Nie wiemy jeszcze, ile dzików zabito podczas styczniowych polowań wielkoobszarowych. Akcja wywołała duży opór społeczny. Polacy protestowali na ulicach, część ruszyła do lasów blokować oraz monitorować polowania, co wykazało liczne nieprawidłowości. A Piotr Jenoch pożegnał się ze stanowiskiem szefa Polskiego Związku Łowieckiego
Weekend 26-27 stycznia 2019 zakończył polowania wielkoobszarowe na dziki w Polsce. Myśliwi polowali synchronicznie w sąsiadujących ze sobą obwodach łowieckich, by w ten sposób zwiększyć szanse na zabicie jak największej liczby zwierząt.
Polowania wielkoobszarowe trwały przez trzy styczniowe weekendy, od 12-13 stycznia poczynając. Według informacji Głównego Lekarza Weterynarii, zorganizowano je w ośmiu województwach: pomorskim, warmińsko-mazurskim, podlaskim, mazowieckim, lubelskim, łódzkim, świętokrzyskim i podkarpackim. Na razie nie wiadomo, czy taki masowy odstrzał dzików być też w lutym.
Nie wiadomo, ile ostatecznie dzików zabito w styczniu. Rzeczniczka PZŁ przekazała OKO.press, że dane będę znane za kilka dni. Jak dotąd, jedyną informację dotyczącą liczby zabitych zwierząt podało Radio ZET: 721 dzików w 437 polowaniach po pierwszym weekendzie. PZŁ ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył.
Polowania na bieżąco monitorowała koalicji Niech Żyją! "Ustaliliśmy, że wbrew zaleceniu Głównego Lekarza Weterynarii i Europejskiej Agencji ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA)
w newralgicznej strefie »cichych polowań«, w której wykonywane powinny być wyłącznie polowania indywidualne, odbyło się minimum kilkadziesiąt polowań zbiorowych" - mówi OKO.press Tomasz Zdrojewski z koalicji Niech Żyją!
Dodaje, że działo się to na terenie przynajmniej czterech województw: w warmińsko-mazurskim, podlaskim, mazowieckim i lubelskim. Strefa "cichych polowań" to biegnący przez wschodnią Polskę pas, którego oś stanowi granica pomiędzy obszarem objętym ograniczeniami lub obszarem zagrożenia (w związku z ASF) a obszarem ochronnym.
Założenie jest bowiem takie, by polowaniami zbiorowymi nie spowodować migracji potencjalnie zarażonych dzików na obszary, gdzie wirusa jeszcze nie ma.
Zdrojewski zaznacza, że w samym tylko woj. mazowieckim społeczny monitoring wykazał prawie 20 polowań zbiorowych. Spodziewa się, że w tym województwie mogło ich być kilkakrotnie więcej.
"Szacujemy, że we wszystkich ośmiu województwach mogły się odbyć setki takich polowań - strefa "cichych polowań" przebiega bowiem przez aż 1142 obwody łowieckie" - mówi aktywista.
Dodaje, że wywiady telefoniczne w poszczególnych kołach łowieckich potwierdziły, że w zrealizowano około 30 proc. zapowiadanych polowań.
OKO.press dowiedziało się, że niektóre wojewódzkie inspektoraty weterynarii (WIW) przekazały kołom łowieckim rekomendację Głównego Lekarza Weterynarii dotyczącą odstąpienia od polowań zbiorowych w pasie "polowań cichych" dopiero po pierwszym weekendzie odstrzałów wielkoobszarowych. Na przykład, podkarpacki Wojewódzki Lekarz Weterynarii poinformował o tym łowczych okręgowych 14 stycznia. A WIW w Białymstoku w ogóle nie informował kół łowieckich.
Jeśli przyczyną, dla której zarządzono akcję masowego zabijania dzików, jest walka z afrykańskim pomorem świń (ASF), to zgromadzona przez aktywistów dokumentacja foto-wideo podważa wiarę w jej sens. Co prawda, część materiałów pochodzi ze "zwykłych", a nie wielkoobszarowych polowań zbiorowych. Ale i one pokazują, że bioasekuracja (zapobieganie przeniesieniu wirusa od zarażonych zwierząt) w warunkach polowania jest w zasadzie niemożliwością.
„Wspaniałe okoliczności przyrody, zupełna cisza i spokój. Nagle z oddali słychać strzały, podążamy za nimi. Pierwszy trop to krople krwi na śniegu. Idziemy dalej. Krwi jest coraz więcej, widzimy fragmenty wnętrzności, ślady kół samochodu i rozjechaną krew na śniegu” – relacjonowała dla OKO.press Agnieszka z Górnośląskiego Ruchu Antyłowieckiego, którego aktywiści w pierwszy weekend obserwowali polowanie nieopodal Kozłowa (woj. śląskie).
Zdjęcia pokazują leżące na śniegu wnętrzności. Aktywiści przekazali nam również materiał, na którym myśliwi podczas polowania nieopodal Kośmidrów (woj. śląskie) patroszą dzika w terenie. Wnętrzności wypadają prosto na śnieg, z martwego ciała zwierzęcia wycieka krew.
Takich sytuacji było więcej w całej Polsce. Kolejna wydarzyła się w Nadleśnictwie Rudka, gdzie byli aktywiści Obozu dla Puszczy. „Byliśmy tuż obok, kiedy myśliwi zastrzelili ostatniego z czterech dzików. Kilka minut później poszli do wiaty na grochówkę, na miejscu zostały jednak ich psy gończe, martwe dziki i mnóstwo krwi w śniegu. Psy zaczęły szarpać i gryźć martwe dziki, ich pyski były całe we krwi” – opowiadała jedna z aktywistek.
Ciągnik z przyczepą i ludźmi, który miał wywieźć martwe zwierzęta, przyjechał dopiero po trzydziestu minutach. Część osób nie miała nawet rękawiczek. „Bioasekuracja to mit. To, co tutaj widzieliśmy, bardzo jasno to pokazuje” – powiedział TVN Jakub Rok z Obozu dla Puszczy.
„Krew była wszędzie: na oponach samochodów, na podeszwach butów, na pyskach psów, na śniegu, tej krwi było mnóstwo. Jeżeli komuś chodziło o przeciwdziałanie wirusowi ASF, to było to naprawdę nieskuteczne” – dodał aktywista.
[video width="640" height="360" mp4="https://oko.press/images/2019/01/film-polowanie.mp4"][/video]
Właśnie przed takimi sytuacjami ostrzegali naukowcy z PAN w liście do premiera Mateusza Morawieckiego, w którym apelowali o odejście od zmasowanych odstrzałów jako metody walki z afrykańskim wirusem świń. Pisali wprost, że
„zmasowane polowania na dziki walnie przyczyniają się do roznoszenia wirusa”.
A to dlatego, że polowania zanieczyszczają krwią środowisko, co może prowadzić do kolejnych zarażeń. A na dodatek sami myśliwi mogą roznosić wirusa - poprzez kontakt z krwią i szczątkami dzików. Wskazali również na to, że przepłoszone odstrzałem zwierzęta przemieszczają się na inne obszary, gdzie - jeśli są chore - zarażają kolejne osobniki.
Ale brak bioasekuracji to nie jedyne nieprawidłowość, którą odnotował społeczny monitoring polowań. Zdrojewski mówi nam, że poza "zwykłymi" polowaniami zbiorowymi i tymi wielkoobszarowymi, przez trzy weekendy prowadzono w Polsce również odstrzały sanitarne, także w formie polowań zbiorowych.
"Daleko poza obszarami zagrożenia wirusem ASF, mimo że ustawa dopuszcza odstrzał sanitarny tylko w przypadku zagrożenia wystąpienia epidemii, a w tym celu wyznaczane są przecież odpowiednie strefy zagrożenia i strefy ochronne we wschodniej części kraju" - dodaje.
Odbyły się też polowania, które nie były zgłaszane do gmin - a koła mają taki obowiązek - lub zostały zgłoszone zbyt późno.
"Zaniedbanie ustawowego obowiązku informacyjnego narażało postronne osoby na utratę życia lub zdrowia, a właściciele nieruchomości nie mogli wnieść sprzeciwu, mimo przysługującego im prawa" - mówi OKO.press Zdrojewski.
Aktywista mówi nam też, że podczas polowań strzelano do loch, choć minister środowiska Henryk Kowalczyk wydał rekomendację, by myśliwi tego nie robili.
Podczas weekendowych polowań nie obyło się bez incydentów. Na polowaniu zbiorowym koło Supraśla w Puszczy Knyszyńkiej, na którym byli aktywiści Obozu dla Puszczy i Fundacja Dzika Polska – według ich relacji – jeden z myśliwych groził bronią.
„Zorientowaliśmy się, że polowanie nie spełniało wymogów prawa łowieckiego – informacja o polowaniu nie została opublikowana na stronie urzędu gminy, niewłaściwie oznakowano miejsce polowania, przez co osoby korzystające z lasu nie zostały ostrzeżone o polowaniu zgodnie z przepisami. Chcieliśmy poinformować o tym myśliwych, wyjaśnić sytuację i sprawdzić, czy polowanie wykonywane jest zgodnie z wymogami bioasekuracji” – relacjonuje Adam Bohdan.
„Jeden z myśliwych na mój widok zareagował bardzo agresywnie. Początkowo wycelował we mnie sztucer, a następnie wyzywał mnie bardzo wulgarnie zmuszając do opuszczenia miejsca polowania.
Przepisy umożliwiają jednak korzystanie z lasu w równym stopniu zarówno myśliwym, jak i spacerowiczom. Dlatego zdecydowaliśmy się na dalszą obserwację polowania” – dodaje.
Momentami gorąco było również podczas akcji zorganizowanej przez Warszawski Ruch Antyłowiecki. W ubiegły weekend byli w miejscu, gdzie polowania zaplanowało obchodzące 70-lecie koło łowieckie „Cyranka”, na które zaproszono również gości.
"Św. Hubert miał jednak inne plany i zamiast dzików zesłał im aktywistów" - pisze na swoim profilu facebookowym Warszawski Ruch Antyłowiecki. Według tej relacji, myśliwi napuścili na aktywistów przedstawicieli lokalnej społeczności.
"Było blokowanie samochodów na drodze publicznej, wyzwiska, grożenie śmiercią, szarpaniny, kopanie samochodów, kradzież telefonu i zniszczenie mienia. Wiele spraw z niedzielnego przedpołudnia będzie miało swój finał w sądzie" - czytamy na profilu.
Fala wydarzeń związana z polowaniami wielkoobszarowymi zmiotła ze stanowiska Łowczego Krajowego Piotra Jenocha, który pełnił funkcję dość krótko, bo zaledwie parę miesięcy — od 17 kwietnia 2018 r. Rankiem 23 stycznia 2018 r. podał się do dymisji, ale — tak sugeruje oficjalny komunikat PZŁ -
nie było to dobrowolne, ale wymuszone przez szefa resortu środowiska.
"Podczas [...] spotkania z Ministrem Środowiska Henrykiem Kowalczykiem, Łowczy Krajowy Piotr Jenoch został poproszony o złożenie rezygnacji, co w przypadku jej braku miało skutkować odwołaniem Łowczego przez ministra" - czytamy na stronie Związku.
Według wersji wydarzeń PZŁ prezes Naczelnej Rady Łowieckiej Rafał Malec miał poinformować wcześnie ministra Kowalczyka o niemożliwości współpracy Zarządem Głównym PZŁ, co miało być bezpośrednią przyczyną odwołania.
Ponadto szef resortu miał "bezprecedensowo naciskać" na Jenocha w związku z ASF, ale na czym te naciski miały polegać — tego już z komunikatu się nie dowiemy. Na stanowisku Jenoch pozostanie do 15 lutego, by dokończyć przygotowania do do zaplanowanego na 16 lutego Krajowego Zjazdu Delegatów, podczas którego ma zostać uchwalony nowy statut PZŁ.
Dymisji Jenocha ma również sprzeciwiać się większość łowczych okręgowych (37 z 49). "Nie zgadzamy się na poświęcenie naszego Przedstawiciela do rozgrywek w walce medialnej dotyczącej zwalczania wirusa ASF" - napisali w liście do ministra środowiska, premiera Mateusza Morawieckiego i... prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
"Łowczy Krajowy zawsze stał na straży obecnego modelu łowiectwa, nastawionego na aspekt przyrodniczy, a nie komercyjny. Należy bacznie przyglądać się kolejnym działaniom osób mających wpływ na kształt polskiej gospodarki łowieckiej. Najgorszym bowiem krokiem dla polskiej przyrody i polskiego łowiectwa byłaby eksploatacja zasobów przyrodniczych w celach komercyjnych" - napisali łowczy.
To wyraz obawy, że polskie myślistwo może pójść w stronę modelu opartego o zasadę wiążącą prawo do polowania z prawem własności ziemi.
Przed takim rozwiązaniem ostrzegał sympatyzujący z Zarządem Głównym PZŁ myśliwy, który rozmawiał z OKP.press. "Związanie prawa do polowania z prawem do ziemi zakłada, że zwierzęta łowne są własnością tego, na czyim terenie żyją" - ostrzegał.
Jak to ma działać? Przykładowo, jeśli jakiś rolnik ma duże gospodarstwo rolne, a na nim np. jelenie, które robią mu szkody w uprawach, to może je po prostu zabić. Albo sprzedać komuś prawo do odstrzału – na przykład jednemu z wielu związków łowieckich, które mogłyby po rozwiązaniu PZŁ powstać.
To — przekonywał nas myśliwy — byłoby bardzo szkodliwe dla polskiej przyrody, ponieważ nie dba się tu o liczebność zwierząt w kraju.
Z kolei inny dobrze poinformowany myśliwy powiedział nam, że groźba prywatyzacji łowiectwa w Polsce to celowo rozpuszczana przez Jenocha plotka, która ma kreować go na gwaranta stabilności aktualnego modelu myślistwa. A w rzeczywistości obecny Łowczy Krajowy nie ma poparcia szeregowych myśliwych, mają do niego żal o to, że nie sprzeciwił się masowemu odstrzałowi dzików związanemu z ASF, czego miała od niego oczekiwać większość z nich.
Jasne więc wydaje się być tylko jedno - że PZŁ jest wstrząsane wewnętrznym konfliktem, a afera wokół polowań wielkoobszarowych na dziki tylko go podsyciła. "Sytuacja w związku jest napięta. Toczą się rozgrywki różnych frakcji" - powiedział TVN jeden z szefów okręgów PZŁ.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze