do informacji publicznej nie dowiedzielibyśmy się o milionowych dotacjach dla o. Rydzyka, reprywatyzowanych w Warszawie kamienicach, listach poparcia dla neoKRS czy podejrzanym zakupie respiratorów.
Odebranie nam prawa do informacji publicznej to kolejny krok władzy do zmonopolizowania medialnego przekazu, a tym samym kolejnego ograniczenia demokratycznego państwa prawa. Nie możemy się na to zgodzić”.
Apel podpisało 17 redakcji:
Fakt, Forum, Fundacja Grand Press, Gazeta Wyborcza, Gazeta.pl, Magazyn Press, Newsweek, OKO.press, Przegląd, Polityka, Radio TOK FM, Rzeczpospolita, Towarzystwo Dziennikarskie, TVN24, Wirtualna Polska, Wprost.
Rozprawa w sprawie wniosku Manowskiej miała się odbyć 15 grudnia 2021 roku. Została jednak przełożona i do dziś nie wyznaczono nowego terminu.
Sądownictwo
Małgorzata Manowska
Mateusz Morawiecki
Sąd Najwyższy
dyscyplinarki
fake news
Izba Dyscyplinarna
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze