Z jednej strony wielka fala pomocy dla uchodźców z Ukrainy. Z drugiej strony: mobilizacja rasistowskich grup, tłumy młodych mężczyzn z zakrytymi twarzami, gotowych do bójki z osobami o kolorze skóry innym niż biały. Dziś w Przemyślu spotkały się dwie Polski
Wydawało się, że to koniec chaosu na granicach. W porannych programach publicystycznych politycy twierdzili, że sytuacja się uspokaja, a kolejki po ukraińskiej stronie są coraz mniejsze. Wyjeżdżając z Przemyśla trochę nie dowierzamy.
Na dworcu kolejowym tłok jak nigdy wcześniej. Kobiety z dziećmi koczują na posadzce, obsługa krzykiem informuje o kolejnych podjeżdżających pociągach, wolontariusze starają się nadążać z wydawaniem kanapek i zupy. Połowa budynku jest wyłączona dla pasażerów – całe skrzydło służy za zaplecze dla punktu pomocowego, wstęp do jednego z pomieszczeń mają tylko osoby starsze i kobiety z dziećmi.
Po raz pierwszy od kilku dni widzimy tu tylu młodych mężczyzn. To nie dezerterzy z ukraińskiej armii, a obywatele Ghany, Nigerii czy Indii. Do tego ostatniego kraju chce wrócić dwudziestokilkuletni Sony, który do Ukrainy wyjechał na studia. Mówi nam o drodze do granicy, która zajęła mu pięć dni. Tylko w kolejce do przejścia spędził trzy. Teraz z kolegami wsiada do samochodu i jadą do Krakowa, złapać samolot do Indii.
Przechodząc na halę dworcową widzimy poruszenie – „Warsaw, Varsovie” krzyczą do siebie stłoczeni przy nich ludzie i przechodzą na trzeci peron, gdzie ma podjechać pociąg do stolicy. Spotykamy tam parę studentów z Ghany. Pytamy o to, jak traktowali ich pogranicznicy. „Kiedy już doszliśmy do granicy, wszystko przebiegło sprawnie” – mówią.
W międzyczasie jeden z lokalnych portali wypuszcza filmik, na którym widać, jak mężczyzna o śniadej cerze atakuje sprzedawcę w sklepie w Medyce. Policjanci mówią nam, że to nie fejk, a mężczyznę już zatrzymano.
Ale to wystarcza, żeby sprowokować rasistowskie grupy.
Pierwszą z nich spotykamy po 19:00. Agresywna grupa zamaskowanych i ubranych na czarno osób zaczepia trzech mężczyzn o śniadej skórze. Kiedy chcemy to nagrać, jeden z atakujących krzyczy: »dobra nie bij ich«, a do nas »bronimy naszych kobiet!«".
Okazuje się, że trójka mężczyzn to nie uchodźcy, a działacze niemieckiego oddziału organizacji Humanity First. Po chwili znowu ich spotykamy, już pod dworcem PKP. "Spróbowaliśmy pójść po samochód jeszcze raz, tym razem uderzyli go w głowę" - mówi jeden i wskazuje na kolegę.
Aktywiści z Niemiec to niejedyni poszkodowani.
Dziennikarz z Izraela relacjonuje, że został zaatakowany przez grupę kibiców niedaleko dworca. Rzecznik podkarpackiej policji mówi Polskiej Agencji Prasowej, że trzech mężczyzn z Indii zostało pobitych, jednemu jest udzielana pomoc medyczna.
Atmosfera w Przemyślu staje się gęsta. Tuż po starciach oddziału prewencji z pseudokibicami i nacjonalistami rozmawiamy z dwójką mężczyzn. "Chłopaki się skrzykują, bo policja nic nie robi. Bierzemy sprawy w swoje ręce, bo ludzie już boją się z domów wychodzić" - mówi jeden z nich.
Starszy dopowiada: – "Moim zdaniem tu wychodzi brak organizacji. Ukraińcy mają pieniądze, zorganizowany transport, a ci – ja nie jestem rasistą, ale powiem po prostu – murzyni nie wiedzą, co robić. Chodzą po mieście i takie są efekty".
Poza filmikiem ze sklepu w Medyce o inne dowody na agresję uchodźców o nieeuropejskim pochodzeniu trudno. Nawet podkarpacka policja dementuje plotki i na Twitterze pisze: "W mediach społecznościowych pojawiają się fałszywe informacje, że w Przemyślu i powiatach przygranicznych doszło do poważnych przestępstw kryminalnych: włamań, napaści i zgwałceń. To nieprawda. Policja nie odnotowała zwiększonej ilości przestępstw w związku z sytuacją na granicy".
Mimo to o strachu mówią wszyscy, którzy wyszli wraz z "patrolującymi" pseudokibicami na ulice. Pytamy kobietę pracującą w barze z kebabem tuż obok dworca, czy doświadczyła "zaczepek" lub agresywnych zachowań ze strony nieukraińskich imigrantów. Zaprzecza, ale dodaje, że ludzie w mieście "takie rzeczy opowiadają".
O strachu rozmawiamy też z grupką lekko podpitych młodych kobiet tuż przed wejściem na przemyski rynek. Przekrzykują się jedna, przez drugą.
"Ciapaki przyjechały, a miały być kobiety z dziećmi. Ukraińcy to porządni ludzie, a ci…?"; "Strach dzieci z domu wypuszczać, do szkoły posyłać. Ciągle kogoś zaczepiają".
"A was też zaczepiali?" – dopytujemy.
"Nas to by się bali, proszę pana, my mamy gaz pieprzowy. Ale chłopaki robią porządek. Kibice Polonii" – odpowiadają dumne.
O zrozumieniu dla „robieniu porządku w mieście” słyszymy też od policjantów, miejscowych, ale i przyjezdnych. Funkcjonariusz z naszywką Komendy Głównej Policji w Krakowie na ramieniu mówi nam w tunelu pod dworcem: "Nie ma się co dziwić, bardzo dobrze".
Policjant wraz z innymi funkcjonariuszami przeprowadza parami zamaskowanych młodych mężczyzn, którzy chcieli przejść tunelem cała grupę. Pseudokibice wykładają policjantowi swoje racje w drodze, inni są agresywni w stosunku do reszty mundurowych. Złości ich, że oni nie mogą spokojnie przejść, a „brudasy chodzą".
Zrozumienie słychać nawet na jednym ze stoisk wolontariuszy rozdających zupę na dworcu. "Byliście w Medyce, widzieliście co się dzieje? Sami mężczyźni. Przyszli z Białorusi, od Łukaszenki. Nie ma się co dziwić, że ludzie wyszli na ulice" - mówi jeden z nich.
Wcześniej spodziewaliśmy się, że najbardziej nerwowo będzie na granicach. Popołudniu docieramy do Korczowej, na jedno z największych przejść granicznych na Podkarpaciu. W pamięci mamy obrazki sprzed kilku dni, z Medyki. Tam w zeszłym tygodniu trudno było zapanować nad chaosem. W Korczowej widzimy jednak pustki. Na poboczu przed wjazdem na granicę kilka samochodów.
Zastanawiamy się, czy dobrze trafiliśmy – może w przygranicznej wiosce jest jeszcze jedno, bardziej zatłoczone przejście? Spokojnie jest też w punkcie recepcyjnym w świetlicy wiejskiej. Wolontariuszka mówi nam, że ludzie przybywają falami. Była chwila zastoju, po 14:00 znowu zaczyna się coś dziać. Po pomidorową ustawia się niewielka kolejka, ktoś pyta o karty sim. Podjeżdżają kolejne autobusy.
Po pół godziny drogi przez pola i lasy dojeżdżamy do kolejnego podkarpackiego przejścia - w Budomierzu. Po prawej parkują samochody, po lewej punkt pomocy, który z oddali wygląda jak festyn. Są namioty z logiem Starostwa Powiatowego w Lubaczowie, są wielkie gary z zupą gotowaną przez koła gospodyń wiejskich i namiot niemal w całości wypełniony zabawkami.
“Niech sobie wybierze, co mu się podoba” - strażak instruuje młodą matkę trzymającą za rękę chłopczyka. Tutaj też - jak relacjonuje Zbigniew Cencora z Urzędu Gminy Lubaczów - osoby z Ukrainy przychodzą falami. “Rano był ruch, potem chwila spokoju i teraz przychodzą kolejne osoby. Wiemy, że następna grupa czeka na granicy” - mówi. Jak przekonuje, niczego w punkcie pomocy nie brakuje - są ubrania, jedzenie, transport. Nawet bezpłatne wifi.
“Staliśmy w kolejce do Polski jakieś 30-40 minut” - mówi nam para hinduskich studentów z biało-srebrnym malamutem na smyczy. Pies skacze radośnie, próbując wyrwać nam dyktafon. Na granicy dostał od strażników granicznych zastrzyk przeciw wściekliźnie - chwali polskie służby jego właściciel. Wszystko poszło gładko, teraz tylko dotrzeć do Warszawy i na samolot do domu.
Straż graniczna nie chce szacować, jak długo trzeba czekać, żeby przekroczyć polską granicę.
Podaje za to dane: od początku wojny do 1 marca, 07:00 rano, podkarpackie przejścia przekroczyło 187 tys. osób. Najwięcej w Medyce - 74 tys.,
w tym jednak jest ponad 26 tys. osób, które dostały się do Polski koleją (przejście kolejowe podlega pod oddział celny w Medyce). W Krościenku, małym, bieszczadzkim przejściu, granicę przekroczyło 23 tys. osób, w Korczowej - 53 tys., a w Budomierzu 36 tys.
We wtorek w ciągu dnia liczba uchodźców zwiększyła się o kolejne 30 tys. Dokładne dane straż graniczna przekaże jednak dopiero 2 marca rano.
Wracając do Przemyśla podjeżdżamy przed nieczynny supermarket. Kiedyś było tu Tesco, teraz gigantyczne centrum pomocowe. W hali dawnego sklepu chwilowo nocują się ci, którzy czekają na transport lub nie mają gdzie się podziać. Widać bawiące się dzieci i rozłożone przy opuszczonych witrynach sklepowych. Po pomoc można zgłaszać się na parking, gdzie kilka dni temu zaczęli gromadzić się uchodźcy w poszukiwaniu transportu w głąb kraju.
Dziś ze znalezieniem go nie ma problemu, a wyjechać można również za granicę. Martin przyjechał do Polski z Danii, może podwieźć do sześciu osób w drodze powrotnej przez Niemcy.
“Miesiąc temu straciłem pracę, mam dużo czasu, więc stwierdziłem, że postaram się pomóc. Wojna w Ukrainie to u nas też temat numer jeden, trudno mi było siedzieć bezczynnie” - mówi Duńczyk, oczekując przy punkcie, do którego dojeżdżają autobusy z przejścia granicznego w Medyce. Razem z nimi jest kilkadziesiąt osób. Na kartonach widać nazwy miast: między innymi Kraków, Warszawa, ale także Berlin, Praga.
“Wrócę do domu, kiedy Putin umrze” - mówi nam pani Marina z Irpienia. Przyjechała do Przemyśla ze swoją rodziną z sąsiedniej Buczy. Oba miasta są teraz areną ciężkich działań zbrojnych. “Mamy sąsiadów, którzy dwukrotnie zostali uchodźcami. Za pierwszym razem uciekali z Krymu, teraz musieli w ogóle wyjechać z Ukrainy. Ich dzieci teraz idą na wojnę. To nie jest normalne”.
Pani Marina mówi nam, że przez kontrolę w Medyce przeszła bezproblemowo, przejście zajęło jej 45 minut. W samym Przemyślu trafiła do punktu w Tesco, gdzie jest ciepło, rozdają herbatę, a na grillu smaży się kiełbasa. Dla wszystkich. Zdaniem prezydenta Przemyśla tak powinno być: każdy powinien liczyć na dobre traktowanie i sprawną obsługę na granicy. Niezależnie od narodowości i koloru skóry.
“Każda osoba, która do nas trafia, jest zaopiekowana. Jeśli jest przepuszczana przez granicę, to my wierzymy, że służby graniczne wykonały swoją pracę rzetelnie, a osoby, które trafiają do nas są uchodźcami i uciekają z terenów wojennych. My nie sprawdzamy paszportów przy udzielaniu pomocy, wszyscy ją uzyskują. Chociaż w pewnym sensie dzielimy osoby, które do nas docierają. Ale to wynika z postawy humanitarnej, bo jeśli zgłasza się 40 zdrowych mężczyzn i chce transportu i miejsca noclegowego, a w tym samym czasie mamy grupę 40 kobiet z dziećmi, to wybieramy kobiety. I tak będziemy robić zawsze” - mówi Wojciech Bakun.
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze