0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Georgios GiannopoulosGeorgios Giannopoulo...

Droga przez Bałkany

Amira, tak go nazwę, poznałam w sierpniu w Bośni, tuż przy granicy z Chorwacją. Razem z innymi migrantami i uchodźcami mieszka w nieformalnym obozowisku, ukrytym między wysokimi trawami, na obrzeżach miasteczka Bihać. Obozowisko tworzą namioty i pustostany, w których mieszka po kilka, kilkanaście osób. Gdy się spotykamy, mężczyźni siedzą na kamieniach i plastikowych krzesłach, kroją ziemniaki w słupki, pewnie na frytki. Są z Pakistanu, jak Amir, ale też z Iraku i Afganistanu.

Co kilka dni próbują przedostać się do Chorwacji, czyli na teren Unii Europejskiej. Stamtąd, mówią nam, najlepiej do Włoch, bo tam będzie praca - tak przynajmniej uważają. Jest też na miejscu rodzina bądź znajomi. Pomogą, tylko tę granicę trzeba przejść samemu. To ostatnia przeszkoda, być może najtrudniejsza. Niektórzy mają za sobą po kilka prób, ale zdarza się, że ludzie starają się przejść i po kilkadziesiąt razy.

“A jeśli znowu się nie uda?” - pytam jednego z kolegów Amira.

“Wtedy Serbia i na Węgry” - mówi.

Amir opowiada o swoich pierwszych doświadczeniach z chorwacką Strażą Graniczną. “Spalili mój plecak na moich oczach. Pieniądze, wszystko, co miałem, poszło z dymem. Zostałem w samych spodniach i koszulce”. Widzę rany na jego rękach, ale nie chcę przesądzać, czy są pamiątką po spotkaniu ze strażnikami. Chociaż w ciemno można założyć, że tak.

Uchodźcy w Bihaću, Bośnia, niedaleko chorwackiej granicy, fot. Karol Grygoruk, RATS Agency
Uchodźcy w Bihaću, Bośnia i Hercegowina, niedaleko chorwackiej granicy, fot. Karol Grygoruk, RATS Agency

„Będzie jeszcze gorzej"

Od początku 2021 roku do września na granicy bośniacko-chorwackiej organizacja pozarządowa Danish Refugee Council (DRC) odnotowała 7 203 push-backów. “Coraz częstsze doniesienia o przemocy oraz niewłaściwym i poniżającym traktowaniu, które stale odnotowuje się w Chorwacji, narażają ludzi na ryzyko zawracania do granicy (refoulement). Osoby te są pozbawiane jurysdykcji państw europejskich, co ogranicza ich dostęp do wymiaru sprawiedliwości i środków ochrony prawnej” - argumentują autorzy raportu DRC.

Chociaż liczba imigrantek i uchodźców docierających do granic UE stopniowo zmniejsza się od 2017 roku, to ilość push-backów wciąż rośnie.

Push-back to nielegalna praktyka w świetle prawa międzynarodowego. Oznacza uniemożliwienie cudzoziemcowi ubiegania się o ochronę międzynarodową i zmuszenie go do powrotu do kraju, z którego przedostał się przez granicę. Push-back jest sprzeczny m.in. z Konwencją Genewską z 1951 roku, wedle której każdy ma prawo do złożenia wniosku o ochronę.

Próba nielegalnego przekroczenia granicy bośniacko-chorwackiej nazywana jest “grą”. Wygrani docierają do upragnionych Niemiec czy Włoch. Przegrani?

“W poniedziałek [23 listopada 2020] poszliśmy zagrać. Tego samego dnia, po czterech godzinach marszu po lesie, około godziny 21:00 zostaliśmy złapani przez policję w granatowych mundurach (...) Najpierw zapytali nas: Ilu was jest? Potem przeszukali nas i zabrali nasze telefony komórkowe, pieniądze, power banki. Mój mąż od razu powiedział im, że jestem chora i potrzebuję lekarza. Policjanci mieli w rękach butelki z alkoholem, które pili non stop, śmiejąc nam się w twarz. W pewnym momencie wylali alkohol na moją twarz. Jęknęłam, bo paliły mnie oczy.

Potem kazali mi się zamknąć i uderzyli mnie, a ja uklęknęłam i upadłam na ziemię. Potem ciągnęli mnie po ziemi, trzymając za nogi i ręce. (...) Moje ciało i twarz krwawiły, czułam się bardzo źle i miałam mdłości. Kiedy prowadzili nas w kierunku granicy z BiH, puszczali w samochodzie głośną muzykę, do której śpiewali. Kiedy nas wieźli, cały czas przeklinali i mówili nam: Przestańcie próbować dostać się do Chorwacji. Jeśli przyjedziecie jeszcze raz, będzie gorzej niż dzisiaj. Zostaliśmy deportowani we wtorek o 00:30 do Velikiej Kladušy, po drugiej stronie rzeki” - to jedna z wielu relacji imigrantów i uchodźczyń, zebranych przez organizację DRC.

Mężczyzna pobity przez chorwacką Straż Graniczną, mat. prywatne
Mężczyzna pobity przez chorwacką Straż Graniczną, mat. prywatne

Białe rękawiczki UE

Istnieje kilka szlaków migracyjnych, którymi ludzie starają się dotrzeć na teren Unii Europejskiej. Część z nich prowadzi przez Morze Śródziemne, część przez ląd (Bałkany i wschodnie granice UE). Na każdym z nich doświadczają łamania swoich praw przez strażników granicznych i europejską agencję Frontex, która ma chronić granice Unii. Mimo doniesień ze strony organizacji pozarządowych i dziennikarzy, rzadko kiedy funkcjonariusze są pociągani do odpowiedzialności.

To nie wszystko. Unia Europejska i poszczególne kraje Wspólnoty współpracują z państwami takimi jak Maroko, Libia czy Turcja, zawiązując porozumienia i płacąc miliony euro, by tylko nie dopuścić imigrantek i uchodźców do granic Europy. Tylko w 2019 roku UE przekazała Maroku ponad 100 milionów euro na walkę z przemytnikami i “nielegalną migracją”, czyli de facto zapłaciła za to, by jak najmniej osób miało możliwość złożenia wniosku o ochronę na granicy Unii. W ten sposób UE skazuje ludzi na tortury, pozbawienie wolności i śmierć. Robi to w białych rękawiczkach, bo przecież nie dzieje się to na jej terenie. I wydaje się nieistotne, że za jej milczącą zgodą i za jej pieniądze.

Wspólnota z jednej strony przyjęła za Konwencją Genewską prawo, zgodnie z którym każdy ma możliwość ubiegania się o ochronę w państwach członkowskich, z drugiej zaś - robi wszystko, by tej ochrony nie udzielić.

W efekcie ciągle wadliwej polityki migracyjnej Europy, od 2014 roku na Morzu Śródziemnym zaginęły niemal 23 tysiące osób. Migranci i uchodźczynie przypływają najczęściej na przepełnionych, lichych łodziach lub pontonach, które w każdej chwili mogą zatonąć. Dlatego gdy tylko straż przybrzeżna lub funkcjonariusze Frontexu zauważą taki ponton na wodach terytorialnych Unii, powinni udzielić im pomocy. Często zdarza się jednak, że zamiast tego ponton jest pozostawiony sam sobie, aż zabiorą go marokańscy czy libijscy funkcjonariusze i zawrócą na ląd, z którego wypłynęli.

O tym, przez co migrantki i uchodźcy przechodzą w Libii, opowiadał OKO.press Ebrima, 20-letni dziś Gambijczyk.

“Wypłynęliśmy [z Libii - przyp.red] łodzią w 120 osób, aż zatrzymała nas libijska straż przybrzeżna. Aresztowali nas wszystkich, po czym trafiliśmy do więzienia. Za co nas aresztowali? Podobnie jak inni imigranci próbujący dostać się z Libii do Europy, zostaliśmy przez nich po prostu porwani. Służby dzwoniły do naszych rodzin i mówiły, że nas zabiją, jeśli nie przyślą pieniędzy. Rażono nas prądem” - wspominał.

Łodzie uchodźców i migrantów na Lampedusie
Łodzie uchodźców i imigrantów na Lampedusie, fot. Anna Mikulska

Pomoc jest karana

O zawracaniu imigrantek i uchodźców na morzu oraz nieudzielaniu im pomocy wiemy przede wszystkim dzięki działaniom organizacji pozarządowych, takich jak Open Arms czy Sea-Watch. Monitorują one przypływające do granic Europy pontony i organizują akcje ratunkowe, zabierając na statek ludzi zagrożonych utonięciem. Obserwują też i donoszą o łamaniu prawa przez strażników.

“My ich [strażników Frontexu - przyp.red.] słyszymy w radiu i wiemy, że przekazują informacje libijskiej Straży Granicznej, wiemy, że uczestniczą w pull-backach [zawracaniu - przyp.red.] – ale z nami się nie kontaktują. Czasem tylko mijamy się na lotnisku (…) mówią nam: dobra robota, ale my przecież robimy co innego. Owszem, oni pomagają libijskiej straży granicznej ratować ludzi – tylko, czy to jest ratowanie? Przed zatonięciem tak, ale to, co robią z ludźmi w Libii, to osobna historia” - mówił w rozmowie z Onetem Kai von Kotze z organizacji Sea-Watch.

O pushbackach dokonywanych bezpośrednio lub pośrednio (za przyzwoleniem) Frontexu świadczy m.in. śledztwo przeprowadzone dzięki współpracy kilku redakcji - Bellingcat, Lighthouse Reports, Der Spiegel, ARD oraz TV Asahi. Sam Frontex konsekwentnie zaprzecza wszelkim zarzutom.

Nie ma wątpliwości, że gdyby nie działania NGO-sów na morzu, to liczba ofiar byłaby znacznie wyższa, a i tak każdego roku w drodze z Afryki do Europy toną tysiące osób. Niektórym kapitanom ratującym życie na morzu postawiono zarzuty. Tak było w przypadku niemieckiej kapitanki Caroli Rackete z Sea-Watch, która mimo zakazu wpłynęła razem z uratowanymi ludźmi do portu na włoskiej wyspie Lampedusa. Zakaz wydał Matteo Salvini, ówczesny minister MSW Włoch i lider prawicowej partii Liga Północna (obecnie Liga). W tym roku sam stanął przed sądem, oskarżony o pozbawienie wolności i przetrzymywanie na morzu 150 migrantów i uchodźczyń.

Przeczytaj także:

W 2020 roku do krajów UE wpłynęło 472 tys. wniosków azylowych, z czego 417 tys. wniosków złożono po raz pierwszy (bo niektórzy o ochronę ubiegają się kilkukrotnie). W 2020 roku kraje UE udzieliły ochrony niemal 280 tys. osób, przy czym należy pamiętać, że proces rozpatrywania wniosku może ciągnąć się latami. Najwięcej pozytywnie rozpatrzonych wniosków pochodziło od osób z Syrii, Wenezueli i Afganistanu. Rekordowa ilość wniosków została złożona w czasie tzw. kryzysu migracyjnego w 2015 roku. Wtedy o ochronę w państwach europejskich ubiegało się aż 1,3 miliona osób.

Układy z reżimami

Od kilku miesięcy w Polsce obserwujemy to, czego kraje na zewnętrznych granicach UE doświadczały od dawna - używanie uchodźców i migrantek jako “broni”, by wymusić na Unii ustępstwa wcale nie jest oryginalnym pomysłem Łukaszenki. Wcześniej tę strategię wykorzystywały m.in. władze Maroka w stosunku do Hiszpanii czy prezydent Turcji wobec Grecji. W obu przypadkach tysiące ludzi wcześniej siłą trzymanych z dala od europejskich granic zostało “wypchniętych” w ich stronę. W maju tego roku do Ceuty, hiszpańskiej enklawy graniczącej z Marokiem, dostała się rekordowa ilość osób.

Komisarz UE Ylva Johansson skomentowała tamte wydarzenia tak: “Najważniejsze jest teraz, aby Maroko nadal zapobiegało nielegalnym wyjazdom (...)". Ponadto „osoby, które nie mają prawa pobytu, muszą zostać odesłane w sposób uporządkowany i skuteczny”. Te słowa oddają w pełni stosunek polityków UE do łamania praw człowieka na europejskich granicach i nieprzestrzegania własnych, unijnych regulacji. Co prawda, w zeszłym roku został opracowany nowy europejski pakt o migracji i azylu, jednak w praktyce nie rozwiązuje starych problemów, pogarsza tylko jeszcze bardziej sytuację tych, którzy chcą ubiegać się o ochronę.

"Z jednej strony mamy wizję Unii Europejskiej broniącej praw człowieka, opartej na wartościach humanistycznych, a z drugiej przecież jest to miejsce, które otacza się murami i kratami. Nikogo nie wpuszcza, nikogo nie chce przyjąć i godzi się z tysiącami śmierci uchodźców i uchodźczyń u jej granic. To sprzeczne wizje, których nijak nie da się pogodzić" - komentował dla OKO.press Witold Klaus, ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej.

Rok przed wydarzeniami w Ceucie podobna sytuacja miała miejsce na granicy grecko-tureckiej. Recep Tayyip Erdoğan ogłosił w marcu 2020 roku, że nie będzie zatrzymywał uchodźców i imigrantek chcących dostać się do Europy. W Turcji przebywa ich ok. 3,6 miliona. Po zapowiedzi Erdoğana pojawiły się doniesienia o autobusach wywożących ludzi pod grecką granicę. Tysiące imigrantów i uchodźczyń koczowało na pasie granicznym, bez jedzenia i wody. Część próbowała dostać się na greckie wyspy drogą morską. Po internecie krążyły nagrania greckiej Straży Przybrzeżnej, strzelającej gumowymi nabojami w kierunku łodzi i pontonów z migrantkami i uchodźcami, by odstraszyć ich od lądu.

View post on Twitter

Od 2015 roku do Grecji dotarło ponad 110 tys. osób, z czego ok. 40 tys. umieszczono w obozach dla uchodźców na wyspach, głównie na Lesbos. Tamtejszy obóz Moria, uznawany za symbol tzw. “kryzysu migracyjnego” w Europie, spłonął we wrześniu 2020 roku. O fatalnym stanie obozu pisaliśmy na łamach OKO.press: „Jeszcze przed wirusem warunki były trudne do zniesienia. Ludzie mieszkali w prowizorycznych szałasach, często bez dostępu do wody, prądu. Jedzenie, które dostają, jest złej jakości, ale nie mogą zdobyć innego” - mówiła po pożarze Morii Shirin Emilie z organizacji Stand by me Lesvos.

Obóz Moria, pożar
Pożar obozu Moria na Lesbos, fot. Stand By Me Lesvos/MoriaMediaTeam

Push-backi mają się dobrze

Po przejęciu Afganistanu przez talibów Grecja postanowiła jeszcze bardziej umocnić swoje granice, by uchodźcy i migrantki nie mogli jej przekroczyć. “Umocnienie granic” oznacza, że jeszcze mniej osób będzie miało możliwość złożenia wniosku o ochronę w Europie. Mimo że mają do tego prawo.

Taki sam skutek będzie miało wybudowanie muru na granicy między Polską a Białorusią, jeśli do tego dojdzie.

“Podczas próby przekroczenia granicy z Grecją ludzie napotykają greckie wojsko, pracowników Frontexu, niezidentyfikowanych zamaskowanych mężczyzn, nieoficjalne więzienia itd. Wszystkie te elementy sprzyjają forsowaniu bardzo dobrze rozwiniętego systemu push-back, w którym ludzie uciekający są raz po raz wypychani z powrotem przez granicę do Turcji” - komentowała aktywistka Hope Baker z Sieci Monitorowania Przemocy na Granicach (Border Violence Monitoring Network, BVMN).

View post on Twitter

Sieć zajmuje się dokumentowaniem push-backów i przemocy wobec migrantów i uchodźczyń na Bałkanach, w Grecji i Turcji. W bazie danych BVMN znajduje się 1 249 udokumentowanych świadectw push-backów, których doświadczyło 21 715 osób. Zgodnie ze świadectwami ofiar, najczęściej stosowaną przez służby formą przemocy są pobicia, kradzież i niszczenie dobytku czy poniżanie.

Najwięcej push-backów, jak wynika z danych BVMN, dokonują kolejno: Chorwacja, Słowenia, Węgry i Grecja. Być może wkrótce do tej listy dołączy również Polska.

;
Na zdjęciu Anna Mikulska
Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze