5 października odbyły się pierwsze od upadku reżimu al-Asadów wybory do syryjskiej legislatury. To kolejny etap umacniania władzy prezydenta, byłego dżihadysty – Ahmada asz-Szary. A czy krok ku demokracji?
W pośrednim głosowaniu wzięło udział około 6000 „elektorów”, którym odpowiedniej akredytacji udzieliła uprzednio specjalna komisja powołana przez tymczasowego prezydenta, Ahmada asz-Szarę. W nowym syryjskim Zgromadzeniu Narodowym na dwuipółletnią kadencję mandaty obejmie 210 deputowanych. Wybory doprowadziły do wyłonienia 140 z nich. Pozostałych 70 posłów nominuje bezpośrednio prezydent.
To duża zmiana w porównaniu z ostatnimi wyborami prezydenckimi w 2021 roku. W przeciwieństwie do niedzielnego głosowania miały one charakter bezpośredni. Ich oficjalnym zwycięzcą ogłoszony został Baszszar al-Asad – z 95,1 proc. poparcia. Ten wynik został jednak odrzucony przez społeczność międzynarodową jako sfałszowany.
Niedzielne głosowanie również spotkało się z falą krytyki. – Mam duże wątpliwości co do przebiegu tych wyborów – mówi mi pochodząca z Syrii Fatima. Choć większość życia spędziła w Niemczech, interesuje się losami swej pierwszej ojczyzny i z zapałem obserwuje przemiany polityczne w tym kraju. – Oczywiście nie da się określić ich mianem demokratycznych. Jednak widzę w nich ważny krok na drodze ku normalności po tylu latach dyktatury – dodaje.
Wybory to kolejny etap umacniania władzy asz-Szary nad krajem. Ich forma i sposób ich organizacji budzą kontrowersje. Z uwagi na panującą w Syrii sytuację polityczną z głosowania wykluczone zostały prowincje Suwejda, Rakka i Hasaka. Pośredni system głosowania wskazuje z kolei na niedemokratyczny charakter wprowadzanego przez nowe władze ustroju. Przypomina on raczej konstytucyjną monarchię, w której przewodnią rolę odgrywa prezydent asz-Szara. Wedle własnego uznania wyznacza grono zarówno kandydatów, jak i głosujących. Tymczasem sam asz-Szara nie może wylegitymować się demokratycznym mandatem. Stanowisko zajmuje dzięki zwycięskiemu rajdowi dowodzonych przez siebie oddziałów na Damaszek w grudniu 2024 roku.
Mimo wielkich nadziei, które początkowo rozbudził upadek dynastii al-Asadów, coraz więcej Syryjek i Syryjczyków spogląda w przyszłość z obawą.
W szczególności dotyczy to licznie zamieszkujących Syrię mniejszości, które za rządów asz-Szary padły ofiarą krwawych pogromów. Czy niedzielne wybory to promyk nadziei na stabilizację, czy raczej kolejny dowód na brak wiarygodności nowej politycznej elity?
Przypomnijmy: pod koniec 2024 roku sunnicka, islamistyczna organizacja zbrojna znana jako Haj’at Tahrir asz-Szam (ar. Ruch Wyzwolenia Lewantu) zaskoczyła świat błyskawiczną ofensywą wojskową wyprowadzoną z terenów północnej prowincji Idlib. W jej wyniku HTS dowodzony przez byłego dżihadystę, Ahmada al-Szarę, zdobył 8 grudnia Damaszek, przynosząc kres trwającej przez ponad 50 lat nieludzkiej dyktaturze. Baszszar al-Asad, dotychczasowy przywódca Syrii, zmuszony został do pospiesznej ucieczki do Moskwy, w której azylu udzieliły mu rosyjskie władze.
Wiele Syryjek i Syryjczyków przyjęło upadek al-Asada z entuzjazmem, czego dowodem były spontaniczne demonstracje patriotyczne, do których doszło w wielu miastach kraju. Reżim al-Asadów uchodził za jeden z najbardziej opresyjnych nie tylko w regionie, ale i na świecie. Powszechną metodą represji wobec obywateli były porwania i tortury. Wielu Syryjczyków do dziś nie wie, jaki los spotkał uprowadzonych przez muhabarat (arab. – służby) krewnych, a duża część aresztowanych osób została trwale okaleczona.
Al-Asada powszechnie postrzegano jako głównego winowajcę trwającej przez 14 lat okrutnej wojny domowej, która kosztowała życie ponad 600 tysięcy ludzi oraz doszczętnie zniszczyła centralno-wschodnie obszary Syrii.
Nic dziwnego, że odejście krwawego dyktatora wzbudziło euforię. Jednak islamistyczna przeszłość asz-Szary od początku budziła lęk i nieufność żyjących w Syrii mniejszości etnicznych. Cieszyły się one względną tolerancją w epoce reżimu al-Asadów, wyznających ideologię panarabizmu, która głosiła braterstwo wszystkich Arabów bez względu na wyznanie. W powszechnym wyobrażeniu główną siłą sprzeciwiającą się współistnieniu w regionie są właśnie islamiści, wraz z ich najokrutniejszym wcieleniem – Państwem Islamskim, którego szczyt aktywności przypadł na drugą połowę ubiegłej dekady. Bojownicy ISIS zapisali się w zbiorowej świadomości Syryjek i Syryjczyków jako bezwzględni zbrodniarze, stosujący wymyślną przemoc wobec wszystkich, których uznali za niewiernych, a w szczególności wobec mniejszości religijnych i etnicznych.
Choć w kraju dominują wyznający islam sunnicki Arabowie, istnieją regiony, w których przeważa ludność nie-sunnicka. Elita państwowa w epoce al-Asadów wywodziła się głównie z mniejszości Alawitów, stanowiący wedle różnych szacunków od 10 do 12 proc. populacji kraju. Alawici to społeczność posługująca się na co dzień dialektami języka arabskiego, a jej tożsamość opiera się na wspólnie wyznawanej religii. Ich doktryna łączy w sobie ezoteryczne wierzenia zaczerpnięte z islamu szyickiego, widać w niej również wyraźne wpływy chrześcijańskie i gnostyckie.
Oprócz alawitów istotną rolę odgrywają też Kurdowie i Asyryjczycy, przeważający na wschodnich obszarach kraju. Na południu Syrii liczną mniejszością są również Druzowie, wywodząca się z szyizmu wspólnota etnoreligijna, której wierzenia daleko odbiegają zarówno od nauk islamu, jak i alawityzmu. Oprócz podziałów religijnych w kraju widoczne są również różnice polityczne, które komplikują proces reintegracji i odbudowy po wojnie domowej i dekadach okrutnego despotyzmu.
Różnorodność kulturowa i etniczna jest poważną przeszkodą na drodze ku ujednoliceniu tego państwa od początku istnienia współczesnej Syrii.
Już w czasach Francuskiego Mandatu Syrii istniejącego w latach 1923-1946 w kraju tym ujawniły się tendencje odśrodkowe dążące ku uzyskaniu autonomii bądź całkowitej niezależności zdominowanych przez mniejszości regiony. Mowa tu choćby o istniejącym przejściowo państwie Dżabal ad-Duruz na południe od Damaszku. Faktyczną kontrolę nad tym terenem sprawowali przeważający w tych okolicach Druzowie, uznający jedynie formalną zwierzchność Francji.
Obecna sytuacja w Syrii z grubsza przypomina podziały, jakie wstrząsały krajem w pierwszej połowie XX-wieku. Ahmad asz-Szara przejął po swoim poprzedniku władzę nad mniej więcej dwiema trzecimi terytorium kraju. Tereny na wschód od Eufratu znajdują się od lat pod kontrolą demokratycznej federacji, zwanej potocznie Rożawą. Największą grupą etniczną w jej obrębie są Kurdowie, jednak pozostałe mniejszości zachowują szeroką autonomię i prawa, choćby do używania lokalnych języków w sprawach urzędowych.
Tereny przy granicy z Turcją znajdują się praktycznie pod turecką okupacją.
Na południu, przy granicy z Irakiem, znajduje się obszar kontrolowany przez oddziały związane z byłą antyasadowską opozycję, zwane Wolną Armią Syryjską. Ta grupa, wspierana i dozbrajana przez Amerykanów, kontroluje przejście graniczne at-Tanf, kluczowe w kwestii importu węglowodorów.
Leżące na południowo-zachodnich krańcach kraju Wzgórza Golan znajdują się od wojny sześciodniowej z 1967 roku pod izraelską okupacją. Strefa kontrolowana przez Izrael została poszerzona w wyniku izraelskiej ofensywy, poprzedzonej bezprecedensowym bombardowaniem obiektów militarnych na terenie całego kraju.
Wreszcie, południowe obszary prowincji as-Suwejda znajdują się we władaniu druzyjskich milicji etnicznych, które konsekwentnie odmawiają rozbrojenia i współpracy z nowymi władzami. Efektem tego sporu jest trwająca blokada miasta as-Suwejda, pod wieloma względami przypominająca embargo, jakie w 2007 roku Izrael wprowadził względem Gazy w porozumieniu z Egiptem.
Właśnie z powodu braku kontroli nad całym terenem Syrii niemożliwe było przeprowadzenie wyborów w trzech wspomnianych wcześniej prowincjach. Władze deklarują, że sytuacja jest przejściowa. Mandaty prowincji as-Suwejda, Rakka i al-Hasakah pozostaną wstępnie nieobsadzone, a wybory uzupełniające mają odbyć się, gdy tylko „poprawi się lokalna sytuacja bezpieczeństwa”. Biorąc pod uwagę dotychczasowe postępy w integracji separatystycznych regionów, nie należy spodziewać się, że obiecane wybory zostaną szybko zorganizowane (o ile w ogóle do nich dojdzie).
Ahmad asz-Szara od początku zdawał sobie sprawę z szeregu wyzwań, jakie stoją przed nim na nowym stanowisku. Pierwszym z nich było uzyskanie międzynarodowej legitymizacji. Już w marcu 2025 roku ministra spraw zagranicznych RFN, Annalena Baerbock odbyła pierwszą od dekad wizytę dyplomatyczną w Damaszku. W maju Ahmad asz-Szara spotkał się z Emmanuelem Macronem w Paryżu, a w Rijadzie miały miejsce rozmowy z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Ten ostatni zniósł pod koniec czerwca obowiązujące przez dekady sankcje, jakimi Syria obłożona była w epoce al-Asadów.
Zbliżenie z Zachodem oraz ponowne włączenie Syrii do światowego systemu gospodarczego przyniosło nadzieję na poprawę trudnej sytuacji ekonomicznej w kraju, oraz jego reintegrację z szeroko rozumianą społecznością międzynarodową.
Największym problemem na drodze ku pokojowej stabilizacji Syrii pozostaje jednak kwestia mniejszości etnicznych. Rozumiejąc, że bez ich zaufania nie uda się objąć kontroli nad całą Syrią, Ahmad asz-Szara przystąpił do kampanii mającej na celu zmianę własnego wizerunku i zdystansowanie się od islamizmu. W przemówieniach, które wygłaszał na początku swojej prezydentury, podkreślał znaczenie mniejszości w syryjskiej wspólnocie narodowej oraz obiecał, że w nowym rządzie znajdzie się zarówno miejsce dla kobiet, jak i dla nie-muzułmanów.
Dziś trzeba jednak powiedzieć jasno: na razie nie udało mu się zdobyć zaufania syryjskich mniejszości.
Powodem są między innymi krwawe rozruchy, do których doszło w różnych częściach kraju już po zmianie władzy. W pogromach Alawitów, do których doszło w marcu 2025, w zachodniej części kraju zamordowano około 1500 osób. Motywem była prawdopodobnie chęć zemsty za lata prześladowań, jakim poddawani byli Syryjczycy i Syryjki pod panowaniem al-Asadów. Nadreprezentacja Alawitów w asadowskim wojsku i służbach specjalnych doprowadziła do skojarzenia ich ze znienawidzonym reżimem, co do dziś istotnie wpływa na reputację i bezpieczeństwo tej mniejszości.
Dziennikarskie śledztwa potwierdziły, że w czystkach etnicznych bezpośredni udział wzięły siły lojalne wobec asz-Szary. Sam prezydent ucieka jednak od odpowiedzialności za te wydarzenia, podtrzymując swoje zobowiązanie do ochrony wszystkich obywateli Syrii bez względu na pochodzenie. „Walczyliśmy, by chronić wykluczonych i nie pozwolimy na bezprawny rozlew krwi, a także pociągniemy do odpowiedzialności wszystkie osoby, które są za niego odpowiedzialne, choćby były naszymi najbliższymi współpracownikami” – zadeklarował w wywiadzie dla Reutersa, poproszony o komentarz do fali brutalnej przemocy.
Alawici są nie jedyną mniejszością, która padła ofiarą ataków. Pod koniec kwietnia w leżących na przedmieściu Damaszku miejscowościach Dżaramana i Sahnaja wybuchły zamieszki, których ofiarami padli zamieszkujący te okolice Druzowie. Iskrą, która doprowadziła do wybuchu przemocy, było krążące po sieci nagranie, w którym jeden z druzyjskich kleryków miał rzekomo znieważać Koran. Przywódcy społeczności odrzucili tę informację jako spreparowaną.
Wedle szacunków Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, w pogromach zabito ponad 100 osób, w większości Druzyjek i Druzów. Wydarzenia te wzbudziły poważny niepokój wewnątrz zamieszkującej Syrię społeczności druzyjskiej i podkopały i tak już wątłe zaufanie do nowych władz.
Jeszcze większa tragedia spotkała Druzów w lipcu po tym, jak beduińskie bojówki uprowadziły na południu kraju miejscowego handlarza wywodzącego się z tej mniejszości. Napięcia pomiędzy Druzami a Beduinami szybko eskalowały. Władze centralne wysłały na miejsce własne siły celem opanowania sytuacji, te jednak szybko przystąpiły do budzącej grozę pacyfikacji druzyjskiej ludności cywilnej. W wyniku ataków śmierć poniosło co najmniej tysiąc osób. Według miejscowych główna autostrada wiodąca do as-Suwejdy pozostaje po dziś dzień zablokowana przez żołnierzy asz-Szary, co skutkuje poważnymi niedoborami żywności i leków, choć w sieci znaleźć można informacje o konwoju humanitarnym, który miał dotrzeć do miasta pod koniec sierpnia.
Nie w pełni wyjaśnioną kwestią pozostaje rola prezydenta w tych wydarzeniach. Wątpliwości nie ulega jednak bezpośredni udział przynajmniej części podległych mu oddziałów w aktach brutalnej przemocy, co potwierdzają zarówno świadectwa ocalałych, jak i dostępne w sieci nagrania. Analiza retoryki beduińskich dowódców (powielanej przez syryjskie media państwowe) nie pozostawia złudzeń, że u podstaw przemocy leży ugruntowana w ideologii islamizmu nienawiść do innowierców.
Druzowie od samych początków istnienia tej społeczności, czyli XII wieku n.e. poddawani byli dotkliwym prześladowaniom ze strony islamskich radykałów. Zazwyczaj obok oskarżeń o bluźnierstwo i bałwochwalstwo, zarzucano im nielojalność wobec prawowitych władz i spiskowanie na rzecz wrogich mocarstw. Propaganda beduińskich bojowników dobrze wpisuje się w tę tradycję. W trakcie czystek Beduini starali się przekonać opinię publiczną, że Druzowie są „świniami” oraz „kolaborantami syjonistycznego reżimu”, a atakując as-Suwejdę i eksterminując druzyjskich cywili, beduińskie bojówki jedynie wyświadczają syryjskiemu społeczeństwu przysługę, likwidując siły sprzeciwiające się pokojowej integracji kraju.
Kojarzenie Druzów z syjonizmem wynika z roli, jaką w syryjskiej układance odgrywa Izrael.
W kraju tym żyje widoczna i dobrze zintegrowana mniejszość druzyjska. Izraelscy Druzowie zdecydowanie częściej niż inni Arabowie służą w izraelskiej armii oraz odgrywają istotną rolę w życiu politycznym kraju. Dlatego też Izrael próbuje przedstawić się jako protektor sprawy druzyjskiej w regionie i regularnie wywiera naciski na rząd syryjski celem skłonienia go do uszanowania druzyjskiej autonomii.
Naciski te Izrael wywiera dobrze znanym sobie językiem militarnej agresji. Niemal za każdym razem, gdy konflikt na linii Druzowie-Damaszek eskalował, izraelskie siły zbrojne reagowały ostrzałem Syrii. Już w lutym 2025 roku premier Netanjahu zagroził, że w ogóle nie będzie tolerował obecności syryjskich wojsk w należnej jego zdaniem Druzom południowej Syrii. Gdy w lipcu doszło do wspomnianych wcześniej krwawych rozruchów w as-Suwejdzie, Izrael odpowiedział atakiem rakietowym, oficjalnie po to, by skłonić asz-Szarę do wycofania sił zbrojnych z objętego walkami miasta.
Analiza postawy Izraela w kontekście długoletniej wrogości tego kraju względem Syrii oraz niesprowokowanego, masowego bombardowania tego kraju w reakcji na obalenie al-Assada wskazuje, że Izrael gra ostatecznie na osłabienie i rozbicie Syrii, by ta nie mogła wpływać na jego działania w regionie, ani tym bardziej nie ważyła się podjąć próby odzyskania okupowanych Wzgórz Golan. Nie liczy się przy tym z ewentualnymi zagrożeniami, jakie wynikają z potencjalnej destabilizacji Syrii.
Jednocześnie Izrael nie pomógł Druzom. Izolacja zamieszkałej przez Druzów as-Suwejdy nadal trwa, a z uwagi na podsycaną przez Izrael niestabilność regionu, ta południowa prowincja wykluczona została z udziału w niedzielnych wyborach do Zgromadzenia Narodowego. Na horyzoncie nie rysuje się też żadna wyraźna szansa na włączenie druzyjskich terenów w skład rządzonej przez asz-Szarę Syrii.
Wróćmy teraz do wyborów. W poniedziałek 6 października podano ich wstępne wyniki. Niestety nie są one dla zamieszkujących ten kraj mniejszości dobrą wróżbą. Spośród 140 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym, jedynie 10 przypadnie przedstawicielom nie-sunnickich i nie-arabskich społeczności. Kobiety zdobyły jak dotąd zaledwie 6 mandatów w nowej legislaturze. Nie wiadomo jeszcze, wśród kogo asz-Szara rozdzieli pozostałe 70 miejsc w jednoizbowym parlamencie. Biorąc pod uwagę przeszłość prezydenta oraz skład jego najbliższego otoczenia należy spodziewać się, że będą to głównie (lub wyłącznie) wyznający islam sunnicki mężczyźni z arabskich plemion.
Przykład syryjskich wyborów pokazuje, jak długim cieniem na losach kraju kładzie się dziedzictwo wieloletniej dyktatury al-Asadów. W kraju, w którym przez dekady surowo zabroniona była wszelka oddolna działalność polityczna, brakuje podstawowych struktur społeczeństwa obywatelskiego, takich jak partie polityczne, czy organizacje pożytku publicznego. W tych warunkach organizacja faktycznych pluralistycznych wyborów jest trudna, a dla części społeczeństwa nie jest to priorytetem. Bodajże najlepiej funkcjonującym elementem organizacji syryjskiego społeczeństwa pozostają zależności plemienne, na co dowodem jest choćby błyskawiczna mobilizacja zarówno druzyjskich, jak i beduińskich bojówek w odpowiedzi na zaogniający się konflikt. Plemienność stanowi dla Syrii trwałe i trudne do przezwyciężenia wyzwanie, a groźba ponownego wybuchu bezlitosnej wojny domowej i rozpadu państwa po linii podziałów etnicznych spędza sen z oczu zarówno mniejszościom, jak i marzącej o stabilizacji sunnickiej większości.
– To nawet nie były prawdziwe wybory – pisze do mnie Maher, Alawita mieszkający w Homs. – Mieszkam nieopodal budynku, w którym siedzibę miała nasza komisja wyborcza. Z sąsiadami uważnie obserwowaliśmy jej prace. Komisję otwarto o jedenastej przed południem. Nim dobiegła czternasta, komisja już zakończyła prace. W tym czasie nie widzieliśmy nikogo, kto wchodziłby do budynku celem oddania głosu. Nie wspomnę już o tym, że i tak nie mogliśmy zagłosować.
Podczas gdy Syria trzeszczy w szwach różnic kulturowych, Ahmad asz-Szara urządza spektakl mający na celu nadanie legitymacji jego rządom.
I choć w kraju faktycznie widać symptomy odwilży, jak likwidacja owianych złą sławą służb specjalnych, uwolnienie wielu więźniów politycznych, czy ponowne włączenie Syrii do światowego systemu finansowego, Syryjki i Syryjczycy spoglądają w przyszłość z coraz większą niepewnością. Mniejszości coraz odważniej upominają się o swoje prawa. Prezydent skupia się na razie na utrzymaniu zaufania sunnitów, którzy stanowią większość populacji kraju. Sposób przeprowadzenia niedzielnych wyborów pokazuje, że Syria jest jeszcze daleko od faktycznej demokracji. I nie ma pewności, czy do niej dąży.
Absolwent hebraistyki na Uniwersytecie Warszawskim i semitystyki na Freie Universität Berlin. Socjalista i dumny częstochowianin. Badacz dialektu Druzów z miasta al-Suwejda na południu Syrii. Publicysta, pisał dla magazynu „Kontakt” i „Magazynu Muzułmańskiego Al-Islam”.
Absolwent hebraistyki na Uniwersytecie Warszawskim i semitystyki na Freie Universität Berlin. Socjalista i dumny częstochowianin. Badacz dialektu Druzów z miasta al-Suwejda na południu Syrii. Publicysta, pisał dla magazynu „Kontakt” i „Magazynu Muzułmańskiego Al-Islam”.
Komentarze