0:00
0:00

0:00

Reporter Onetu Bartłomiej Bublewicz wraz z operatorem wjechali w piątek 3 września 2021 na teren, który został objęty stanem wyjątkowym.

Dziennikarze, niezatrzymywani przez żadne służby, dojechali aż pod granicę z Białorusią, do Usnarza Górnego. Kiedy Onet wyemitował nagrany materiał, z skontaktowali się z nimi policjanci z komendy w Hajnówce i zaprosili do siebie, żeby „po cichu załatwić sprawę”. Jednak na miejscu zarekwirowali sprzęt, a reporterzy usłyszeli zarzuty karne.

"Nie czuję, żebyśmy w jakikolwiek sposób złamali prawo, to ostatnia rzecz, jaką chciałby robić dziennikarz" – mówi OKO.press Bublewicz.

Strefa wolna od mediów

W czwartek 2 września o godz. 22:00 w Dzienniku Ustaw opublikowano rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie ograniczeń wolności i praw w związku z wprowadzeniem stanu wyjątkowego na obszarze 183 miejscowości w pasie przy granicy polsko-białoruskiej.

Rozporządzenie wprowadza na tym terenie szereg ograniczeń wolności i praw obywatelskich, m.in. tych dotyczących pracy dziennikarskiej:

  • zakaz utrwalania za pomocą środków technicznych wyglądu lub innych cech miejsc, obiektów lub obszarów obejmujących infrastrukturę graniczną;
  • ograniczenie dostępu do informacji publicznej.

Obostrzenia oznaczają także, że zmuszeni do opuszczenia terenów przygranicznych zostali relacjonujący wydarzenia dziennikarze, interweniujący posłowie oraz aktywiści. Mariusz Kamiński, szef MSWiA, zapowiedział to wprost.

„Wiem, że to przykrość dla dziennikarzy, którzy chcą być jak najbliżej. Możecie relacjonować, ale poza pasem obowiązywania stanu wyjątkowego. Na przykład poprzez kontakt z mieszkańcami” – mówił Kamiński 2 września. „Dziennikarze są osobami nieuprawnionymi do przebywania w strefie".

Dziennikarze i aktywiści mieli wynieść się z terenu objętego stanem wyjątkowym do północy w czwartek 2 września.

Przeczytaj także:

Bublewicz: żadnych kontroli aż do granicy

Następnego dnia rano dziennikarze Onetu – Bartłomiej Bublewicz i operator – postanowili pojechać do strefy objętej stanem nadzwyczajnym.

"Nie czuję, żebyśmy w jakikolwiek sposób złamali prawo, to ostatnia rzecz jaką chciałby robić dziennikarz.

Pojechaliśmy, żeby nagrać pierwszy checkpoint policyjny, zobaczyć jak wyglądają te kontrole, czy zapisy rozporządzenia są w praktyce realizowane. Żeby to sprawdzić, musieliśmy tam pojechać" – mówi w rozmowie OKO.press Bublewicz.

Dziennikarze Onetu, których stan wyjątkowy zastał przy granicy z Białorusią, byli cały czas w kontakcie z Pawłem Ławińskim, zastępcą redaktora naczelnego Onetu odpowiedzialnym m.in. za pracę reporterów wideo, który opowiedział OKO.press, jak to wyglądało z perspektywy redakcji. Ławiński uznał, że dziennikarze portalu mają jechać w stronę Usnarza, a jak zostaną zatrzymani, to "będą po prostu relacjonować, jak wygląda praca dziennikarzy po wprowadzeniu stanu wyjątkowego".

Ku zaskoczeniu wszystkich nie napotkali jednak żadnej kontroli.

Bublewicz: "W Krynkach, które też są objęte stanem wyjątkowym, widzieliśmy pełno samochodów na rejestracjach z całej Polski. Nasz samochód miał warszawskie tablice, a dojechaliśmy do samego Usnarza Górnego, chociaż mijały nas policja i Straż Graniczna.

Służby były także na miejscu [w materiale Onetu w tle widać stojące radiowozy - red.]. Nikt nas nie sprawdził, nikt nas nie wylegitymował" – opowiada nam dziennikarz Onetu.

Dziennikarze nagrali materiał, który potem obejrzała redakcja (nie został wyemitowany na żywo ze względu na zbyt słaby zasięg w Usnarzu). Redakcja oceniła - w konsultacji z prawnikami - że nie narusza on rozporządzenia, m.in. nie pokazuje żadnych urządzeń wojskowych, ani nawet słupków czy płotu granicznego. Redaktorzy podjęli więc decyzję o publikacji. Poprosili też dziennikarzy, by zrobili kolejny materiał z Białowieży. Jednak tam nie dało się już wjechać. Służby wylegitymowały dziennikarzy i pytały o cel podróży.

W tym czasie - było to już już po emisji materiału z Usnarza - na komórkę Bublewicza zadzwonił rzecznik białostockiej policji.

Najpierw miłe zaproszenie, potem zarzuty karne

"Najpierw zadzwonił rzecznik komendy z Białegostoku, potem dał do telefonu komendanta. Ten poprosił, żebyśmy przyjechali do najbliższej komendy, pogadali z policjantami i żeby sprawa rozeszła się po kościach. Jeśli chcieli postawić nam zarzuty, to powinniśmy dostać wezwanie na komendę, a tutaj

komendant dzwoni na mój prywatny telefon i prosi mnie o... przysługę? Bo z tej rozmowy zrozumiałem, że dla nich ta sytuacja to też był problem. Ani przez sekundę nie było mowy o zarzutach, cała rozmowa toczyła się w bardzo przyjaznym tonie"

– mówi OKO.press Bublewicz.

W redakcji Onetu grzeczna prośba władz, by podjechać na komendę w Hajnówce i załatwić sprawę "po cichu" została przyjęta w dobrej wierze, choć niektórzy redaktorzy mieli wątpliwości i uważali, że dziennikarze powinni po prostu wracać do Warszawy i czekać na formalne wezwanie.

Wygląda na to, że to oni mieli rację, a redakcja dała się nabrać na policyjny podstęp.

"Na komendę przyjechaliśmy z dobrą wolą, chcieliśmy wyjaśnić sytuację. Okazało się jednak, że mam zarzuty. Odmówiłem składania wyjaśnień bez prawnika.

Pilnowało mnie dwóch policjantów. Kolejnych dwóch podeszło do samochodu, w którym siedział operator. Próbowali z nim rozmawiać. Potem do samochodu podszedł kolejny policjant i – bez żadnego nakazu – chciał przeszukać auto"

– opowiada nam Bublewicz. Dziennikarzowi policjanci chcieli zarekwirować telefon, odmówił. Operatorowi policjanci odebrali kartę pamięci.

Bublewicz oraz operator usłyszeli dwa zarzuty. Pierwszy dotyczy przebywania na terenie objętym zakazem, drugi „utrwalania za pomocą środków technicznych” infrastruktury granicznej.

Fogiel: Nie miejcie pretensji, że dostajecie zarzuty

W niedzielę 5 września o tej sprawie na antenie Radia ZET rozmawiali znany publicysta i wicenaczelny Onetu Andrzej Stankiewicz z wicerzecznikiem PiS Radosławem Foglem.

"Twierdzicie, że na terenie 180 miejscowości jest zagrożenie, a my tam możemy wjechać. Nikt dziennikarzy nie sprawdza, nikt nie kontroluje, nikt ich nie łapie na tym terenie. To znaczy, że sito, które wprowadzacie, jest nieszczelne" - mówił Stankiewicz.

"Możecie wjechać, ale jeżeli wjeżdżacie, to nie miejcie pretensji, że zgodnie z prawem będą wyciągane konsekwencje" – odpowiadał Fogiel.

Prawnicy Ringier Axel Springer Polska (wydawcy Onetu) widzą sprawę inaczej. "Materiał, który stanowi podstawę zarzutów w żadnym miejscu nie ukazuje infrastruktury granicznej, a dziennikarze nawet nie dotarli do granicy. Nie mogli zatem utrwalać za pomocą środków technicznych jej wyglądu" – mówił Jakub Kudła, prawnik Grupy RASP. "Drugi z zarzutów jest również niezrozumiały. Dziennikarze wypełniali przecież swoje obowiązki pracownicze na rzecz podmiotu, który działa na terenie całej Polski, a zatem również na terenie objętym stanem wyjątkowym" – ocenił prawnik.

Reporterzy Bez Granic: media mają prawo kontrolować władzę

W sprawie wolności mediów na terenach objętych stanem wyjątkowym głos zabrały organizacje dziennikarskie, w tym Reporterzy Bez Granic, jedna z najbardziej znanych międzynarodowych organizacji zajmujących się wolnością prasy.

RBG wyraziła "głębokie zaniepokojenie" restrykcjami i wezwała Sejm do "należytego zbadania zasadności i proporcjonalności środków ograniczających wolność mediów".

View post on Twitter

Pavol Szalai, dyrektor biura ds. Unii Europejskiej i Bałkanów Reporterów Bez Granic skomentował na łamach Onetu sprawę Bublewicza i operatora portalu.

"Dziennikarze mają prawo kontrolować rząd, a także przyglądać się, jak wygląda wprowadzanie stanu wyjątkowego.

Jeżeli na terenie przygranicznym nie ma żadnych dziennikarzy, a ograniczenia wolności prasy są aż tak surowe, to media nie są w stanie wypełniać swojej kontrolującej roli wobec władzy.

W przypadku Bartłomieja Bublewicza organy ścigania, a także sąd, powinny wziąć pod uwagę, że wypełniał on swoje dziennikarskie obowiązki, a jednym z nich było właśnie kontrolowanie rządu" – mówi Szalai.

I dodał: "Czasami w wyjątkowych sytuacjach wolność prasy może być ograniczona, pod kontrolą sądową i parlamentarną, ale nie jesteśmy przekonani, że mamy do czynienia z taką sytuacją".

"Jeżeli w rozporządzeniu znalazły się konkretne zakazy, to władze mają prawną podstawę do formułowania konkretnych zarzutów. Pytanie tylko, czy akurat te zakazy i w takim zakresie powinny się znaleźć w rozporządzeniu. Tu znowu wracamy do braku proporcjonalności zastosowanych środków. Sama »legalność« działań władz nie jest w świetle standardów międzynarodowych wystarczająca" – komentuje z kolei Agnieszka Dąbrowiecka z Amnesty International.

3 września Zarząd Główny Związku Zawodowego Dziennikarzy oraz związki zawodowe dziennikarzy Agory i Ringier Axel Springer Polska wydały oświadczenie, w którym protestują przeciwko usunięciu dziennikarzy z terenów objętych stanem wyjątkowym: „Uważamy za niedopuszczalne ograniczanie prawa do informacji mieszkańców terenów pogranicznych, a także ogółu polskiego społeczeństwa – a takie będą następstwa usunięcia dziennikarzy. Nie widzimy też żadnych racjonalnych przesłanek, by wprowadzać czasową i miejscową cenzurę, a nasz szczególny niepokój wzbudza praktyczny zakaz patrzenia władzy na ręce, także w tak delikatnej kwestii, jaką jest przestrzeganie praw człowieka”.

;
Na zdjęciu Sebastian Klauziński
Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Komentarze