0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Mateusz Mirys, OKO.pressIl. Mateusz Mirys, O...

Eurosieroctwo? Nie wiedziałam, że na moje doświadczenie jest jakiś termin. Wiadomym było, że rodzice wyjeżdżali, żebyśmy żyli w dobrobycie. To też był taki knebel – nie możemy mówić, że jest nam źle, kiedy rodzic wyjeżdża, żeby było nam dobrze.

I. Zawieszona codzienność

Magda, Łódź Pianistka. Szczery uśmiech, przymrużone oczy w okularach, blond włosy za ucho. Rocznik 1994, brat starszy o dziewięć lat, rodzice – lata 60.

Ojciec pracował w trybie trzy na trzy, trzy miesiące na morzu, trzy tygodnie w domu. Nie znałam innego życia.

Kiedy przyjeżdżał, to życie rodzinne zamierało, a toczyło się swoim trybem, kiedy byliśmy we trójkę. Ja, mój starszy brat i mama. Obecność ojca w domu była zawieszeniem codzienności. Miałam stałą godzinę ćwiczeń gry na instrumencie, a tata zabierał mnie na lody albo proponował gry, spacery i wszystko, czego chciał się nachapać. Karnawał bachtinowski.

Znajomych z klasy szokowało, że żegnam się z tatą: „cześć, do zobaczenia”, a on wychodził na trzy miesiące. Mnie ten okres mógł się wydawać latami lub kilkunastoma dniami, jeśli akurat byłam pomiędzy konkursami fortepianowymi.

Miałam świadomość, że u innych dzieci jest dwójka rodziców stacjonarnie na stałe, część ma tylko jednego rodzica, część ma niekonwencjonalny układ rodzinny, ale nie widziałam w tym nic absolutnie wyjątkowego.

Jesteśmy pokoleniem dorosłych, które otwarcie mówi o doświadczeniu, emocjach, jest sfokusowane na tym, co indywidualne. Jesteśmy w stanie uchwycić i poddać krytycznej refleksji to eurosieroctwo. Jednak nam się przydarzyło coś „out of the box”. Chociaż wcześniej nie czułam, że mogę mówić o nieobecności rodzica i moich emocjach z tym związanych, bo przecież są inni, którzy nie mieli rodzica w ogóle, bo zmarł lub nie utrzymywał kontaktu. Nie widziałam wspólnej płaszczyzny, dopóki nie poszłam na terapię.

Nigdy nie czułam, że mogę postawić na podobnym poziomie nieobecność mojego ojca, (no bo przecież mój tata zarabia, żeby było mi dobrze), z rodzinami moich partnerek, które nie miały jednego rodzica. Jest w tym pewien pattern, że miałam takie partnerki i że ja je bardzo dobrze rozumiałam.

Przemocą wobec dziecka może być radykalna nieobecność lub wycofanie rodziców z życia z dzieckiem lub skórzany pas wiszący przy drzwiach.

Pozostawało zrelatywizowanie cierpienia, że nie miałam wystarczająco źle, nie zdobyłam bazy życiowego nieszczęścia, żeby móc powiedzieć, że jestem taką „sierotą”.

Pojęcie eurosieroctwa jest trochę kastrujące w takim sensie, że to nie jest prawdziwe sieroctwo. Jest niewidzialne. To jest paradoksalnie niewidzialna nieobecność.

Taki ojciec widmo

Mój tata spędził na morzu piętnaście lat, z czego grubo ponad połowę przypadało na moje dzieciństwo, początek okresu dojrzewania. Kiedyś chciał iść na wywiadówkę, ale nie bardzo wiedział, do której klasy chodzimy. Chociaż znajomi z klasy mówili, że ich stacjonarni ojcowie też nie wiedzieli.

Tata nie miał wglądu w naszą rutynę, miał tylko jakieś wyobrażenie o tym, jak wygląda nasza rzeczywistość, po czym przyjeżdżał i to go totalnie zaskakiwało. Przyjeżdżał do domu na prawach gościa. Było wyjątkowo. Dużo wycieczek, wspólnego spędzania czasu, a z drugiej strony – frustracji, bo nie wiedział, co gdzie w domu jest. W okresie, kiedy już pracował na lądzie, w Bremerhaven, zdarzało się, że wsiadał w auto i robił ponad tysiąc kilometrów, żeby nas zobaczyć. Jechał pół doby, żeby kolejne półtorej pobyć ledwo żywy ze zmęczenia w domu.

Potem przyjeżdżał coraz rzadziej. Byliśmy starsi, zajęci swoim życiem i mama zaczęła jeździć do niego. Bywał w domu trzy, cztery razy w roku. Nasza trójka miała życie tutaj, a ojciec w Bremerhaven. Taki ojciec widmo.

Mnóstwo go ominęło. Nie było go, kiedy rzeczy się działy, ale też nie był w nie włączany, bo byliśmy we trójkę paczką, która ogarniała swój świat i nauczyliśmy się funkcjonować bez jego fizycznej obecności. Nikt nie miał motywacji, żeby wypracować nowe zasady, kiedy był w domu. No bo nasz system działał, tylko bliskość była inna.

Kiedyś tata zadzwonił z dupy o jakiejś dziwnej porze i mama zapytała:

- A gdzie ty jesteś?

- No, w centrum, kawiarnie są dookoła.

- Ale gdzie?

- No, w budce telefonicznej, na ulicy przy głównym placu.

- Sławek, ale w jakim mieście?

- Aha, w Wenecji.

Tata był obecny właśnie przez to, że mama z nim rozmawiała. Komunikacja przebiegała tylko przez nią i dosyć późno zdałam sobie sprawę, że ani ja, ani starszy brat

nie przywykliśmy do bezpośredniego kontaktu z tatą, on był zawsze zapośredniczony przez mamę.

Ona była zawsze w centrum dowodzenia.

Polonez w zaspie

Kiedy przyjeżdżał, to ciężar się rozkładał, bo brał pewne rzeczy na siebie; te związane z prowadzeniem domu, naszym wychowaniem, choć mama niechętnie je oddawała. Była w pewnym sensie odciążona wtedy, ale w kluczowych czy ekstremalnych sytuacjach radziła sobie sama. Jest minus trzydzieści stopni, trzeba dojechać do szkoły, samochód zamarzł, zakopaliśmy się w zaspie i mama po prostu wykopuje poloneza z zaspy, czy coś się w domu urwało, rozpadło, zalało, to ona to ogarniała. Dzięki temu weszłam w dorosłe życie z przekonaniem, że kobiety są samowystarczalne, jeśli tego chcą i nie ma rzeczy, których kobieta nie zrobi.

Mama też mocno nauczyła się dysocjować. Wszystko wychodziło z opóźnionym zapłonem. Pamiętam wiele sytuacji, kiedy była po prostu zmęczona. Idziemy do kina, a ona zasypia. Zaczynam się bawić, a ona mnie ucisza, bo chce się przespać.

Miałam poczucie, że mama jest niezawodna i to było zajebiste. Wiedziałam, że jak się przyniosło większy gruz do domu, to ona była instytucją 24 na 7. Myślę, że to miało ogromny koszt emocjonalny. Dopiero po czasie, rozumiejąc dynamikę naszej relacji i dlaczego w różnych sferach sprzęga, w innych iskrzy, zrozumiałam, że żyła przez lata w przewlekłym stresie.

Mama jest absolutnym herosem

Nas była dwójka. Ja sprawiałam mniej problemów wychowawczych, a brat dużo. Dla niego wejście w dorosłość było trudne. Z perspektywy dziecka myślałam, że oni nie radzą sobie z moim bratem, nie umieją, nie chcą, ale teraz widzę, że nie mieli na to protokołu, więc musieli się wszystkiego nauczyć.

Oboje byliśmy strasznie bullyingowani w szkole. Mój brat musiał zmienić placówkę. Ktoś go skopał, złamał rękę. Mnie atakowali słownie, raz skopali mi rower. Mama musiała dillować również z tym. Do tego praktyczna organizacja życia, kontrola domowego budżetu, grafiku szkół muzycznych, zajęć pozalekcyjnych, konkursów (mama jest ekspertką od techniki gry na instrumencie, powinna dostać honoris causa).

Nie mogła wziąć urlopu od tego, czy będziemy jedli. To nie było też tak, że ojciec był kapitanem i myśmy pławili się w bogactwie, tylko generalnie dzięki temu, że pływał, nie głodowaliśmy. Przez długi czas nie żyliśmy nawet na średnim poziomie. Mam wspomnienie, jak mama siedzi i liczy koszty w swoim specjalnym notesie, ja to też teraz robię.

Dzięki pracy ojca, rodzice później kupili dom i z mało reprezentacyjnej dzielnicy Olsztyna, z domu z wielkiej płyty wyprowadziliśmy się do własnego jednorodzinnego domu pod dużym miastem.

Ja już wtedy miałam takie poczucie, że mama jest absolutnym herosem.

Dopiero teraz, po sześćdziesiątce, ma sieć kobiet, z którymi sobie chodzi na jakieś ćwiczenia, dwa razy do roku jeździ do spa, chodzi na basen i my jesteśmy zachwyceni, że w końcu ma czas dla znajomych.

Jestem bardzo podobna do niej i wiele rzeczy wniosłam w dorosłość, absolutnie tego nie kwestionując i część z nich to są super cechy, ale brakowało mi świadomości, że można inaczej. Przełożyło się to na partnerstwo ze mną – to ja sprawuję kontrolę nad relacją i wspólnym życiem, a ta druga osoba w tym uczestniczy. Dla moich partnerek to mogło być „no go”. Ja się potem bardzo zmieniłam.

Gniew i frustra

Nie mam żalu do moich rodziców, nie ma już we mnie gniewu i frustry. Odkrywam, że robiłam to samo i to miało swoje konsekwencje.

Większość złości szła na mamę. Taty nie dało się obwinić, bo go nie było.

Mnie zajęło sporo czasu, zanim zrozumiałam, że rodzice nie chcieli źle, tylko wielu rzeczy nie rozumieli, albo nie mieli w nie wglądu.

Jestem w tej komfortowej sytuacji, że mam 31 lat, stałą pracę, stałą partnerkę. Nie mam dzieci, nie mam właściwie żadnych zobowiązań, poza tym do czego się zobowiążę przed sobą na małej karteczce, na której mam wypisane, co mam dzisiaj zrobić.

Na dzisiejszej karteczce: przerobić 50 stron Piketty’ego, poćwiczyć na instrumencie, zrobić zakupy i spotkać się z tobą.

To jest łatwe i wygodne życie pod wieloma względami.

Jak się próbuję postawić w sytuacji mojej mamy, to myślę, ja pierdolę, ile ta kobieta ogarnęła i też oczywiście tak patrzę na mojego ojca. Teraz zdaję sobie sprawę, w jakim trybie pracował, w typowej kulturze zapierdolu po osiemdziesiątym dziewiątym roku, czyli praca jest święta.

Ich pokolenie nie rozmawia o emocjach. Kiedy zaczęłam głośno mówić, że nigdy go nie było, że w czymś nie uczestniczył, to on wychodził z narracją, że pracowitością i determinacją doszedł do czegoś w życiu, poniekąd racjonalizując swój wybór i zdejmując ciężar ze wszystkich jego konsekwencji. Nie dewaluuję jego wyborów, jestem wdzięczna, że mogliśmy tyle osiągnąć, ale ceną tego jest brak relacji. Zdejmuję zasłonę milczenia z tego, że go nie było i to miało szereg poważnych konsekwencji dla wszystkich. Natomiast tata szybko ucina: ale przecież wiesz, że musiałem.

Nie chce tego postrzegać w kategorii wyboru, bo on trzyma się kurczowo argumentu, że człowiek de facto w tym systemie nie ma wyboru. Możesz być albo leniem, który oczekuje, że ktoś mu coś poda pod pysk, albo będziesz self-made manem, który bierze życie za ryj i do wszystkiego dojdzie sam. O kosztach się nie mówi. Jest idea poświęcenia dla rodziny. Chociaż nigdy mi niczego nie wypomnieli. Szanuję ich za to, że potrafią wprost powiedzieć, że podjęcie jakiejś decyzji było trudne, bo musieli z czegoś zrezygnować dla siebie. To jest fair. Stwierdzenie faktu. Na przykład, że mama w ogóle zrezygnowała z życia zawodowego. Trudno jej było rozwijać karierę żyjąc na dwa domy.

Rodzinne Scrabble

Tata, jak już zaczął pracować na lądzie, to zawsze miał ze sobą komputer i normą było, że podczas świąt pracował. On miał kompleks emigranta. Obawiał się, że nigdy nie dostanie takich warunków jak Niemiec, więc cały czas udowadniał, że jest ekspertem w swojej dziedzinie i że trudno znaleźć kogoś o takich kwalifikacjach. Nauczył się sam angielskiego. Ostatnio zdał egzamin na certyfikat B1 z niemieckiego.

Z domu wyszliśmy z nawykiem, że czas wolny spędza się ucząc. Rodzice wspólnie czytają książki, gazety, dzielą się spostrzeżeniami.

W święta, po kolacji, razem gramy w Scrabble albo każdy czyta coś swojego i co chwila coś swojego wniesie, są dyskusje. Czasami iskrzy, kończy się turbo awanturą o to, czy bieda jest wynikiem lenistwa, ale ja to lubię, bo mam poczucie, że tak robią rodziny, które ze sobą żyją. Takie rodzinne mięcho.

Małe puste pola

Po tym, jak się wyoutowałam, czyli stosunkowo późno, nasza relacja się zacieśniła. Trudno być blisko, ukrywając sporą część swojego życia. Zaczęłam bezpośrednio dzwonić do taty i to był taki krindż. Rozmowa się nie kleiła. Zauważyłam, jak swobodne mam relacje z mamą, że dzwonię i wiadomo, co się dzieje, jest dynamika rozmowy, a z tatą miałam uczucie,

że się tego człowieka muszę nauczyć i nauczyć komunikacji z nim.

Ja ojca mało znam, ojciec mnie też i to rodzi napięcie. Zatrzymał się na etapie, kiedy byłam dzieckiem. Inni ojcowie też pewnie mają problem z uznaniem, że ich córki są kobietami.

Ja go teraz z premedytacją wpuszczam w różne sfery, ale dziwnie było mi się dzielić z ojcem sferą mojego życia uczuciowego. Bo jakby nie mamy nawet języka do tego. Zderzałam się z tym w rozmowie z tatą, że szukam określeń, czy ja na moją partnerkę mówię moja partnerka, moja dziewczyna. Jak jesteś z kimś blisko, to masz wypracowane kody. Z mamą i bratem jest po prostu „moja Marysia”. Tata trochę później dołączył do tej historii.

Tata o bliskość zabiega tymi metodami, co zawsze. Ugrzązł w miejscu, w którym mówił: bo mnie tyle omija, ja za wami tęsknię i samotność jest okropna. Ale jednocześnie nie szuka rozwiązań. To co zrobisz, żeby teraz do tych swoich dorosłych dzieci się jakoś dostać? On przyjmuje, że te relacje takie były i będą, i że on się w nich źle czuje. Wtedy mówię – a może pokombinujmy, żeby było lepiej? Pokolenie tych dzieciaków, których rodzice wyjeżdżali za granicę, będzie próbować budować relacje, bo ma do tego narzędzia.

Wszyscy poszliśmy na terapię albo czytamy o tym książki.

Tata chce się czuć potrzebny i zawalczyć o swoje terytorium w relacji. Chce czuć, że może mi dać to, czego nie może mi dać nikt inny, na przykład naprawić auto, bo jest mechanikiem. To są te małe puste pola, w które się wstrzeliwuje. Namawia mnie też do życia według schematu, w którym on żył, na przykład do kupna mieszkania.

Jako p.o. rodzica

Pamiętam, jak mama się martwiła, czy ktoś brata nie pobije, jak będzie wracał do domu. Sponiewierali go wiele razy. Trudno się dziwić, że on potem przechodził burzliwe okresy nie mając żadnego wsparcia środowiska poza domem, w którym też nie wszystko przychodziło bezwysiłkowo.

Ja grałam rolę dziecka bohatera i siłą rzeczy byłam parentyfikowana. Byłam tą odpowiedzialną, niesprawiającą kłopotów. Byłam takim „p.o. rodzica” i to była obciążająca rola. Kiedy zaczęłam mieć trudności, to po prostu wycofałam się z życia rodzinnego, bo uznałam, że nie mogę im dokładać. Swój syf muszę ogarnąć sama.

Zanim zaczęłyśmy rozmawiać, czytałam Baumana „Socjalizm jako utopia”, wcześniej Naomi Klein („Doktryna szoku”), ty przywołałaś Edouarda Louisa.

Praca jako droga do awansu społecznego.

Nie jestem zła na moich rodziców. Jestem zła na system. Mam inny wgląd po tych kilkunastu latach, więcej wyrozumiałości, i nawet jeśli uważam, że na różnych etapach rodzice podjęli złe decyzje, to są to rzeczy, za które po latach jest mi przykro, po prostu. Ale to mi idzie w taką złość, że to system z mojego ojca zrobił wyrobnika, który zracjonalizował swoje wybory, że nie ma innej drogi, bo nie było innej drogi. Bo byśmy w tym Olsztynie po prostu skiśli.

Rodzice mają wyższe wykształcenie i to też nie jest oczywiste dla pokolenia lat sześćdziesiątych. Mama pochodzi ze wsi, tata z małego miasta. Postawili na naszą edukację, bo wiedzieli, że to jest droga awansu społecznego.

Coraz bardziej rozumiem, że tych opcji na stole było niedużo. Kiedy zapytałam tatę, dlaczego zaczął pływać, odpowiedział: a co innego miałem robić? Poszedł do szkoły morskiej, już na studiach zaczął pływać, bo musiał zarabiać, mama pisała magisterkę bawiąc w akademiku mojego brata.

Polska kocha taczeryzm

Rodzice kupili mieszkanie, jak mieli 30 lat. Ja mam 30 lat i się oddalam od perspektywy kupna pierwszego mieszkania pracując na 2,5 etatu. Teraz trochę zluzowałam, będę pracować w jednym miejscu najpewniej, ale wcześniej to przecież było zapierdalanie po prostu absolutnie wszędzie i ciągle w nienormowanym czasie pracy. Więc niestety jestem trochę owocem tego systemu i czuję złość. To poszło rykoszetem z takiego bezwzględnego taczeryzmu. Thatcher mówiła, że nie ma społeczeństw, są jednostki i ich rodziny, a okazuje się,

że w tym najtwardszym taczeryzmie – który Polska pokochała – są tylko jednostki, bo rodziny się rozpadły.

Nasza się nie rozpadła, ale scalenie jej było katorżniczym wysiłkiem i chylę czoła przed nami wszystkimi, że to się udało, ale koszt był ogromny.

Jestem w takim miejscu, w którym mówię: jebać taki kapitalizm, który mi zabrał ojca. Nie będę mu wyrzucać, że siedział przy komputerze w każde święta. Nie wiem, czy musiał w każdą wigilię być przy komputerze do szesnastej czy osiemnastej. Jeżeli w ogóle przyjechał na wigilię. Ale jeśli nasza rodzina przetrwała przez tyle lat, to on tego nie robił, bo było mu wygodnie.

Nieobecność znacznie ważniejsza

Większość z tych rzeczy, które były w mojej rodzinie, są też w innych, tylko w innych proporcjach, bo ojciec mieszka, ale jest tak zaaferowany robotą, że nie uczestniczy w życiu rodzinnym. W rodzinach, gdzie rodzic był czasowo niedostępny, to jest po prostu rozciągnięte do ekstremum. W większości domów jest tak, że królestwem matki jest kuchnia, a ojciec nie umie podać obiadu i tylko jedna osoba wie, czym się czyści kibel i gdzie ten środek znaleźć.

W nieobecności mojego ojca nie chodzi o to, że przez to moje dzieciństwo było złe, bo ja tego tak nie postrzegam, tylko że jego nieobecność była znacznie ważniejszym czynnikiem niż mnie się wydawało.

Pamiętam, jak moja mama się wściekała, kiedy słyszała, że rodziny marynarzy to rodziny patologiczne. Po pierwsze, dlaczego ktoś używa takich kwantyfikatorów, po drugie, wygłaszając taki kategoryczny sąd, jakby skazywał mnie na to, że ja wyrastam w patologii.

Ta praca, ich wspólna, bo przecież oboje wykonywali pracę, pozwoliła na wyprowadzkę z zapyziałego miasteczka na przedmieścia dużego. Z mieszkania, gdzie moja mama mieszkała w salonie, do domu, w którym ma swój pokój. That’s a lot.

Ja o moim tacie mówię automatycznie, tata, ale nie brzmi dla mnie dziwnie mówienie ojciec. Natomiast o mojej mamie nigdy nie powiedziałabym matka. I to nie jest wartościujące. Po prostu pod hasłem „matka” nie ma zdjęcia mojej mamy.

Przeczytaj także:

II. Nie tęskniłam jakoś bardzo

Justyna, Gdańsk. Długie blond włosy, drobna, nosi ciemny kolczyk w nosie. Rozmawiamy w upalny wieczór. Przed monitorem przebiegają dwa rasowe, łyse koty, zazdrosne o jej uwagę. Wynajmuje mieszkanie na ostatnim piętrze kamienicy. Ma 26 lat, brat osiem lat starszy. Rodzice – 1969.

Na początku lat 90. tata prowadził warzywniak. Wstawał o czwartej nad ranem, jechał po towar na giełdę i siedział w sklepie do osiemnastej. Wytrzymał tak trzy lata.

Mama była świeżo po licencjacie, na urlopie macierzyńskim, bo niedawno urodziła mojego brata. Wróciła na studia magisterskie, kiedy byłam mała. Codziennie dojeżdżała do Gdańska i nie było jej całymi dniami. Wychowaliśmy się w postkomunistycznym, niskim bloku. Brat odprowadzał i odbierał mnie z przedszkola. U babci czekaliśmy, aż mama zabierze nas na noc do domu.

Tata był po technikum, które kształciło pod Stocznię i tam dostał pracę jako malarz-piaskarz. Miałam sześć lat, brat trzynaście, kiedy zaczął regularnie pracować za granicą.

Brat mocno to przeżywał, słyszałam, jak płakał po nocach. Ja dorastałam w przekonaniu, że ojciec trochę jest, a trochę go nie ma i to jest normalne. Nie tęskniłam jakoś bardzo.

Tata zaczął pracować w Niemczech, zarabiać w euro i to był spory zastrzyk gotówki. Po powrocie był zestresowany, irytował go nieporządek w szafie, źle umyte naczynia, cieknący kran. Odpoczywał dwa dni. Jeździliśmy na plażę, na zakupy, do kina, a później załączał mu się tryb zadaniowy: naprawy, porządki, malowanie. I narzekanie. Był perfekcjonistą. Pierwszy tydzień był spoko, ale w drugim czekałam, żeby wyjechał.

Do dziesiątego roku życia nie czułam, że odstaję materialnie od rówieśników. W gimnazjum zdałam sobie sprawę, że co miesiąc szłam z mamą na zakupy i mama mogła sobie pozwolić na zakup markowych butów, Air Maxów na przykład.

Taty życie króla

Tata pracował pod Berlinem, w okolicach Hanoweru, Edynburga, Kopenhagi i Malmo. Transport, zakwaterowanie i wyżywienie płacone przez pracodawcę. Każdy pracownik miał osobny pokój. Rano szwedzki bufet, wieczorem kolację. Miał tam tysiąc razy lepiej niż my.

Ale niektórzy współpracownicy ciężko znosili rozłąkę i nadużywali alkoholu. Opowiadał, jak jednemu odmówił wyjazdu po alkohol późnym wieczorem. Tamten wsiadł w auto i zatrzymał się na drzewie ze skutkiem śmiertelnym.

Najbardziej ekstremalna była praca na platformach wiertniczych: kilka tygodni na morzu, ojciec wisiał w kominie na kilkudziesięciu metrach. Nie wiem, ile zarabiał, matka nie mówiła, ale do wypadku niczego nam nie odmawiała.

Pracował wtedy w stoczni, na hali, podpięty do statku. Uprząż się odpięła i spadł te kilka, kilkanaście metrów do zbiornika wody. Połamał żebra, nogę, rękę. Sam wypłynął. Pół roku siedział w domu. Później zgłosił się do agencji pracy, która organizowała wyjazdy na kontrakty. Teraz pracuje w Norwegii: dwa tygodnie tam, trzy w Polsce. Sam wybiera miejsce pracy. Stawki, za które jeździ, są potężne, więc jest trochę odklejony. Żyje jak król. Ma całą pensję dla siebie.

Szczycił się tym, że firma kupiła roboty do prac lakierniczych, ale okazało się, że on robi to dokładniej. Pracuje w specjalnym kombinezonie, przypomina trochę ten astronautów, ma specjalne filtry i osłony, ale przy spawaniu temperatura jest tak wysoka, że tata co kilka minut robi przerwę.

Nauczył się angielskiego, żeby pracować z Norwegami. Sama go uczyłam. Teraz używa Duolingo.

Dziecko Neostrady

Mam wrażenie, że przez to, że ojciec wyjeżdżał i nigdy nie brakowało pieniędzy, to ja sobie dobrze radzę. Byłam raczej przeciętną uczennicą, ale też niekłopotliwą nastolatką. Maturę zdałam, poszłam na studia, teraz, tak jak mama robię kursy podyplomowe,

żeby być atrakcyjną kandydatką na zmieniającym się rynku pracy.

Rodzice nigdy na nas nie oszczędzali, wspierali nawet na studiach. Brat był na bezrobociu, więc tata pomógł mu znaleźć pracę w fabryce. Do policji się nie dostał, bo według psychologa miał zbyt „miękką osobowość”, ale po roku przyjęli go do więzienia.

Wobec brata tata był bardziej surowy niż wobec mnie. Kłótnia między nimi zawsze wychodziła od ojca. Ja przy każdej wymianie zdań, reagowałam defensywnie i ojciec się poddawał nazywając mnie domową terrorystką.

Mama jest pracoholiczką. Ma zaplanowane, musi trzymać się schematu. W sobotę zawsze sprząta mieszkanie, w niedzielę odpoczywa. Tydzień w tydzień tak samo.

Był czas w moim nastoletnim życiu, kiedy rzeczywiście było mi ciężko. Czułam, że mam rodziców, ale oni aż tak bardzo się mną nie interesują. Mijaliśmy się. Siedziałam w domu. Brat nazywał mnie „dzieckiem Neostrady”. Świat wirtualny był mój. Grałam w gry z innymi dziećmi, budowałam powierzchowne znajomości. Było dla mnie ważne, jak wyglądam, jak się noszę. Dobrze się ubierałam. W gimnazjum zaczęła się depresyjna faza. Doszłam do wniosku, że wszyscy mają mnie w dupie. Trwała do liceum. Wtedy wyprowadziłam się z domu.

Mam syndrom oszusta

U mnie w domu nie rozmawiało się o uczuciach, więc byłam zamkniętą w sobie nastolatką, nie mówiłam, kiedy byłam smutna. Nie chciałam narzekać.

Kiedy miałam 18 lat poszłam do psychiatry, powiedziałam o wszystkich żalach i też poczułam się strasznie olana, bo psychiatra nie wzięła pod uwagę tego, co powiedziałam, tylko zauważyła, że jestem bardzo chuda. Powiedziała, że mam anoreksję. Przeprowadziła taki rytuał upokorzenia, wyciągnęła wagę i kazała mi wejść.

Jak się zważyłam, powiedziała, że dzwoni po karetkę.

I tak moi rodzice dowiedzieli się, że mam depresję. To był okropny experience.

Nie głodziłam się, po prostu nie miałam apetytu. Wracałam ze szkoły, kładłam się i grałam w jakieś gierki. Nie chciało mi się wstać i zrobić sobie czegoś do zjedzenia, a w kuchni był, kurwa, sorry, tylko ten mamy schabowy. Teraz udało mi się trochę przybrać, mam BMI w normie.

Niewieloma rzeczami się przejmuję. Z wad mam tylko syndrom oszusta. Nie wierzę we własne umiejętności, wydaje mi się, że osiągnęłam swoją pozycję przez przypadek. Ludzie w pracy mnie chwalą, że jestem proaktywna, mimo że z „tego leniwego pokolenia”. Szanują, bo pomimo młodego wieku, mam ugruntowane stanowisko. Mój partner mówi, że jestem przebiegłą osobą, dlatego tam trafiłam.

Moją jedyną porażką było porzucenie filologii szwedzkiej, bo praca zajmowała mi dużo czasu. Stwierdziłam, że jestem w takim momencie w życiu, że jeśli nie pójdę do korporacji, to będę w sklepie albo na infolinii do emerytury. Pracowałam równolegle w call center i w korpo mając dwadzieścia jeden lat. Zaczynałam o 8:30, a kończyłam o północy. Teraz jestem product ownerem.

Nasz common ground

Tata jak chce okazać mi miłość, to przyjeżdża ze smaczkami dla moich kotów, a mnie na przykład kupi masło, bo myśli, że masło jest bardzo drogie w Polsce. Tata myśli, że zarabiam marnie, a ja zarabiam najwięcej ze swoich znajomych, o dwa tysiące więcej niż mój partner.

Nie lubię długo siedzieć w domu rodzinnym. Dwa dni to maks. Kiedy mój brat jedzie na szkolenie, to codziennie dzwoni do mamy. Z tatą też jest w kontakcie. Mieszka z nimi, nie chce się wyprowadzić. Lodówka pełna, zakupy zrobione. Czasami ma jakieś obowiązki domowe: przynieść coś z garażu, wytrzepać dywan.

Tata inwestuje w rodzinę. Kupił nam wszystkim nowe auta, z salonu. Mieszkanie mają duże. Jak ma jakiś biznes, to dzwoni, „pamiętasz że za dwa miesiące przegląd auta”? To auto to taki jego sposób okazywania miłości, nasz common ground.

Na urodziny piszemy do siebie na Messengerze. Mamy grupkę rodzinną. Ja wysyłam im zdjęcia kotów, oni zdjęcia z wakacji. Byli na all inclusive i przysłali mi foto łabędzia zrobionego z ręcznika, w okularach mojego taty.

Jeśli chodzi o mój kontakt z ojcem, to bardzo się polepszył. Ale nie wiem, o czym z nim rozmawiać. Takie szybkie układanie puzzli w głowie, muszę coś powiedzieć, bo za długo jest cisza i wybuchnę.

III. List do ojca w Danii

Zosia, Lublin. Drobna brunetka, uderzająco podobna do mamy. Otwarcie mówi o eurosieroctwie, wchodzi w dyskusje z innymi broniąc życiowych postaw swoich rodziców. Nosi złote, druciane okulary. Na wewnętrznej części przedramion dwa tatuaże lekko gotyckim fontem: 1981 i 1982. Rocznik 2003.

Słowo eurosierota usłyszałam na lekcji WOS. Pomyślałam, że dokładnie oddaje moją rzeczywistość i jest dla mnie neutralne.

Refren dzieciństwa: oczekiwanie i tęsknota. Po każdym jego wyjeździe, przez kilka dni spałam z mamą w ich łóżku, płakałyśmy.

Kiedy zbliżał się moment powrotu do Danii, chodził zdołowany. Ale mimo wszystko przez tyle lat tam wracał.

Wieczorne rozmowy przez telefon – codzienny rytuał przez miesiące rozłąki. Chciałabym dziś umieć tak z nim rozmawiać, bez oporów, dystansu, jak wtedy. Może napiszę mu w liście, co czuję?

Oni poznali się pod koniec podstawówki, jeździli do siebie rowerami. Wcześnie mnie mieli, tata miał 22, mama 21 lat. Wyjechał, jak miałam dwa lata. Murarz, w 2005 roku znalazł dobrze płatną pracę za granicą. Mieszkałyśmy u dziadków. Mama pojechała do niego na rok, pracowała w firmie sprzątającej,

ale kiedy usłyszała, jak do babci mówię „mamo”, to szybko wróciła.

Czułam, że moja sytuacja jest wyjątkowa. Jak jeszcze mieszkaliśmy na wsi z dziadkami, to jako pierwsza na wsi miałam trampolinę na podwórku. Widać było, że troszeczkę poziom był u nas wyższy.

W kilka lat mieliśmy już wymarzony dom. Moim znajomym ze szkoły wydawało się, że jestem bananowym dzieckiem, mimo że ja nigdy się nie chwaliłam. Zazdrościli mi ładnego pokoju, zabawek i że jeżdżę z mamą na zajęcia plastyczne do Lublina.

Nie robiłam scen w sklepie. Jak coś mi się umyślało, to szłyśmy oglądać do sklepu z zabawkami i mama mówiła: tata ci przywiezie. Dostawał zdjęcie konkretnego kucyka. Ekscytacja była podwójna: przyjedzie tata z wymarzoną zabawką.

W tym liście bym go zapytała, czy sobie kiedyś policzył, że w domu był pięćdziesiąt dni w roku? Niespełna dwa miesiące życia, jakie powinno być. I to w interwałach.

Związek na odległość ma swoje plusy. Para, która się rzadziej widzi, wspólny czas chce spędzać jak najlepiej. Tyle że to nie działa na dłuższą metę. Wieczorne telefony stały się rzadsze.

Do tej pory nie wiem, czemu mama mu nie powiedziała: wróć, bo tak dłużej nie wytrzymam. Tylko rozmawiali ze sobą coraz mniej i mniej. Była żoną nieobecnego męża. I wyszło jak wyszło.

Dźwięk pakowanych sztućców

Rozwód był z inicjatywy taty. Zaczął postrzegać mamę jak wroga. Jedna kłótnia, druga i widzę, że zaczyna wszystko pakować.

Napisałabym mu w liście, że do dziś pamiętam dźwięk pakowanych sztućców.

Zaczęłam mieszkać na dwa domy. Mieszkali mniej więcej w tej samej odległości od mojej szkoły. Kiedy byłam tylko z tatą, to się cieszyłam. Liczyłam na przełom, że będziemy ze sobą bliżej. Graliśmy na konsoli, jeździliśmy pochodzić po galerii handlowej. Nie trwało to długo. Pół roku po rozwodzie tata był już zaręczony.

Wziął ślub, miał kolejne dziecko. Miałam złe nastawienie do jego nowej żony. Chętnie bym go teraz zapytała, czy gdyby tak szybko nie wszedł w nowy związek, to może bylibyśmy teraz ze sobą bliżej?

Mama zamieszkała z nowym partnerem i jego nastoletnią córką. Do domu wracałam tylko na wieczór, żeby się przespać do szkoły. Czasem nocowałam u znajomych. Dziś uważam, że rodzice mieli mnie wtedy trochę gdzieś. Każde skupiło się na układaniu sobie życia po rozwodzie. W liście bym to tacie wygarnęła.

Zazdroszczę dziewczynom, które mają bliską relację z ojcami. Mogą przyjść i się przytulić, opowiedzieć o problemach. Mój tata mówi, że mam dzwonić, jakbym potrzebowała, ale nasze rozmowy wyglądają zawsze podobnie, ja opowiadam, co u mnie, gdzie byłam, a kiedy pytam, co u niego, pada zawsze: „a nic, z pracy do pracy”. Kiedy pytam, dlaczego ma zły nastrój, odpowiada, że denerwuje się wyjazdem za granicę.

Chcę, żeby wiedział, że mnie to wkurza. Napiszę mu to.

W ogóle czy on sobie zdaje sprawę, że zawsze odpowiada to samo?

Jak pierwszy raz usłyszałam słowo pracoholik, pomyślałam, że to tata. Teraz jest w Polsce częściej, bo ma czteroletnią córkę, buduje drugi dom, też od podstaw, też za własne, nie za pożyczone. Obawiam się, że jego nowej żonie może się wydawać, tak jak kiedyś mamie, że jak tata skończy budować drugi dom, to zniknie powód wyjazdów. Ale te wyjazdy są tak ogromną częścią jego życia, że pewnie nie wyobraża sobie innego.

Zapytam go: Chcesz tam jeździć do emerytury? Zerwane więzi z bliskimi są tego warte?

Podwójna ilość miłości

Mama teraz też wyjeżdża do pracy. Sprząta w Szwecji prywatne domy i biurowce. Cały rok tam siedzi, przyjeżdża, jak tata kiedyś – na kilka dni, w wakacje na trzy tygodnie.

Tata fizycznie prawie się nie zmienił przez te dwadzieścia lat. Ma więcej siwych włosów i zmarszczek, ale wygląda i ubiera się tak samo. Jak wraca z Danii, to jest zarośnięty, dopiero w Polsce idzie do fryzjera.

Mama zmieniła się bardzo: jest na czasie, rozumie Tik-Toka, siedzi na Instagramie. To ona mówi mi, co jest modne. Kiedyś mniej myślała o wyglądzie, a po trzydziestce zrobiła sobie tatuaże, przeszła przez fazę sztucznych rzęs, teraz wygląda naturalnie, inwestuje w siebie.

Rodzice pracują za granicą, ale leczą się w Polsce, bo tutaj jest taniej, poza tym mama mówi, że w Szwecji migranci są olewani przez lekarzy.

Do Europy mnie nie ciągnie, siedzę w Polsce. Żyję sama w wynajętym przez mamę dwupokojowym mieszkaniu pod Lublinem. Pracuję sezonowo, studiuję dziennie. Mam chłopaka, z którym chcę zamieszkać, może założyć rodzinę, jeśli stać nas będzie na dom na wsi.

Wydaje mi się, że tata chciałby większego kontaktu ze mną, ale nie umie. Nie ma problemu, żeby mi mówić, że mnie kocha. Dodaje to po każdej rozmowie czy w wiadomościach.

Ale jak coś ważnego działo się w moim życiu; dostałam się na studia, zdałam na prawo jazdy, dostałam stypendium naukowe, to mama zalewała mnie radością. A tata powtarzał tylko: „no to fajnie kotek”. Nigdy nie usłyszałam, że jest ze mnie dumny.

Mimo że z tatą kontakt jest taki sobie, to ja jestem w stanie z tym żyć, bo mama mi dała podwójną ilość miłości.

IV. Pokój z widokiem na dom rzeźnika

Natalia, Poznań. Włosy upięte w kucyk. Drobna, eteryczna blondynka, ale o stanowczym głosie. Nasza znajomość zaczęła się w kawiarni. Rozmawiałam o eurosierotach z baristą, a Natalia się wtrąciła: „przecież ja byłam takim dzieckiem!” Ma 26 lat, brat młodszy o rok. Rodzice z połowy lat 70.

Rodzice poznali się w urzędzie celnym. Tata – klient, mama – urzędniczka. On, syn milicjanta, dopiero co wyszedł z wojska i za żołd kupił sobie białe spodnie. Ona, temperamentna, zaczęła żartować, że pieczątki mu nie przybije. W końcu przybiła – na spodniach. Zniszczone ubranie odkupiła i tak zaczęła się ich historia.

Po ślubie moja prababcia, Annemarie, przepisała na mamę rodzinny spadek – dwupiętrową, poniemiecką kamienicę przy głównej ulicy małego miasta, gdzie przed wojną żyli obok siebie Niemcy i Polacy. To godzina drogi od Opola.

Prapradziadek był przed wojną rzeźnikiem, w podwórzu stał drugi dom, gdzie miał masarnię, nad nią mieszkała służba.

Napisałam o tym domu wiersz, „Dom Rzeźnika”

(…) Nigdy nie był zamieszkany,

odbierano tam życie.

Pierwotnie życie zwierząt, jak

wkroczyli czerwoni, życie

służących.

Metaliczny posmak dzielił granice

ostrza i krwi.

Rodzice zamieszkali na dwóch piętrach kamienicy, a na parterze, w dawnym sklepie mięsnym, gdzie ciągle wiszą rzeźnickie haki, rejestrowali samochody sprowadzone z Zachodu.

Kamienica wciąż wymagała nakładów, a koszty przerastały ich możliwości, więc tata zdecydował, że wyjedzie do pracy za granicę. Mama wzięła firmę na siebie.

Z dawnego pokoju prababci widać było główną ulicę, po której w 1945 czerwonoarmiści pędzili ludzi. Prababcia z matką, Niemki z domu, musiały uciekać. Ta historia idzie z nami przez pokolenia, zna ją moja babcia, mama, w końcu ja i moje kuzynki w Niemczech.

Oma Annemi (od Annemarie), opowiada jak jej matka chowała pod suknią kosztowności, jak od okna odciągnął ją Ukrainiec, żeby nie widziała ulicznych egzekucji. Annemi słyszała za sobą krzyk młodej pokojówki, z którą się przyjaźniła. Przed jej drzwiami stała kolejka Rosjan. Zabili całą służbę.

Oma wróciła po wojnie. Musiała wyjść za Polaka, żeby utrzymać kamienicę.

Pół wieku później tata musiał wyjechać, żeby kamienica przetrwała.

Kiedy byłam dzieckiem, miałam pokój z widokiem na Dom Rzeźnika. Czułam, że do mnie mówi.

Dom stoi pusty, umiera.

Tragiczny jego los, chciał być

kochany, a widział tylko śmierć.

Całe moje życie widziałam, jak

powoli się zapada.

Jak pokazuje swoje żebra.

Ktoś kiedyś się tam schronił, wiem,

bo wbrew zakazom rodziców

eksplorując jego wnętrze

znalazłam dziecięcy wózek.

Tata ze Skype’a

Znalazł ogłoszenie: w Danii szukali do prac przy paletach. Na miejscu okazało się, że to oszustwo, ale był mechanikiem, więc szybko znalazł pracę przy konserwacji silosów. Wyjazdy trwały po kilka miesięcy. Tata z natury spokojny, zamknięty, z trudem nawiązywał kontakty. Angielskiego dopiero się uczył. Mieszkał w barakach robotniczych. Agencja, z którą jeździł od 2006 roku, wysyłała go tam, gdzie była praca: Dania, Szwecja, Niemcy. Tak często zmieniał miejsca, że przestaliśmy już pytać mamę, gdzie tata jest. Czasami nie widzieliśmy się nawet w święta.

Łączyliśmy się przez Skype’a. Obraz się zacinał, głos dochodził z opóźnieniem. Wygłupialiśmy się z bratem przed kamerką, żeby go rozbawić, ale czułam, że to nie wystarcza. Dorastałam, a jego nie było. Mówił, że nie chce być ojcem, który dopiero po powrocie zorientuje się, że dzieci już dorosły. Nie wyszło.

Z bratem mieliśmy bliską więź. Mieszkaliśmy w jednym pokoju. Gdy tata wyjeżdżał, ja stałam w oknie i machałam, a on układał LEGO w kącie. Brat od czterech lat jeździ w wakacje do Holandii, praca sezonowa w ogrodnictwie. Zbiera na auto. Odnajduje się poza domem, poznaje ludzi, jest zadowolony.

Ostatnio znalazłam taty filmik sprzed kilkunastu lat. Ziarnisty obraz, tata mówi cicho: „Natalka, ty śpisz, a ja zaraz muszę wyjechać z domu, ale wrócę niedługo. Bardzo cię kocham”

Przenoszone jabłuszko

Jego wyjazdy pozwoliły spłacić długi zaciągnięte na remont domu. Kiedy wracał po kilku miesiącach, nie potrafił odnaleźć się w codzienności. To źle wpływało na relację z mamą. Pomagał jej w interesie, ale wiedział, że i tak zaraz znowu wyjedzie.

W naszej rodzinie nie było zwyczaju rozmawiania o problemach. Kłótnia – a potem cisza, jakby nic się nie stało. Tata nazywa to rozgrzebywaniem ran, a ja uważam, że trzeba porozmawiać, co tak naprawdę się zadziało podczas kłótni i o czym ona była. Myślę, że moi rodzice nie mieli do końca zdefiniowanych potrzeb, które w sobie trzymali.

Nie wiem, co czuł mój tata w trakcie wyjazdów. Moja mama mnie i brata bardzo separowała od ich emocji. Ich kłótnie przeżywaliśmy w ten sposób, że brat od razu się zamykał w sobie, ja chciałam pomóc, łagodzić.

Znasz patent przenoszonego jabłuszka? Po kłótni z dzieckiem rodzic, który czuje się odpowiedzialny, przychodzi i zamiast rozmowy przynosi pokrojone jabłko. I tyle. Jakby nic się nie wydarzyło.

Kiedy dostałam pierwszy okres, to się wstydziłam, chociaż to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Mamie powiedziałam potajemnie, a tacie nie umiałam, bo przecież jest mężczyzną, a nie moim tatą. Dziwne w głowie mury wtedy powstały.

Egzaminy do liceum plastycznego. Pamiętam długą drogę autem, stres, rozmowy z mamą. Dla mnie to był wielki dzień, który ukierunkował moje życie, a taty nie było.

Strasznie mnie denerwowało, kiedy w trakcie jakiejś kłótni, powtarzał, że przecież mnie zna. Może go to uspokajało, ale czułam, że tak nie jest.

Dzieciństwo pamiętam jako czas ogromnej czułości wobec taty.

Kocham go, ale teraz między nami jest dystans.

Nie przytulam się, nie zwierzam. Rozmawiam głównie z mamą.

Często myślałam o tej straconej bliskości, o utraconym dzieciństwie, dorastaniu dzieci bez ojca. Empatyzowałam z taty poczuciem winy i z nieodwracalnością przeszłości. Kilka lat temu odbyłam z nim rozmowę, powiedziałam, że nie mam mu za złe, że tak to wyglądało i że to nie jego wina. Nie wiem, czy uwierzył.

(…) Pośród wybitych szyb,

Skrzypiących mokrych schodów,

Kurzu i nierównych ścian,

dostrzegłam życie.

Dwie zbłąkane dusze chciały się

wydostać.

Złapałam je. Dziadek, ornitolog

amator nauczył mnie, jak mogę je

chwycić nie krzywdząc ich

drobnych ciał.

Dwie jaskółki.

Dom je w jakiś sposób skusił do

Siebie, obietnicą bezpieczeństwa i

uwięził.

Ładny widok rodziców

Nasza kamienica jest duża, kosztowna w utrzymaniu. Słyszę, że rodzice chcą ją sprzedać.

Rodzice mają dziś dobrą relację. Mam taki obraz: siedzą razem na łóżku. Mama je twarde, zielone jabłko. On czyta fantasy, ona kryminał. To ładny widok.

;
Na zdjęciu Olga Ledzion
Olga Ledzion

Romanistka i językoznawczyni, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Przez wiele lat pracowała w polsko-francuskim środowisku biznesowym jako specjalistka ds. komunikacji i PR. Tworzyła strategie, pisała, słuchała, analizowała. Mieszkała w Paryżu, gdzie nauczyła się patrzeć na Polskę z dystansu. Interesują ją tematy społeczne: wykluczenia, strukturalny brak postępu w prawach kobiet, dostęp do aborcji, życie w małych miejscowościach, ale też psychologia codzienności.

Komentarze