0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Włodek / ...

Obchodzone 19 sierpnia święto pracowników pomocy humanitarnej w tym roku przebiega pod hasłem #ActForHumanity, czyli „działaj na rzecz ludzkości”. W ostatnich latach coraz częściej za chęć pomocy ludzie płacą własnym życiem. Tylko w tym roku zginęło już 173 pracowników humanitarnych, najwięcej w Strefie Gazy – aż 129. Jednocześnie działania humanitarne potrzebne są na ogromną skalę. Jak wynika z danych ONZ, pomocy wymaga aż 311 milionów osób na świecie.

Bezpieczeństwo pracowników humanitarnych i cywilów jest kluczowe w przypadku każdego konfliktu zbrojnego.

To bezpieczeństwo z każdym rokiem jednak maleje. Mimo międzynarodowych regulacji, w wielu miejscach świata wciąż trwają ataki na cywilów i osoby niosące pomoc potrzebującym. Taka sytuacja ma miejsce między innymi w Ukrainie oraz w Strefie Gazy.

– Tereny, na które ewakuuje się cywili w Strefie Gazy, są bezpieczne tylko z nazwy. Tam też spadają bomby i giną ludzie. Kiedy ogłaszane są ewakuacje, ataki często zaczynają się, zanim się uchodźcom uda wyruszyć w drogę – relacjonuje Małgorzata Olasińska-Chart, dyrektorka pomocy humanitarnej w Polskiej Misji Medycznej – Na podstawie dostępnych nam danych szacujemy, że cywile to nawet około 85 proc. ofiar w Strefie Gazy.

Co więcej, obecnie 83 proc. terenu Strefy Gazy nie jest już realnie dostępne dla cywilów. Na skrawku ziem, które mają być dla nich „bezpieczne”, próbuje schronić się większość ponad dwumilionowej populacji. Liczba ofiar po stronie palestyńskiej to ponad 39 tys. osób, w tym ponad 500 pracowników służby zdrowia.

Polska Misja Medyczna od 25 lat stara się zapewnić bezpieczeństwo najbardziej bezbronnym i potrzebującym. Od początku swojego istnienia zapewniała niezbędną pomoc medyczną ponad milionowi osób na całym świecie.

O zapomnianych konfliktach i kryzysach humanitarnych rozmawiamy z Jakubem Beliną Brzozowskim, koordynatorem zespołu komunikacji Polskiej Misji Medycznej.

Przeczytaj także:

Anna Mikulska: O kryzysie humanitarnym w Sudanie polskie media mówią bardzo niewiele, a o tym w Demokratycznej Republice Konga – jeszcze mniej. Trochę pytam ciebie, a trochę samą siebie – dlaczego jedne konflikty – jak ten w Gazie czy Ukrainie – interesują nas bardziej, a inne mniej albo wcale?

Jakub Belina Brzozowski*, Polska Misja Medyczna – W przypadku Ukrainy tłumaczenie jest dosyć proste – jesteśmy blisko, a do tego realnie odczuwamy skutki wojny. Nieco bardziej skomplikowane są przyczyny zainteresowania kryzysem w Strefie Gazy. Działania Izraela i Hamasu mają ogromne znaczenie polityczne, miały jeszcze przed eskalacją konfliktu. Budzą też emocje, ponieważ za sprawą mediów społecznościowych docierają do nas drastyczne obrazy, obok których trudno przejść obojętnie. Przez to udostępniane są dalej, zataczając coraz szersze kręgi. Mówiąc wprost: zbrodnie wojenne wydarzają się praktycznie na naszych oczach.

A do tego sytuacja w Gazie i Izraelu mocno spolaryzowała opinię publiczną, jeszcze bardziej pobudzając emocje.

Z kolei przy tak zwanych „zapomnianych kryzysach” duże znaczenie odgrywają organizacje pozarządowe, które kierują uwagę mediów na dany konflikt czy katastrofę naturalną. Jeśli jakieś NGO działa w konkretnym kraju, to będzie mu zależało, by informować o tym, czym się zajmują i dlaczego akurat tam. Ma do tego kontakt z niedostępnymi nigdzie indziej rozmówcami czy innymi informatorami na miejscu.

Niestety, jeśli mówimy choćby o Demokratycznej Republice Konga i innych bardzo potrzebujących wsparcia krajach, niebezpieczne warunki pracy, korupcja czy trudna kooperacja z władzami lokalnymi bardzo utrudniają realizowanie tam sensownego projektu pomocowego. W efekcie istnieje niewiele organizacji na świecie, które mogą dokładnie opowiedzieć o tamtejszej sytuacji humanitarnej. Tymczasem dziennikarzom z Polski czy w ogóle z Europy pewnie niełatwo dotrzeć do innych źródeł na miejscu.

A wyjazd łączy się z ogromnymi kosztami, na które chyba żadna redakcja by sobie nie pozwoliła – bo można przecież przekleić newsa z agencji.

Tutaj dochodzi kwestia krótkiego życia newsa i naszej ograniczonej uwagi. Widzimy to wyraźnie we wpłatach od darczyńców – większość potrzebnej kwoty najczęściej zbieramy w ciągu maksymalnie dwóch miesięcy od początku kryzysu. Ta krótka, ale często intensywna uwaga odbiorców umożliwia nam działanie przez kolejne lata, gdy już temat dawno się ludziom no cóż przeje. A przejeść potrafił się nawet chyba najbardziej krwawy konflikt XXI wieku, czyli wojna w Syrii.

Swoją drogą, czy wiedziałaś, że w ostatnich latach o podobnej liczbie ofiar cywilnych możemy mówić tylko w przypadku wojny domowej w Etiopii w latach 2020-2022?

Nie wiedziałam.

Bo dostęp do informacji, do zdjęć z tamtego okresu był bardzo ograniczony, nawet w mediach społecznościowych. A to nie wszystko, bo oczy całego świata były wtedy zwrócone na zupełnie inny problem – pandemię COVID-19. Zupełny przypadek, który sprawił, że zbrodnie tamtej wojny większości z nas nie obeszły.

Polska też była miejscem kryzysu

Czym w ogóle jest kryzys humanitarny?

Mamy z nim do czynienia przede wszystkim w dwóch przypadkach – trwającego lub kończącego się już konfliktu zbrojnego albo katastrof naturalnych. Ta zwięzła definicja nie mieści w sobie sytuacji, w których kraj mierzy się na przykład z niedożywieniem czy nawet głodem. Między innymi dlatego aktualnie mówimy o ponad 300 milionach ludzi, którzy potrzebują pomocy humanitarnej, ale gdy weźmiemy pod uwagę osoby cierpiące z powodu niedożywienia lub głodu, to liczba ludzi wymagających pomocy urasta do 750 milionów.

Ta dysproporcja bierze się z tego, że brak czy niedobór pożywienia nie zawsze jest skutkiem suszy, powodzi czy konfliktu zbrojnego. Czasem – a właściwie przede wszystkim – odpowiadają za to nierówności globalne i społeczne jak choćby w Indiach. Ważne jest też, że międzynarodową pomoc humanitarną możemy zacząć dopiero, jeśli kraj wezwie do pomocy społeczność międzynarodową: często, pomimo potrzeb na miejscu, z powodów politycznych tak się nie dzieje.

Specyfika pomocy humanitarnej jest taka, że z założenia trwa do momentu, w którym dany kraj czy region wróci mniej więcej do stanu sprzed kryzysu. Często trwa to długie lata, ale czasami skutki klęsk żywiołowych da się zwalczyć nawet w kilka miesięcy, jednak dotyczy to zwykle krajów lepiej rozwiniętych.

Jeśli okaże się, że wsparcie jest nadal potrzebne, to zaczyna się faza współpracy rozwojowej, kiedyś nazywanej pomocą rozwojową, nastawionej na działania długofalowe. To tak w największym skrócie.

Czy już dzisiaj możemy mówić o wpływie zmian klimatu na liczbę i skalę katastrof naturalnych?

Bez dwóch zdań. Dam ci przykład: są badania, z których wynika, że gdyby porównać nie tak dawną powódź w Libii do sytuacji klimatycznej sprzed dwustu lat, to okazałoby się, że skala zagrożenia tak skrajnym zjawiskiem w basenie Morza Śródziemnego wzrosła pod tym względem aż pięćdziesięciokrotnie. Badacze zastrzegają, że to bardzo ostrożne szacunki na podstawie ograniczonych danych, jednak dają nam pewnie wyobrażenie o wpływie antropocenu na sytuację humanitarną na świecie.

Pogodowe ekstrema dotykają nie tylko kraje tak zwanego Globalnego Południa. Myślę tu na przykład o Hiszpanii czy Grecji, mierzącymi się z falami upałów i pożarami. Jednak Europa ma dużo większe możliwości niż choćby wspomniana Libia, żeby radzić sobie z tymi zjawiskami. Czy w takim razie kryzysy humanitarne, wynikające ze zmian klimatu, dotykają tylko kraje ubogie?

Na pewno państwa członkowskie Unii Europejskiej mają zdecydowanie więcej, nazwijmy to, politycznych zabezpieczeń i środków, by radzić sobie z takimi zdarzeniami. Nie oznacza to jednak, że kryzys humanitarny nie może wydarzyć się blisko, co świetnie pokazał rok 2022, kiedy nagle, przyjmując miliony uchodźców z Ukrainy, Polska też stała się miejscem kryzysu. Wtedy zaczęły tu działać – i działają nadal – agencje ONZ ds. humanitarnych i wiele międzynarodowych organizacji z całego świata.

Kilka lat temu sam znalazłeś się w centrum kryzysu humanitarnego, chociaż jeszcze wtedy nie zajmowałeś się profesjonalną pomocą. W trakcie pracy nad doktoratem przeżyłeś tragiczne trzęsienie ziemi w Nepalu. Co zaobserwowałeś, przyglądając się działaniom pomocowym z tej drugiej strony?

Okolica, w której wtedy mieszkałem, nie ucierpiała tak bardzo, jak pozostałe części kraju, dlatego zaangażowałem się wtedy w inicjatywę grupy sąsiedzkiej, rozwożąc razem z nimi posiłki osobom, które bardziej ucierpiały. Wtedy zobaczyłem, że pomoc z porywu serca, dostarczana ad hoc, tak naprawdę nie zawsze się sprawdza. Jako grupa wolontariacka nie mieliśmy informacji na temat tego, gdzie i jakie dokładnie są potrzeby, nie byliśmy też oczywiście przeszkoleni.

W efekcie woziliśmy ze sobą gar z obiadem, a na miejscu okazywało się, że jesteśmy już trzecią, czwartą ekipą, która dziś się tam pojawiła. Ludzie mówili, że nie potrzebują już jedzenia, wysyłali nas dalej, a tam sytuacja się powtarzała.

W Nepalu zrozumiałem znaczenie zorganizowanej pomocy, gdzie działa sprawna komunikacja między organizacjami, które starają się działać tam, gdzie są naprawdę potrzebne i zapewnić to, czego brakuje. Tak naprawdę dlatego dziś robię to, co robię.

Sala szpitalna, na łóżkach siedzą dwie czarne kobiety w afrykańskich strojach, pośrodku trzecia w koszulce PMM
Większość personelu PMM na miejscu to pracownicy i pracowniczki z lokalnych organizacji. Fot. Filip Skrońc/Polska Misja Medyczna

Przypominają mi się pierwsze dni po rosyjskiej agresji i apele wolontariuszy na granicy polsko-ukraińskiej, by nie wysyłać już więcej ubrań, bo rosną nikomu niepotrzebne sterty.

Chciałbym jednak uniknąć całkowitego demonizowania zrywów pomocowych, bo myślę, że ani struktury państwowe, ani nawet duże organizacje humanitarne same nie udźwignęłyby tej skali kryzysu, z którą wtedy mieliśmy do czynienia. Mimo absurdów, do których dochodziło, oddolna pomoc w tamtej chwili okazała się niezbędna.

Tegorocznym hasłem Międzynarodowego Dnia Pomocy Humanitarnej jest #ActForHumanity, czyli działaj na rzecz ludzkości. Co się pod nim kryje?

Tym hasłem postanowiono uhonorować ofiary wśród pracowników humanitarnych, których w ciągu ostatnich dwóch lat było zdecydowanie więcej niż w latach ubiegłych, z przeważającą większością w Strefie Gazy. Od początku roku na całym świecie śmierć poniosły 173 osoby niosące pomoc, z czego w Gazie – aż 129.

Wśród nich był polski wolontariusz World Central Kitchen, 36-letni Damian Soból z Przemyśla. Wraz z innymi działaczami zginął od izraelskiej rakiety, która uderzyła w konwój.

Praca w pomocy humanitarnej nigdy nie była w pełni bezpieczna, mimo wszelkich możliwych zabezpieczeń, ale to, co dzieje się w Gazie, to zupełnie inny poziom. Nie są tam przestrzegane żadne reguły działań wojennych, nie ma żadnego szacunku do życia, nie ma bezpiecznych miejsc. Dla mnie osobiście pan Damian jest bohaterem i mógłby zostać uhonorowany ulicą choćby w swoim rodzinnym Przemyślu.

Najczęściej ofiarami wśród pracowników humanitarnych są jednak osoby lokalne i w przypadku Gazy jest tak samo, chociaż o nich zazwyczaj nie słyszymy.

Śmierć pracownika zza granicy zawsze budzi większe emocje, ale powinniśmy pamiętać również o Palestyńczykach, którzy niosąc pomoc, są narażeni na największe niebezpieczeństwo.

Pomoc, ale w gotówce

Czy sytuacja humanitarna na świecie staje się coraz gorsza? Mogłoby się wydawać, że po II wojnie światowej będzie już tylko lepiej, ale to, o czym rozmawiamy, nie napawa optymizmem.

Od początku lat 90. wszystko wskazywało na to, że sytuacja nieco się polepsza, ale duże załamanie przyszło w związku z pandemią COVID-19 w 2020 roku. Od wtedy liczba osób potrzebujących pomocy humanitarnej cały czas utrzymuje się na wysokim poziomie, wpłynęła na to również wojna w Ukrainie, która zachwiała choćby światowym rynkiem handlu żywnością. Pandemia i związany z nią wielowymiarowy kryzys uderzyły nieporównywalnie mocniej w kraje już dotknięte konfliktem czy katastrofą naturalną, potęgując kryzys.

Ale pewną zmianą na plus jest to, że na przestrzeni tych wszystkich dekad pomoc humanitarna bardzo się rozwinęła. Kiedyś mieliśmy do czynienia z tak zwanym kompleksem białego zbawcy, osoby, która przyjeżdżała na miejsce, uważała, że wszystko wie lepiej i oczekiwała wdzięczności. Dziś ta praca oparta jest na współpracy z organizacjami lokalnymi. To też pozytywnie wpływa na efektywność pracy.

Czyli beneficjenci zyskali podmiotowość?

Świadczy o tym choćby coś, co nazywamy cash assistance, czyli pomocą gotówkową. Po zidentyfikowaniu potrzeb danej społeczności, zamiast przekazywania im paczek żywnościowych, jeśli ta dostępna jest na miejscu, dajemy im gotówkę, po to, by same mogły kupić jedzenie, które lubią i które jest im potrzebne.

W przeszłości istniało absurdalne przekonanie, że jak damy osobom w potrzebie pieniądze, to nie kupią najpilniejszych produktów, tylko wydadzą je na coś innego. Tymczasem badania na ten temat udowadniają, że ludzie, którzy czegoś potrzebują, bardzo dobrze wiedzą, jak wydać pieniądze, by jak najlepiej o siebie zadbać. To wydaje się oczywiste, ale przez wiele lat organizacje na to nie wpadły.

Porozmawiajmy jeszcze o działaniach Polskiej Misji Medycznej – wasz obszar jest dosyć specyficzny, bo skupiacie się na pomocy szpitalom i pacjentom.

Naszymi głównymi zadaniami są zakup sprzętu medycznego, szkolenia personelu, ale też pacjentów, by znali swoje prawa. Specjalizujemy się w pomocy neonatologicznej, czyli kobietom w ciąży i noworodkom, aktualnie w między innymi w Wenezueli, Etiopii, Senegalu i Ukrainie. W przypadku konfliktu zbrojnego, zwłaszcza na początku, stres i utrudnienia w dostępie do opieki zdrowotnej często prowadzą do patologii ciąży, wcześniactwa, ograniczony jest też dostęp do potrzebnych badań.

Działamy też w miejscach, gdzie tej opieki zdrowotnej nie ma prawie w ogóle i tu sprawdzają się kliniki mobilne, czasami specjalizujące się na przykład w położnictwie, ale najczęściej zapewniające podstawową opiekę medyczną. To takie trochę przychodnie na kółkach.

Z jakimi trudnościami się mierzycie?

W Strefie Gazy problemem jest przewóz wszelkich transz pomocowych przez granicę, dlatego czasem po prostu kupujemy tę resztkę produktów, która jest jeszcze dostępna na miejscu i staramy się rozdysponować je wśród najbardziej potrzebujących.

Inną kwestią, z którą się teraz mierzymy, jest brak zainteresowania niektórymi krajami. Rozmawialiśmy o tym na samym początku. W naszym przypadku to Irak, który mimo informacji pojawiających się w mediach, nie jest w stanie poruszyć darczyńców, co uzależnia nas od zewnętrznego finansowania, głównie ze środków rządowych czy innych, dużych podmiotów. A ponieważ Irak został odgórnymi decyzjami administracyjnymi wykreślony z listy krajów, w których mamy do czynienia z kryzysem humanitarnym, to niestety po wielu latach obecności na miejscu nie jesteśmy już w stanie zebrać funduszy, by dalej tam działać. Chociaż wiemy, że pomoc jest ciągle potrzebna.

Chyba w przypadku Iraku przyjęliśmy założenie, że tam zawsze było ciężko i tak już będzie.

Jako ludzie przyzwyczajamy się do trwającego gdzieś od lat kryzysu i zaczynamy traktować tę wyjątkową sytuację jako normę. Nam z pewnością jest z tym łatwiej, ale nie tym, którzy w kryzysie utkwili.

Na zdjęciu: 18.12.2023 Izium. Lekarze współpracujący z Polską Misją Medyczną organizują pomoc w mobilnych klinikach na terenach Ukrainy odbitych z rąk Rosjan.

*Jakub Belina Brzozowski – koordynator zespołu komunikacji w Polskiej Misji Medycznej oraz kontaktów z mediami w Stowarzyszeniu na rzecz Chłopców i Mężczyzn. W ramach pracy naukowej i dydaktycznej w trakcie studiów doktoranckich zajmował się m.in. narracjami biograficznymi tybetańskich uchodźców w Nepalu, językiem tybetańskim oraz filozofią Wschodu. Poza godzinami pracy pisze poezję – jego debiutancki tomik wyda w najbliższych miesiącach Biuro Literackie.

***

Wspieraj pomoc Polskiej Misji Medycznej:

  • ustaw płatność cykliczną w Twoim banku na działania PMM lub na https://pmm.org.pl/chce-pomoc
  • przekaż darowiznę na numer konta Polskiej Misji Medycznej: 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444
  • załóż własną zbiórkę na platformie http://misjapomoc.pmm.org.pl
;
Na zdjęciu Anna Mikulska
Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze