Szczyt Rady Europejskiej w Sybinie pokazał istotne różnice w podejściu europejskich liderów do pomysłu, by szefem Komisji Europejskiej został kandydat tej rodziny politycznej, która zwycięży w eurowyborach. Szczególnie wyraźne są rozbieżności między Niemcami, będącymi za, a Francją, której prezydent nie kryje niechęci do tego rozwiązania
Spotkanie szefów państw i rządów poświęcone miało być przyszłości UE po Brexicie, ale że ten ostatni nadal nie jest przesądzony, uczestnicy zajęli się innymi kwestiami, równie ważnymi dla funkcjonowania Wspólnoty.
Przed nimi bowiem kilka ważnych decyzji, związanych z nadchodzącymi wyborami do Parlamentu Europejskiego i upływem kadencji Komisji Europejskiej. Według traktatów unijnych, to właśnie oni, czyli Rada Europejska złożona z szefów rządów, czy państw, proponują kandydata na szefa tej Komisji. Muszą przy tym uwzględnić wyniki wyborów europejskich. Następnie nowowybrany Parlament Europejski zatwierdza nowego przewodniczącego Komisji bezwzględną większością głosów.
Podczas wyborów europejskich w 2014 roku, po których szefem Komisji Europejskiej został Jean-Claude Juncker, po raz pierwszy posłużono się rozwiązaniem zakładającym, że to główny kandydat tej europejskiej rodziny politycznej, która wygra wybory (np. socjaldemokracji, centroprawicy, zielonych, liberałów), zostaje przewodniczącym Komisji Europejskiej.
Czyli obywatele głosując na partię należącą do danej rodziny europejskiej, wiedzieli, że tym samym głosują na konkretnego kandydata na szefa „europejskiego rządu”, a więc czuli przełożenie swojego głosu na przyszłość UE. Pomysł ten miał zwiększyć zainteresowanie obywateli wyborami. W wielu krajach idea ta słabo zadziałała.
Jak w Sybinie powiedział premier Luksemburga: „Moi wyborcy nie mają pojęcia, kto jest Spitzenkandydatem”.
W Polsce również zasada nie jest szerzej znana. Stosunkowo najlepiej rozpowszechniona jest w Niemczech. Stamtąd zresztą pochodzi i samo słowo „Spitzenkandidat“, czyli »główny kandydat«, »jedynka na liście partyjnej«, którym określa się osoby kandydujące na przewodniczącego KE z ramienia poszczególnych grup politycznych.
Idea „Spizenkandidat”, czyli konieczność uwzględnienia wyników wyborów (a wcześniej i decyzji partii, bo to one mianują swoich kandydatów), jest nie w smak niektórym szefom państw i rządów, którzy woleliby samodzielnie, jak kiedyś, decydować o przewodniczącym KE.
Szczególnie głośnym przeciwnikiem tego rozwiązania jest Emmanuel Macron. Twierdzi, że można by je wprowadzić jedynie razem z paneuropejskimi listami, a więc zasadą, że Europejczycy głosują na wspólną listę z kandydatami z całej UE.
Inaczej może się zdarzyć, że na danego kandydata zagłosują jedynie jego rodacy. Francuz nie ma w tym wypadku poparcia niemieckiej kanclerz. Angela Merkel wprawdzie znana była ze swojego dystansu do idei Spitzenkandidat, ale obecnie konsekwentnie popiera Manfreda Webera, który jest kandydatem na szefa KE z ramienia jej siostrzanej partii CSU oraz całej centroprawicy (czyli Europejskiej Partii Ludowej, do której należy m.in. PO i PSL).
Ogólnie szefowie państw i rządów starają się – i tak też było w Sibinie – nie przesądzać, czy mechanizm zostanie zastosowany i kto uzyska ich poparcie na szefa europejskiej administracji. Nawet jeśli nie są zachwyceni rozwiązaniem zastosowanym w 2014, wiedzą, że sprzeciwienie się oznaczałoby walkę z nowowybranym Parlamentem Europejskim, który zinterpretowałby to jako ograniczanie swoich praw.
Z drugiej strony, Manfred Weber, którego chadecka rodzina (EPP) ma największe szanse na osiągnięcie najlepszego wyniku w wyborach do Parlamentu Europejskiego, nie jest specjalnie ceniony. Jako poseł do PE, który w swojej karierze nie piastował jeszcze żadnych innych znaczących funkcji, nie posiada formatu i doświadczenia Junckera – byłego wieloletniego premiera, a więc i uczestnika obrad Rady Europejskiej.
Także w samych Niemczech Weber nie jest oczywistym kandydatem na przewodniczącego KE, choć tu mechanizm „Spitzenkandidat“ jest stosunkowo popularny. Ma to wiele powodów. Tradycyjnie niemiecki system wyborczy zakłada bowiem, że podczas kampanii wyborczych partie wystawiają kandydata na kanclerza i to wokół niego - jeszcze silniej niż w Polsce czy innych krajach - toczy się intensywnie wyścig o miejsca w parlamencie.
Wynika to z funkcjonowania w Niemczech systemu kanclerskiego, z silnymi prerogatywami szefa rządu. Po drugie, Niemcy uważnie śledzą politykę europejską i jej zwroty, frekwencja w wyborach do PE przez lata była stosunkowo wysoka (1979: 65,73 proc., 1984: 56,76 proc., 1989: 62,28 proc., 2004: 43 proc., 2009: 43,27 proc., 2014: 47,90 proc.).
Stąd i tematy powiązane z wyborami europejskimi są znane. Ale rolę odgrywa też kwestia pochodzenia kandydatów czy władania przez nich językiem niemieckim. Pięć lat temu, kiedy po raz pierwszy było realizowane założenie, że „jedynka“ zwycięskiej partii ma zostać szefem Komisji Europejskiej (w kampanii przez rodziny polityczne i samych kandydatów), główny kandydat europejskich socjaldemokratów, Martin Schulz, był Niemcem, podobnie jak „jedynka” Zielonych – Ska Keller.
Ostateczny zwycięzca, chadek Jean-Claude Juncker, włada, jako Luksemburczyk, biegle językiem niemieckim. Prowadzili więc oni w Niemczech swobodnie kampanię i mogli bezpośrednio odpowiadać na pytania wyborców.
Podobnie jest obecnie. Manfred Weber, członek bawarskiej CSU, reprezentujący europejską centroprawicę, walczy z Fransem Timmermansem, Holendrem, który biegle posługuje się językiem niemieckim.
I to zapewne właśnie ten aspekt wpływa na znajomość startujących osób, jak i idei Spitzenkandidaten, w Niemczech. Chociaż tej znajomości nie należy przeceniać – jedynie co czwarty dorosły Niemiec zna nazwisko Manfreda Webera. A w ostatnich niemieckich sondażach Martin Weber wyprzedza holenderskiego rywala jedynie o trzy punkty procentowe (29 do 26 proc.)
Odsetek Niemców kojarzących obu polityków mógł wzrosnąć, kiedy starli się oni na początku maja w telewizyjnym przedwyborczym pojedynku w niemieckiej telewizji – ZDF. Wieczorną debatę śledziło około dwóch milionów widzów.
Na sali siedzieli przedstawiciele różnych grup społecznych, wybrani przez sondażownie, jako reprezentatywna grupa niemieckiego społeczeństwa. Stawiali pytania nieznane wcześniej kandydatom, w blokach tematycznych dotyczących: ochrony klimatu, praworządności, migracji, polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz podatków.
W wielu kwestiach obaj mówcy byli podobnego zdania, zwłaszcza, w sprawach odnoszących się do wzmacniania integracji europejskiej i angażowania ludzi młodych w politykę. Ale dzieliły ich konkrety. Timmermanns postulował umożliwienie głosowania młodym Europejczykom już od 16 roku życia, Weber był przeciw obniżaniu wieku wyborczego.
Ale były i inne różnice. Weber opowiedział się przeciwko podatkowi od emisji dwutlenku węgla, argumentując, że oznaczałby wyższe ceny benzyny, też dla najuboższych, podczas kiedy Timmermanns jest za tym podatkiem. Holender planuje zająć się tematyką ochrony klimatu ze szczególną uwagą, uczynić je „sprawą, którą kontroluje bezpośrednio szef Komisji Europejskiej”.
Poza tym Timmermanns, obecny wiceprzewodniczący KE, proponował „Masterplan“ dla Afryki i możliwość uczestniczenia w programie Erasmus (finansowanie wyjazdów na studia w innym kraju członkowskim, na rok) dla afrykańskiej młodzieży.
Weber, który również wskazywał na konieczność wsparcia krajów afrykańskich i nowe podejście do tego regionu, preferował pomoc tym z nich, które rządzą się na zasadach demokratycznych, i zawierania z nimi umów handlowych.
Ogólnie komentatorzy oceniają, że Weber wypadł bardziej przyjaźnie i merytorycznie, ale Timmermanns zrobił wrażenie bardziej zdecydowanego i emocjonalnego, co zdobyło poparcie publiczności. Ostateczne oceny wypadają z lekkim plusem na jego rzecz.
Różnice pomiędzy poglądami głównych kandydatów, polaryzacja europejskiej sceny politycznej i wiele pytań o przyszłość Europy powodują, że stosunkowo wysoka frekwencja wyborcza w Niemczech może być w tegorocznych wyborach nawet wyższa.
Według sondaży, aż 73 proc. uprawnionych Niemców chce iść głosować. Wzrosło też zainteresowanie Niemców wyborami – obecnie wykazuje je 53 proc badanych, kiedy w 2014 było to 35 proc.
Do udziału w głosowaniu zachęcają swoich pracowników sieci handlowe i koncerny: Zrzeszenie Handlu Niemieckiego, Edeka Rewe, Ikea, Galeria Karstadt Kaufhof, Douglas, Butlers, koncern Zara, koncern MediaSaturn, Ceconomy, wskazując na olbrzymie znaczenie tych wyborów dla przyszłości Europy.
Działania prowadzi też wiele niemieckich organizacji pozarządowych. Jak przy każdym wyborach działa też Wahl-O-Mat, czyli internetowe narzędzie, podobne do polskiego Latarnika wyborczego, które pozwala stwierdzić, do której partii danej osobie jest najbliżej.
Wreszcie, w dniu wyborów do Parlamentu Europejskiego odbędą się w niektórych regionach Niemiec wybory komunalna, a w Bremie wybrany zostanie landowy parlament. To także najprawdopodobniej zwiększy frekwencję.
Czy frekwencja – ta w całej Unii – wpłynie na uczestników szczytu Rady Europejskiej zwołanego na 28 maja, a więc dwa dni po zakończeniu wyborów europejskich, trudno przewidzieć. Maja oni jeszcze raz podjąć sprawę sposobu wyłaniania nowego szefa Komisji Europejskiej, szefa rady Europejskiej i pozostałych kluczowych stanowisk.
Znaczące zwiększenie frekwencji wobec 2014 roku byłoby jasnym sygnałem, że obywatelom UE zależy na decydowaniu o jej przyszłości. To by wspierało ideę powołania Spitzenkandydata na szefa KE.
Autorka tekstu, dr Agnieszka Łada jest dyrektorką programu europejskiego w Instytucie Spraw Publicznych i ekspertka spraw niemieckich.
Wcześniej opublikowała w OKO.press następujące teksty:
Doktor politologii, niemcoznawczyni. Wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Ukończyła politologię na UW, podyplomowe studia w zakresie psychologii organizacji w Dortmundzie oraz Executive Master of Public Administration na Hertie School of Governance w Berlinie. Była przewodnicząca Rady Dyrektorów Policy Associations for an Open Society (PASOS). Członkini Grupy Kopernika, Rady Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży oraz Rady Nadzorczej Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego. Autorka licznych publikacji z zakresu problematyki europejskiej i stosunków polsko-niemieckich.
Doktor politologii, niemcoznawczyni. Wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Ukończyła politologię na UW, podyplomowe studia w zakresie psychologii organizacji w Dortmundzie oraz Executive Master of Public Administration na Hertie School of Governance w Berlinie. Była przewodnicząca Rady Dyrektorów Policy Associations for an Open Society (PASOS). Członkini Grupy Kopernika, Rady Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży oraz Rady Nadzorczej Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego. Autorka licznych publikacji z zakresu problematyki europejskiej i stosunków polsko-niemieckich.
Komentarze