0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: 16.01.2024 Warszawa , ulica Wiejska . Sejm . Sylwester Tulajew , Przemyslaw Czarnek , Zbigniew Bogucki , Jaroslaw Wieczorek , Waldemar Buda , Elzbieta Witek , Zbigniew Kuzmiuk , Marek Grobarczyk , Henryk Kowalczyk podczas 2 . posiedzenia Sejmu X kadencji . Plakaty z haslem '' Solidarni z Kaminskim i Wasikiem ''. Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.pl16.01.2024 Warszawa ...

W poniedziałek (15 stycznia 2024) po południu w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej w Warszawie odbyło się pilne – i szumnie anonsowane przez media – spotkanie kierownictwa partii. Przed i po nim ważni politycy PiS rzucili w medialną przestrzeń kilka utrzymanych w wojowniczym tonie deklaracji o potężnej akcji protestacyjnej, jaka miała być na tym spotkaniu szykowana. „Każda opcja jest w grze” – straszyli też ludzie PiS przed rozpoczynającym się we wtorek posiedzeniem Sejmu. Brzmiało to wszystko bardzo bojowo.

Tak naprawdę jednak ta zapalczywość była podszyta narastającym strachem. Nie tylko tym wiążącym się z obawami o polityczną przyszłość PiS. Coraz częściej także tym związanym z końcem poczucia bezkarności. Tej rozumianej całkowicie dosłownie.

Bez pomysłu, bez strategii

Z informacji OKO.press wynika, że na poniedziałkowym spotkaniu część kierownictwa PiS rzeczywiście opowiadała się za ogólnopolską akcją protestów na rzecz „uwolnienia więźniów politycznych”. Niewątpliwy frekwencyjny sukces „Marszu Wolnych Polaków”, który odbył się w ubiegły czwartek (11 stycznia), ich zachęcił. Przekonywali, że demonstracje w wielu miastach kraju leżą w zasięgu możliwości organizacyjnych partii, obiecywali, że struktury sprostają temu wyzwaniu.

Były też jednak – głośno wybrzmiewające – głosy sceptyczne. Według nich sukces „Marszu Wolnych Polaków” był efemeryczny. A szanse na podtrzymanie ducha protestu w elektoracie małe – zwłaszcza wobec ujawniania gigantycznych zarobków propagandystów w TVP, a teraz także prokuratorów z zaciągu Zbigniewa Ziobry, czy publicystów-klakierów chwalących poprzedni rząd w telewizji publicznej.

Nawet jednak w kwestii tego, czy branie Wąsika i Kamińskiego na sztandary rzeczywiście się partii opłaca, w kierownictwie PiS nie było wcale jednomyślności.

Wiemy – i było to głośno podnoszone na poniedziałkowym spotkaniu – że zamawiane przez Nowogrodzką badania opinii publicznej dotyczące tego tematu dały z grubsza ten sam obraz, co sondaże publikowane w mediach.

Przeczytaj także:

Bez większych nadziei

„Tak, nie da się ukryć, że to wyglądało z grubsza tak, jak to, co ostatnio publikowały »Rzeczpospolita« i »Dziennik Gazeta Prawna«” – przyznaje w rozmowie z OKO.press dobrze poinformowany polityk PiS.

Zerknijmy więc na moment, co mieli przed oczami członkowie kierownictwa PiS na poniedziałkowym spotkaniu. Otóż większość Polaków uważa nie tylko, że wyrok skazujący w sprawie Kamińskiego i Wąsika był sprawiedliwy, ale również, że nie powinni oni zostać ułaskawieni. Elektorat PiS w większości opowiada się oczywiście za ułaskawieniem obu polityków, jednak i wśród wyborców partii Kaczyńskiego jest pewna grupa (kilkunastoprocentowa), która widzi ich miejsce w więzieniu. Tak wygląda to na przykład w badaniu United Surveys dla RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej”.

