0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot . Kuba Atys / Ag...

Polska jako ostatni kraj Unii Europejskiej wprowadziła bezpłatne szczepienia dla dziewczynek i chłopców przeciwko wirusowi HPV (Human Papilloma Virus, ludzki wirus brodawczaka).

HPV sprzyja rozwojowi nowotworów. Najczęstszym z nich jest rak szyjki macicy, którego związek z infekcją HPV jest bardziej wyraźny niż ten pomiędzy rakiem płuca a paleniem papierosów.

Ale zakażenie HPV ma również związek z rakiem sromu, pochwy, odbytu, prącia, a także nowotworami szyi i głowy.

Niezależnie od tego wirus odpowiedzialny jest za mniej groźne, ale bardzo nieprzyjemne brodawki płciowe, dotyczące obydwu płci.

Wirusem HPV ludzie zarażają się głównie podczas kontaktów intymnych, ale można również zarazić się przez zwykły kontakt skóra do skóry czy błona śluzowa do błony śluzowej z osobą zakażoną lub skażonymi przedmiotami. Znacznie rzadziej do transmisji dochodzi przez kontakt matki z dzieckiem w czasie porodu czy połogu.

Na HPV nie ma lekarstwa, za to prawie od 20 lat dostępne są wysoce skuteczne i bezpieczne szczepionki. W Australii, która w 2007 r. wprowadziła je do powszechnego użycia jako pierwszy kraj na świecie, udało się obecnie praktycznie wyeliminować raka szyjki macicy. W Polsce z powodu tej choroby kobiety nadal umierają i to, niestety, nierzadko (w 2021 r. odnotowano 1361 zgonów).

Eksperci i lekarze od dawna zabiegali o stworzenie rządowego programu szczepień dla nastolatków przed okresem dojrzewania, wtedy użycie szczepionki spełnia kryteria profilaktyki pierwotnej (przed okresem dojrzewania zakażenia występują bardzo rzadko). Jego pilotaż skierowany dla dziewcząt i chłopców rozpoczął się 1 czerwca 2023 r. i był skierowany do dzieci w wieku 12 i 13 lat. Od 1 września 2024 roku rozszerzono program dla wszystkich dzieci w wieku od 9 do 14 lat i wprowadzono możliwość realizacji szczepień w szkołach.

O programie pisaliśmy kilkukrotnie w OKO.press:

Przeczytaj także:

Dziś na temat szczepień przeciw HPV rozmawiamy z Głównym Inspektorem Sanitarnym kraju dr. Pawłem Grzesiowskim.

Prognozy raczej pozytywne

Sławomir Zagórski, OKO.press: Jak pan ocenia dziś sytuację ze szczepieniami przeciw HPV?

Dr Paweł Grzesiowski*: Tych szczepień powoli przybywa, szczepią się dzieci i dorośli. Jest program refundacji, komplementarny w stosunku do programu szczepień w szkołach, obejmującego dzieci od 9. do 14. roku życia. Od 9 do 18. roku życia szczepionka dwuwalentna [wymierzona w dwa najczęstsze warianty wirusa] jest za darmo, natomiast osoby pełnoletnie płacą za nią 50 proc. To w mojej ocenie stanowi dodatkowy bodziec, żeby się zaszczepić.

Jeśli zaś chodzi o program szkolny, w tej chwili mija pierwszy rok jego realizacji.

I patrząc na wynik, wydaje się on nie najgorszy, choć nie jest to oczywiście rekord świata.

Od 1 stycznia 2021 r. do 24 sierpnia 2025 r. zaszczepiono blisko 705 tys. dzieci w wieku 9-14 lat, tj. 14,9 proc. populacji. Najlepiej wyszczepiony jest rocznik czternastolatków. Szczepionkę przyjęło 33,62 proc. z nich. To pana zdaniem dużo czy mało?

Biorąc pod uwagę, że to niecały rok, to dobry rezultat, chociaż oczywiście mógłby być lepszy. Do programu przystąpiła 1/3 szkół i to może być kluczowy czynnik wpływający na tempo realizacji szczepień. Ale proszę także uwzględnić, że wystartowaliśmy ze szczepieniami de facto w październiku 2024 r., bo wrzesień był swego rodzaju rozgrzewką, po wakacjach ruszyły spotkania z rodzicami, nauczycielami i dziećmi.

Więc tak naprawdę to efekt niecałego roku, plus jeszcze przerwa wakacyjna, gdy większość ludzi myśli o wypoczynku, nie o szczepieniu. Dlatego 33 proc. docelowej populacji zaszczepionej w ciągu niespełna 10 miesięcy realizacji programu, to nie jest źle.

Trzeba się liczyć z tym, że tempo może teraz trochę zwolnić, bo na początku szczepili się ci, co chcieli, byli świadomi, itd. Natomiast patrząc na całość akcji, prognozy są raczej pozytywne.

Cel – 60 proc.

Według zamierzeń Ministerstwa Zdrowia powinniśmy w 2028 r. dojść do 60 proc. szczepionych dzieci.

Tak, to jest tzw. cel nadrzędny, ale nie da się go osiągnąć w kilka miesięcy – machina systemu ochrony zdrowia rusza powoli, ale kierunku nie zmieni.

Poza tym warto pamiętać, że średnie są zawsze w pewnym sensie pułapką. Jeżeli bowiem spojrzymy na mapę Polski, to we wspomnianym przez pana roczniku 2011, różnice są kolosalne. Trzy województwa, tj. Podkarpacie, Podlasie i Lubelszczyzna, mocno nam zaniżają średnią, gdyż tam zaszczepionych jest o 30 proc. mniej dzieci w stosunku do w innych województw.

Gdybyśmy teraz spytali, czy prawie 40 proc. czternastolatków szczepionych w województwie pomorskim, czy na Kujawach, to dużo, czy mało przez niepełny rok, to uważam, że wynik jest niezły.

Gdzie fizycznie dokonuje się tych szczepień, bo dziś wiele z nich można zrobić w aptece?

Dzieci nie można szczepić w aptecznych punktach szczepień. To dotyczy wyłącznie osób dorosłych.

Czyli POZ albo szkoła?

Nawet jeżeli szkoła jest miejscem szczepienia, wykonawcą i tak zawsze jest POZ, żadna inna instytucja. Po prostu lekarz z pielęgniarką przyjeżdżają do szkoły i szczepią w trybie wyjazdowym, za co otrzymują dodatkowe wynagrodzenie.

Ale to ma miejsce raczej rzadko. Z pewnością częściej w dużych ośrodkach. Natomiast w małych miejscowościach, gdzie jest jedna, dwie szkoły, a POZ mieści się po drugiej stronie ulicy, nikt nie myśli, żeby szczepić się w szkole, bo nie ma takiej potrzeby.

Wtedy szkoła staje się miejscem spotkań z rodzicami i zapisów na szczepienia we współpracy z lokalnym inspektorem sanitarnym, który jest koordynatorem całej akcji szczepień. W każdej z 318 powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych jest osoba odpowiedzialna za koordynację tego programu.

Bariery biurokratyczne?

Rozmawiałem w ubiegłym roku na temat szczepień przeciw POZ z lekarzem rodzinnym, który skarżył się, że najpierw POZ musi zgłosić na platformie P1 chęć udziału w programie. Potem trzeba wysłać elektronicznie kwalifikację do szczepienia, którą przeprowadza lekarz. Następnie pielęgniarka, która wykonuje zastrzyk, musi wypełnić kartę szczepień i przesłać ją na platformę P1. Na koniec trzeba wypełnić z tego sprawozdanie i wysłać je do NFZ i wreszcie fakt szczepienia należy zgłosić w centralnej rejestracji. Jeśli gdzieś wystąpi błąd, NFZ za procedurę nie płaci. Lekarz twierdził, że te bariery biurokratyczne sprawiły, iż spora część podmiotów POZ w ogóle nie przystąpiła do programu, a jak przystąpiła, to się potem wycofała.

Słucham tego, co pan mówi i powiem szczerze, trochę mi się krew burzy.

Bo wydaje mi się, że te pięć czynności, wykonuje się przy szczepieniach od tysiąca lat świetlnych. Zawsze jest kwalifikacja, zawsze jest wpisanie do systemu i zawsze jest potwierdzenie tego, czyli kliknięcie w system gabinetowy na platformie P1.

A jeśli chodzi o rozliczenia z NFZ – przecież dziś każda procedura musi być zgłoszona, aby uzyskać rozliczenie. Poza tym szczepionki są zakupione centralnie przez Ministerstwo Zdrowia a dystrybuowane przez inspekcję sanitarną. Dlatego POZ musi się zgłosić, że szczepi, bo inaczej nie wydamy mu szczepionki.

To są duże pieniądze. Jedna dawka na rynku komercyjnym to ok. 300-450 zł w zależności od preparatu. My w Stacjach Sanitarno-Epidemiologicznych musimy wiedzieć, komu wydajemy szczepionki, bo także jesteśmy rozliczani z każdej dawki.

Po drugie, jak już zakwalifikujesz dziecko do szczepienia, musisz to wpisać do dokumentacji medycznej tego dziecka. W platformie P1 masz w tej chwili zakładkę pod tytułem “Szczepienia”. Wpisujesz tam szczepienie wraz z kwalifikacją, klikasz i koniec. Zupełnie nie rozumiem, jaki tu jest problem. Tym bardziej że ten fragment dokumentacji może również uzupełnić upoważniony pracownik przychodni, nie tylko lekarz.

Generalnie lekarz kwalifikuje, więc on klika w kwalifikację, a potem szczepionkę podaje pielęgniarka i może wpisać do systemu swoją czynność. Na zakończenie miesiąca tworzysz raport dla NFZ, który robisz jednym kliknięciem. Jeżeli wszystko jest dobrze wpisane, czyli dawka szczepionki, data, pesel dziecka, numer lekarza, numer pielęgniarki, raport tworzy się sam. Po czym wystawiasz fakturę i dostajesz pieniądze. Kompletnie nie rozumiem, co tu nie gra.

Wiem, że jest dużo biurokracji w kontaktach z NFZ, ale da się to pokonać.

Ważne szczepienie, a nie miejsce podania

Ciekawe, że szczepienia obowiązkowe są realizowane w POZ znakomicie. To wykazała nasza ostatnia kontrola kart uodpornienia. Niestety, niektórym lekarzom po prostu nie jest po drodze ze szczepieniami zalecanymi. Nie chcę tutaj wskazywać palcem, ale mamy na mapie Polski takie przychodnie, gdzie szczepienia są realizowane świetnie, a w gminie obok bardzo słabo. A potem szuka się uzasadnienia, że nie ma kto przyjechać po szczepionki do sanepidu albo że brak pielęgniarek, albo że system zbyt skomplikowany.

Dla mnie POZ to miejsce, gdzie profilaktyka powinna być na pierwszym miejscu. A dziś dominuje medycyna naprawcza.

POZ zdecydowanie kojarzy się z leczeniem, a nie medycyną zapobiegawczą. I tu widzę systemowy problem, który wymaga zmian – światełko w tunelu to program „Moje zdrowie”, ale to dopiero początek.

Myślę też, że lekarze w POZ czują się w tej chwili trochę sfrustrowani, ponieważ apteki uruchamiają punkty szczepień dla dorosłych, za co dostają dodatkowe wynagrodzenie i jest o tym głośno w mediach. A w POZ, który realizuje szczepienia od zawsze, nie można w tej chwili rozliczyć pacjenta za szczepionki komercyjne, czyli po szczepionkę trzeba wysłać pacjenta do apteki, a za kwalifikację, z wyjątkiem HPV i COVID, nie ma dodatkowych pieniędzy. Dlatego lekarze w POZ mogą mieć wrażenie, że są nierówno traktowani.

Uważam, że w POZ szczepionki powinny czekać na pacjenta w lodówce, aby na jednej wizycie można było uzyskać szczepienie. Natomiast powinniśmy zbudować systemy motywacyjne dla profilaktyki, oparte na wyniku, a nie płaceniu za procedurę. Najlepiej byłoby tworzyć zespoły czy grupy profilaktyczne złożone z POZ, AOS [Ambulatoryjna Opieka Specjalistyczna] i aptek, bo w gruncie rzeczy, najważniejsze jest, aby pacjent był zaszczepiony, a nie miejsce, gdzie to się odbędzie.

5200 szkół na “tak”

Ile procentowo ośrodków POZ wyraziło chęć i szczepi?

A to bardzo ciekawe pytanie, bo tej informacji nigdzie nie znajdziemy. Może ją na żądanie podać NFZ, bo powinna być podpisana dodatkowa umowa – my w inspekcji możemy ustalić, do ilu punktów szczepień wydaliśmy szczepionki, ale takich statystyk nie prowadzimy na bieżąco.

Teoretycznie, w każdej przychodni POZ można bezpłatnie zaszczepić dziecko przeciw HPV, na szczepienie można się umówić przez Internetowe Konto Pacjenta lub mojeIKP.

My, jako inspekcja sanitarna prowadzimy spotkania edukacyjno-promocyjne w szkołach. Nasi instruktorzy z oświaty zdrowotnej przychodzą do szkół na spotkania z nauczycielami, rodzicami i uczniami. Przez ostatni rok odbyło się 8 tys. takich spotkań, zgłosiło się 5200 placówek. To są dane z lipca 2025 r.

I tu jest pewien problem, bo 5,2 tys. szkół w porównaniu ze wszystkimi podstawowymi szkołami w Polsce, to mało.

Ile mamy w kraju szkół podstawowych?

Ok. 14 tys. Czyli w ubiegłym roku szkolnym do akcji szczepień zgłosiła się nieco ponad jedna trzecia. To podobny wynik do tego, ile dzieci łącznie się zaszczepiło przeciw HPV.

Dlaczego na 8 tys. spotkań zgłosiło się 5200 szkół?

Bo szkoła nie ma takiego obowiązku. Jeżeli nie chce się zaangażować, to tego nie robi.

Odbyło się też ponad 5 tys. spotkań z rodzicami, w których uczestniczyło prawie 190 tys. rodziców i prawie 3 tys. spotkań z dzieciakami. Mówię tylko o tym, co zrobili nasi inspektorzy. To, co my możemy zrobić, to przyjść do szkoły i przekazać informacje, opowiedzieć o programie szczepień i zachęcić do zgłoszenia. To wszystko.

Wracam jeszcze do miejsca szczepień. Wydawałoby się, że gdyby przynajmniej w większych miejscowościach mogły się one odbywać “hurtowo” w szkole, szczepiłoby się więcej dzieci.

Szczepienie – jak mówiłem – może odbyć się na terenie szkoły, jeżeli znajdzie się większa grupa chętnych. Ale z tego, co słyszę, nie jest to częsta praktyka, ponieważ to nie jest tak, że cała klasa się szczepi, tylko np. czworo dzieci. To jaki jest sens, żeby organizować punkt szczepień na terenie szkoły dla kilkorga dzieci?

Rodzice chcą być przy dziecku

Jest jeszcze aspekt psychologiczny. Otóż rodzice chcą być przy dziecku podczas szczepienia, a w szkole to ciężko zrealizować. Bo to się odbywa przed południem, kiedy rodzice są w pracy. A po południu mama jedzie z dzieckiem do lekarza i jest z dzieckiem podczas szczepienia.

Rodzice nie mają do końca zaufania do tej nowej ścieżki szkolnej i wolą być przy dziecku, które przy rodzicach mniej się stresuje.

Jeśli jednak są chętne dzieci, POZ nie ma wyjścia, tylko musi szczepić?

Nie do końca tak jest. Nasi powiatowi koordynatorzy programu szczepień HPV szukają aktywnie POZ, który podejmie się szczepień. Jeżeli słyszymy od dyrektora szkoły, że lokalny POZ nie jest zainteresowany, koordynator szuka innego POZ. Wtedy inny ośrodek może zaszczepić nie swoje dzieci i też naturalnie dostanie za to dodatkowe pieniądze.

Oprócz działań Sanepidów w akcji promocyjnej szczepień przeciw HPV biorą też udział Ministerstwa Edukacji i Zdrowia. Jak pan ocenia ich działania?

Ministerstwo Zdrowia działa aktywnie, tylko w sferze organizacyjno-informacyjnej, bo pracowników ministerstwa nie ma w terenie, nie mają takich zasobów. To myśmy wzięli na siebie edukację w terenie, natomiast ministerstwo zapewnia szczepionki, opracowuje materiały edukacyjne, koordynuje program, prowadzi akcję w internecie, zachęca poprzez współpracę z NGO-sami, fundacjami.

9 lepsze od 2

Przeciw HPV są dwie szczepionki: dwu- i dziewięciowalentna [droższy, dziewięćiowalentny preparat ma szersze działanie, rozpoznaje bowiem nie dwa, lecz dziewięć wirusowych antygenów]. Ministerstwo zakupiło obie te szczepionki dla dzieci w równej ilości, tymczasem prawie wszyscy rodzice woleli dziewięciowalentną i w związku z tym zaczynało jej brakować, a w magazynach zalegał niechciany, tańszy preparat. A jak jest dziś?

Dziś mamy pełne zabezpieczenie w obydwie szczepionki. Wiem to na 100 proc., ponieważ to my je dystrybuujemy, dlatego dokładnie wiemy, ile dawek jest w magazynie.

Natomiast wspomniana dysproporcja istnieje, ponieważ praktycznie 90 proc. rodziców wybiera szczepionkę dziewięciowalentną. Myślę, że kolejne zakupy będą odzwierciedlały realne zapotrzebowanie, bo nie chcemy, żeby jakiekolwiek szczepionki zalegały w magazynach.

To zrozumiałe, że jeśli jest wybór pomiędzy 2 i 9, to każdy woli 9.

Nie dla każdego – co dziesiąty rodzic jednak wybrał szczepionkę dwuskładnikową. Dlatego powinny być dostępne oba preparaty, szczególnie że obie szczepionki są nieodpłatne. Gdyby dwuskładnikowa była za darmo, a do dziewięcioskładnikowej trzeba by dopłacić, nawet 100 zł, pewnie sytuacja byłaby inna. Ale skoro są one w pełni refundowane, a wiadomo, że dziewiątka chroni przed dodatkowymi podtypami wirusa...

… sytuacja byłaby prostsza, gdyby od początku kupiono do programu szkolnego tylko dziewiątkę.

Jeśli szczepienia są dobrowolne, to myślę, że nie. Na początku powinno się to odbyć bez wskazywania preparatu, natomiast kolejne ruchy powinny być robione w oparciu o rzeczywiste zapotrzebowanie, a nie sztywną interpretację ustawy o zamówieniach publicznych.

Dobrze więc, że z początku dano wybór, ale ponieważ teraz zużycie wynosi dziewięć do jednego, trzeba na to zareagować.

Czy mogą być obowiązkowe?

Od pewnego czasu pojawiają się głosy, że szczepienie przeciw HPV powinno być obowiązkowe. Jakie jest pana zdanie w tym względzie?

A to jest szczególnie interesująca kwestia. Wiemy, że w Polsce wciąż rodzice bardziej ufają szczepionkom obowiązkowym, a zalecane traktują jako mniej ważne. Tak było z innymi zalecanymi szczepionkami w przeszłości, które po pewnym czasie stały się obowiązkowe. Z tego punktu widzenia wprowadzenie szczepień przeciw HPV do obowiązkowego kalendarza szczepień byłoby bardzo korzystne. Ale teraz, gdy są one zalecane, to bardzo wrażliwy temat, bo o obowiązku każdy polityk myśli z niechęcią.

Natomiast jako lekarz patrzę na statystyki i dla mnie wejście tego szczepienia na poziom obowiązkowy dałoby z automatu w ciągu dwóch lat ok. 90 proc. zaszczepionych dzieci. Na to wskazują wszystkie dotychczasowe dane na temat szczepień, które wchodziły do puli obowiązkowych. Mam na myśli szczepienia dzieci przeciw pneumokokom czy rotawirusom. Dopóki były zalecane, osiągaliśmy ok. 25-30 proc. wyszczepialności, a w tej chwili jest 95 proc. i nikt nie zgłasza zastrzeżeń poza sporadycznymi wystąpieniami środowisk antyszczepionkowych.

Podejście Polaków do szczepień obowiązkowych nie jest takie, jak kreują antyszczepionkowcy, że to ograniczenie praw obywatelskich. Jest dokładnie odwrotnie.

Większość z nas uważa, że jeżeli szczepionka jest obowiązkowa, to znaczy, że jest ważna. Że państwo daje na to pieniądze, że tego pilnuje, bo choroba jest groźna, a szczepienie bezpieczne i skuteczne. Nasza kontrola kart uodpornienia w całej Polsce potwierdziła, że w pierwszym roku życia 92-95 proc. rodziców zgłasza się z dziećmi na szczepienia obowiązkowe.

A co by musiało się stać, żeby szczepienie przeciw HPV stało się obowiązkowe?

Minister Zdrowia musiałby zmienić rozporządzenie o szczepieniach obowiązkowych.

Gdyby to ode mnie zależało…

Czyli trochę to zależy też od pana. Gdyby zaczął pan przekonywać Ministerstwo Zdrowia, że należy iść w tym kierunku…

Nie mam bezpośredniego wpływu na decyzje Ministra Zdrowia. Ale moje zdanie jest publicznie znane. Gdyby to ode mnie zależało, to od co najmniej 10 lat byłoby to szczepienie obowiązkowe. Niestety, przy wprowadzaniu szczepień przeciw HPV od początku popełniono mnóstwo błędów.

Proszę zwrócić uwagę, że jak polecaliśmy szczepienia przeciwko pneumokokom czy rotawirusom, nikt w ogóle nie pytał o drogi zakażenia czy powiązanie z trybem życia. One najpierw, przez ładnych parę lat, były szczepieniami zalecanymi. Szczepiło się, jak wspominałem, nie więcej niż 25 proc. populacji i potem po prostu zapadła decyzja, że rozszerzamy program szczepień obowiązkowych, bo są pieniądze na to w budżecie, a profilaktyka to inwestycja w zdrowie publiczne, a nie wydatek.

Z HPV już tak się nie da, bo sprawa została upolityczniona, włączył się do krytyki Kościół i środowiska ultraprawicowe. I to są tematy, od których nie uciekniemy. A powinno się liczyć wyłącznie to, czy mamy medyczne i naukowe dane, mówiące o tym, że szczepienie jest skuteczne, bezpieczne i ogranicza ryzyko śmiertelnej choroby.

A takie dane mamy. Rak szyjki macicy jest chorobą groźną dla kobiet, nikt nie ma wątpliwości, że szczepienie przynosi efekt, w związku z tym dyskusja na temat, czy kalendarz szczepień powinien ją objąć, czy nie, dla mnie jest wywołana wyłącznie wcześniejszymi błędami.

Gdybyśmy 10 lat temu wprowadzili tę szczepionkę do kalendarza szczepień jako obowiązkową, w ogóle nie byłoby tematu.

O wirusa zapalenia wątroby nikt nie pytał

Błędy, o których pan mówi, były związane z kwestiami ideologicznymi, np. tym, że szczepionka będzie promować rozwiązłość, czy jednak raczej brakiem pieniędzy na objęcie wszystkich dzieci bezpłatnymi szczepieniami?

Od 35 lat zajmuje się szczepieniami i od powstania tej szczepionki obserwuję, co się dzieje. Pierwsze dyskusje w 2006-2007 r. na forach naukowych, w gremiach eksperckich, nawet w znanych instytutach naukowych, były zachowawcze: “A może poczekajmy, bo nie wiadomo, przecież HPV to wirus przenoszony drogą płciową, to po co szczepić małe dzieci, itd.”

Od samego początku podkreślano drogę płciową przenoszenia, co jest nonsensem, bo czy słyszeliśmy, jak się przenosi wirusowe zapalenie wątroby typu B, zanim wprowadziliśmy szczepienia?

Ten wirus także przenosi się drogą kontaktów seksualnych, ale nikt o tym nie wspomina.

No właśnie, nikt o tym w ogóle nie mówi, tymczasem szczepimy noworodki. Kompletnie nie wpłynęło to na decyzję, a tu nagle przy jednej ze szczepionek zaczęliśmy podkreślać, że infekcja przenosi się drogą płciową, co przekierowuje uwagę z tego, przeciwko czemu jest ta szczepionka, na drogę przenoszenia i aktywność seksualną.

Powtórzę, gdyby to ode mnie nie zależało, szczepionka byłaby obowiązkowa od 10 lat i nie dyskutowalibyśmy o tym dzisiaj, tylko świętowalibyśmy bliską eliminację raka szyjki macicy, jak w Australii, Wielkiej Brytanii czy Norwegii.

10 proc. rodziców nie wyrazi zgody

Twierdzi pan więc, że dziś nie da się uciec w tej sprawie od ideologii i polityki?

Z jednej strony, mamy już ten bagaż na plecach i nie da się tych wszystkich dyskusji “odusłyszeć”.

Z drugiej, społeczeństwo potrzebuje przewodnika w kwestii zdrowia publicznego i gdyby przeprowadzić szeroką kampanię przed wprowadzeniem takiej zmiany, z pokazaniem efektów programu oraz bezpieczeństwa szczepień, większość rodziców przyjęłaby ten program z zadowoleniem. Bo Polacy ufają lekarzom i naukowcom, wbrew temu co próbują nam wtłaczać boty i trolle internetowe.

Rozmowa o obowiązku szczepień musi być delikatna, wyważona, rozsądna. Mamy przekonać ludzi do tego kroku, a nie zmusić. Bo najprawdopodobniej ok. 25-30 proc. rodziców będzie miało poważne obiekcje, a ok. 10 proc. nie wyrazi zgody. I co my z tym zrobimy?

Jeśli wprowadzamy obowiązek, to za tym muszą iść sankcje. I co? Będziemy tym wszystkim ludziom wymierzać grzywny i szarpać się z nimi latami w sądach?

W Wielkiej Brytanii, w Australii w ogóle nie było dyskusji, czy szczepionka przeciw HPV jest moralna, czy niemoralna. Natomiast u nas wszyscy to usłyszeli i obowiązek wprowadzany na tym etapie może budzić spore kontrowersje w niektórych środowiskach. Dlatego tę szczepionkę trzeba wprowadzić jako obowiązkową, ale musimy to bardzo dobrze przygotować.

Poważnych działań ubocznych brak

Czyli przynajmniej w bliskiej przyszłości to się nie stanie?

Dyskusje na ten temat trwają. Moje zdanie, jako rodzica, lekarza i wakcynologa brzmi: tak, uważam, że szczepionka powinna być obowiązkowa.

Natomiast jeżeli pan mnie pyta jako obecnie urzędującego Głównego Inspektora Sanitarnego, to uważam, że trzeba to zrobić po dobrym przygotowaniu, nie w sposób siłowy, żeby uniknąć buntu po stronie rodziców. Pamiętajmy, że w kwestii HPV, wysyłano wielostronicowe, „nibypozwy” wobec dyrektorów, przygotowane przez antyszczepionkowców. Musimy uwzględnić także i te okoliczności.

Słyszę, że rodzice dziś boją się nie tyle tego, że szczepionka może zachęcać nastolatki do rozwiązłości seksualnej, natomiast bardziej obawiają się działań ubocznych szczepionki.

Całkowicie niesłusznie! Mamy obecnie już nasze własne dane, których przecież wcześniej nie mieliśmy.

Podaliśmy w ciągu roku ponad 700 tys. dawek szczepionek i nie wydarzyło się nic dramatycznego.

Podobnie jak po podaniu milionów dawek w Australii, Anglii czy krajach skandynawskich. Monitorujemy zdarzenia niepożądane i poza typowymi objawami w postaci gorączki, bólu ręki po wstrzyknięciu czy omdleń nie są raportowane poważniejsze problemy. To jest prawdziwy obraz bezpieczeństwa szczepień przeciw HPV.

Dorośli też się szczepią

Na koniec proszę o kilka uwag na temat szczepienia przeciw HPV dorosłych. Wydawało mi się, że jeśli ktoś jest nosicielem HPV, już nie ma sensu myśleć o szczepionce. Tymczasem okazuje się np., że kobiety mające zmiany przedrakowe, które stwierdza się w trakcie badania cytologicznego, powinny się zaszczepić, ponieważ może je to chronić przed nawrotami choroby.

  • Po pierwsze trzeba cały czas powtarzać, że już nie ma preferencji płci. Szczepimy obie płcie tak samo, bo nowotwory wywoływane przez HPV dotyczą zarówno kobiet, jak i mężczyzn, tylko po prostu innych organów.
  • Druga sprawa to, że fakt bycia zakażonym jednym podtypem wirusa [jest ich razem ponad 150], nie stanowi w tej chwili przeciwwskazania do szczepienia. Wręcz przeciwnie. Uważa się, że osoba, która zakaziła się jednym wariantem, ma pewne predyspozycje w tym kierunku i szczepienie wzmacnia przed tzw. koinfekcją dwoma czy trzema podtypami.
  • I po trzecie szczepienie aktywuje układ odpornościowy. Niektórzy mówią, że poprawia rokowanie w walce z zakażeniem. Ja bym tu był bardzo ostrożny, bo nie chciałbym, żeby ktoś zrozumiał, że szczepionka leczy raka. Nie. Ona zmniejsza ryzyko nawrotów, czyli może wspomagać eliminację wirusa z ukrytych źródeł po zabiegu chirurgicznym czy chemioterapii. Natomiast trwają badania nad preparatem, który będzie rzeczywiście szczepionką terapeutyczną. Te badania są mocno zaawansowane i jest szansa, że taka szczepionka terapeutyczna się pojawi.

Jaki odsetek dorosłej populacji Polski korzysta dziś z tego szczepienia?

Niestety nie mamy dokładnych danych, bo nie prowadzi się w naszym kraju statystyk szczepień zalecanych u dorosłych. Można oszacować to na podstawie liczby sprzedanych dawek szczepionek, ale ja takimi danymi nie dysponuję.

Z tego, co widzę i słyszę, sporo osób dorosłych dopytuje się jednak o te szczepienia. Dobrze, że w tej chwili nie ma już ograniczenia wiekowego, bo wcześniej mówiło się głównie o młodszych kobietach. A dziś mowa jest o obu płciach i o tym, że można się szczepić w dowolnym wieku.

* Paweł Grzesiowski – absolwent Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, doktor nauk medycznych, specjalista pediatra. W latach 1989-1998 pełnił funkcję asystenta, potem adiunkta w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie. Następnie kierował Zakładem Profilaktyki Zakażeń i Zakażeń Szpitalnych w Narodowym Instytucie Leków w Warszawie. Ekspert w dziedzinie profilaktyki zakażeń Naczelnej Rady Lekarskiej. Autor lub współautor ponad 250 publikacji naukowych z zakresu immunologii, szczepień ochronnych, terapii i kontroli zakażeń oraz zakażeń szpitalnych.

17 czerwca 2024 r. dr Paweł Grzesiowski został Głównym Inspektorem Sanitarnym kraju.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze