0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Żuchowicz / Agencja GazetaDawid Żuchowicz / Ag...

Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk prowadził samochód z prędkością 107 km/h w terenie zabudowanym. Policja złapała go 20 listopada 2021 przed południem w okolicach wsi Wiśniewo, k. Mławy. Za przekroczenie limitu o ponad 50 km/h funkcjonariusze wlepili mu mandat, 10 punktów karnych i zabrali prawo jazdy na trzy miesiące.

"Jest przekroczenie przepisu drogowego, jest kara zatrzymania prawa jazdy na 3 miesiące plus 10 punktów i mandat. Adekwatna. Przyjąłem ją bez dyskusji" - napisał Tusk na Twitterze wkrótce po tym, jak informacja o zdarzeniu trafiła do mediów.

źródło: Twitter

Ryzykowne zachowanie byłego premiera natychmiast podchwyciły zawłaszczone przez PiS media publiczne. Komentarze pojawiły się m.in. portalu TVP.info, "Teleexpressie" i "Wiadomościach" TVP.

Materiałów z pewnością byłoby więcej, gdyby nie fakt, że uliczne rajdy ma też na sumieniu Jacek Kurski, obecny szef Telewizji Polskiej. W 2013 roku "Fakt" sfotografował go, gdy na Wisłostradzie w Warszawie gnał 156 km/h, przekraczając limit o ponad 70 km/h i ignorując czerwone światła. Wg wyliczeń dziennikarzy powinien dostać za to 1 000 zł mandatu i 16 punktów karnych.

"Zdarza mi się przekraczać prędkość i łamać przepisy" - bez żenady wyznał “Faktowi” Kurski, wówczas europoseł.

Incydenty z nadmierną prędkością zdarzały się też innym politykom PiS. W czerwcu 2021 "Fakt" pokazywał, jak limuzyny, które miały wieźć Marka Suskiego i Jacka Sasina na wyjazdowe posiedzenie partii w Przysusze, ścigały się 150 km/h przy ograniczeniu do 90 km/h. W kwietniu 2021 po Warszawie 117 km/h jechała limuzyna Antoniego Macierewicza. Poseł PiS z Gniezna Zbigniew Dolata w 2019 roku pędził w terenie zabudowanym 129 km/h. W 2011 roku prawie trzykrotnie dozwoloną prędkość przekroczył samochód wiozący Jarosława Kaczyńskiego. Gdy w 2019 roku kierowca Joachima Brudzińskiego przekroczył limit w terenie zabudowanym o prawie 50 km/h, polityk PiS na Twitterze śmiał się, że miał pecha i "»odrobinę« za ciężką nogę".

W podobny sposób przypadek Tuska bagatelizuje dziś wielu sympatyków PO, ale wyrozumiałość - co raczej nietypowe - słychać też w komentarzach rządzącej większości. "Nie ma co tutaj udawać świętszych od papieża" - stwierdził wicerzecznik PiS Radosław Fogiel. Pobłażliwość dla łamania przepisów drogowych w Polsce nie ma barw politycznych. Temat jest jednak śmiertelnie poważny.

Przeczytaj także:

Prędkość tragiczna w skutkach

Kolejne badania Europejskiej Rady Bezpieczeństwa Transportu (ang. European Transport Safety Council, ETSC) - niezależnego think-tanku, który doradza m.in. instytucjom UE - potwierdzają, że polskie drogi należą do najmniej bezpiecznych w Europie. W 2020 roku pod względem liczby śmiertelnych wypadków drogowych na milion mieszkańców byliśmy dopiero na 28. miejscu na 32. Gorzej było tylko w Bułgarii, Serbii, na Łotwie i w Rumunii.

Eksperci i ekspertki ETSC nie mają wątpliwości, że jedną z kluczowych przyczyn śmierci w wypadkach jest zbyt szybka jazda. Z ich danych wynika, że gdyby średnia prędkość na drogach w całej UE spadła o 1 km/h, w ciągu roku można by uratować życie 2 100 osób.

Wyraźnie widać to także w statystkach polskiej policji za 2019 rok [celowo nie podajemy danych za pandemiczny 2020, kiedy ograniczenia w przemieszczaniu się mogły wypaczyć statystyki - red.], gdzie "niedostosowanie prędkości do warunków ruchu" to drugi po nieustąpieniu pierwszeństwa powód wypadków drogowych z winy kierowców. Ale już pierwszy pod względem liczby ofiar śmiertelnych.

Z policyjnych danych wynika też, że wśród zabitych na drogach w 2019 roku aż 27 proc. stanowili piesi. Choć najczęstszą przyczyną potrąceń było nieustąpienie pieszemu pierwszeństwa na przejściu, najtragiczniejsze w skutkach były wypadki spowodowane nadmierną prędkością po stronie kierowców.

Warto podkreślić, że potrącenia sklasyfikowane przez policję jako "nieustąpienie pierwszeństwa na przejściu" również mogą zawierać w sobie takie zdarzenia, w których kierowca przekroczył prędkość tuż przed przejściem. Z raportu Instytutu Transportu Samochodowego z 2018 roku, zamówionego przez Ministerstwo Infrastruktury, wynika, że kierujący samochodami robią to w Polsce notorycznie.

Ograniczenia prędkości to nie fanaberia ani powód do żartów. Aktywiści z warszawskiego stowarzyszenia "Miasto Jest Nasze" wskazują na opracowanie badaczy z Francuskiego Instytutu Nauki i Technologii Transportu, Rozwoju oraz Sieci, opublikowane w 2017 roku. Pokazano w nim, jak

szanse na przeżycie pieszego potrąconego przez samochód osobowy maleją wraz ze wzrostem prędkości pojazdu. Przy 50 km/h ryzyko śmierci to 5 proc., a przy 70 km/h aż 50 proc. Przy prędkościach powyżej 100 km/h potrącony pieszy nie ma szansy na przeżycie.
Miasto Jest Nasze grafika potrącenia a prędkość
opr.: Miasto Jest Nasze za: Jean-Louis Martin, Dan Wu "Pedestrian fatality and impact speed squared: Cloglog modeling from French national data". Traffic Injury Prevention, Taylor & Francis, 2017.

Wyższe mandaty wystarczą?

Sytuację na drogach Polsce przebadała ostatnio Najwyższa Izba Kontroli. Wyniki audytu, opublikowane w lipcu 2021, nie są optymistyczne.

"W Polsce nie funkcjonuje spójny i kompleksowy system zapewnienia bezpieczeństwa ruchu drogowego. Mimo wysiłków podejmowanych w zakresie rozbudowy i modernizacji infrastruktury drogowej, zaangażowania funkcjonariuszy poszczególnych służb, w tym w szczególności Policji, inicjatyw wdrażanych przez przedstawicieli samorządów terytorialnych, aktywności organizacji społecznych i środowiska naukowego, Polska pozostaje krajem o jednym z najniższych poziomów bezpieczeństwa ruchu drogowego w Unii Europejskiej. W konsekwencji co roku na polskich drogach ginie blisko 3 tys. osób, rannych zostaje około 30 tys. osób, a straty spowodowane wypadkami szacowane są na ponad 56 mld zł rocznie" - piszą kontrolerzy NIK.

Jako jedną z głównych przyczyn wypadków wymieniają właśnie nadmierną prędkość. Wskazują zarazem na nieudolność rządzących w radzeniu sobie z tym problemem.

Pewnym rozwiązaniem ma być planowana przez rząd PiS podwyżka stawek mandatów drogowych. Minimalny mandat za przekroczenie prędkości o 30 km/h ma już wkrótce wynieść 800 zł. Dla recydywistów w ciągu dwóch lat - minimum 1 600 zł. Zmiany zaakceptował już Sejm, czekają jeszcze na decyzję Senatu.

Czy nowe kary okażą się wystarczające, by odstraszyć kierowców od zbyt szybkiej jazdy? Tych gorzej sytuowanych raczej tak, tych ponadprzeciętnie bogatych - niekoniecznie.

Rozwiązaniem mogłoby być powiązanie wysokości mandatów z zarobkami, jak robi to np. Finlandia. Fiński hokeista Teemu Sellanne w swojej biografii wspomina, jak za zbyt szybką jazdę musiał zapłacić 55 tys. euro. Przy obecnym kursie to ponad 250 tys. złotych.

Na razie w Polsce nie ma jeszcze tak ambitnych planów. Skuteczność tych, nad którymi wkrótce pochyli się Senat, będzie zależała od tego, jak skutecznie policja będzie egzekwować kary. NIK jeszcze w 2014 roku rekomendowała rządzącym wprowadzenie mieszanego systemu karania kierowców-rajdowców tak, by można było ścigać ich w postępowaniu administracyjnym, a nie wyłącznie prawnokarnym.

"System taki ograniczałby przypadki unikania odpowiedzialności przez sprawców naruszeń przepisów prawa drogowego (np. za ujawnione przekroczenia dozwolonej prędkości), do czego obecnie dochodzi niestety na masową skalę" - piszą kontrolerzy NIK.

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze