0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Delil SOULEIMAN / AFPDelil SOULEIMAN / AF...

Rana Hamadi (imię zmienione) fakt, że wciąż żyje, uważa za cud. Za każdym z czterech razów, gdy 7 marca w drzwiach jej domu pojawili się uzbrojeni mężczyźni, oczekiwała, że wraz z rodziną zostanie zabita tak, jak wielu jej sąsiadów i znajomych. Jej głos trzęsie się, gdy przywołuje te wydarzenia; kilkakrotnie wybucha płaczem. „Nasza dzielnica nazywa się Hai al-Qusur. Qusur oznacza pałac. Teraz pałac zmienił się w grobowiec”, powiedziała OKO.press przez telefon ze schronienia w syryjskim mieście Banijas na północnym zachodzie kraju.

Rodzina Rany miała szczęście, którego zabrakło wielu mieszkańcom Banijas. „Gdy weszli do domu mojej przyjaciółki Radży, zapytali jej męża, czy jest sunnitą, czy alawitą. Odpowiedział, że alawitą, i zastrzelili go”.

Jeśli nie dacie pieniędzy, zabijemy was

Euforia, która ogarnęła Syrię po obaleniu reżimu Baszszara al-Asada 8 grudnia 2024 roku, minęła szybko. Zaledwie trzy miesiące później kraj doświadczył jednych z najbardziej krwawych dni w swojej współczesnej historii. Według Syryjskiego Obserwatorium na Rzecz Praw Człowieka w ciągu następnych dni zginęło ponad 1300 osób, z czego minimum 970 to cywile. Pod względem liczby ofiar cywilnych w tego rodzaju starciach jest to wydarzenie porównywalne jedynie z ofensywą wojsk Asada na muhafazę Damaszek [muhafaza to odpowiednik naszego województwa, muhafaza Damaszek obejmuje prowincję wokół stolicy] w lutym i marcu 2018, kiedy według zajmującej się gromadzeniem danych o konfliktach organizacji ACLED zginęło 1192 i 1313 osób.

Erupcja przemocy rozpoczęła się w czwartek 6 marca we wsi Beit Ana w muhafazie Latakia. Rebelianci określani jako lojaliści Asada zaatakowali tam siły porządkowe nowego rządu, zabijając – według różnych danych – od 13 do 15 osób. Później tego samego dnia doszło do kilku skoordynowanych ataków w muhafazach Latakia i Tartus, gdzie rebelianci próbowali przejąć kontrolę nad kluczowymi węzłami komunikacyjnymi łączącymi te dwie prowincje.

Odpowiedzią była szeroko zakrojona ofensywa sił rządowych, włącznie z ostrzałem artyleryjskim i nalotami z powietrza. Siły porządkowe szybko straciły jednak kontrolę – konfrontacja z rebeliantami zmieniła się w chaotyczne rozruchy, a uzbrojone bojówki zaczęły brać odwet na ludności cywilnej.

Przeczytaj także:

„W nocy z 6 na 7 marca ciągle słyszeliśmy strzały i wybuchy. Rano w naszym sąsiedztwie zobaczyliśmy mężczyzn z bronią, obserwowaliśmy ich przez okno. Plądrowali sklepy, nie zostawiając w środku niczego, a później podpalali. Później zaczęli chodzić od domu do domu. Jeśli nikt nie otwierał drzwi, strzelali w zamek i wchodzili w ten sposób”, opisuje wydarzenia tamtych dni Hamadi.

Do jej własnych drzwi zapukali czterokrotnie. "Za pierwszym razem było to dwóch Syryjczyków. Zażądali kluczyków do samochodu lub tysiąca dolarów.

Gdy usłyszeli, że nie mamy dolarów, zapytali, jakie w razie tego mamy pieniądze. Chcieli pięć milionów syryjskich funtów [ok. 385$ – przyp. aut.], które w końcu zabrali mojemu bratu”, opowiada kobieta. Po dwóch godzinach zdarzyło się to samo, jednak tym razem bojownikami byli obcokrajowcy.

„Mówili kiepskim, łamanym arabskim. Może Czeczeni? Nie wiem, byli zamaskowani. Weszli, strzelając w nasze drzwi. Powiedzieli, że jeśli nie damy im pieniędzy, zabiją nas. Mojego brata i męża pytali, czy jesteśmy alawitami. Zaprowadzili mężczyzn do innego pokoju i nie wiem, czemu wtedy ich nie zabili tak, jak wiele innych osób. Moja bratowa błagała, żeby tego nie robili. Jeden z nich strzelił wtedy w podłogę pod jej stopami” – kobieta z trudem opisuje te wydarzenia. Co jakiś czas przerywa opowieść, targana szlochem.

„Ostatecznie ukradli z mojej torebki cztery miliony funtów, mężczyznom zabrali telefony i wyszli. Za trzecim razem nie otworzyliśmy drzwi. Za czwartym zażądali złota. Choć wyjaśniliśmy, że nie mamy żadnego, grozili, że nas zabiją, jeśli im go nie damy. Mój brat dał im milion funtów, ale to ich nie zadowoliło, moja siostrzenica dodała pół miliona i swój telefon. Byliśmy przerażeni. Gdy wreszcie wyszli, podjęliśmy decyzję o ucieczce, przekonani, że jeśli wrócą, tym razem już na pewno zginiemy”.

Rodzina do dziś nie wróciła do swojego domu. „Wszystko [w Hai al-Qusur – przyp. aut.] jest zniszczone, spalone. Nie ma wody, elektryczności, sklepów, chleba, w tej chwili nie da się tam żyć”, opisuje Rana. „Czekamy z powrotem do domu, aż będzie woda, prąd i przede wszystkim bezpieczeństwo. Powiedzieli [rząd tymczasowy – przyp. aut.], że przywrócą porządek. Kiedy zobaczymy, że tak się stanie, wtedy wrócimy”.

Kiedy lud, nie rząd, bierze sprawy w swoje ręce

Banijas, podobnie jak wiele innych miast na syryjskim wybrzeżu, jest zamieszkane w dużej mierze przez alawitów, największą mniejszość religijną w kraju i jednocześnie grupę tradycyjnie marginalizowaną, wiodącą ubogie życie w górskich wsiach. Ten odłam szyickiego islamu w Syrii wyznaje ok. 10 proc. populacji, jednak znany jest wszystkim za sprawą Hafiza i Baszszara al-Asadów, najbardziej znanych alawitów. To Hafiz po raz pierwszy obiecał im, że skończyły się dni głodu i to w trakcie jego rządów zaczął następować stopniowy exodus alawitów ze wsi do miast.

Klan Asadów wyniósł alawitów do rangi klasy panującej, z wieloma przedstawicielami mniejszości zajmującymi najwyższe posady w administracji państwowej i siłach bezpieczeństwa. To spośród alawitów wywodziło się wielu najwyżej postawionych oficerów dawnego reżimu, często odpowiedzialnych za zbrodnie na ludności cywilnej. Ataki na siły rządowe na wybrzeżu zbiegły się w czasie z powołaniem Wojskowej Rady Wyzwolenia Syrii, na której czele stanął Giat Dalla, generał brygady w wojsku Asada i szef sztabu 4. Dywizji Pancernej.

Rolą elitarnego oddziału pod wodzą Mahera Asada, kuzyna prezydenta, było chronienie partii Baas przed zagrożeniami płynącymi zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz kraju. Dalla, podobnie jak wielu innych wysokich rangą oficerów 4. Dywizji, ma za sobą historię krwawego tłumienia protestów przeciwko reżimowi. Obejmując urząd prezydenta, Ahmad asz-Szar’a, przywódca sił rebelianckich, które obaliły Asada, zapowiedział, że wszyscy odpowiedzialni za zbrodnie przeciwko ludności cywilnej zostaną rozliczeni.

Rasha Al-Joundy, syryjska analityczka z Dubai Public Policy Research Centre uważa, że brak stanowczości w podążaniu za tą obietnicą był jedną z przyczyn krwawych ataków na wybrzeżu. „Szar’a nie był dość stanowczy w ściganiu zbrodniarzy. Kiedy ludzie dowiedzieli się, że po trzech miesiącach oni wciąż funkcjonują, wybuchł gniew, chaos. Domy i życie mnóstwa rodzin zostały zniszczone przez bomby, które Asad zrzucał na nie przez 13 lat, więc wiele osób pragnie zemsty na alawitach, których postrzegają jako część tamtego reżimu. Kiedy lud, nie rząd, bierze sprawy we własne ręce, skutkiem jest śmierć cywili” – powiedziała OKO.press.

Rana także jest zdania, że nowe władze i ich zwolennicy w alawitach widzą „pozostałości po armii reżimu”. „Oni [lojaliści Asada – przyp. aut.] ich zaatakowali, ale odwet wzięli na pokojowo nastawionych cywilach. My chowamy się w domach, nie mogą mścić się na nas”, podkreśla kobieta.

Dlaczego asz-Szar’a strzelił sobie w stopę?

Według relacji Rany i innych źródeł podczas wydarzeń na wybrzeżu wśród sił porządkowych byli członkowie zbrojnych bojówek Brygady Sulejmana Szacha (powszechnie znanej jako al-Amszat od nazwiska jej dowódcy, Abu Amszy) i Dywizji al-Hamza. Te wspierane przez Turcję, a Al-Hamza – także przez USA i Wielką Brytanię, w czasie wojny domowej pod parasolem Syryjskiej Armii Narodowej wspólnie walczyły przeciwko reżimowi Asada. Łączy je także historia poważnych nadużyć i łamania praw człowieka: pozasądowych egzekucji, porwań, tortur czy przemocy seksualnej dokonywanej przez ich bojowników.

Nie inaczej było tym razem. Syryjska stacja al-Hurra poinformowała, że członkowie Al-Amszat i Al-Hamzy mieli dopuszczać się zbiorowych egzekucji, palenia domów i przymusowych przesiedleń cywili w Banijas, Tartus i Latakii. „Zachowywali się jak Daesz [Państwo Islamskie – red.]” – mówi Rana.

Po przejęciu władzy w Syrii przez rebelianckie grupy pod wodzą Hajat Tahrir asz-Szam nowy prezydent, lider HTS Ahmad asz-Szar’a, zapowiedział rozwiązanie wszystkich zbrojnych frakcji i ich integrację do nowo utworzonej syryjskiej armii. Jak jednak twierdzi Nanar Hawach, analityk ds. Syrii z International Crisis Group, ten proces „na razie odbył się głównie na papierze”.

„W rzeczywistości nie ma dużego postępu, jeśli chodzi o praktyczny aspekt unifikacji armii. Bojówki jak al-Amszat czy al-Hamzad są technicznie jej częścią i pozostają pod kontrolą ministerstwa obrony, ale zachowują swoje stare struktury i to jest problematyczne”, tłumaczy w rozmowie z OKO.press.

Zdaniem eksperta to właśnie oddelegowanie otoczonych złą sławą bojowników z historią poważnych nadużyć, by opanowali wydarzenia na wybrzeżu, było strategicznym błędem asz-Szar’y. „Na władzy ciąży odpowiedzialność za wybranie właśnie tych bojówek. Dobrze je znali, wiedzieli, że mają historię podobnych zbrodni, jak pozasądowe zabójstwa, także po 8 grudnia. Wysłanie ich do najbardziej wrażliwego regionu, zamieszkanego przez alawicką mniejszość, odłam związany z poprzednim reżimem, żeby stłumić rozruchy, było od początku złą decyzją i należało spodziewać się masakr”.

„Wiedzieliśmy, że dojdzie do zabójstw, odkąd usłyszeliśmy, które siły pojechały na wybrzeże.

Nie należy im [rządowi Ahmada asz-Szar’y – przyp. aut.] się kredyt zaufania za ostatnie trzy miesiące, bo to była bardzo zła decyzja”, stwierdza analityk.

Dlaczego zatem rząd oddelegował akurat te frakcje? „Pytasz, dlaczego ktoś strzelił sobie w stopę”, komentuje Hawach. „To pytanie za milion dolarów i nie ma na nie jasnej odpowiedzi. To był pierwszy wewnętrzny test rządów Ahmada asz-Szary i nie zdał go. Miał pokazać ludziom, że to, co sądzą o rządach islamistów to nieprawda, że wszystko, co mówił im reżim, było kłamstwem, że rząd jest tutaj po to, żeby ich chronić. Ta wiadomość nie została przekazana”.

Jak łatwo będzie ich przekonać, żeby chwycili za broń?

Wielu alawitów uważa, że reżim Asada instrumentalnie posługiwał się nimi, żeby skonsolidować swoją władzę. Tym samym nieustająco dolewał do oliwy do ognia istniejących już napięć między przedstawicielami różnych wyznań i ich odłamów.

„Jako alawitka nie czuję, żebyśmy [w czasach rządów Asada – przyp. aut.], mieli jakieś przywileje”, twierdzi Rana. „Większość członków rządu pochodziła z innych sekt, my mieliśmy nieznaczące resorty. Na początku jego rządów, aż do czasu sunnickiej rewolucji [protestów przeciwko reżimowi Asada, które zapoczątkowały wojnę domową w 2013 roku – przyp. aut.], wszystkim żyło się dobrze, bo wprowadził pewne reformy i pensje były wystarczające. Później sytuacja zaczęła się pogarszać”.

Choć ona sama nie straciła posady w Ministerstwie Kultury, jej mąż, zatrudniony przez Ministerstwo Obrony, nie dostał pensji, odkąd władzę przejęli rebelianci pod wodzą Hajat Tahrir asz-Szam. Jak przyznaje Rana, sytuacja jej rodziny znacznie się pogorszyła. „Wiele osób zostało zwolnionych lub nie otrzymuje pieniędzy. Setki ludzi straciły pracę np. w Ministerstwie Zdrowia czy Ropy i Surowców Mineralnych”, relacjonuje.

Zdaniem Nanara Hawacha, analityka ds. Syrii z International Crisis Group, to pozostawienie części społeczeństwa samej sobie i nierzadko pozbawionej środków do życia, było jednym z największych błędów popełnionych przez Ahmada asz-Szar’ę.

„Rozwiązał liczącą pół miliona żołnierzy armię i zwolnił i około 350 tys. pracowników instytucji publicznych, z których wielu było alawitami. Musi zapewnić im cokolwiek w zamian – koszyki z jedzeniem, roczną odprawę, subsydia, byle tylko mieli co jeść.

Masz teraz mnóstwo ludzi, których rodziny zostały zabite, a ich domy splądrowane i zniszczone. Jak sądzisz, jak łatwo będzie ich przekonać, żeby chwycić za broń i wziąć udział w rebelii wspieranej przez zewnętrznych aktorów, którzy są w stanie zaoferować im pensję w wysokości 50$ na miesiąc? Ja myślę, że bardzo łatwo”, ostrzega analityk.

Według ACLED do egzekucji dokonanych na cywilach przez siły rządowe tylko między 6 a 9 marca doszło w co najmniej 23 miejscach. Ponad 11 tys. osób uciekło z Syrii do sąsiedniego Libanu. Syryjczycy i zewnętrzni obserwatorzy zadają sobie pytania, czy nowy rząd Ahmada asz-Szar’y jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo wszystkim mieszkańcom. Wielu przedstawicieli mniejszości, którzy początkowo byli gotowi udzielić kredytu zaufania nowym władzom, mówi, że wydarzenia na wybrzeżu odarły ich ze złudzeń. Inni, którzy od początku mieli obawy – między innymi ze względu na przeszłość samego Asz-Szary, który był związany m.in. z Al-Kaidą – mówią, że teraz ich lęki tylko się potwierdziły.

Nie był to zresztą pierwszy przypadek przemocy wobec mniejszości religijnych w Syrii, odkąd do władzy doszły grupy rebelianckie. 25 grudnia zaatakowana została alawicka świątynia w dystrykcie Majsalun w Aleppo, co poskutkowało protestami; dochodziło też do innych przypadków wandalizmu wobec miejsc kultu alawitów. W niektórych miastach ze znaczącą mniejszość alawicką, jak Homs, wielu mieszkańców padło ofiarą porwań i zabójstw. Civil Peace Groups, organizacja dokumentująca zbrodnie wojenne w Syrii, 12 lutego napisała o 64 osobach porwanych i 19 poddanych egzekucji.

Trzeba natychmiast zatrzymać zabójstwa

„Kiedy reżim Asada upadł, byłam bardzo zdenerwowana i bałam się, bo ci, którzy kontrolują Syrię, to byli terroryści o bardzo złej reputacji”, twierdzi Rana. „Jednak nie sądziłam, że będą zabijać ludzi w taki sposób. Wcześniej z sunnickimi sąsiadami żyliśmy w spokoju, nie mieliśmy żadnych problemów”. Podobnie jak wielu innych alawitów w trakcie ostatnich masakr także jej rodzina znalazła schronienie w domu sąsiada sunnity.

Tę opinię potwierdza Fadel Abdul Ghany, szef Syryjskiej Sieci Na Rzecz Praw Człowieka. „W Banijas, Dżabli, Latakii sunnici i alawici żyją ramię w ramię. Są między nimi przyjaźnie, małżeństwa, sąsiedzi chronią się nawzajem. Na poziomie społecznym uprzedzeń jest o wiele mniej. Ale tutaj mówimy o pozostałościach po starym reżimie, uzbrojonych grupach, które występują przeciwko państwu. Jest mnóstwo resentymentu przeciwko alawitom. Duża część zabijania po obu stronach ma podłoże religijne, taka jest rzeczywistość”.

Zdaniem Ghany’ego odpowiedzialność za przeprowadzenie w Syrii procesu sprawiedliwości okresu przejściowego, który pomógłby ustabilizować kraj po ponad dekadzie konfliktu, spoczywa nie tylko na syryjskich władzach, ale także zewnętrznych aktorów.

„Rząd musi rozliczyć winnych zbrodni dokonanych podczas wojny. Bez uznania ich win i sprawiedliwości dla ofiar nie dojdzie do pojednania.

Ale to zajmie dużo czasu, wysiłku i wymaga wsparcia ze strony społeczności międzynarodowej. Jeśli ta chce stabilizacji w Syrii, musi wesprzeć nowy rząd, znieść sankcje, zapewnić wsparcie logistyczne. Niektórzy cywile przyłączają się do rebeliantów, bo stracili pracę, więc bez pomocy ekonomicznej nowe władze nie zdziałają wiele. To skomplikowany problem, który wymaga pracy na wielu poziomach”, diagnozuje w rozmowie z OKO.press.

W wywiadzie z agencją Reutersa Asz-Szar’a zapowiedział, że wszystkich winnych zbrodniom popełnionym na wybrzeżu, łącznie z jego sojusznikami, dosięgnie sprawiedliwość. „Walczyliśmy w obronie uciemiężonych i nie zaakceptujemy żadnej krwi przelanej niesprawiedliwie, bez odpowiedzialności i kary”, obiecał. Jednocześnie prezydent za ataki obwiniał grupy lojalistów Asada z zagranicznym wsparciem.

Zdaniem Nanara Hawacha, jeśli ataki na siły syryjskiego rządu 6 marca miały wsparcie zewnętrznych aktorów, nie było ono znaczące. „Te ataki były skoordynowane, ale o ograniczonym zasięgu. Nie mieli przewagi liczebnej, broni, a nawet odpowiedniej organizacji. Ale sposób, w jaki się z nimi rozprawiono, otwiera drogę do szerokiego wsparcia aktorów zagranicznych, którzy będą chcieli użyć tej traumy społeczności, żeby stworzyć lub wesprzeć nowe powstania, tym razem o wiele potężniejsze i lepiej zorganizowane”, ostrzega analityk.

Dziś, ponad dwa tygodnie po wydarzeniach na wybrzeżu, władze koncentrują się na ustabilizowaniu sytuacji i przywróceniu zarówno bezpieczeństwa, jak i niezbędnych usług dla mieszkańców. Jednak nawet jeśli to się uda, a Asz-Szar’a odzyska pełną kontrolę nad podległymi mu grupami zbrojnymi, może mieć problem z odzyskaniem zaufania alawitów. Jest to dla nowych władz – i stabilności Syrii – problem o tyle, że wielu z nich ma zaplecze militarne, które z łatwością mogliby wykorzystać w antyrządowej partyzantce, przyłączając się np. do Wojskowej Rady Wyzwolenia Syrii gen. Dalli. Zdaniem Hawacha z International Crisis Group będzie to strategiczne wyzwanie dla rządów Asz-Szar’y.

„Ta społeczność [alawici – przyp. aut.] miała w czasach reżimu Asada dostęp do dwóch rzeczy – sektora publicznego i sił porządkowych, armii, policji. Potrafią zorganizować się militarne, mają ludzi, którzy wiedzą, jak dowodzić. Jest wielu byłych oficerów, którzy znają teren i siebie nawzajem” – tłumaczy.

„Po 8 grudnia jako społeczność zdecydowali się dać szansę nowemu rządowi, nie sprzeciwili mu się jako całość. Ale teraz istnieje ryzyko, że skoro widzą siebie jako cel, zrobią to. Weźmy przykład 4. Dywizji. Oni mają mnóstwo ludzi na wybrzeżu. Ci żołnierze nie zdecydowali się do nich przyłączyć teraz, ale czy tak zostanie, szczególnie po dokonanych zbrodniach? Szczerze mówiąc, nie sądzę”.

Sytuacja wciąż pozostaje napięta. Mieszkańcy miast na syryjskim wybrzeżu mówią m.in. o wypytywaniu o ich przynależność religijną na checkpointach i obrażaniu ich ze względu na nią, aresztowaniach i przemocy. Wielu wciąż nie zdecydowało się na powrót, a niepokój podsycają krążące w popularnych komunikatorach fake newsy – jak choćby informacja, że posiadłości tych, którzy nie wrócą, zostaną skonfiskowane. Hawach przypomina też, że, choć na mniejszą skalę, wciąż dochodzi do zabijania.

„Asz-Szar’a musi przede wszystkim natychmiast zatrzymać zabójstwa. To pierwszy krok. Sprawiedliwość nie może być zapewniona przez prześladowanie całej populacji”, podkreśla.

„Drugi to przywrócenie policji. Siły bezpieczeństwa w oczywisty sposób sobie nie radzą, brakuje im doświadczenia i empatii wobec ludzi, którym teoretycznie mają zapewnić bezpieczeństwo. Nie można pytać, czy są sunnitami, czy alawitami, dzielić ze względu na religię. Wreszcie musi otworzyć kanały komunikacji z mniejszościami, nie tylko alawitami. Musi utworzyć inkluzywny, sprawny rząd, skorzystać z ludzi spoza swojej bazy. Potrzebuje sprawnych technokratów do zarządzania krajem”, wylicza analityk.

„Czy ma możliwości, żeby to zrobić? Tak. Czy zrobi? To kolejne pytanie za milion dolarów”.

Rasha al-Joundy mówi o uczuciu rozczarowania i utraconej nadziei, które towarzyszy wielu Syryjczykom. „Cofnęliśmy się o kilka kroków. Wraz z rozlaną krwią zniszczono piękne wspomnienie obalenia reżimu, czas, kiedy ludzie byli bardzo optymistyczni. Rozmawiali o odbudowywaniu, a teraz tylko o zbrodniach”.

Na zdjęciu: demonstrujący niosą zdjęcie jednej z ofiar masakry na alawitach, Al-Kamiszli, Syria, 11 marca 2025. Fot. AFP.

;
Na zdjęciu Jagoda Grondecka
Jagoda Grondecka

Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich, współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Doświadczenie zdobywała m.in. w ambasadach RP w Teheranie i Islamabadzie. Współautorka publikacji „Muzułmanin, czyli kto? Materiały dydaktyczne dla nauczycieli i organizacji pozarządowych”.

Komentarze