0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Agata StachowiakIl. Agata Stachowiak

„Ludzie, którzy mówią »to był tylko pies« czy »to był tylko kot«, starają się pewnie w jakiś sposób pocieszyć, ale nie rozumieją, że człowiek czuje to tak, jakby usłyszał »to był tylko wujek«. Ciesz się, że wujek, a nie ojciec. A przecież nie chodzi ani o pokrewieństwo, ani nawet o gatunek, tylko o więź, jaką stworzyliśmy z umierającą osobą” – mówi w rozmowie z OKO.press Daria Grzesiek, autorka książki „To był tylko pies. O żałobie po zwierzętach”.

W trakcie pracy nad książką odeszła psia przyjaciółka Darii – Ziuta.

Katarzyna Kojzar, OKO.press: Opowiedz o Ziucie.

Daria Grzesiek: Ziutkę adoptowałam, jak miała 8 lat, ze schroniska w Korabiewicach. To był mój pierwszy pies, taki mój-mój. Wcześniej, w domu rodzinnym, miałam różne zwierzęta, ale one się pojawiały z powodu decyzji podejmowanych przez moich rodziców. O adopcji Ziutki zdecydowałam z ówczesnym partnerem. Zobaczyłam filmik z nią na YouTube, stała na budzie i przytulała się do wolontariuszki. Wydawała się przytulasta i sympatyczna, a dokładnie takiego psa szukaliśmy – to miał być pierwszy pies mojego partnera i chciałam, żeby to było dla niego miłe doświadczenie. Żeby nie myślał, że pies to problem.

Trafiła do nas po kilku spotkaniach przedadopcyjnych. Spędziłyśmy razem 8 lat, podróżowałyśmy, byłyśmy razem nad morzem, byłyśmy w Czechach. Im była starsza, tym gorzej znosiła podróże. Jak już była bardzo starutka, kupiłam jej wózek, żeby mogła jeszcze skorzystać ze swojego psiego życia. Była dla mnie członkiem rodziny. Nie była “tylko psem”, była osobą, która miała ogromny wpływ na moje obecne życie. Ta książka bez niej by nie powstała.

Jak nie uciekać od żałoby

W pewnym momencie stałaś się jej bohaterką.

Ziuta odeszła 19 kwietnia, kiedy byłam już w trakcie pisania książki. Zbieranie materiału i pisanie pozwoliły mi przygotować się na jej odejście – nie psychicznie czy emocjonalnie, ale praktycznie. Wiedziałam już, że jest coś takiego jak eutanazja domowa i chciałam z niej skorzystać. Wiedziałam, gdzie jest najbliższy cmentarz. Byłam na nim kilka razy, poznałam to miejsce.

spacer-zapoznawczy-w-schronisku
Spacer zapoznawczy z Ziutą, zdjęcie z prywatnego archiwum Darii Grzesiek

Od moich bohaterów dowiedziałam się, że niektórzy dają ostatni posiłek przed eutanazją. Bardzo mi się ten pomysł spodobał, bo wtedy można wrzucić do miski rzeczy, których normalnie zwierzę nie może czy nie powinno jeść. Przed śmiercią to już nie ma żadnego znaczenia.

Pomimo dużej wiedzy na temat tego, co się dzieje z człowiekiem po odejściu przyjaciela, nie zadbałam odpowiednio o siebie. W książce poruszam temat urlopu okolicznościowego czy zwolnienia lekarskiego, które ludzie wykorzystują w takich sytuacjach. Ja tego nie zrobiłam, poszłam od razu do pracy i z perspektywy czasu bardzo żałuję. Nie dałam sobie chwili na przeżycie i czuję to teraz bardzo wyraźnie. Na początku, zaraz po odejściu Ziuty, zaczęłam biegać i mówić, że to mi pomaga w radzeniu sobie z żałobą. Wydawało mi się, że ruch uwalnia emocje, że dzięki temu mogę ten trudny moment przetrwać. Dziś zastanawiam się, czy nie chodziło jednak o to, że bieganie pozwoliło mi uciec od żałoby.

Tylko pies

Usłyszałaś od kogoś tytułowe “to był tylko pies?”

Te słowa nie padły, ale od osoby, którą w tamtym czasie uważałam za przyjaciela, usłyszałam: Daria, to jest twoja osobista tragedia. Potrzebowałam wtedy pomocy, ale moja tragedia krzyżowała mu plany tego dnia.

Moi bohaterowie słyszeli za to komentarze “to był tylko pies” czy pytania, kiedy następny. Tak jakby to miało rozwiązać na wszystkie bolączki. Oczywiście, dla niektórych jest to plasterek, który pomaga, ale dla innych to zbyt trudna decyzja w takim momencie. Historii jest przecież tak wiele: niektórzy mają wyrzuty sumienia, że tak szybko adaptowali kolejne zwierzę, mają problem z nawiązaniem więzi z nowym zwierzęciem.

Przeczytaj także:

Ludzie, którzy mówią “to był tylko pies” czy “to był tylko kot”, starają się pewnie w jakiś sposób pocieszyć, ale nie rozumieją, że człowiek czuje to tak, jakby usłyszał “to był tylko wujek”. Ciesz się, że wujek, a nie ojciec. A przecież nie chodzi ani o pokrewieństwo, ani nawet o gatunek, tylko o więź, jaką stworzyliśmy z umierającą osobą. Może wujek był bliższy niż ojciec? Może pies nie zawiódł w momencie, kiedy zawiedli wszyscy bliscy ludzie?

Pustka po stracie

Jak radzisz sobie z pustką w domu po Ziucie?

Na kilka miesięcy przed śmiercią Ziuty adaptowałam kotkę, więc dom nie jest aż tak pusty. Cieszę się, że to jest inny gatunek, dzięki czemu nie porównuję jej do Ziuty. Kotka nie przeżywa straty, nie miała z psem zbyt dużo kontaktu, bo Ziuta była już w mocnej demencji, kiedy Sernik pojawiła się w naszym życiu. Była bardzo nieśmiałą kotką, po swoich przeżyciach, nie lgnęła do innych zwierząt. Ale dobrze, że jest. Nie jestem gotowa na adopcję kolejnego psa, nawet tego nie rozważam.

W twojej książce mamy nie tylko historie o psach i kotach, ale są też kury, żółwie, a nawet słoń. Jak szukałaś bohaterów?

Głównie poprzez media społecznościowe. Część osób znałam z Instagrama, tak jak Martę od kur. Jest kilkoro bohaterów, których znalazłam poprzez grupę wsparcia na Facebooku, odzywałam się do osób, które pisały wzruszające, zaangażowane posty. Czułam, że będą potrafiły opowiedzieć o tym, co przeżyły.

List do przyjaciela

Która z tych historii zostanie z Tobą na dłużej? Co cię poruszyło, co było najtrudniejsze do napisania?

Najtrudniejsza była rozmowa z bohaterką, której pies umarł po potrąceniu przez samochód. O ile byłam świadoma końca tej historii – śmierci psa – to nie wiedziałam, ile było w niej przemocy wobec tej kobiety. Zastanawiam się, czy dostatecznie dobrze poprowadziłam tę rozmowę, czy ona się czuła podczas niej dobrze. Nie chciałam grzebać za głęboko, bo nie o to chodziło. Przyszłam porozmawiać o żałobie, dostałam historię z ogromnym bagażem, opowieść o znęcającym się mężczyźnie, który wykorzystuje psa, żeby zrobić krzywdę nie tylko zwierzęciu, ale też jego opiekunce. To ogromny bagaż.

To rozdział o przemocy w rodzinie, który kończy się tym, że mężczyzna wrzuca psa pod samochód. Piszesz go w pierwszej osobie, jako list opiekunki do psa. Dlaczego akurat w ten sposób?

Bałam się opisać historię tak, jak inne, w sposób bardzo bezpośredni, suchy, faktograficzny. Ta historia musiała być opowiedziana inaczej i wiem, że czytelnicy nie są często gotowi na ten rozdział. On może szokować, ale nie chciałam pisać tego w sensacyjny sposób. List wydawał mi się lżejszy. Poznałam tę historię tylko z jednej perspektywy, więc ubranie tego w formę listu jest wobec czytelników najuczciwsze.

Wiem, że pies był świadkiem sytuacji, o których wiedział tylko on i jego opiekunka. Ten rozdział pokazuje tę relację, pozwala poczuć, że to jest korespondencja między nimi i dla nich.

Krótkie i ciężkie życie kur

Inną drastyczną historią jest śmierć kury, którą gwałci kogut. Opowiadasz o kurach, o ich opiekunach, o dramatach w kurzym świecie, które okazują się często podobne do tych ludzkich. Próbujesz odmienić sposób patrzenia na zwierzęta, które przecież powszechnie są uznawane za produkt?

To jest zainspirowane tym, jak Marta, opiekunka kur, prowadzi swój profil na Instagramie. U niej nie ma kury numer 1,2,3. One mają imiona, cechy, które je wyróżniają, swoje charaktery. Marta je rozróżnia i traktuje tak, jak trzeba – jak czujące, myślące istoty. Ludziom się wydaje, że kury są głupie, ale kiedy się je obserwuje, widać system społeczny i relacje między zwierzętami. Nabrałam do nich szacunku, na który zasługują – i mówię to jako osoba jedząca mięso. Nie wiem, jak długo jeszcze, bo Marta też pokazuje, w jakich warunkach trzymane są kury wykorzystywane do produkcji drobiu i jak wyglądają kury, które do niej trafiają – słabe, chore, wychudzone. A gdyby nie trafiły do Marty, wylądowałyby w rosole. Nie dość, że mają krótkie i ciężkie życie, to są jeszcze tak okrutnie wykorzystywane. Dlatego chciałam opisać, jak Marta odwraca tę narrację, pokazuje, że to są zwierzęta, z którymi można się związać.

Opiekun, nie właściciel

Myślisz, że coś się zmienia w warstwie językowej? Mówimy już otwarcie o żałobie po zwierzętach. Mówimy, że zwierzę umarło, a nie zdechło, mimo że jeszcze kilka lat temu nie brzmiało to obraźliwie.

Sama kiedyś mówiłam, że zwierzę zdechło i nie widziałam w tym nic złego. Dopiero później uświadomiłam sobie, że pokazujemy w ten sposób brak szacunku dla zwierzęcia i jego śmierci. Zaczęłam to zmieniać, tak samo zaczął mi się zmieniać właściciel w opiekuna, bo przecież zwierzę nie jest rzeczą, nie można więc go posiadać. W ubiegłym roku była duża dyskusja o “zdychaniu”, po tym, jak takiej formy bronił prof. Bralczyk. Dobrze, że się odbyła. Dzięki niej głośno wybrzmiało, ile osób jednak uważa, że zwierzę umiera. Myślę, że to mogło otworzyć niektórym głowy, pomóc sobie uświadomić, jak krzywdzącego języka używaliśmy.

Daria i Ziuta, fot. Angela Wolińska

Powoli zmienia się nasze podejście, ale dla niektórych osób wciąż dbanie o zwierzę jest oznaką jakiejś patologii czy problemów. Ziuta miała wózek, woziłam ją w nim na spacery, kiedy nie mogła już sama chodzić – to nie znaczy, że traktowałam ją jak dziecko czy zastępowałam sobie brak dzieci psem. Po prostu szanuję swoje zwierzę i chcę mu zapewnić jak najlepszą opiekę. Dbam o komfort istoty, na której mi zależy. Jeszcze nie każdy to rozumie, ale idziemy w tę stronę. Takie dyskusje – jak o “zdychaniu” czy cenach u weterynarzy – mnie cieszą, bo pokazują, że to ważny temat.

Pochować przyjaciela

Zmienia się nie tylko ta warstwa językowo-emocjonalna, ale też ta praktyczna. Jak byłam dzieckiem, wszystkie rodzinne psy po śmierci były zakopywane na działce. Teraz opiekunowie mają bardzo dużo opcji, po które mogą sięgnąć po stracie.

Są trzy najpopularniejsze opcje: zostawienie ciała w klinice, kremacja – do wyboru zbiorowa, po której nie odzyskujemy prochów i indywidualna, po której te prochy możemy ze sobą zabrać – i pochówek na cmentarzu zwierzęcym. W całej Polsce jest ich kilkanaście. Są też niszowe opcje dla osób, które mają bardziej wyraziste preferencje – na przykład wypchanie zwierzęcia.

Częściej ludzie decydują się na kremację niż na pochówek na cmentarzu – to łatwiejsze rozwiązanie, szczególnie że cmentarzy jest tak mało. A nawet jak są, to często pod miastem. Ziuta jest pochowana pod Warszawą, komunikacją miejską jadę tam 1,5 godziny w jedną stronę.

Spędziłam nad tym tematem kilka miesięcy i widzę, że biznes wokół śmierci zwierząt się rozrasta. A skoro się rozrasta, to znaczy, że jest taka potrzeba, ludzie z tego korzystają. To też znak tego, że perspektywa się zmienia, społeczeństwo rozumie, że żałoba po zwierzęciu może być tak samo trudna, jak ta po człowieku. Że potrzebujemy obrządku, dobrego pożegnania. Dlatego też się nie dziwię, że wciąż wiele osób chowa swoje zwierzęta w ogrodach, pod ulubionym drzewem. Tak jest wygodniej i bliżej sercu – ale, niestety, jest to niezgodne z prawem.

Myślę też, że przed nami wciąż długa droga, porównując Polskę z innymi krajami. Są w Europie miejsca, gdzie zezwala się na wspólny pochówek – do grobu ludzkiego wsadzana jest urna z prochami zwierzęcia. Takie rozwiązania są już we Włoszech i w Niemczech. Nie można tego odnotować na nagrobku, ale wciąż to piękny gest. W innych krajach jest też znacznie więcej cmentarzy zwierzęcych niż w Polsce. Jeszcze trochę potrwa, aż dotrzemy do takiego poziomu.

Wiatraczki na cmentarzu

Jak wygląda cmentarz, na którym pochowana jest Ziuta?

Cmentarz dla zwierząt jest zupełnie inny od ludzkiego. Przede wszystkim jest kolorowo. Praktycznie przy każdym nagrobku są kolorowe wiatraczki, pluszaki, zabawki. Niektóre groby są przyozdobione światełkami, inne mają tematyczne dekoracje – jeszcze w grudniu nie byłam na cmentarzu, ale spodziewam się, że będzie sporo choineczek i innych ozdób. Sama już kupiłam znicz w kształcie choinki.

02.07.2009 KONIK NOWY , CMENTARZ DLA ZWIERZAT .
FOT. WOJCIECH OLKUSNIK / Agencja Wyborcza.pl
Cmentarz dla zwierząt w podwarszawskiej wsi Nowy Konik, fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Wyborcza.pl

Nie wolno stawiać na nagrobkach oznaczeń nawiązujących do religii. Nie zawsze się to udaje – widywałam już znicze z krzyżami, ale nie sądzę, że to było to intencjonalne. Pewnie ktoś po prostu chciał zapalić światełko na grobie przyjaciela.

Piękne są inskrypcje na płytach nagrobnych, często bardzo długie. Widziałam wyliczenia, ile dni szczęścia dało opiekunom pochowane tu zwierzę. Grób Ziuty jest skromny, prosty, zostawiłam na płycie miejsce na kolejne zwierzęta. Ziutka nie lubiła zabawek, więc ich nie układam na grobie. To byłoby nienaturalne.

Przestrzeń na ból

To było dla ciebie ważne, żeby mieć takie miejsce i móc Ziutę odwiedzić nawet po jej śmierci?

Tak, już kilka lat wcześniej podjęłam decyzję, że Ziutę pochowam na cmentarzu. Nie czułabym się dobrze z posiadaniem prochów w domu. Jestem przyzwyczajona, że moi bliscy trafiają na cmentarz, dlaczego z Ziutą miałoby być inaczej? Odwiedzam ją raz w miesiącu.

Co byś powiedziała albo poradziła osobom, które mierzą się ze stratą swojego nieludzkiego towarzysza albo niedługo będą się mierzyć?

Dajcie sobie przestrzeń na ból. Bądźcie dla siebie delikatni, dajcie sobie czas na przeżywanie smutku i tęsknoty. Warto zadbać o to, żeby mieć kogoś, kto nas wysłucha. Albo po prostu kogoś, będzie obok.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).

Komentarze