0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Bryan R. Smith / AFPFot. Bryan R. Smith ...

Coraz więcej jej członków domaga się ujawnienia informacji na temat upadłego finansisty. Jego nazwisko od lat wiązane jest z licznymi teoriami spiskowymi. Śmierć w 2019 roku oficjalnie zakwalifikowano jako samobójstwo, chociaż sporo ludzi ma co do tego wątpliwości.

Afera wokół Jeffreya Epsteina znów przykuwa uwagę – bo jest soczysta, sensacyjna i klikalna. Tego samego nie da się powiedzieć o tytułach w rodzaju: „Kongres znów debatuje nad limitem zadłużenia”. A jednak istnieje powód, by poważne, szanujące siebie medium pochyliło się nad tematem.

Oto bowiem świat trumpizmu toczy dziś wojnę sam ze sobą, a jej skutki mogą okazać się bardzo realne w zbliżających się wyborach do Kongresu.

Jednym z głównych zapalników tego rozłamu okazał się Elon Musk. To właśnie on, w czerwcu, zamieścił (i szybko usunął) wpis na platformie X, w którym napisał: „@realDonaldTrump jest w aktach Epsteina. To dlatego nie zostały upublicznione".

Trump obiecał

Trump – który jako nowojorski magnat nieruchomości obracał się w tych samych kręgach co Epstein – powiedział podczas kampanii prezydenckiej, że „prawdopodobnie” ujawni akta dotyczące sprawy. Teraz wielu jego zwolenników jest rozczarowanych brakiem działań w tej sprawie. Sugestia Muska – jednej z najpotężniejszych postaci Doliny Krzemowej i właściciela największej platformy komunikacyjnej prawicy, a od niedawna kluczowego antagonisty prezydenta – wywołała prawdziwe trzęsienie ziemi.

X, dawny Twitter, przekształcił się po przejęciu go przez najbogatszego człowieka globu w centrum teorii spiskowych i agresywnego dyskursu politycznego. To tam toczy się dziś główna bitwa o narrację: od oskarżeń pod adresem prokuratorki generalnej Pam Bondi po ataki na rzekomych „zdrajców” wewnątrz administracji Trumpa.

W rezultacie, teorie, które kiedyś egzystowały na obrzeżach internetu, dziś zyskują masowy zasięg i trafiają w samo serce amerykańskiej prawicy – coraz bardziej podzielonej i niepewnej wobec swojego dotychczasowego lidera.

Tymczasem zdaniem Trumpa opozycja znalazła „żyłę złota” w sprawie Epsteina i wykorzystuje ją jako narzędzie politycznego ataku.

„Ich nowym OSZUSTWEM jest coś, co od teraz będziemy nazywać AFERĄ EPSTEINA. Moi BYLI zwolennicy połknęli te brednie jak ryba haczyk – z żyłką i ciężarkiem w komplecie” – napisał Trump na platformie Truth Social. „Nic się nie nauczyli i pewnie nigdy nie nauczą, nawet po ośmiu długich latach bycia oszukiwanymi przez Szaloną Lewicę”.

Trump podkreślił, że cała ta sprawa – która rozpaliła debatę po tym, jak jego własny Departament Sprawiedliwości ogłosił, że nie istnieje żadna „lista klientów Epsteina” i nie planuje publikować kolejnych dokumentów – odwraca uwagę od sukcesów jego prezydentury.

„Osiągnąłem w sześć miesięcy więcej niż być może jakikolwiek prezydent w historii naszego kraju, a ci ludzie – podjudzani przez Fałszywe Media i wygłodniałych sukcesu Demokratów – chcą rozmawiać wyłącznie o AFERZE EPSTEINA” – pisał dalej. „Niech ci słabeusze robią dalej robotę Demokratów – nie chcę już ich poparcia!”.

To najbardziej otwarty i gniewny atak Trumpa na własnych sympatyków, z których wielu publicznie wyraża rozczarowanie sposobem, w jaki jego administracja radzi sobie z tą sprawą. Później, już w spokojniejszym tonie, prezydent powiedział z Gabinetu Owalnego, że prokuratorka generalna Pam Bondi może ujawnić „wiarygodne” dokumenty, ale zarazem skrytykował „głupich i nierozsądnych republikanów”, którzy wciąż podnoszą temat.

Choć Trump regularnie bagatelizuje całą aferę jako „brudną” i „nieinteresującą”, jeszcze do środy nie posunął się do tego, by tak wyraźnie odciąć się od niektórych ze swoich najwierniejszych sojuszników. A ci nadal żądają ujawnienia prawdy.

Przeczytaj także:

Pękają najwierniejsi

W kontekście sprawy Epsteina na horyzoncie pojawiają się postacie pełniące funkcję politycznych barometrów. Trzej najważniejsi to:

  • spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson,
  • lider większości w Senacie John Thune
  • oraz senator Lindsey Graham.

Dwaj pierwsi są kluczowi, ponieważ decydują, jakie sprawy trafiają pod obrady Kongresu – w tym ewentualne głosowania nad ujawnieniem akt dotyczących Epsteina. Sugeruję, by przyglądać się zwykle ich wypowiedziom.

Cała trójka, a zwłaszcza Johnson i Graham, znana jest z uległości wobec Donalda Trumpa. Powtarzają jego przekazy bezrefleksyjnie i nie mają odwagi mu się sprzeciwić.

Jeśli którykolwiek z nich zaczyna odstępować od tej linii, to wyraźny sygnał, że presja – ze strony elektoratu, republikańskich kolegów czy opinii publicznej – osiąga punkt wrzenia.

I oto pierwszy z nich zaczął pękać. Mowa o Johnsonie, który udzielił wywiadu jednemu z niezliczonych prawicowych podcasterów i stwierdził, że opowiada się za „przejrzystością” oraz że „wszystko powinno zostać ujawnione, aby ludzie mogli wyciągnąć własne wnioski”.

Spiker Izby dołożył starań, by zaznaczyć, że nadal „ufa Trumpowi” i prokuratorce generalnej Pam Bondi, ale wszyscy – Trump w szczególności – usłyszeli coś zupełnie innego: Johnson dystansuje się od dotychczasowej narracji, że „nie ma tu nic do zobaczenia”.

Problem polega na tym, że to właśnie Johnson kieruje pracami Izby Reprezentantów. To on decyduje, co trafia pod głosowanie, może wspierać stanowisko Trumpa lub przyjąć postawę wyczekującą. Choć inicjatywa ustawodawcza w amerykańskim systemie należy formalnie do kongresmenów, to od czasów Franklina D. Roosevelta znakomita większość projektów ustaw pochodzi de facto z Białego Domu.

Przegłosują ujawnienie listy Epsteina wbrew Trumpowi?

Tymczasem Izba Reprezentantów zajmowała się niedawno poprawką zgłoszoną przez postępowego demokratę z Kalifornii, Ro Khannę, do ustawy regulującej kryptowaluty. Poprawka ta zobowiązywała administrację do ujawnienia wszystkich dokumentów związanych z Jeffreyem Epsteinem.

Wynik głosowania był następujący: 211 republikanów zagłosowało przeciw, 9 wstrzymało się od głosu, 210 demokratów poparło poprawkę, dwóch nie głosowało.

Różnica była minimalna. Gdyby inicjatywa nie pochodziła od przedstawiciela lewicy, lecz od republikanina, rezultat mógłby być inny. I oto przypadek – czy może raczej polityczny instynkt – sprawił, że republikanin z Kentucky Thomas Massie, określający się mianem „konstytucyjnego konserwatysty” i jednocześnie krytyk Trumpa, przygotowuje własną wersję rezolucji w tej sprawie. Ma to być tzw. wniosek o wymuszenie głosowania (discharge petition) – narzędzie pozwalające na przeprowadzenie głosowania nad projektem ustawy bez zgody kierownictwa Izby.

Jeśli wniosek podpisze 218 członków Izby (np. 212 demokratów, Massie i pięciu republikanów), ustawa trafi na salę obrad, niezależnie od stanowiska Mike’a Johnsona.

Teorie spiskowe ważniejsze od Trumpa

Cała sprawa sprowadza się do specyficznej umysłowości elektoratu Trumpa. Ci sami ludzie, którzy bezkrytycznie wspierają byłego prezydenta, są też gorliwymi wyznawcami teorii spiskowych. Każdy republikański polityk, który zagłosuje przeciwko ujawnieniu dokumentów, naraża się na gwałtowne ataki w nadchodzących kampaniach. W prawyborach usłyszy: „Jesteś częścią spisku głębokiego państwa” – z którym Trump przecież obiecał walczyć. Innymi słowy: po raz pierwszy od lat może się zdarzyć, że polityczna cena lojalności wobec Trumpa będzie wyższa niż koszt sprzeciwu wobec niego.

Alt-rightowy strateg Steve Bannon przestrzegł ostatnio, że jeśli temat nie zostanie skutecznie rozbrojony, 10 procent republikańskich wyborców może w ogóle nie pojawić się przy urnach – co mogłoby oznaczać utratę nawet 40 mandatów w Izbie Reprezentantów.

W Białym Domu trwają więc narady: co robić? Czy ujawniać jakiekolwiek dokumenty? Problem polega na tym, że jeśli wyznawcy QAnon i MAGA nie dostaną dokładnie tego, czego oczekują, uznają, że prawdziwe dokumenty nadal są ukrywane.

Sprawa Epsteina

Wypada tymczasem przypomnieć o co z Jeffrey’em Epsteinem w ogóle chodzi.

Wszystko zaczęło się w marcu 2005 roku, gdy 14-letnia dziewczyna zgłosiła na policji w Palm Beach, że została wykorzystana seksualnie przez tego znanego finansistę i multimilionera. Jak zeznała, została zaproszona do jego rezydencji przez starszą koleżankę ze szkoły, by za pieniądze udzielić mu masażu. Wkrótce potem śledztwo wszczęła lokalna policja, która zaczęła przeszukiwać śmieci Epsteina i odkryła m.in. karteczki z imionami i numerami innych dziewcząt.

Były kamerdyner JoseAlessi przyznał śledczym, że Epstein potrafił korzystać z trzech masaży dziennie, a masażystki były coraz młodsze – „najwyżej szesnasto-, siedemnastoletnie”. Mówił też o konieczności czyszczenia po nich gadżetów erotycznych: „masażera” i „gumowego fallusa”, które zostawały w zlewie.

Inny pracownik, Alfredo Rodriguez, również potwierdził, że dziewczęta były niepełnoletnie i widywał je nagie w rezydencji. Wiedział, że Epstein uprawiał z nimi seks. Później Rodriguez próbował sprzedać FBI notes z nazwiskami setek dziewcząt – za co został skazany za utrudnianie śledztwa i zmarł w więzieniu.

W maju 2006 roku policja złożyła akt oskarżenia, w którym zarzuciła Epsteinowi i jego dwóm asystentkom wielokrotne przestępstwa seksualne wobec nieletnich. Prokurator okręgowy Barry Krischer nie postawił jednak żadnych zarzutów związanych z molestowaniem dzieci. Skierował sprawę do wielkiej ławy przysięgłych, która po wysłuchaniu tylko jednej ofiary postawiła Epsteinowi łagodniejszy zarzut: nakłanianie do prostytucji osoby dorosłej.

To wywołało oburzenie policji i w konsekwencji – presję na władze federalne. FBI rozpoczęło śledztwo pod kryptonimem „Operation Leap Year”, a w 2007 roku przygotowano 53-stronicowy akt oskarżenia federalnego. W tym samym czasie prawnicy Epsteina – m.in. Alan Dershowitz i były prokurator Kenneth Starr – rozpoczęli intensywne negocjacje z prokuratorem federalnym Alexandrem Acostą.

Pod koniec września 2007 roku zawarto tajną „umowę o niekaralności” (non-prosecution agreement), która zakładała, że Epstein uniknie federalnych zarzutów, a śledztwo zostanie zakończone. Zgodnie z ustaleniami ofiary nie zostały poinformowane o tej umowie.

W czerwcu 2008 roku Epstein przyznał się w sądzie stanowym do dwóch zarzutów: nakłaniania do prostytucji oraz nakłaniania osoby niepełnoletniej do prostytucji. Skazano go na 18 miesięcy pozbawienia wolności, z czego odbył jedynie 13 miesięcy – w warunkach, które wzbudziły powszechne oburzenie.

Epstein został umieszczony w osobnym skrzydle więzienia hrabstwa Palm Beach, a przez sześć dni w tygodniu wychodził na „prace biurowe”, które – jak się później okazało – były okazją do dalszego wykorzystywania kobiet. Odwiedzały go różne osoby, z którymi – jak zeznał adwokat ofiar Brad Edwards – dochodziło do „kontaktu seksualnego”. Nie wiadomo, czy wszystkie te kobiety były pełnoletnie.

Epstein był zobowiązany do zatrudnienia prywatnego ochroniarza – funkcjonariusza policji z Palm Beach – który miał go pilnować podczas pobytu poza więzieniem. Jednak nadzór ten okazał się iluzoryczny.

W 2009 roku Epstein został zwolniony z aresztu przedterminowo. Choć formalnie objęto go dozorem elektronicznym i zakazem opuszczania rezydencji w Palm Beach, liczne dokumenty wskazują, że swobodnie podróżował do Nowego Jorku i na swoje prywatne wyspy na Karaibach.

W międzyczasie zaczęły pojawiać się kolejne pozwy cywilne – już w 2009 roku było ich co najmniej dwanaście. Epstein rozpoczął proces ugód pozasądowych, wypłacając odszkodowania w zamian za milczenie.

Clinton i inni

W 2010 roku ujawniono listę nazwisk pasażerów jego prywatnych samolotów – tzw. „Lolita Express”. Znaleźli się na niej m.in. Bill Clinton, Alan Dershowitz, były prezydent Kolumbii Andrés Pastrana, a także wiele młodych kobiet.

W 2011 roku dwie ofiary Epsteina wytoczyły federalny pozew przeciwko Departamentowi Sprawiedliwości, zarzucając mu złamanie ustawy o prawach ofiar przestępstw (Crime Victims’ Rights Act). Sędzia Kenneth Marra uznał, że miały rację – ich prawa zostały naruszone, ponieważ nie zostały poinformowane o umowie zawartej z Epsteinem.

W 2012 roku Epstein rozpoczął publiczną kampanię wizerunkową – jako „filantrop i inwestor edukacyjny” zaczął fundować granty naukowe, sponsorować konferencje o pokoju na świecie, a nawet finansować badania nad rakiem i wirusami.

Jego darowizna dla Uniwersytetu Harvarda – 6,5 miliona dolarów – nie została zwrócona mimo zarzutów. Uczelnia uznała, że badania naukowe mają wartość niezależną od moralnych kontrowersji wokół darczyńcy.

Ponad dekadę po tym, jak uniknął poważnych konsekwencji za wykorzystywanie seksualne nieletnich dzięki kontrowersyjnej ugodzie z prokuraturą federalną w Miami, Jeffrey Epstein został ponownie aresztowany.

6 lipca 2019 roku, tuż po przylocie z Paryża na lotnisko Teterboro w New Jersey, funkcjonariusze FBI zatrzymali go w związku z zarzutami o handel nieletnimi na tle seksualnym. Tego samego dnia około godziny 17:30 agenci federalni siłą weszli do jego rezydencji przy Upper East Side w Nowym Jorku, zabezpieczając przy tym dziesiątki tysięcy dolarów w gotówce, setki fotografii nagich nieletnich, dziesiątki diamentów oraz paszport wystawiony na fałszywe nazwisko z miejscem zamieszkania wskazującym Arabię Saudyjską.

Zatrzymany, niepilnowany

Epstein, mający wówczas 66 lat, został oskarżony o przestępstwa popełnione w latach 2002–2005 wobec kilkudziesięciu nieletnich dziewcząt w Nowym Jorku i na Florydzie. Prokuratura podkreślała, że Epstein działał według schematu przypominającego piramidę: ofiary były wykorzystywane nie tylko seksualnie, ale też zmuszane do werbowania kolejnych dziewcząt.

Wniosek o zwolnienie za kaucją – nawet przy zabezpieczeniu w wysokości 100 milionów dolarów oraz propozycji 24-godzinnego monitoringu elektronicznego w jego posiadłości – został przez sędziego Richarda Bermana odrzucony. W uzasadnieniu decyzji sędzia wskazał na „niekontrolowaną skłonność” oskarżonego do kontaktów seksualnych z nieletnimi oraz na wysokie ryzyko ucieczki.

Dodatkowym obciążeniem było to, że Epstein miał w przeszłości próbować wpływać na potencjalnych świadków oraz wypłacać znaczne kwoty pieniężne współpracownikom mogącym złożyć zeznania.

18 lipca 2019 roku Epstein został formalnie umieszczony w areszcie śledczym Metropolitan Correctional Center w Nowym Jorku. Kilka dni później, 23 lipca, został odnaleziony nieprzytomny w celi z obrażeniami szyi. Wówczas trafił na krótko na obserwację psychiatryczną i tzw. „suicidewatch”, czyli obserwację pod kątem tego czy nie będzie chciał popełnić samobójstwa. Jednak już po sześciu dniach, 29 lipca, został z niej zdjęty – mimo iż był więźniem wysokiego ryzyka, a jego śmierć mogła zniweczyć trwające postępowanie federalne i ujawnienie ewentualnych współsprawców.

Dwa tygodnie później, nad ranem 10 sierpnia 2019 roku, Jeffrey Epstein został odnaleziony martwy w swojej celi.

Problem z samobójstwem

Oficjalna przyczyna śmierci: powieszenie. Jednak to, co miało zamknąć sprawę, natychmiast rozpętało jedną z największych fal spekulacji i teorii spiskowych we współczesnej historii USA. Więzienni strażnicy nie dopełnili obowiązku monitorowania celi – nie przeprowadzili obowiązkowej kontroli co 30 minut. Kamery, które miały rejestrować obraz przed celą, nie działały. Jego współwięzień został przeniesiony. A funkcjonariusze, którzy mieli pilnować Epsteina, zasnęli. Wszystko to w jednym z najpilniej strzeżonych aresztów śledczych w kraju.

Kilka tygodni po śmierci, renomowany patolog dr Michael Baden – który nadzorował sekcję zwłok w imieniu brata Epsteina – zakwestionował ustalenia lekarz sądowej, dr Barbary Sampson. W wywiadzie dla Fox News stwierdził, że urazy szyi były „bardziej typowe dla uduszenia niż dla samobójstwa przez powieszenie”. Sampson podtrzymała jednak swoją opinię, uznając śmierć za samobójstwo.

Od początku oficjalna wersja wydarzeń związanych ze śmiercią Jeffreya Epsteina wzbudzała poważne wątpliwości – nie tylko wśród opinii publicznej, lecz także w gronie jego obrońców.

Kiedy 10 sierpnia 2019 roku odnaleziono ciało 66-letniego finansisty w nowojorskim areszcie, prokuratura zawnioskowała o umorzenie postępowania, powołując się na ustalenia miejskiego zakładu medycyny sądowej: samobójstwo przez powieszenie. Prawnicy Epsteina otwarcie zakwestionowali ten werdykt.

– Nie widzieliśmy człowieka zrozpaczonego, załamanego, skłonnego do odebrania sobie życia – mówił adwokat Reid Weingarten podczas posiedzenia sądu federalnego na Manhattanie. – To nie był człowiek, który się poddał.

Weingarten powoływał się na opinię biegłych współpracujących z obroną. Podczas sekcji zwłok stwierdzono u Epsteina złamania kości szyi – urazy częściej występujące w wyniku uduszenia niż samobójczego powieszenia.

Dodatkowo mnożyły się nieprawidłowości proceduralne. Kilka tygodni przed śmiercią Epstein został znaleziony nieprzytomny w celi, z ranami na szyi. Umieszczono go wówczas pod ścisłą obserwacją, jednak – z niewyjaśnionych powodów – zniesiono ten nadzór na kilka dni przed jego śmiercią.

– Warunki w tym miejscu były, delikatnie mówiąc, opłakane – relacjonował Weingarten, opisując nowojorskie więzienie MCC jako „pełne robactwa, stojącej wody i pozbawione światła dziennego”. Jego kolega z zespołu obrończego, Martin Weinberg, poszedł jeszcze dalej, nazywając je „średniowiecznymi”.

Wątpliwości narastają

Dodatkowy cień na całą sprawę rzucały kłopoty techniczne – monitoring wokół celi Epsteina rzekomo uległ awarii, a zapis z kamer został uszkodzony lub zaginął.

– Słyszeliśmy, że nagrania zostały zniszczone lub w ogóle nie działały – mówił Weingarten. – Teorie spiskowe mnożą się z dnia na dzień.

Wątpliwości zgłaszali także przedstawiciele ofiar. Choć prokuratura federalna zapewniała, że śmierć Epsteina jest objęta „aktywnym postępowaniem przed wielką ławą przysięgłych”, pojawiły się głosy domagające się niezależnego dochodzenia sądowego.

– Gdyby sąd objął sprawę nadzorem, mogłoby to zwiększyć zaufanie społeczne – argumentowała adwokatka Gloria Allred, reprezentująca kobiety oskarżające Epsteina o wykorzystywanie seksualne.

Wątpliwości nie krył również ówczesny burmistrz Nowego Jorku, Bill de Blasio. Choć oficjalny raport miejskiego zakładu medycyny sądowej jednoznacznie wskazywał na samobójstwo, de Blasio stwierdził:

– Coś tu się nie zgadza. To nie ma sensu, że tak ważny więzień jak Epstein po prostu został pozostawiony bez nadzoru.

Nie chciał wprost podważać opinii głównej lekarki sądowej, dr Barbary Sampson, ale podkreślał: – Wszyscy chcemy zrozumieć, co naprawdę się wydarzyło. Wiadomo tylko, że nie powinno było do tego dojść. A wciąż nie otrzymaliśmy żadnych przekonujących odpowiedzi.

Słowa te padły wkrótce po tym, jak dr Michael Baden – były lekarz sądowy, wynajęty przez brata Epsteina – publicznie zakwestionował ustalenia autopsji. Jego zdaniem obrażenia ciała jednoznacznie wskazują raczej na uduszenie niż na samobójstwo.

„Nie zabił się sam”

W listopadzie 2019 roku fraza „Epstein nie zabił się sam” zaczęła żyć własnym życiem. Wypowiedział ją na antenie Fox News były komandos Navy SEAL Mike Ritland – i to w programie poświęconym... psu biorącemu udział w akcji likwidacji irackiego terrorysty Abu Bakra al-Bagdadiego.

Pod koniec rozmowy Ritland poprosił o możliwość wygłoszenia „komunikatu publicznego”. Po kilku słowach o odpowiedzialnej opiece nad zwierzętami, dorzucił od niechcenia: – A tak przy okazji, Epstein nie zabił się sam.

Prowadzący program zareagował zakłopotaniem, ale fragment rozmowy błyskawicznie obiegł internet. Zdanie zaczęło funkcjonować jako hasło, które

z jednej strony przywoływało kontrowersje wokół śmierci Epsteina, z drugiej – stawało się ironicznym komentarzem do rzeczywistości.

W tym samym czasie na Fox News wystąpił dr Michael Baden, który jeszcze raz podtrzymał swoje stanowisko: – Uważam, że dowody wskazują na zabójstwo, nie na samobójstwo.

Choć dr Sampson utrzymała w mocy ustalenia o samobójstwie przez powieszenie, rosnąca liczba oficjalnych zapewnień nie uciszała wątpliwości – przeciwnie, tylko podsycała kolejne spekulacje.

Memiczny spisek

Z niepewności i domysłów szybko wyrosła cała kultura memiczna. Internet zalały filmiki, rysunki i komentarze, które pod przykrywką żartu przemycały poważną nieufność wobec wersji oficjalnej.

Z czasem do tematu zaczęli nawiązywać również celebryci. Podczas gali Złotych Globów w 2020 roku Ricky Gervais otworzył swój monolog słowami: – Wiem, że to wasz przyjaciel, ale mnie to nie obchodzi. Epstein nie popełnił samobójstwa.

Ten krótki komentarz – wypowiedziany z uśmiechem i przy oklaskach – wybrzmiał mocniej niż wiele dziennikarskich analiz. Gervais, znany z bezkompromisowego stylu, wplótł teorię spiskową w popkulturowy rytuał – i w ten sposób ugruntował ją w zbiorowej wyobraźni.

W pewnym momencie fraza „Epstein nie zabił się sam” przeniknęła do najbardziej nieoczekiwanych sfer życia codziennego – w tym do aplikacji randkowych. Nie jako temat poważnej rozmowy o systemowej przemocy, lecz jako ironiczny znak rozpoznawczy, który miał pełnić funkcję towarzyskiego filtra.

– Widziałam już wiele dziwnych rzeczy na Hinge, ale pytanie „czy Epstein naprawdę się zabił?” zatrzymało mnie na dłużej – mówiła 26-letnia Pamela z Los Angeles. – Nawet facet z siekierą w zdjęciu profilowym nie zrobił na mnie takiego wrażenia.

Dla niektórych użytkowników aplikacji, wzmianka o Epsteinie była żartem, dla innych – testem ideologicznym, rodzajem deklaracji światopoglądowej. Dla części – jak ujęła to 22-letnia Celeste z Nowego Jorku – po prostu sygnałem złego gustu. – Ludzie myślą, że są oryginalni, ale dla mnie to tylko polityczna wersja tekstu „uwielbiam The Office”.

Zdarzały się też reakcje bardziej ambiwalentne. Jameson, 26-letni nowojorczyk, natrafił na profil, którego autorka zapraszała do rozmowy o śmierci Epsteina. Zaintrygowany, zadał pytanie o jej opinię – odpowiedzi się nie doczekał. „Miłość to iluzja” – skomentował z przekąsem.

Obecność takiego wątku w aplikacjach randkowych, choć z pozoru absurdalna, pokazuje, jak silnie sprawa Epsteina zakorzeniła się w kulturze – również tej nieformalnej, codziennej, lekkiej z definicji. Może być sygnałem dystansu, cynizmu, świadomości społecznej, a czasem – po prostu niezdarnej prowokacji.

W tym sensie pytanie „czy Epstein naprawdę się zabił?” staje się czymś więcej niż memem. Może być próbą sprawdzenia, czy rozmówca orientuje się w temacie, czy jest gotów rozmawiać o rzeczach niewygodnych, trudnych, niewygładzonych. Albo też – jak zauważa Pamela – pytaniem zbyt ciężkim na pierwszą randkę.

Brzydkie swetry świąteczne z Epsteinem

Granice absurdu przekroczono także w branży piwowarskiej. W Clovis, w Kalifornii, lokalny browar Tactical Ops Brewing wypuścił limitowaną edycję piwa, pod którego puszkami nadrukowano hasło „Epstein didn’t kill himself”, wraz z datą 06.11.2019.

Pomysł – jak tłumaczył menedżer browaru Carlos Tovar – miał charakter komentarza społecznego, odpowiadającego na „dużą sprawę, która właśnie teraz rozpala opinię publiczną”.

Na rynek trafiła tylko jedna partia – 54 zestawy niebieskich puszek z ciemnym stoutem Basher. Wiadomość umieszczono w niewidocznym miejscu – jak ukryty żart dla wtajemniczonych, który miał wybrzmieć dopiero przy ostatnim łyku.

Kulminacją tej kulturowej memizacji była świąteczna gorączka zakupów 2019 roku. Setki produktów z napisem „Epstein didn’t kill himself” pojawiły się na platformach sprzedażowych – Etsy, Amazonie, eBayu. Swetry, kubki, bombki, hafty, wianki, a nawet ozdoby z jemiołą.

Największą popularnością cieszyły się tzw. „brzydkie swetry świąteczne” – z ironicznymi hasłami typu: „Elf może siedzieć na półce, ale Epstein sam się nie powiesił” albo wariacją na temat reniferów: „Dasher, Dancer, Prancer, Epstein, Didn’t, Kill Himself, Donner i Blitzen”.

Dla właścicieli małych manufaktur był to niespodziewany hit sezonu. Kim z The Twisted Crafts chwaliła się, że jej bombki wyprzedały się w dwa dni. Inni mówili o kilku zamówieniach dziennie – liczbach może niewielkich, ale znaczących w skali niezależnego rękodzieła.

Dlaczego Boże Narodzenie? Sprzedawcy wskazywali na kontrast między radosnym, rodzinnym kontekstem a mroczną treścią – idealny materiał na viralowy żart. – Chodzi o to, żeby zaskoczyć odbiorcę pozornie przypadkowym tematem, a potem: bum, Epstein – mówiła jedna z rzemieślniczek.

Część z nich przyznawała otwarcie, że nie wierzy w oficjalną wersję wydarzeń. Sandra z Cooper Creek Designs pisała: – Mam wrażenie, że większość ludzi sądzi, że on naprawdę się nie zabił. Dla wielu klientów to po prostu symboliczny protest wobec kłamstwa.

Fakt, że jeden z najciemniejszych skandali ostatnich lat stał się motywem na świąteczne ozdoby, mówi wiele o współczesnej kulturze – o sposobach oswajania traumy przez ironię, dystans, czarny humor.

– To wszystko jest tak chore, że jeśli nie możemy nic z tym zrobić, to chociaż się z tego pośmiejmy – podsumował jeden z producentów.

Wróćmy do lata 2025 roku. Co może zrobić prezydent?

Strategia „przemilczmy i może przejdzie” zdaje się zawodzić. Afera wokół Jeffreya Epsteina nie cichnie, przeciwnie – nabiera politycznego ciężaru i zaczyna dzielić Partię Republikańską. Donald Trump, jak pokazuje jego nerwowość i rosnące napięcie w mediach społecznościowych, staje przed koniecznością reakcji. Pytanie brzmi: co może zrobić?

Spełnić oczekiwania najtwardszego elektoratu

Najbardziej radykalnym posunięciem byłoby stworzenie fałszywych dokumentów: list klientów, potwierdzeń płatności, notatek – czegokolwiek, co sugerowałoby, że to Demokraci lub celebryci o lewicowych poglądach korzystali z „usług” Epsteina. Tego typu operacja dezinformacyjna, choć skrajnie ryzykowna, nie byłaby sprzeczna z dotychczasowym stylem działania otoczenia Trumpa. Problem w tym, że w epoce pozwów o zniesławienie i brutalnej wojny informacyjnej, taki manewr mógłby obrócić się przeciwko inicjatorowi – i to błyskawicznie.

Utrzymać narrację mglistych niedopowiedzeń

Inną drogą mogłoby być podtrzymanie atmosfery niedomówienia i teorii – bez ujawniania czegokolwiek. Trump, występując np. w programie jednego z życzliwych mu komentatorów, mógłby zasugerować, że „jeszcze nie czas” na publikację dokumentów, bo ich ujawnienie daje mu polityczną przewagę. Tego rodzaju aluzje pozwalają bazie wierzyć, że prezydent trzyma w zanadrzu „coś wielkiego”, a przeciwnicy mają się czego bać. To gra na czasie i lojalności.

Przykryć aferę masą innych spraw

Stara taktyka „zalewu informacyjnego” – publikacja setek tysięcy stron dokumentów, z których tylko niewielka część miałaby jakiekolwiek znaczenie – mogłaby dać chwilowy oddech. Dokumenty rzeczywiste, nieistotne lub spreparowane mogłyby posłużyć za tło, na którym użytkownicy internetu doszukiwaliby się ukrytych znaczeń. To sposób na odwrócenie uwagi i rozproszenie narracji.

Znaleźć kozła ofiarnego

Trump potrafi poświęcać ludzi, jeśli wymaga tego sytuacja. Idealną kandydatką na „winowajczynię” wydaje się prokuratorka generalna Pam Bondi – osoba lojalna wobec prezydenta, ale nieciesząca się sympatią najbardziej radykalnych środowisk. W przeszłości była związana z establishmentem Partii Republikańskiej na Florydzie, nie broniła wystarczająco głośno uczestników szturmu na Kapitol, a w dodatku pracowała dla Pfizera – co dla środowisk antyszczepionkowych jest wystarczającym powodem do nieufności. Problem w tym, że jej dymisja nie rozwiąże kwestii samej treści dokumentów – a oczekiwania rosną.

Powołać specjalnego prokuratora

Wśród republikanów coraz głośniej mówi się o powołaniu specjalnego śledczego, który „dotrze do prawdy”. Kandydatem forsowanym przez skrajną prawicę jest Matt Gaetz – polityk oskarżany wcześniej o przestępstwa seksualne. Tego typu nominacja może przynieść więcej szkody niż pożytku: nawet jeśli Gaetz podjąłby się prowadzenia dochodzenia, istnieje poważne ryzyko, że środowiska QAnon i MAGA uznają go za „kolejnego zdrajcę”.

Donald Trump i jego otoczenie wpadli w pułapkę własnych narracji. Im dłużej trwa cisza wokół dokumentów Epsteina, tym większy głód sensacji wśród jego własnych wyborców. Możliwe, że jak wiele razy wcześniej, sprawa rozmyje się w szumie medialnym. Ale jeśli tym razem nie – jeśli teoria spiskowa przestanie być bronią i zacznie działać jak bumerang – Trump będzie musiał sięgnąć po rozwiązanie nie tylko ryzykowne, ale być może również nieodwracalne.

;
Radosław Korzycki

Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.

Komentarze