Jak media opowiadały o sprawie Gisele Pelicot? Mamy spokojne, urokliwe przedmieścia, udane małżeństwo i nagle mąż okazuje się potworem. Miałam nadzieję, że w czasach „me too” mniej będzie „baśni”, w których pojawia się czarny charakter, a więcej analizy społecznych i psychologicznych wymiarów przemocy seksualnej
Gdybym miała wskazać potwora, jak określa się Dominiqu’a Pelicot, wskazałabym system edukacji zdrowotnej/seksualnej na całym świecie. Obserwując sprawę Gisele Pelicot, jej heroiczną walkę, miałam kilka refleksji.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Pierwsza dotyczyła doniesień medialnych. Tego, jak autorzy i autorki rysują tło – mamy spokojne, urokliwe przedmieścia, udane małżeństwo i nagle mąż okazuje się potworem. Tak jakby ten potwór pojawił się z zewnątrz, z jakiegoś innego świata. Miałam nadzieję, że w czasach „me too” mniej będzie „baśni”, w których pojawia się czarny charakter, ale finalnie wszystko się dobrze kończy, a więcej realistycznych odniesień do psychologicznych i społecznych wymiarów przemocy seksualnej. Jej powodów i tła.
Druga refleksja dotyczyła innej kobiety, która również heroicznie walczyła o sprawiedliwość i której proces był pierwszym procesem transmitowanym na żywo w Stanach Zjednoczonych. Jednak nikt wówczas nie nazywał jej bohaterką, wręcz przeciwnie – określenia płynące w jej stronę nie były oznaką wsparcia, lecz napiętnowaniem. Cheryl Araujo jako pierwsza kobieta w historii oskarżyła nie tylko gwałcicieli, ale także świadków, o zachęcanie do gwałtu, dopingowanie w trakcie gwałtu i nieudzielenie pomocy. Jako młoda kobieta, która sama weszła do baru i w dodatku wypiła tam drinka, została potraktowana jak winna swojej tragedii.
Nikt wówczas nie nazywał jej oprawców oraz osób dopingujących – potworami. W trakcie procesu przeszedł marsz ok. 16 tys. osób, którego hasłem przewodnim było złagodzenie kar oprawcom. Za to Cheryl była tą, która „sama się o to prosiła”. W trakcie tego procesu (jak i wielu innych) ofiara stała się sprawcą, a sprawcy – ofiarami.
Tragizm obu sytuacji polega na tym, jak społecznie odbierane są sprawy o zgwałcenie. Różnica pomiędzy obiema sprawami z kolei obejmuje wiek ofiar, status społeczny i materiał dowodowy. Czy znaczenie ma też upływający czas i zwiększenie świadomości społecznej dotyczącej mitów na temat zgwałcenia?
Sprawy, w których osoba pokrzywdzona nie ma świadomości popełnianego czynu, mają (lub miały od czasu procesu Dominiqu’a) niewielkie szanse na pełnomocny wyrok i skazanie sprawców. Większość osób, które przeżyły takie gwałty, nie decyduje się na zgłoszenie zdarzenia właśnie ze względu na to, jak będą traktowane w sądzie. Agencja Praw Podstawowych Unii Europejskiej, która w 2014 roku przeprowadziła szeroko zakrojone badania nad rozpowszechnieniem przemocy w Państwach Europy (wzięło w nich udział 42 tys. respondentek), wskazuje brak wsparcia społecznego oraz wykluczenie ofiar jako łamanie podstawowych praw człowieka (link do raportu tutaj). Ponadto, jak wskazuje raport, co dwudziesta kobieta badana była ofiarą jakiejś formy przemocy.
Ich badania głównie skupiały się na aktach przemocy seksualnej, w której zastosowana była groźba słowna lub grożenie jakąś bronią. Możemy jedynie przypuszczać, jak wiele osób doświadczyło przemocy w formie, jakiej doświadczyła jej Gisele – w białych rękawiczkach, z rąk osób, którym ofiara ufała lub które znała.
Dane dostępne na stronie Rape Crisis Centre w Wielkiej Brytanii wskazują, że jedynie 15 do 30 procent przypadków gwałtów jest zgłaszanych na policję. W Polsce, z dostępnych raportów policyjnych, w 2021 roku było jedynie 2257 postępowań wszczętych. Tymczasem tylko w jednym z badań przeprowadzonych do mojej pracy doktorskiej w tym samym roku, co piąta uczestniczka badania deklarowała doświadczenie przemocy seksualnej w dorosłości. W badaniu wzięło udział 556 respondentów i respondentek.
Tabletki gwałtu (GHP – kwas gamma-hydroksymasłowy), czyli środek odurzający używany w celu ubezwłasnowolnienia ofiary, nadal cieszą się dużym powodzeniem. Rzadko można jednak spotkać w przestrzeni publicznej komunikaty „nie używaj tabletki gwałtu, bo czeka Cię za to nieuchronna kara”. Można za to spotkać mnóstwo akcji społecznych obejmujących komunikację kierowaną do kobiet, aby uważały na swoje drinki, nie chodziły same do klubów, nie rozmawiały z nieznajomymi, nie piły alkoholu…właściwie, to najlepiej, żeby zostawały same w domu.
Na portalach poświęconych bezpieczeństwu w klubach czy ogólnie bezpieczeństwu podczas wyjść towarzyskich są niezliczone ilości porad, jak uchronić się przed podaniem środka w postaci tabletki gwałtu, tymczasem sposoby podania ulegają modyfikacji (dziś słyszy się o iniekcji środka poprzez zastrzyk lub rozpylenie gazu). I znowu mamy do czynienia z próbą skontrolowania tego, co jest niekontrolowalne – nie my jesteśmy odpowiedzialni/odpowiedzialne za działania drugiego człowieka. To te osoby powinny czuć, że są odpowiedzialne za swoje czyny i wiedzieć, że za takie działania czeka je kara.
Funkcjonujące do niedawna zapisy w Kodeksie karnym przenosiły odpowiedzialność z przestępców na ofiary. W 2024 roku wprowadzono zmiany w Kodeksie karnym, które jednak nadal potrzebują czasu, aby zacząć funkcjonować też w szerszym społecznym dyskursie:
Po zażyciu wspomnianych wyżej substancji osoba nie ma szans stawiania czynnego oporu podczas niechcianych czynności seksualnych. Brak czynnego oporu to zresztą nie tylko wynik zażywanych substancji. W trakcie zagrożenia w postaci przemocy seksualnej ofiary najczęściej się zamrażają (tzw. bezruch toniczny, ang. „tonic immobility”) – jest to jedna z podstawowych form obronnych organizmu, w trakcie której ofiary nieruchomieją i nie są w stanie nic zrobić ani krzyczeć.
To bezpośrednio kłóci się z przez lata funkcjonującym zapisem w prawie karnym (art. 197 kk), w którym mowa była o przemocy, groźbie lub podstępie. Niedawne zmiany obejmują zapisy, które wprost podkreślają aspekt braku uzyskanej zgody na czynności seksualne. Wejdą w życie 13 lutego 2025 r. Nie wiadomo jednak, jak długo będzie funkcjonowało w naszej świadomości przekonanie, że sprzeciw musi być wyrażony ponad wszelką wątpliwość (przez lata taka była wykładnia tego przepisu).
Właśnie dlatego sprawa Gisele jest tak ważna – jest to pierwszy tak poważny i głośny wyrok w sprawie, w której osoba poszkodowana nie miała szansy stawiać czynnego oporu. I pierwszy, w którym skazano ponad 50 osób.
W 2015 roku norweska organizacja Care tworzy kampanię społeczną, która doskonale pokazuje jak język, którego używamy, kształtuje rzeczywistość.
W kampanii słyszymy historię opowiedzianą przez nienarodzoną jeszcze dziewczynkę, o tym, jak używanie określeń pejoratywnych względem jednej z płci (w tym przypadku – kobiet) może w konsekwencji prowadzić do przemocy. Kampania przede wszystkim kieruje naszą uwagę na mowę nienawiści. Na komunikację, która tworząc wyłomy w postrzeganiu jakiejś grupy społecznej z szacunkiem, finalnie prowadzi do tragicznych konsekwencji.
W moim odczuciu najważniejsza w tej kampanii jest perspektywa ukazująca efekt kuli śnieżnej – to, co dla jednej osoby będzie „tylko” żartem, dla innej może być przyzwoleniem do pójścia o krok dalej.
Dlaczego komunikacja i język ma takie znaczenie? Przede wszystkim dlatego, że często nie zwracamy na nią początkowo uwagi.
Kiedy jeszcze studiowałam, chodziłam na wykłady obejmujące mechanizmy przemocy w rodzinie. Usłyszałam na nich, że w sądach nadal pojawiają się komunikaty ze strony obrońców, że „jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”. Kampania społeczna, w której pojawił się komunikat „bo zupa była za słona” również stała się przyczynkiem do żartów. Komunikaty „pij, pij, będziesz łatwiejsza” nadal pojawiają się w komunikacji społecznej notorycznie. Nierzadko spotkałam się także z komunikacją, w której seks miał być kartą przetargową w relacji i „nagrodą” za dobrze wykonane zadanie.
Taka komunikacja tworzy rzeczywistość, w której pojawia się przyzwolenie na coś, co napotkane w życiu, jest realnie czyjąś krzywdą. I czyjąś przemocą.
Nasza komunikacja nie ogranicza się jedynie do słów. I to jest kluczowe w sprawach o przemoc seksualną – nie musimy mówić, aby wyrazić sprzeciw. Każdy powinien to rozumieć. Ale jak mamy to rozumieć i wprowadzać w życie, jeśli od najmłodszych lat temat seksu jest tematem tabu? Skoro w otwartej komunikacji z dziećmi nie nazywamy części ciała poprawnie – cipką, pochwą, penisem i odbytem?
Słowa te nabrały już takiej wartości pejoratywnej, że szokujące jest używanie ich przy dziecku (a pewnie dla wielu osób również w niniejszym tekście). A w gruncie rzeczy są to poprawne nazwy części naszego ciała.
Ostatnio przeczytałam fantastyczny wpis Anny Krawczyk z organizacji „Dajemy dzieciom siłę”. Pisała właśnie o języku, którego mogą używać dzieci molestowane seksualnie, a którego nie używają dorośli. Kluczowe w tym wpisie jest to, że
edukacja zdrowotna/seksualna, tworząc przestrzeń do poprawnego nazywania części ciała uczy także stawiania granic oraz przybliża temat świadomej zgody.
Wyrażania sprzeciwu, a także oceny, czy osoba, z którą chcę uprawiać seks, jest świadoma tego, co się dzieje i świadomie zgadza się na ten kontakt ze mną.
Jeśli nie uczymy się tego w szkołach lub od naszych opiekunów, to będziemy dalej uczyć się tego z innych źródeł – dzieci, dorastające młode osoby, szukają tych informacji, bo CHCĄ wiedzieć, czym ten seks jest. I słusznie, bo seks jest pięknym, przyjemnym, intymnym i podniecającym aktem między świadomymi tego aktu osobami.
Dużo szybciej jednak młodzi znajdą mity na temat seksualności oraz strony internetowe, w których fantazja o przemocy staje się rzeczywistością nagraną na filmie. To nie będą materiały edukacyjne. Rozmowa na temat seksu i naszej seksualności pozwala zobaczyć dwie perspektywy – perspektywę ochronną i perspektywę uważności na drugiego człowieka. Czemu tak trudno nam przyjąć, że to nie seks jest zły, a przekraczanie cudzych granic i robienie czegoś wbrew czyjejś woli?
Świadoma zgoda, rozmowa o niej i tworzenie przestrzeni do jej społecznego rozumienia powinna być podstawą naszej edukacji zdrowotnej.
Tymczasem w obliczu tak ważnej dyskusji społecznej, można spotkać komentarze, które świadczą o całkowitym braku zrozumienia, czym świadoma zgoda w rzeczywistości jest – takie jak np. komentarz o podpisywaniu umów przed aktem seksualnym. Komentarze te, wyrażające obawę, że teraz to wszyscy będziemy zagrożeni sprawami sądowymi i oskarżeniami o gwałty podszyte są mitem dotyczącym fałszywych oskarżeń.
W psychologii funkcjonuje pojęcie heurystyki dostępności – informacje silnie nacechowane emocjonalnie szybciej będą przywoływane w procesie wydawania sądów na temat jakiegoś zjawiska. Tak jak w przypadku katastrof lotniczych – statystycznie w katastrofach lotniczych ginie mniej osób i są one znacznie rzadsze niż wypadki samochodowe. Jednak to latania ludzie znacznie częściej się boją niż jazdy samochodem.
Podobny mechanizm widzę w społecznym postrzeganiu fałszywych oskarżeń o przemoc seksualną. W doskonałym reportażu Jona Krakaura „Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim” autor odnosi się między innymi do tego problemu, powołując się na badania Lisaka i współpracowników z 2010 roku i podkreśla, że fałszywe oskarżenia o przemoc seksualną dotyczą ok. 2 do 10 procent zgłoszonych spraw.
Czym zatem jest świadoma zgoda? To uważność na drugiego człowieka i jego komfort w trakcie kontaktów seksualnych, wyrażana często komunikatami pozawerbalnymi. Ale jak mamy rozmawiać o świadomej zgodzie i wejść na takie wyżyny uważności, gdy problem leży u samych podstaw komunikacji?
Skoro jesteśmy przy języku kreującym naszą rzeczywistość, przejdę teraz do warstwy, która dla mnie jest bodaj najważniejsza w sprawie Gisele Pelicot – mitów na temat przemocy seksualnej.
Ta sprawa jest przełomowa też dlatego, że kompletnie nie pasuje do społecznego rozumienia gwałtu. Mamy przemoc zastosowaną przez osobę znaną i bliską osobie pokrzywdzonej, która krzywdzi ją we własnym domu, nie doprowadzając do pobicia czy innego fizycznego zranienia. Mamy osobę pokrzywdzoną, która nie zachowuje się jak „typowa” ofiara, która nie miała szansy wyrazić sprzeciwu i która walczy o swoje prawo do sprawiedliwego procesu, nie wstydząc się tego, co było czynami jej męża.
W 2012 roku powstał raport, w którym autorki podjęły się analizy jakościowej wniesionych spraw o przemoc seksualną w Los Angeles. Ich analiza doprowadziła je do konkluzji, która jest w gruncie rzeczy doskonałym odniesieniem do często pojawiającej się w dyskursie społecznym kultury gwałtu: osoby przyjmujące zgłoszenia o przemoc seksualną, sygnowały je opisami, które miały na celu wczesną weryfikację prawdziwości zeznań – „real rape” (ang. „prawdziwy gwałt”).
Określenie „real rape” kryło w sobie konkretną perspektywę zdarzenia, ofiar i sprawców: powinna to być osoba nieznana ofierze, ofiara powinna reagować silnymi emocjami, powinna pojawić się broń i grożenie bronią oraz znaczące ślady walki. Wówczas taka sprawa miała szansę na skierowanie do prokuratury.
Tymczasem, jak mogliśmy obserwować przez ostatnie kilka miesięcy, takie zdarzenia mają miejsce w zaciszu domowym i uwzględniają działania osób ofierze znanych, którym ufała. Sprawa Gisele pokazuje nam również, że nie mamy jednego „potwora z Awinionu”, a ponad 70 osób, które brało udział w czynności seksualnej z nieprzytomną, niereagującą na nic kobietą. I które otrzymały „zgodę” na stosunek seksualny nie od Gisele, a od jej męża.
Czy to nie powinno dać nam do myślenia?
Problemem nie jest jeden potwór, a brak podstawowej edukacji i społeczne przyzwolenie na seks, który nie jest w pełni świadomy?
W tekście używam określenia „ofiara”, jednak znacznie bliższe mi jest angielskie określenie „survivor” („osoba ocalała”, w tym kontekście: osoba, która przeżyła pewne traumatyczne zdarzenie), które coraz częściej pojawia się w artykułach anglojęzycznych.
Trudno znaleźć dobry, polski odpowiednik słowa „survivor”. Dla mnie bohater/bohaterka jest optymalne. To na tych osobach powinnyśmy skupiać naszą empatię, to na ich potrzeby powinnyśmy być wyczulone/wyczuleni, to one są bohaterami/bohaterkami tych strasznych historii. Taką bohaterką jest Gisele. Taką bohaterką była Cheryl. I takimi bohaterkami, bohaterami i osobami bohaterskimi są tysiące kobiet i mężczyzn, chłopców i dziewczynek, osób niebinarnych, które przetrwały okrucieństwo przemocy seksualnej.
Niech ich walka nie pójdzie na marne i pozwoli zwiększać świadomość społeczną – NASZĄ świadomość. Świadomość powielanych mitów na temat przemocy seksualnej, które przedostając się do narracji społecznej, tworzą zakrzywiony obraz rzeczywistości. Uniemożliwiają realistyczną ocenę faktów i nierzadko prowadzą do wykluczenia bohaterek przemocy seksualnej, prowadząc do milczenia osób, które tak jak Gisele, nie mają się czego wstydzić ani za co obwiniać.
Zwiększenie świadomości społecznej powinno obejmować także temat tego, czym jest konsensualny seks i dlaczego wcale nie wymaga „podpisania umowy”. Zmiana w zapisach karnych jest niezbędnym elementem, umożliwiającym sprawiedliwy proces obu stronom, nie zaś tylko stronie oskarżonej.
Cheryl Araujo walczyła o swoje prawo do sprawiedliwego procesu w 1983 roku, obserwowana przez tysiące widzów śledzących jej heroiczną walkę. W późniejszej analizie procesu i uzasadnienia transmitowania sprawy na żywo amerykański Senat określił sytuację Cheryl jako tragiczną w konsekwencjach nie tylko ze względu na traumę przemocy seksualnej, ale również traumę związaną z transmisją i mierzenia się z opinią publiczną.
Ponad czterdzieści lat później, w 2024 roku Gisele Pelicot wyszła z Sali sądowej z podniesioną głową, mówiąc, że swoją walkę toczyła również dla innych bohaterek, aby nie bały się zgłaszać i nie wstydziły się czynów, których wstydzić się powinni oprawcy.
I chociaż nadal czeka nas mnóstwo pracy nad społecznym postrzeganiem osób, które doświadczyły przemocy seksualnej oraz ich oprawców, to jeśli będziemy kuć żelazo, póki gorące, mamy szansę na prawdziwą zmianę społeczną. Zacznijmy od innej narracji.
(więcej na temat zmiany definicji przemocy seksualnej i jej wpływu na postępowanie karne znajduje się tutaj i tutaj).
Jeśli doświadczyłaś przemocy seksualnej lub znasz kogoś, kto tego doświadczył, zgłoś się do Fundacji Feminoteka (888 88 33 88). Jeśli chcesz wiedzieć więcej o statystykach i mechanizmach przemocy zapraszam na stronę Feminoteki (https://feminoteka.pl/) lub na stronę stowarzyszenia RAINN (https://rainn.org/).
Doktor nauk społecznych (psychologia), psychotraumatolożka, pracująca głównie z osobami po doświadczeniu przemocy seksualnej. Zakres zainteresowań naukowych obejmuje pojęcie dobrostanu i psychopatologii, rolę zasobów w pracy terapeutycznej, rolę reakcji społecznych na opowieść o doświadczeniu traumatycznym w procesie zdrowienia oraz rozumienia konsekwencji zdarzeń traumatycznych na poziomie społecznym. Współpracuje z Uniwersytetem SWPS oraz Fundacją Feminoteka.
Doktor nauk społecznych (psychologia), psychotraumatolożka, pracująca głównie z osobami po doświadczeniu przemocy seksualnej. Zakres zainteresowań naukowych obejmuje pojęcie dobrostanu i psychopatologii, rolę zasobów w pracy terapeutycznej, rolę reakcji społecznych na opowieść o doświadczeniu traumatycznym w procesie zdrowienia oraz rozumienia konsekwencji zdarzeń traumatycznych na poziomie społecznym. Współpracuje z Uniwersytetem SWPS oraz Fundacją Feminoteka.
Komentarze