Na tym nie koniec, bo z innego badania (SW Research dla „Rzeczpospolitej”) wynika, że większość Polaków albo wprost wini PiS (40,6 proc.) za rozpętanie kryzysu związanego ze sprawą Kamińskiego i Wąsika, albo też (20,1 proc.) uważa, że partia Kaczyńskiego jest za to odpowiedzialna wespół z koalicją demokratów. Tylko 16,8 proc. badanych sądzi natomiast, że winę za kryzys ponosi sama koalicja. Zwłaszcza ta ostatnia liczba to bardzo problematyczny z punktu widzenia PiS wynik, oznacza to bowiem, że winę po stronie PiS widzi nawet istotna część jego wyborców.

Na czym więc stanęło? Z grubsza na niczym.

Bez konkluzji, bez jasnych rozkazów

„Prezes podkreślał, że o Kamińskiego i Wąsika trzeba walczyć. Nie przesądził jednak o metodach” – kwituje nasz rozmówca z PiS.

To tłumaczy dość specyficzną postawę posłów PiS w trakcie rozpoczętego w środę posiedzenia Sejmu. PiS-owcy na otwarcie dnia urządzili głośną demonstrację. Sprowadzili na salę obrad żony byłych parlamentarzystów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika i przez długich kilka minut skandowali „uwolnić posłów!”. Wyglądało to, jak wstęp do próby zerwania posiedzenia albo przynajmniej bardzo daleko idącej jego obstrukcji – szybko jednak się okazało, że ów wstęp był zarazem zakończeniem. A posłowie PiS ograniczyli się do symbolicznych gestów – jak opuszczenie sali obrad na czas debaty o komisji śledczej ds. Pegasusa i pozostawienie tam podobizn Kamińskiego i Wąsika w fotelach, w których siedzieli przed utratą mandatu.

W poniedziałek na Nowogrodzkiej była też mowa o Andrzeju Dudzie. Uczestnicy spotkania zgodzili się, że tym razem prezydent „działa w zgodzie z linią partii”, ale wcale nie byli zachwyceni jego ostatnimi wystąpieniami – w tym słynnym grożeniem palcem w Wierzchosławicach. Mają mu też za złe sposób, w jaki ogłosił uruchomienie procedury ułaskawieniowej – bo nie zdołał przekonująco przedstawić motywów, dla których decyzję o ewentualnym zwolnieniu Wąsika i Kamińskiego z więzienia w jej trakcie miałby podejmować jako Prokurator Generalny Adam Bodnar, w przekazie PiS przedstawiany jako śmiertelny (i stronniczy) wróg prawicy.

„Przeważa opinia, że prezydent samodzielnie to nam tej sprawy nie dowiezie”

– kwituje nasz rozmówca z PiS.

Bez lęku przed prezesem

Symptomatyczne było to, co stało się we wtorek, podczas obrad klubu PiS poświęconym przede wszystkim temu, jakie stanowisko mają zająć posłowie partii w sprawie wniosku o odwołanie Krzysztofa Bosaka z funkcji wicemarszałka Sejmu w związku ze sprawą ataku Grzegorza Brauna na święto Chanuki.

Spotkanie klubu PiS w tej sprawie prowadził jego szef, Mariusz Błaszczak. Nie było na nim natomiast Jarosława Kaczyńskiego – co zdecydowanie dodało odwagi oponentom Błaszczaka. Błaszczak powiedział posłom, że wolą kierownictwa partii i klubu jest to, by posłowie głosowali za odwołaniem Bosaka z funkcji. Natrafił jednak na bardzo zdecydowany opór – przede wszystkim ze strony posłów Solidarnej Polski, ale też i kilku „jastrzębi” z PiS – w tym Przemysława Czarnka. Padały zarzuty, że klub ulega „terrorowi politycznej poprawności” i „działa pod dyktando lewaków i tefałenów”. Błaszczak ostatecznie wyszedł ze spotkania, oświadczając, że musi się skonsultować z prezesem. Problem w tym, że całe spotkanie zaczął od deklaracji, że linia w sprawie Bosaka (i Brauna) została uzgodniona na najwyższym partyjnym szczeblu.

Była to więc sytuacja bardzo rzadka dotąd w PiS – wprawdzie pod nieobecność Kaczyńskiego, ale przy niemal wszystkich jego zaufanych istotni politycy partii pozwalali sobie na dość gorące kwestionowanie jego wytycznych.

Horror „dnia po Dudzie”

Politycy PiS każdego szczebla mówią też miedzy sobą i w kontaktach z przełożonymi dość otwarcie o obawach o fundamentalnym charakterze. W tych rozmowach przewija się złowrogie hasło „dzień po Dudzie” – chodzi o czas, w którym w Pałacu Prezydenckim zacznie urzędować zaprzysiężony już następca Andrzeja Dudy. PiS-owcy stracą wówczas ochronę, jaką dziś daje im prezydent. Zarówno tę polityczną – zapewnianą przez prawo weta i gotowy na każde skinienie Trybunał Przyłębskiej – jak i tę prawno-karną, zapewnianą przez prawo łaski.

Doświadczenie pierwszych tygodni i miesięcy funkcjonowania nowej władzy daje ludziom PiS raczej jasność: rozliczenia są nieuniknione. Politycy, którzy nadużyli władzy lub w inny sposób złamali prawo – i dali się na tym dowodowo złapać. Działacze, którzy brali udział w drenażu publicznych pieniędzy. Krewni i znajomi królika, którzy czerpali zyski z działań na styku biznesu i sfery publicznej. Oni wszyscy dziś powtarzają sobie trwożnie opowieść o „dniu po Dudzie”. Według niej prokuratury dopiero „dzień po Dudzie” zaczną stawiać podejrzanym zarzuty i kierować akty oskarżenia do sądów, a instytucje publiczne i spółki skarbu państwa dopiero wtedy ruszą do sądów z roszczeniami dotyczącymi nieprawidłowo pobranych czy wydanych dotacji i działań na szkodę danego podmiotu.

„Dzień po Dudzie” – to w tych opowieściach sądny dzień. Także dlatego, że równolegle z funkcjonującym dziś pseudoimmunitetem wynikającym z prezydenckiego prawa łaski, ludzie PiS stracą też swe ostatnie narzędzia jakiegokolwiek wpływu na rządzenie i rządzących.

Kampanie? A kto to widział, kto to słyszał!

O realnych politycznych wyzwaniach nadchodzącego roku natomiast niemal wcale się w PiS nie rozmawia. Chodzi rzecz jasna o wybory samorządowe, do których zostało nam nieco ponad trzy miesiące i zaplanowane na 6 czerwca 2024 wybory do Parlamentu Europejskiego. Według naszych rozmówców nikt jeszcze nie pracuje nad kampanijnymi strategiami, brak też nawet jakichkolwiek godnych uwagi pomysłów z tymi kampaniami związanymi. Rzeczywistość spadających sondaży przy jednoczesnym braku dostępu do gotowych na każde skinienie mediów publicznych wydaje się tu kompletnie paraliżować PiS.

Partia Jarosława Kaczyńskiego gwałtownie słabnie, nie tylko pod względem sondaży, lecz także morale swych szeregów. Dominującymi emocjami stają się obawy, niepokój i strach.

Wspólny strach zaś może działać na dwa sposoby. Owszem, może skłaniać ogarniętą nim grupę do zbicia się w trwożne stadko – czyli do politycznej konsolidacji. Ale może też budzić instynkt natychmiastowej indywidualnej ucieczki w pierwszym nadarzającym się kierunku – a zatem wywoływać polityczne procesy odśrodkowe.

Partia Kaczyńskiego stoi dziś na takim właśnie rozdrożu.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze