Premier Morawiecki, minister sprawiedliwości Ziobro oraz dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych — wszyscy oni uważają, że z „wyklętych” wzięła się „Solidarność”. Porównujemy — w punktach — i wyjaśniamy, jak bardzo nie mają racji
Z okazji „Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych” (1 marca) politycy PiS wychwalali historyczne zasługi żołnierzy antykomunistycznego podziemia. Szczególnie chętnie powtarzali, że bez „wyklętych” nie byłoby odzyskania niepodległości w 1989 r.
„Żołnierze Wyklęci są ojcami «Solidarności» i poprzez to są ojcami naszej niepodległości”
— mówił premier Mateusz Morawiecki na terenie byłego Aresztu Śledczego Warszawa-Mokotów, gdzie odbyła się część obchodów.
„Historia przyznała Żołnierzom Wyklętym rację. Bez nich nie byłoby wolnej Polski. Komuniści nie tylko ich mordowali, ale też chcieli, by Polacy o nich zapomnieli. To się nie udało. Prawda zwyciężyła.”
— mówił minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
Trzeba przyznać, że wypowiedzi te nie są jasne. W jakim sensie żołnierze powojennego podziemia (większość złapano lub amnestionowano do 1948 r.) mogło być „ojcami” ruchu „Solidarność” (1980)?
Chyba tylko w jakimś metafizycznym, duchowym wymiarze, bo nie w realnym. Ojcami (i matkami) „Solidarności” - jeśli trzymać się tej metafory - byli ludzie wychowani już w PRL. Warto przypomnieć, że większość liderów „S” urodziła się po wojnie, a jeśli przed nią, to byli oni (i one) zbyt młodzi, żeby wziąć udział w antykomunistycznej partyzantce.
Lech Wałęsa, lider i symbol „S”, urodził się w 1943 r. Andrzej Gwiazda, jego współpracownik, a potem rywal — w 1935 r. Spośród liderów „S” mogła w niej wziąć udział Anna Walentynowicz (ur. 1929 r., a więc o rok później niż czczona dziś przez politykę historyczną władzy 16-letnia Danuta Siedzikówna „Inka”, rozstrzelana w 1946 r.).
Robotnicy, którzy tworzyli „Solidarność”, byli w przytłaczającej większości młodzi lub bardzo młodzi — był to ruch zdominowany przez dwudziesto- i trzydziestolatków. O co więc chodzi Ziobrze i Morawieckiemu? Spróbujmy to rozplątać.
W „Rozmowach niedokończonych” na antenie „Radia Maryja” w poniedziałek 2 marca myśl polityków PiS rozwinął dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, Jacek Pawłowicz.
„Żołnierze Wyklęci byli dla wielu działaczy podziemnych struktur działających w latach 80. wzorem do naśladowania. Ci ludzie, którzy tworzyli konspirację niepodległościową w latach 80., wzorowali się na ich działalności.
Wówczas już starsi panowie, byli żołnierze Armii Krajowej, byli żołnierze NSZ uczyli tych młodych chłopaków, jak mają drukować, jak organizować struktury konspiracyjne, jak się zachowywać w czasie działalności, w czasie przesłuchań po aresztowaniu – niebywała lekcja historii. (…) Gdyby nie Żołnierze Wyklęci, gdyby nie ich postawa i poświęcenie – myślę, że Polska by wyglądała absolutnie inaczej”
— mówił Pawłowicz.
Przy okazji dyr. Pawłowicz dodał jeszcze, że ubolewa nad „zakłóceniem” mszy w intencji „wyklętych” 1 marca przez „grupę środowisk LGBT”.
„Żołnierze Wyklęci walczyli o naszą ojczyznę. W tej chwili żyjemy właśnie między innymi dzięki ich postawie w wolnej Polsce. Oni nam tę drogę do wolnej Polski rozpoczęli”
— mówił. Zapomniał jednak wspomnieć, że protestującym w czasie mszy 1 marca chodziło nie o „wyklętych”, ale o abp. Marka Jędraszewskiego zaproszonego do odprawienia mszy, znanego z homofobicznych wypowiedzi. To przeciwko niemu był protest (relacjonowaliśmy go w OKO.press).
Czy podziemni drukarze w latach 80. uczyli się od weteranów Narodowych Sił Zbrojnych? Być może takie przypadki się zdarzały. Trudno jednak znaleźć o tym informacje w książkach poświęconych drugiemu obiegowi wydawniczemu.
Przejrzeliśmy książki prof. Pawła Sowińskiego „Zakazana książka. Uczestnicy drugiego obiegu 1977-1989” (ISP PAN, Warszawa 2011) oraz Siobhana Doucette’a „Books Are Weapons: The Polish Opposition Press and the Overthrow of Communism” (University of Pittsburgh Press, 2018).
We wspomnieniach działaczy KOR oraz konspiracji stanu wojennego mowa jest raczej o starszych paniach, wówczas emerytkach, które w czasie okupacji niemieckiej były łączniczkami i nosiły w tajemnicy nielegalne wydawnictwa.
Większość jednak musiała się nauczyć wszystkiego sama.
„Czasem przy tej okazji samemu dokonywało się tych samych wynalazków, na które znacznie wcześniej wpadł ktoś inny. Budowanie drugiego obiegu w znacznej mierze polegało na takim »wyważaniu otwartych drzwi«”
— mówił cytowany przez Sowińskiego Kornel Morawiecki, zmarły niedawno ojciec premiera.
Przyznajmy więc: związek pomiędzy żołnierzami antykomunistycznej partyzantki a działaczami „S” jest dość wątły — nawet jeśli uwierzymy dyrektorowi muzeum „wyklętych” na słowo.
Ważniejsze są jednak różnice pomiędzy „S” oraz antykomunistycznym podziemiem powojennym. Były one skrajnie odmienne — zarówno jeśli chodzi o programy polityczne, o metodach działania nie wspominając.
Wyliczmy je:
Jak z leśnej partyzantki mogła wyrosnąć „S”, wielki, pokojowy ruch — to już wiedzą tylko politycy PiS. Oba ruchy były tak różne, że trudno sobie wyobrazić jakieś pokrewieństwo.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze