„Pracujemy z gminą, w której jest pięć szkół, a w zeszłym roku urodziło się 70 dzieci. Perspektywa małych miejscowości jest zupełnie nieopowiedziana” – mówi Olga Napiontek z fundacji Civis Polonus o szkołach na prowincji i o tym, że wszyscy zapominają o dzieciakach z branżówek
Kto będzie uczył nasze dzieci, jak to jest być obywatelką i obywatelem? Jakie prawa im przysługują, jakie mają obowiązki? Minister Czarnek zastąpił w szkołach ponadpodstawowych „Wiedzę o społeczeństwie” nowym przedmiotem, „Historią i teraźniejszością”. Coraz mniej jest przestrzeni, żeby rozmawiać o tym z młodymi ludźmi. A przecież „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie".
OKO.press pyta o edukację obywatelską (i edukację w ogóle) Olgę Napiontek, wiceprezeskę fundacji Civis Polonus. Rozmawiamy o tym, że:
Civis Polonus działa na rzecz edukacji obywatelskiej młodzieży od 2004 roku. Stawia sobie za cel rozwijanie postaw obywatelskich, umożliwiających jednostkom aktywne uczestniczenie w życiu publicznym. Działają ze szkołami, gminami, rozwijają samorządność uczniowską, młodzieżowe rady gmin i dzielnic, kompetencje młodzieży i nauczycieli.
Olga Napiontek obroniła doktorat z socjologii, dotyczący edukacji obywatelskiej w gimnazjach. Jest autorką badań i artykułów z dziedziny edukacji obywatelskiej i dialogu obywatelskiego, trenerką projektującą i prowadzącą warsztaty dla nauczycieli, bibliotekarzy, urzędników i młodych ludzi (ponad 900 godzin szkoleniowych), twórczynią i kierowniczką projektów Fundacji.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Katarzyna Murawska, OKO.press: Publiczna szkoła, na dodatek poza wielkim miastem, już niczego młodych nie nauczy?
Olga Napiontek: To nie takie proste. Dużo się mówi, że w szkole udajemy, że się uczymy (choć zakuwamy i zapominamy). Że respektujemy zasady i prawa uczniów, które sami tworzymy (choć ciągle to głównie przestrzeganie obowiązków). To wszystko jest fake’owe. Tak zwane kompetencje społeczne i obywatelskie są systemowo zaniedbane.
Jest tak źle?
Jest różnie. Znam wiele bardzo dobrych szkół, które koncentrują się na dziecku, myślą twórczo o procesie edukacyjnym, uczą współpracy. Kiedy zaczęłam pracować z wiejskimi szkołami, porzuciłam myślenie o „typowej szkole”. Wiele wiejskich placówek ma np. różnowiekowe klasy. Kiedyś było poczucie, że to zaściankowe. A teraz mamy szkoły demokratyczne w ładniejszych dzielnicach Warszawy właśnie z takim rozwiązaniem. Ten wzorcowy model edukacji, gdzie dzieci uczą się wzajemnie od siebie, pojawia się i tu, i tu. Wspaniale, gdy do tego uczą ich nauczyciele, którzy znają metodologię takiego nauczania. Ale założenia inkluzywności i demokratyczności są realizowane również mniej świadomie.
To wszystko może się dziać w szkole publicznej poza wielkim miastem. I to przy podstawie programowej, która ma wiele wad.
Podstawa programowa, ale również nauka pod testy, egzaminowanie, punkty i ciągłe ocenianie nie mają tak dużego znaczenia?
Znam szkoły w różnych miejscach w Polsce, które są fantastyczne i im to mniej przeszkadza, albo potrafią sobie z tym poradzić. Weźmy na przykład sposób oceniania. On jest ustalany w samej szkole. Oczywiście możemy robić dzieciom od pierwszej klasy testy i klasówki, a możemy prawie do matury zaprojektować nauczanie zupełnie inaczej. To są decyzje, które są podejmowane na poziomie szkół i społeczności lokalnych. Zależą często od dobrej woli rodziców, władz lokalnych i podejścia do pracy nauczycieli.
Inna edukacja jest możliwa, ale zależy od pojedynczych bohaterów?
Ja się zastanawiam, czy to kwestia heroizmu. Powiedziałabym, że uczciwej pracy i zrozumienia swojej roli.
Praca nauczyciela w Polsce to nie misja i poświęcenie?
Według mnie – nie. Rzeczywiście, w Warszawie i w największych miastach, gdzie koszty życia są bardzo wysokie, zarobki nauczycielskie stanowią problem. Trochę inaczej wygląda sytuacja w małym mieście albo na wsi. Nauczyciel w mniejszej społeczności ma inny status społeczny i finansowy. Ta praca, z różnymi dodatkami, nie stanowi aż tak ogromnego finansowego wyzwania. Do tego publiczna szkoła to często bezpieczny pracodawca.
Jak nie misja, to co?
Jak w każdym zawodzie. Jest wielu nauczycieli, którzy jak rzemieślnicy robią swoją robotę. Wykształcili się, ale dalej się edukują, są uczciwie przygotowani i porządnie prowadzą lekcje. To są ci nauczyciele, których dzieci lubią. Są doceniani przez rodziców. Czasem też przez dyrektorów i władze lokalne. W mniejszych miejscowościach ludzie częściej chcą być nauczycielami. To jest prestiżowa, ale też super satysfakcjonująca praca.
Oczywiście, jak w każdej pracy, łatwiej i chętniej się to robi, gdy masz szefa, który do tego zachęca, wspiera, pomaga. Dla dyrektorów tym szefem jest wójt, burmistrz. A jeśli samorząd wyznaje zasadę: „róbcie, co chcecie, byleby testy wychodziły”, to można to spuentować: „no, taki jest system”.
Nie da się jednak zaprzeczyć frustracji, która jest duża w tym zawodzie.
Nauczyciele frustrują się tym samym, co rodzice i uczniowie. To frustracja wynikająca z braku wpływu, bycia ignorowanym. Nie tylko przez rząd, ale również władze lokalne, dyrekcję i rodziców. Nauczyciele nie mają często wsparcia i podmiotowości, ale minister im tego nie załatwi. To może się zadziać na poziomie szkoły, gminy.
Władze lokalne długo miały przekonanie, że szkoła generuje jedynie koszty, jest kłopotliwa.
Część samorządów zaczyna jednak widzieć, że szkoła może być szansą do ich dalszego istnienia.
Jak to?
Jest kryzys demograficzny. Wiemy też, że z większości miast i miasteczek młodzi ludzie będą wyjeżdżać. Wygrają te samorządy, które będą w stanie ich zatrzymać. To działanie trzeba zacząć teraz. Za 10 lat będzie za późno, a za 20 młodych już tam nie będzie.
A co z przepełnionymi klasami i nauczaniem na dwie zmiany?
Pracujemy w Fundacji z gminą z Warmii i Mazur, w której jest pięć szkół, a w zeszłym roku urodziło się 70 dzieci, zaledwie trzy klasy. Perspektywa małych miejscowości jest zupełnie nieopowiedziana. Chętniej mówimy o wyzwaniach w większych miastach i przepełnieniu szkół, nauce na dwie zmiany, a nie o tym, że szkoły mogą stać puste.
Jak patrzymy na dane demograficzne, to widać, że demograficznie spokojne mogą być tylko Warszawa i Rzeszów. Cała reszta musi się mocno zastanowić.
Co samorządy muszą zmienić?
Już teraz powinniśmy tworzyć dobre i ważne doświadczenia w społeczności lokalnej dla młodych, żeby pomyśleli “tu jest fajnie”. Bez szkoły się tego nie da zrobić. Jeśli dzieciaki wynoszą z niej słabe, upokarzające, nudne i nierozwijające doświadczenia, to siłą rzeczy będzie to jeden z czynników wypychania ich np. do wielkich miast. Jeśli jednak będziemy próbować zmieniać doświadczenia młodych, tak, by szkoła i inne lokalne przestrzenie kojarzyły im się z rozwojem, spełnieniem, zrozumieniem, bezpieczeństwem, to mogą rozważać pozostanie w społeczności, która po prostu dobrze ich traktuje. Dla niektórych gmin to szansa na rozwój, dla innych na przetrwanie.
Czyli bardziej niż na zmianę ustawy, czekasz na inną politykę lokalną?
Mam nadzieję, na której buduję gotowość do pracy, że kryzys demograficzny będzie wymuszał postawienie dziecka i nastolatków w centrum polityk lokalnych. Chodzi o to, żebyśmy zastanowili się, czego dzieci potrzebują i jak możemy zaplanować pracę różnych instytucji na rzecz młodych. Przy tym przestawianiu myślenia szkoła będzie bardzo ważną instytucją. Dotychczas za mało było refleksji na poziomie placówki i samorządu nad tym, kogo my chcemy wychować, czego chcemy młodych nauczyć.
Szkoła często nie podejmuje tematu różnorodności, wzajemnego szacunku. Nie wspiera młodych w próbach zrozumienia siebie i siebie nawzajem. A to można zacząć od rzeczy najprostszych: dyskusji w klasach, zachęcania do wyrażania swojego zdania i chronienia dzieci, gdy dzielą się mniej popularnymi opiniami. Ważna jest współpraca w różnych grupach – nie siedzą przez kilka lat z jedną i tą samą koleżanką, współpracują z każdym, a nie tylko z tymi, których lubią. To są proste metody. Żaden minister tego nie zabrania. I jest wiele przykładów, że tę zmianę można wprowadzić. Włodarzy lokalnych trzeba zainspirować, pokazać im, czym jest nowoczesna szkoła.
Nie trzeba od razu budować szklanych domów. Nowoczesność jest gdzie indziej.
Kto ma opowiedzieć o tej nowoczesności?
Na szczytach władzy szkolnej następuje zmiana pokoleniowa. Dyrektorami zostają czterdziestokilkulatkowie, którzy mówią innym językiem. Mają pomysły, żeby angażować rodziców, uczniów. To ma znaczenie. Wszyscy, w tym dzieci i nastolatkowie, nasiąkamy kulturą demokratyczną. Warto też słuchać dzieci i młodych ludzi. Oni powiedzą, co jest dla nich ważne, czego potrzebują, żeby czuć się w szkole dobrze, bezpiecznie, twórczo.
Oczywiście w jednych miejscach to działa silniej, w innych słabiej, ale coraz powszechniejsza jest kultura włączania, rozmowy. Ważna jest rola ogólnopolskich i lokalnych organizacji pozarządowych, które wspierają szkoły od lat. Warto myśleć o lokalnych partnerstwach na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży, w tym lepszej edukacji.
Pracujesz z młodymi od 18 lat, całe pokolenie. Czy nastolatek w 2004 i teraz to bardzo różne osoby?
Na pewno więcej jest tych odważnych, którzy chcą działać. Mają też więcej do tego okazji w szkołach i poza nimi: są budżety obywatelskie, młodzieżowe rady gmin, fundusze grantowe dla młodzieży. Wolontariat wszedł do doświadczenia nastolatków. Wyraźniejsze są też inne wartości. Jest dużo większe przyzwolenie na rezygnację z rywalizacji i dowartościowanie relacji, jakości życia codziennego, dbania o siebie i środowisko.
Są również wrażliwsi, bardziej krusi? Czy to fantazje starszych pokoleń o młodych?
Wydelikaceni? Z moich obserwacji i rozmów wynika, że są dociśnięci. Siedzą po 7-8 godzin w szkole, potem jadą na zajęcia dodatkowe, po nich jest nauka w domu. Mało czasu zostaje na relacje rówieśnicze. Wiele jest dzieci przepracowanych, a z drugiej strony sporo zaniedbanych. Co ciekawe, czasem to są te same dzieci.
Więc jeśli sądy o delikatnej psychice młodzieży są wydawane przez ich rodziców, to trzeba pamiętać, że odpowiedzialność jest też po naszej stronie.
Mam też poczucie, że młodzi są mądrzejsi w porównaniu z moim pokoleniem. Zaangażowali się w pomoc uchodźcom z Ukrainy, częściej też protestują. Aktywizm jest bardziej modny niż w neoliberalnym pokoleniu ich rodziców.
Na demonstracje KOD z dziadkami jednak nie poszli.
Nie, bo to było obłudne. Praworządność to powinno być coś, co działa na co dzień. Zastanówmy się, jakie doświadczenia z praworządnością mają nastolatkowie? To doświadczenia ze szkoły, może w niektórych przypadkach z policją. Jak dyrektorzy szkół i rodzice albo dziadkowie demonstrują pod Trybunałem, a nie przestrzegają statutu szkoły, bo jest kilka klasówek w tygodniu – mimo zakazu w regulaminie, a dorosłym to nie przeszkadza, to jest to duży problem. Praworządności powinniśmy pilnować każdego dnia w swoim ogródku. I powinniśmy być szczególnie wrażliwi na przestrzeganie reguł w szkołach w stosunku do dzieci i młodzieży. W ten sposób wychowuje się do szacunku dla prawa i praworządności.
Ponadto młodzi są dużo bardziej odważni i poszukujący. Wyraźnie to widać w sferze tożsamości płciowej. Być może dominują tu wielkie miasta, ale ta grupa poszukujących coraz większa. W o wiele większym stopniu akceptują, że ludzie są różni. Pewne komunikaty, które słyszą od starszego pokolenia, są dla młodych zwyczajnie nieakceptowalne, więc trudno wspólnie demonstrować.
Ale to pokolenie ich dziadków jest w Sejmie. Młodzi wejdą w politykę i ją zmienią?
Mam nadzieję, że będą ją zmieniać. Ale nie będzie to łatwe. Nie sprzyja im demografia i kalkulacje polityków. Głosują starsi, których interesy zasadniczo różnią się od potrzeb młodych. Jeśli partie nie zrezygnują ze swojego egoizmu pokoleniowego, to wtedy przegramy wszyscy. Warto, żebyśmy wreszcie zdali sobie sprawę, że starsze pokolenia mają dużo do zrobienia dla młodych. Musimy zadbać o ich stan emocjonalny, zdrowotny, umiejętność pracy. Od tego zależy i nasza przyszłość.
Działacie z młodymi z branżówek, dawnych zawodówek. Czy współpraca z nimi jest różna od tej z licealistami?
To są ludzie bardziej doświadczeni przez życie, bardzo samodzielni. Mają też dużo bardziej praktyczne podejście. Dlatego widzą, że wiedza obywatelska może im się przydać w konkretnych przypadkach, np. w czasie zatrzymania przez policję. Na tym będzie można dużo zbudować.
A dostrzegacie nierówności?
Zdziwił mnie tak duży brak wiary w siebie, poddawanie w wątpliwość swoich możliwości i pytanie: „czy ja jestem zdolny, czy się nadaję?”. A z drugiej strony to nie powinno szokować, skoro przez całą podstawówkę postrzegani byli jako najgorsi uczniowie, albo sam wybór szkoły branżowej traktowany jest jak porażka.
Bywa tak, że nauczyciele i sami uczniowie się dziwią, że mamy dla nich ofertę edukacji obywatelskiej. Pojawia się pytanie: „Wy naprawdę przyszliście do nas o tym rozmawiać?”. To jest ich dziesiąty rok publicznej edukacji, a oni są zdziwieni, że ktoś przyszedł na fajne, ambitne, poważne dodatkowe zajęcia, które są o czymś innym niż „jak nie zostać patologią” .
Poruszają w dyskusji z wami inne tematy?
Gdy pytamy ich o lokalne problemy, na które chcieliby szukać odpowiedzi, to pojawia się przemoc w rodzinie, alkoholizm, a nie ścieżki rowerowe czy zieleń. Oni to widzą i nie boją się nazywać.
Ale branżówki to biała plama, w ich uczniach nie widzi się obywateli z prawami.
Pojawia się wątpliwość, czy na pewno wszyscy chcemy, żeby to byli aktywni obywatele? Czy na pewno będą głosować tak jak my – nauczyciele, dyrektorzy, klasa średnia – chcemy?
Komuś zależy, żeby nie głosowali? A może bardziej to efekt zaniedbania uczniów z klas ludowych?
Fakt jest taki, że uczniowie branżówek mają mniej godzin WOS, czyli edukacji obywatelskiej, niż licealiści. Czyli na starcie w dorosłość wyposażeni są w mniejszą wiedzę obywatelską. Może się to przełożyć na mniejsze kompetencje do uczestniczenia w życiu publicznym, w decyzjach wspólnych, w wyborach. Można uznać, że po prosu oszczędzamy w ten sposób czas młodych ludzi. Możemy jednak być bardziej podejrzliwi i zastanowić się, czy nie mamy do czynienia tu z systemową dyskryminacją tej grupy uczniów, jakby oni nie byli dla nas nie dość dobrzy do roli obywateli.
Zbyt często myśleliśmy do tej pory o edukacji obywatelskiej jako czymś teoretycznym, odświętnym, zamiast o praktycznej wiedzy o naszych prawach oraz skutecznych sposobach uczestnictwa wżyciu publicznym na codzień.
Socjolożka, dziennikarka radia TOK.FM
Socjolożka, dziennikarka radia TOK.FM
Komentarze