0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka Sadowska/ Agencja Wyborcza.plFot. Agnieszka Sadow...

Tuż przed godziną rano, ok. 08:45 1 sierpnia, Sławomir Przygodzki, przewodnik z Białowieży, miał spotkać się z kimś, więc wyszedł na podwórko. Mieszka w Podolanach – części Białowieży ok. 1,5- 2 km od granicy z Białorusią. Zobaczył 2 helikoptery. Leciały nisko. Myślał, że to polskie – często latają nad granicą od czasu kryzysu migracyjnego.

„Były tak ok. 100 m od mojego podwórka. Kiedy zaczęły skręcać zobaczyłem sowiecką gwiazdę. Pobiegłem po aparat, ale gdy wróciłem już były za drzewami. Leciały w stronę hotelu Żubrówka w centrum Białowieży – opowiada. Jego sąsiadka zdążyła zrobić fotkę smartfonem.

Najpierw Przygodzki zadzwonił do Straży Granicznej w Białymstoku.

Nikt nie odbierał.

Wykręcił więc na policję. „Pytali mnie o jakieś informacje związane z moim nazwiskiem. Zupełnie nie interesowało ich, co mówiłem. Nie pytali ani, ile tych helikopterów było, ani w którą stronę poleciały” relacjonuje.

Trzeci telefon wykręcił do placówki SG w Białowieży. „Ci mi mówili, że dobrze wiedzą o helikopterach, nawet mnie poprawiali, że nie »sowieckie«, jak twierdziłem, ale że białoruskie”.

Przeczytaj także:

„Jak przeczytałem, że nie mieszkam pod polską przestrzenią powietrzną, to nie wiedziałem, co mam myśleć”

Świadków, potwierdzających lot białoruskich helikopterów nad tym miasteczkiem i okolicami jest znacznie więcej. Anna Tkaczenko, mieszkanka osada Grudki – tuż obok Białowieży: „Ja ich nie widziałam, ale słyszałam – nad moim domem leciały. Na pewno nad – było bardzo, bardzo głośno. Sąsiedzi za to je widzieli”.

Eliza Kowalczyk, aktywistka działająca w Białowieży, opublikowała zdjęcia białoruskich helikopterów na swoim Facebooku już po 09:00 rano z komentarzem: „Co oprócz bocianów lata dziś nad Białowieżą?”.

Nieco później Kamill Syller – prawnik i też aktywista wspierający migrantów przy granicy – wrzucił foto czyjegoś autorstwa, pokazujące „brzuch” helikoptera. Miało też być zrobione w Polsce, w Zastawach – 3 km od granicy, co oznaczałoby, że helikoptery faktycznie naruszyły polską przestrzeń powietrzną.

Już po 10:00 rano białostocka „Gazeta Wyborcza” podała wiele relacji świadków oraz trasę: helikoptery wleciały w okolicy osady Grudki, zawróciły nad cerkwią św. Mikołaja w Białowieży, przeleciały nad miasteczkiem i poleciały w kierunku Podolan bliżej granicy.

„Przelatywały ludziom nad domami. Dość nisko, na pułapie 200-300 metrów. Momentami schodziły na wysokość kilkudziesięciu metrów” relacjonowała Joanna Klimowicz z GW. Jakub Medek z TOK FM też dotarł do wielu świadków na miejscu.

Mimo tego Centrum Operacji Powietrznych krótko po wydarzeniach dementowało informacje, twierdząc, że nie odnotowało naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej. „Wg przekazanych informacji strona białoruska prowadzi rutynową działalność w rejonie przygranicznym po swojej stronie z użyciem statków powietrznych (loty szkoleniowe). Były to najprawdopodobniej dwa śmigłowce Mi-8 oraz bezzałogowiec”.

Sławomir Przygodzki komentuje. „Jak przeczytałem, że nie mieszkam pod polską przestrzenią powietrzną, to nie wiedziałem, co mam myśleć, zastanawiałem, co robić”.

A może nikt tego nie zauważył?

Skoro – według świadka – Straż Graniczna w Białowieży widziała je i wiedziała o helikopterach białoruskich po polskiej stronie, to dlaczego wysłano komunikat wprowadzający Polaków w błąd?

Generał Mirosław Różański, były Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych: „Rządzący mówią o zagrożeniu ze strony wagnerowców, komunikują, że wysyłają na granicę 2 tys. żołnierzy z brygad zmechanizowanych. I co? Białorusini robią co chcą. Osoby, które odpowiadają za nasze bezpieczeństwo, doprowadziły do sytuacji, w której mamy realne zdarzenia i nie mamy adekwatnych do tego działań. To wystawia im ocenę negatywną, w tym ministrowi obrony narodowej. W polskiej przestrzeni powietrznej mógł ktoś bezprawnie przebywać, a jeśli był to sprzęt o charakterze wojskowym, to znaczy, że nasze bezpieczeństwo jest w rękach osób, które tego nie są nam w stanie zapewnić” – powiedział.

Sugerował, że dementi było, bo najpierw władza nie wiedziała ilu znajdzie się świadków, czy będą dowody w postaci zdjęć.

Generał Jan Rajchel, pilot, przez lata kierował Wyższą Szkołą Oficerską Sił Powietrznych, uważa podobnie: „W przededniu wyborów takie incydenty na pewno nie sprzyjają temu, co jest mówione (przez rządzący PiS -red.), jacy jesteśmy silni i bezpieczni więc przyznanie się do takiego naruszenia nie leży w interesie rządzących. A może nikt tego nie zauważył?”.

Zapytaliśmy ppor. Annę Michalską, rzeczniczkę prasową Komendanta Głównego Straży Granicznej, czy dziś rano ich jednostka w Białowieży raportowała o helikopterach białoruskich nad miasteczkiem i jeśli tak, to o której rano.

Rzeczniczka Michalska nie odpowiedziała na to pytanie. Napisała jedynie „Za ochronę przestrzeni powietrznej odpowiada MON, proszę tam kierować pytania”.

Dopytywaliśmy więc, czy funkcjonariusze SG nie reagują, gdy zauważą naruszenie przestrzeni powietrznej RP?

Jej odpowiedz sugeruje, że nie reagują: "Za ochronę przestrzeni powietrznej odpowiada MON proszę tam kierować pytania”.

Zmiana

Jednak wiele osób zauważyło helikoptery, znalazły się dowody.

Wieczorem o 19:25 na Twitterze MON pojawia się komunikat, który jest sprzeczny z tym, co najpierw sugerowano. „Po przedstawieniu przez dowódców i szefów służb wniosków z analizy sytuacji ustalono, że dzisiaj, 1 sierpnia 2023 r. doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie, które realizowały szkolenie w pobliżu granicy. O szkoleniu strona białoruska informowała wcześniej stronę polską.

Przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe. Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej”

– tłumaczy MON.

Ministerstwo dodało, że minister Błaszczak polecił zwiększyć liczbę żołnierzy na granicy i wydzielić dodatkowe siły i środki, w tym śmigłowce bojowe, a o incydencie zostało poinformowane NATO.

Komunikat i kontrkomunikat

„Komitet ustalił, że chargé d’affaires Białorusi zostanie wezwany do polskiego MSZ w celu wyjaśnienia zdarzenia. Przypominamy, że Rosja i Białoruś zintensyfikowały w ostatnim czasie działania hybrydowe przeciwko Polsce” – brzmi komunikat MON.

Białorusini wydali więc kontrkomunikat: „Oskarżenia o naruszenie granicy Polski przez śmigłowce Mi-24 i Mi-8 białoruskich Sił Powietrznych i Sił Obrony Powietrznej są naciągane i zostały postawione przez polskie kierownictwo wojskowo-polityczne w celu usprawiedliwienia gromadzenia sił w pobliżu białoruskiej granicy”.

Białorusini obstają przy tym, że "nie doszło do naruszenia przestrzeni powietrznej przez śmigłowce Mi-24 i Mi-8”.

Gen. Rajchel jest pewien, że działanie Białorusinów było celowe. „Nie ulega wątpliwości, że przy tak dobrych warunkach pogodowych, jakie tam były, piloci nawet słabo wyszkoleni takich błędów nie powinni popełniać. Dodatkowo ćwiczeń w tak napiętej sytuacji nie organizuje się przy granicy państwowej, szczególnie na granicy bloków” – podkreśla.

Uważa też, że umyślnie dokonano tej prowokacji w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego – zrywu narodowego o dość istotnej wartości dla współczesnej historii Polski.

„Eskalacja napięcia jest w interesie Federacji Rosyjskiej.

Nie ulega wątpliwości, że takie macanie naszych możliwości będzie się dobywało i odbywa się” – dodaje gen. Rajchel. Wspomina rosyjską rakietę, która w grudniu przeleciała przez pół Polski – już wtedy zakładał, że to było celowe działanie Rosjan.

Zaznacza, że jeśli służby już rano wiedziały o naruszeniu przestrzeni, to wprowadzanie opinii publicznej w błąd jest „karygodne”.

Gen. Różański podkreśla: „Bezpieczeństwo narodowe, to nie tylko czołgi i armaty, ale także system kierowania – czyli osoby odpowiedzialne za nasze bezpieczeństwo – minister obrony narodowej”.

I przypomina zdarzenie z 2015 roku, gdy rosyjski SU-24 na krótko naruszył przestrzeń powietrzną Turcji. Został zestrzelony przez turecką armię – też członka NATO.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze