0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jonathan NACKSTRAND / AFP)Fot. Jonathan NACKST...

Skandynawska polityka przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie jest w „prorodzinnej” Polsce używana jako straszak. Z niezrozumiałych dla mnie powodów w dość mocno przemocowej Polsce, gdzie na ulicy nietrudno zobaczyć rodziców szarpiących się z trzylatkiem, bardzo silne jest przekonanie, że rodzina jest święta, a rodzice zawsze pragną dobra swego dziecka i nigdy mu krzywdy nie zrobią.

Co jakiś czas ten sposób myślenia kończy się tak tragicznie, jak w przypadku 8-letniego Kamila z Częstochowy. Najbardziej przerażające w tej historii jest to, że katowane przez ojczyma dziecko chodziło do szkoły, miało sąsiadów i jak na ironię mieszkało w mieście będącym symbolem wiary chrześcijańskiej.

I jakoś nikt nic nie zauważył.

Przeczytaj także:

Bo rodzice wiedzą lepiej

To nie tylko dowód na całkowity upadek instytucji państwa, ale także na siłę rażącą zawsze triumfującej Dulszczyzny: tu jest Polska, tu brudy pierzemy we własnych domach i tam także zabijamy dzieci. Wystarczy jednak, że minie trochę czasu od tej potwornej śmierci i znowu w mediach i rozmowach słychać będzie nawoływania prawicy, by rodzina zawsze była nietykalną, „bo rodzice najlepiej wiedzą, co jest dla dziecka dobre”.

Co gorsza, w Polsce także w środowiskach liberalno-lewicowych wielkim uznaniem cieszą się takie książki jak np. „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym” Macieja Czarneckiego, reportaż na wiele sposobów obiektywny, i unikający uproszczeń, ale jednak już w samym tytule przestrzegający przed nadmiernymi ingerencjami państwa w życie rodziny. Barnavernet – norweska instytucja odbierająca dzieci rodzinom, w których są źle traktowane, sieje postrach wśród polskich czytelników. Czekam na kolejną książkę autora na temat Szwecji. Założę się, że się ukaże.

Podobnie rzecz się miała ze skądinąd bardzo dobrym filmem Dariusza Gajewskiego „Obce niebo”, w którym zagubionym i znajdującym się w kryzysie emigrantom z Polski, którzy są dobrymi rodzicami, prawa do dziecka odbierają bezduszni urzędnicy szwedzcy.

Jako matka, dziś już dorosłego syna, którego wychowałam w Szwecji, nigdy nie odczuwałam strachu przed szwedzkimi instytucjami, rozumiem natomiast, że każdemu normalnemu rodzicowi otwiera się w sercu przepaść strachu, gdy przychodzi mu na myśl, że ktoś mógłby mu chcieć zabrać dziecko.

Rzecz w tym, że dzieci nie odbiera się bez powodu. Także w Szwecji. Także w Norwegii.

Kiedy w Skandynawii wkracza państwo

Mam za sobą dość długie doświadczenie bycia polską dyplomatką w Szwecji i w czasach, gdy szefowałam Instytutowi Polskiemu w Sztokholmie, bywałam regularnie na zebraniach w ambasadzie. Pamiętam z tego okresu pewien powtarzający się schemat. Co jakiś czas konsul pojawiał się z w poniedziałek rano z zafrasowaną miną i informował o tym, że znów mamy sprawę dziecka odebranego rodzicom – „och, ci nieludzcy Szwedzi, konsulat robi, co może, by pomóc Polakom”.

Po dwóch, a czasem kilku tygodniach, konsul powracał do sprawy i najczęściej okazywało się, że jednak w grę wchodził alkohol i bicie, i w zasadzie rodzina niby normalna, ale może jednak nie do końca, sytuacja nie jest taka prosta, jak się wydawało.

W Szwecji podobnie zresztą jak w Polsce, pracownicy placówek oświatowych, lekarze, urzędnicy socjalni mają obowiązek zawiadomienia policji lub Urzędu Opieki Społecznej, gdy podejrzewają, że dziecko jest ofiarą przemocy domowej, albo bywa owej przemocy świadkiem. Takie zawiadomienie ma też prawo złożyć każdy inny obywatel i może mieć ono anonimowy charakter.

To wcale nie oznacza, że system działa idealnie i że zawsze wychwytywane są na czas przypadki, w których dziecko jest krzywdzone w domu. Nie dalej niż dwa tygodnie temu ukazał się w dzienniku "Aftonbladet" artykuł rzeczniczki praw dziecka Elisabeth Dalin, która domaga się między innymi obowiązkowych badań lekarskich dla dzieci, rozbudowania państwowego programu odwiedzania rodzin przez pracowników socjalnych i rozbudowania istniejącego już systemu pomocy rodzinom, które mają kłopoty, bo w Szwecji jest zbyt wiele dzieci, które doświadczają w domu przemocy.

Najpierw jest pomoc

Warto tu dodać, że w Szwecji wcale nie jest tak, iż podejrzenie, że w rodzinie dzieje się źle, musi od razu doprowadzić do odebrania dziecka rodzicom. Może być na przykład tak, że rodzina otrzyma wsparcie tak zwanej Rodziny pierwszego kontaktu, czyli ze strony dobrze funkcjonującego domu, do którego dziecko z rodziny z problemami może trafiać na jeden albo kilka dni, co jakiś czas. Ewentualnie wpadać tylko na rozmowę, czy coś do zjedzenia. Rodziny pierwszego kontaktu są opłacane przez państwo, podobnie jak Osoby pierwszego kontaktu także oferujące jakiś rodzaj wsparcia.

Znałam w swoim życiu świetną i ambitną samotną matkę z Polski, która sama jest pedagożką i od lat pracuje w szwedzkich przedszkolach. Kiedy przyjechała do Szwecji tuż po rozwodzie i z synem ze spektrum autyzmu, miała problemy ze znalezieniem pracy, a syn z odnalezieniem się w przedszkolu. Sama poprosiła o pomoc w postaci Rodziny pierwszego kontaktu i przez jakiś czas jej syn spędzał dwa weekendy w miesiącu w ciepłym szwedzkim domu, w którym uczył się języka, podczas gdy jego mama zbierała siły do dalszej walki o przetrwanie.

Szwedzi odrabiają lekcje

Także pomoc państwa w problemach rodzinnych to naprawdę nie jest tylko odbieranie dziecka rodzicom i przekazywanie go do rodziny zastępczej. Choć i to się zdarza i historycznie dochodziło także do nadużyć. W roku 2005 dzięki filmowi dokumentalnemu rozgorzała debata na ten temat i państwo szwedzkie wypłaciło odszkodowania dorosłym już osobom, które jako dzieci doznały przemocy w rodzinach zastępczych w latach 1920-1980.

Sprawa ta jeszcze bardziej wyczuliła Szwedów na kwestię, jak pomagać, żeby przy okazji nie szkodzić.

W Szwecji działa dziś szereg instytucji, a także fundacji i organizacji, które zajmują się tematem prewencji przemocy domowej. Jednym z ważniejszych tematów, którymi się zajmują, jest informowanie o tym, jak zachowuje się dziecko, które doświadcza przemocy, jak z nim rozmawiać, na co uważać.

Na dzisiejszy stan myślenia o tym, jak dzieci nie można traktować, wpływa fakt, że Szwecja była pierwszym krajem na świecie, który (już w roku 1976) zabronił bicia dzieci. W Polsce zakaz ten obowiązuje dużo krócej, a i tak zdarza się dość regularnie, że ludzie opiniotwórczy, zwłaszcza ci po prawej stronie sceny politycznej opowiadają o tym, jak dobrze im zrobiło w życiu, że ojciec im garbował skórę i jak ważne w wychowaniu są „klapsy miłości”. Tadeusz Cymański z PiS opowiadał swego czasu o tym, jak wymierzył klapsa przewijanemu niemowlakowi, a rzecznik praw dziecka Mikołaj Pawlak powiedział w roku 2019, że klaps to nie jest bicie dziecka.

Klaps to bicie

W Szwecji klaps jest biciem, o czym przekonał się przeszło dziesięć lat temu Giovanni Colasante, włoski polityk na wakacjach w Sztokholmie, który wymierzył klapsa i szarpnął 12-letniego syna podczas wizyty w restauracji. Zakończyło się to sprawą w sądzie i karą grzywny.

Jeszcze jedna kluczowa sprawa: W Szwecji w centrum zainteresowań państwa opiekuńczego nie znajduje się rodzina, tylko jednostka, zwłaszcza dziecko, którego prawa chronione są tu szczególnie.

Obawiam się, że to jest podstawowa różnica, która sprawia, że polskie państwo w znacznie mniejszym stopniu chroni dzieci przed przemocą w domu niż państwo szwedzkie (choć i w Szwecji zdarzają się niestety przypadki, w których instytucje państwa przychodzą na pomoc zbyt późno).

Dopóki rodzina jest święta i w oczach państwa stanowi nie zbiór jednostek, ale „podstawową komórkę społeczną”, a klaps nie jest biciem, bardzo trudno jest chronić najmłodszych i bezbronnych.

Zwłaszcza wtedy, gdy wśród bohaterów polskiej wyobraźni masowej są takie postaci jak detektyw Rutkowski, który wsławił się tym, że wykradł polskie dziecko z rodziny zastępczej w Norwegii i oddał je polskim rodzicom. Nie twierdzę, że akurat tamten przypadek nie był nadużyciem ze strony norweskich urzędników. Twierdzę za to, że w Polsce strasznie lubi się patrzeć z przerażeniem na broniącą praw dziecka Skandynawię i zachwycać tym, że w Polsce nikt nikomu nie zabierze dziecka za jakiegoś klapsa, no bo bez przesady, mocium panie i tak dalej. Rezultatem takiego myślenia są takie tragedia jak ta, która dokonała się w Częstochowie. I Matka Boska z Jasnej Góry też nie pomogła, choć była blisko, nie wspominając już o jej ziemskich urzędnikach, których sporo na ulicach miasta…

;
Na zdjęciu Katarzyna Tubylewicz
Katarzyna Tubylewicz

Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”. Ostatnio wydała: „Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy”.

Komentarze