Czy osłabienie pozycji Tuska jest z perspektywy Polski, a nawet samego rządu, korzystne? Wszystko wskazuje na to, że nie
Na szczycie 28 państw Unii Europejskiej, 9 marca, najprawdopodobniej zapadnie decyzja o tym, kto zostanie przewodniczącym Rady Europejskiej. To, że polski rząd nie poprze Donalda Tuska, jest w zasadzie przesądzone. Nie ma to jednak żadnego praktycznego znaczenia, choćby dlatego, że Tusk nie ma kontrkandydata, a popierają go nawet kraje naszego regionu, które PiS przedstawia jako zaplecze swojej europejskiej polityki.
Rząd PiS zaczął jednak podnosić inne argumenty niż to, że Tuska po prostu nie lubi.
Pojawiła się plotka, że za Tuskiem mógłby zostać wysłany Europejski Nakaz Aresztowania. O tym, jak bzdurny to pomysł, pisaliśmy tutaj:
Pojawia się też sugestia, że samo stanowisko „prezydenta Europy” jest zbędne i w ramach reformy Unii powinno zostać zlikwidowane. Taki pogląd przedstawił Jarosław Kaczyński podczas rozmowy z Angelą Merkel.
W analizie dla OKO.press Adam Traczyk pokazuje pułapki, jakie kryją się za takim myśleniem:
Adam Traczyk jest politologiem, specjalistą od stosunków północno-atlantyckich, latyno-amerykańskich i pomocy humanitarnej. Jest prezesem Global.Lab, publikuje m.in. w Politico Europe.
W trakcie spotkania z kanclerz Niemiec prezes PiS miał oznajmić, że Polska nie może poprzeć reelekcji Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Stwierdził też, że samo „stanowisko Tuska powinno zniknąć”. To bardzo niebezpieczna gra, w której Polska może wiele stracić.
Określenie „Rada Europejska” pojawiło się po raz pierwszy w trakcie szczytu Wspólnoty Europejskiej w Paryżu w 1974 roku. Postanowiono wówczas wprowadzić regularne spotkania na szczeblu najwyższych przedstawicieli władzy wykonawczej. Liderzy państw członkowskich mogliby swobodnie i w poufnej atmosferze wymieniać poglądy i zawierać kompromisy w najważniejszych kwestiach politycznych. Funkcję przewodniczącego RE pełnił szef rządu lub głowa państwa sprawującego sześciomiesięczną prezydencję w Radzie Unii Europejskiej.
Choć RE nie była wówczas formalnie organem wspólnotowym, to przez lata stała się kluczową instytucją integracji europejskiej. Potwierdził to Traktat z Maastricht z 1992 roku, na mocy którego Rada Europejska miała dawać Unii impulsy niezbędne do rozwoju i określać główne kierunki polityki wspólnoty.
Funkcjonowanie Rady Europejskiej zmienił zasadniczo Traktat Lizboński, który wszedł w życie w grudniu 2009 roku. Niewydolność unijnej struktury organizacyjnej i rozszerzenie UE o dziesięciu nowych członków w 2004 roku doprowadziły do zmiany.
Koncepcja ustanowienia stałego przewodniczącego RE pojawiła się już w 2003 roku, w toku debat nad traktatem, który miał się stać unijną konstytucją. Wysunęli ją ówcześni premierzy Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i prezydent Francji – Aznar, Blair i Chirac. „Inicjatywa ABC” była ona odpowiedzią na nieefektywny sposób funkcjonowania przechodniej prezydencji. Propozycja spotkała się wówczas ze sprzeciwem mniejszych państw, które obawiały się, że stała prezydencja ograniczy ich wpływ na proces decyzyjny w UE. Pod takim stanowiskiem podpisało się 16 przedstawicieli państw członkowskich i ówczesnych kandydatów.
Nieufność i opór mniejszych państw udało się jednak szybko przełamać i odpowiedni zapis znalazł się w Traktacie Konstytucyjnym. Po jego odrzuceniu w referendach we Francji i Holandii analogiczny artykuł znalazł się w Traktacie z Lizbony. RE została wkomponowana w unijny system instytucjonalny, zajmując w nim centralną pozycję, a tryb jej funkcjonowania został znacząco sformalizowany.
Przewodniczący wybierany jest przez RE większością kwalifikowaną na dwa i pół roku z możliwością jednorazowej reelekcji. Do jego zadań należy przygotowanie, przewodniczenie i prowadzenie prac RE oraz reprezentowanie Unii na zewnątrz. Jak widać zadania przewodniczącego zostały sformułowane dość ogólnikowo, ale powszechnie oczekiwano, że osoba zajmująca to stanowisko będzie skutecznym mediatorem między europejskimi stolicami i usprawni unijny proces decyzyjny. Jako pierwszy funkcję przewodniczącego objął Herman Van Rompuy. Donald Tusk zastąpił go w 2014 roku.
W Polsce kwestia stworzenia stanowiska przewodniczącego RE nie wzbudzała zasadniczego sprzeciwu. Zdecydowanie więcej uwagi poświęcono obronie nicejskiego mechanizmu głosowania w Radzie UE, formalnie głównym organie ustawodawczym Unii. Zasady ustalone w Nicei w 2001 roku były bowiem niezwykle korzystne dla Polski i dawały nam duże możliwości tworzenia koalicji blokujących. Symbolem polskiego oporu w czasach, gdy w sprawach europejskich Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość mówiły jednym głosem, stało się hasło „Nicea albo śmierć” Jana Rokity. Ostatecznie po burzliwych negocjacjach (słynne telefony negocjującego w Brukseli prezydenta Kaczyńskiego do premiera Kaczyńskiego) Polska uzyskała odroczenie pełnego wejścia w życie nowego systemu podwójnej większości (55 proc. państw członkowskich reprezentujących co najmniej 65 proc. całkowitej ludności) do 31 marca 2017 roku.
Tyle historii. Jak zatem rozumieć inicjatywę Jarosława Kaczyńskiego?
To wskazówka, w jakim kierunku miałyby iść zapowiadane przez PiS zmiany unijnych traktatów. Traktat Lizboński, zwłaszcza po wejściu w życie nowego systemu głosowania, jest przez obóz rządzący oceniany krytycznie. Mimo że negocjował i podpisał go Lech Kaczyński. Co prawda, traktat wzmocnił płaszczyznę międzyrządową kosztem ponadnarodowej Komisji Europejskiej, co odpowiada wizji integracji europejskiej Jarosława Kaczyńskiego, ale jednocześnie nowa architektura Rady Europejskiej ma w opinii PiS faworyzować mocarstwa unijne kosztem średnich i małych krajów. Jeśli wziąć pod uwagę, że kryzys w strefie euro znacząco osłabił pozycję Włoch i Francji, dominującą pozycją w UE uzyskały Niemcy. Bardziej sprawna i skuteczna w działaniu RE sterowana przez przewodniczącego miała się zatem stać kolejnym narzędziem pomagającym Niemcom uzyskać hegemonię w Unii Europejskiej.
Propozycja zlikwidowania stanowiska przewodniczącego RE wpisuje się więc w dążenia Prawa i Sprawiedliwości do osłabiania czy równoważenia pozycji Niemiec i innych największych państw w ramach Unii poprzez „wzmocnienie państw narodowych”.
Służyć ma temu tworzenie koalicji „słabych” z Polską na czele przeciwko „silnym”, raczej niż budowanie wzajemnych współzależności. Przykładem takiej strategii jest również pisana palcem na wodzie inicjatywa Międzymorza.
Diagnozie PiS co do roli przewodniczącego nie można do pewnego stopnia odmówić racji. Przykładem choćby kryzys grecki: Tusk wspierał niemiecką wizję rozwiązania kryzysu polegającą na brutalnym narzuceniu Grecji polityki zaciskania pasa skutkującej potężnymi kosztami społecznymi. Jednocześnie jednak, także za sprawą wcześniejszych wysiłków Hermana Van Rompuya, przynajmniej na razie udało się uratować jedność strefy euro. Donald Tusk był także jednym z pierwszych polityków reprezentujących unijne instytucje, który wezwał do korekty – jak to sam określił – „polityki otwartych drzwi i okien” wobec uchodźców. Choć w tym wypadku próby znalezienia kompromisowego stanowiska między państwami UE zostały przez środowiska bliskie obecnej władzy uznane za poddańcze wobec kanclerz Niemiec.
Propozycja Kaczyńskiego nie pada w politycznej próżni. Do 31 maja, czyli końca pierwszej kadencji Tuska, nie dojdzie do żadnych zmian traktatowych. Konieczne będzie więc przedłużenie mandatu byłego polskiego premiera lub znalezienie innego kandydata. Wśród potencjalnych kontrkandydatów Tuska pojawiły się m.in. nazwiska socjaldemokratów – obecnego prezydenta Francji François Hollande’a (chęć kandydowania zdementowały jego służby prasowe) i byłego kanclerza Austrii Wernera Faymanna. Najprawdopodobniej jednak funkcja przewodniczącego RE pozostanie w rękach chadeków, więc Tusk jest naturalnym kandydatem.
Teoretycznie Polska nie musi głosować za Tuskiem. Na forum Rady Europejskiej dąży się jednak tradycyjnie do osiągnięcia konsensusu. Tak było w wypadku obydwu nominacji Hermana Van Rompuya i Donalda Tuska na pierwszą kadencję. Sam Tusk oficjalnie zgłaszając chęć kandydowania zdaje się być pewny poparcia większości państw członkowskich – według portalu Politico ma to być już 18 państw, wśród których na pewno są też państwa Grupy Wyszehradzkiej – nominalnie sojusznicy rządu PiS. Raczej niechętni Tuskowi są za to na pewno Włosi, Francuzi i Grecy.
Obóz władzy nie mówi jednym głosem. Jarosław Kaczyński miał powiedzieć, że nie może popierać Tuska. Beata Szydło stwierdziła z kolei, że jest jeszcze za wcześnie, by przedstawiać ostateczne stanowisko w tej sprawie. Prezydencki doradca Andrzej Zybertowicz mówił natomiast, że może sobie wyobrazić, że w ramach złożonych transakcji i negocjacji unijnych rząd uzna, że nie będzie się stanowczo przeciwstawiał kandydaturze byłego premiera. PiS zdaje sobie chyba sprawę, że nominacji nie zablokuje.
Brak poparcia rządu dla Tuska spowoduje jednak znaczne osłabienie jego pozycji w Europie. Silnym ciosem dla autorytetu przewodniczącego będzie już sam fakt konieczności przeprowadzenia głosowania.
Kluczowe jest zatem pytanie, czy osłabienie pozycji Tuska, nawet w obliczu chęci likwidacji samego stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej, jest z perspektywy Polski, a nawet samego rządu, korzystne? Wszystko wskazuje na to, że nie.
Słaby przewodniczący, pozbawiony poparcia własnego państwa pochodzenia, będzie jeszcze bardziej zależny od najsilniejszych graczy w Europie, a więc Angeli Merkel, którą rzekomo PiS chciałby osłabiać.
Do tego aktualny układ polityczny w Europie z Merkel na czele jest dla Polski obecnie najlepszą opcją, co przyznawał już dwukrotnie na łamach niemieckiej prasy sam Jarosław Kaczyński. Choć niedawno pani kanclerz niespodziewanie opowiedziała się za koncepcją Europy wielu prędkości, to w rzeczywistości dąży do utrzymania możliwie dużej jedności i spójności Unii z Polską blisko europejskiego centrum. Z takim przesłaniem przyjechała także do Warszawy.
Układ ten, którego istotną częścią jest Tusk, może jednak we wrześniu stać się historią. Wyciągająca ku Polsce rękę Merkel będzie bowiem musiała stawić czoła w wyborach do Bundestagu Martinowi Schulzowi, byłemu przewodniczącemu Parlamentu Europejskiego. Niewykluczone, że z placu boju zejdzie pokonana. SPD goni CDU w sondażach, a sam Schulz wystrzelił na czoło badań popularności. Po ewentualnym objęciu przez niego fotela kanclerskiego można się spodziewać, że państwa europejskiego centrum zdecydują się na istotne przyśpieszenie integracji, co wobec sprzeciwu do pogłębienia europejskich więzów przez PiS może doprowadzić do marginalizacji Polski na arenie europejskiej. Schulz w przemówieniu po ogłoszeniu nominacji na kandydata na kanclerza opowiedział się również za powiązaniem kwestii solidarności w sprawie kryzysu uchodźczego z przyszłym budżetem unijnym, co – mimo słów Jarosława Kaczyńskiego, że jest gotów poświęcić wzrost gospodarczy na rzecz realizacji swojej wizji państwa – musi na Nowogrodzkiej budzić niepokój. Tymczasem podkopując autorytet Donalda Tuska rząd PiS osłabia swojego naturalnego sojusznika, który mógłby osłabiać niekorzystne dla Polski tendencje.
Świat
Jarosław Kaczyński
Angela Merkel
Donald Tusk
Rada Europejska
Unia Europejska
polityka zagraniczna
reforma Unii
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.
Komentarze