0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Mieczysław Michalak / Agencja GazetaMieczysław Michalak ...

Bezprecedensowe protesty środowiska twórców wywołało powołanie nowego dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu. Cezary Morawski to aktor znany przede wszystkim z telenowel, w ostatnich dekadach bez większych teatralnych osiągnięć, w dodatku ciągną się za nim poważne zaniedbania finansowe z czasów, gdy był skarbnikiem Związku Artystów Scen Polskich.

Przeczytaj także:

Konkursy na dyrektorów budziły kontrowersje od dawna. Dlaczego burza wybuchła akurat teraz? Teatr Polski cieszy się opinią jednego z najlepszych w kraju. Swoje najważniejsze spektakle robili tu Krystian Lupa, Michał Zadara, Jan Klata, Monika Strzępka. Dyrektorem był tam przez 10 lat krytyk teatralny Krzysztof Mieszkowski, postać barwna i ekscentryczna, w wiecznym sporze z urzędnikami – od października poseł Nowoczesnej.

Skąd się biorą dyrektorzy teatrów?

Choć instytucje artystyczne zwykle prowadzą w Polsce samorządy, to ich szefów powołuje się inaczej niż w pozostałych jednostkach gminnych czy wojewódzkich – obowiązuje procedura przewidziana ustawą o prowadzeniu działalności kulturalnej. By odstąpić od konkursu, zwykle potrzebna jest zgoda ministra kultury.

Kto powołuje komisję? „Organizator”, czyli samorząd. Wysyła trzech przedstawicieli; po dwóch delegują: ministerstwo kultury, organizacje związkowe działające w instytucji lub jej załoga, stowarzyszenia zawodowe/twórcze.

W założeniach komisje konkursowe miały składać się z ekspertów. Tak się nie dzieje.

Samorządowcy kierują do nich najczęściej urzędników; często robi tak też minister kultury. W przypadku Teatru Polskiego zarząd województwa dolnośląskiego reprezentowali: rzecznik prasowy, radna wojewódzka i dyrektor wydziału kultury urzędu.

Członkowie komisji często nie mają swobody wyboru – są „szablami” obligowanymi instrukcjami przełożonych. Nic dziwnego, że dyskusja nad programem w Teatrze Polskim trwała 15 minut. Na takie sytuacje skarżono się też wcześniej. Poparcie urzędników z reguły wystarcza, by wygrać konkurs – tzn. wystarczy porozumienie ministerstwa i samorządu, by przegłosować kandydata (razem mają 5 na 9 głosów). Tak było we Wrocławiu.

Czy wynik konkursu jest wiążący? Nie wiadomo.

W przeszłości nieraz zdarzało się, że władze powoływały kogoś innego – uznając, że decyzja komisji ma charakter opinii, wskazania „kandydata na dyrektora”, którego samorząd może powołać. Albo i nie. Po zaskarżeniu takiej decyzji w Teatrze im. Horzycy w Toruniu Wojewódzki Sąd Administracyjny w Bydgoszczy stwierdził, że w myśl ustawy konkurs jest wiążący. Polskie prawo nie jest jednak oparte na precedensach.

Programy kandydatów najczęściej nie są upubliczniane. Program Morawskiego wydobył z dolnośląskiego urzędu marszałkowskiego Michał Centkowski, dziennikarz współpracujący z „Newsweekiem”, w trybie dostępu do informacji publicznej.

Internauci od razu wychwycili różne lapsusy, np. festiwal nowej dramaturgii „New Plays from Europe” w niemieckim Wiesbaden, z którym Morawski zapowiada współpracę, nie istnieje od dwóch lat. Jednak program Morawskiego budzi również poważniejsze wątpliwości.

Kurs na jubileusz

Czy z propozycji Morawskiego wynika, by był on teatralnym posłańcem „dobrej zmiany”, jak prezentował go np. „Newsweek”? Raczej nie. Jego kandydatura nie była pomysłem wicepremiera Glińskiego, choć poparł ją i zaakceptował. Otwarcie forsował kandydata członek zarządu województwa Tadeusz Samborski, z współrządzącego Dolnym Śląskiem PSL.

Owszem, Cezary Morawski część programu opiera na rozmaitych rocznicach. W tym częściowo patriotyczno-religijnych. Nagromadzenie jubileuszy może wydawać się komiczne: to m.in.

500-lecie ogłoszenia tez Marcina Lutra, 450-lecie Unii Lubelskiej, 100-lecie urodzin Karola Wojtyły, 100-lecie Bitwy Warszawskiej albo 50. rocznica lądowania na Księżycu.

Rozmaite jubileusze wspierało dotąd ministerstwo kultury – rozdzielając dodatkowe pieniądze z okazji Roku Kantora czy 250-lecia polskiego teatru publicznego. Nie był to jednak jedyny pomysł na działanie.

Sama obecność lektur szkolnych nie przesądza o zachowawczym czy poszukującym profilu sceny. „Przedwiośnie” czy „Fausta”, „Kupca weneckiego” czy „Wojnę i pokój” można wystawić przecież na wiele sposobów. W Polskim również grało się literaturę, m.in. „Dziady” Mickiewicza – po raz pierwszy w całości i bez skrótów (w reż. Michała Zadary); z dzieł zapomnianych klasyków – „Termopile polskie” Tadeusza Micińskiego (w reż. Jana Klaty).

Nazwiska wyssane z palca

Większość propozycji ma pochodzić od reżyserów. Pytanie, jakich. Choć w programie padają nazwiska m.in. Jacka Poniedziałka, Jana Englerta, Grzegorza Jarzyny, Andrzeja Chyry, Krystiana Lupy, to w większości bez wiedzy samych twórców.

To niestety częsta praktyka – a wystarczyłoby odbyć rozmowę z danym artystą lub uzyskać od niego list intencyjny. Tak było m.in. z programem Tadeusza Słobodzianka - dyrektora Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy od 2012 r. Informacje o rzekomych pracy ze Słobodziankiem dementowali wówczas Monika Strzępka z Pawłem Demirskim czy Krystian Lupa.

Skąd pieniądze?

Byłego dyrektora Mieszkowskiego krytykowano za lekceważenie dyscypliny finansowej. Ten bronił się, że teatr ma „dług strukturalny”: koszty przewyższają subwencję. Morawski miał uzdrowić teatralny budżet. Jednak w jego programie nie ma praktycznie żadnych recept na kłopoty z pieniędzmi. A co jest?

„Chodliwe” tytuły mają finansować ambitniejsze produkcje. Tymczasem „lżejszy” repertuar od dawna jest w Polskim grany – przez całą dyrekcję Mieszkowskiego wystawiano np. popularną farsę „Mayday”. I dziury budżetowej nie załatała.

Zapraszanie zewnętrznych spektakli – zapowiada nowy dyrektor. Tyle że ściąganie „przyjezdnego” repertuaru kosztuje – przekonuje się o tym np. Tomasz Karolak, którego warszawski cykl „Polska w IMCE” działa dzięki sponsorom i subwencji z ministerstwa kultury, a nie finansuje się sam.

Gwiazdy z Warszawy i Krakowa” – też chce Morawski zapraszać. To sformułowanie może oznaczać zarówno ściąganie teatru Warlikowskiego, jak i obsadzonych telewizyjnymi twarzami fars z Teatru Szóste Piętro. „Oszczędnościowy”, komercyjny kontekst sugeruje raczej tę drugą opcję.

Wątpliwe źródła finansowania.

Po środki na ratowanie budżetu placówki dyrektor zamierza sięgać tam, gdzie nie może ich znaleźć.

Fundacja Batorego nie prowadzi obecnie programów finansujących twórczość artystyczną. Obserwatorium Kultury przy Narodowym Centrum Kultury też nie sfinansuje działania teatru. Zamiar zwrócenia się o pomoc do Fundacji Orange czy do Deutsche Banku, bez podania konkretnych propozycji, to pobożne życzenia. Zresztą, pierwsza z fundacji nie ma tego typu konkursów, druga - przynajmniej w ostatniej dekadzie - nie wspierała projektów teatralnych.

Pomysł na czysty start

Morawski postuluje „opcję zero”: władze miałyby pokryć dotychczasowe zadłużenie teatru i nowa dyrekcja zaczęłaby z czystym kontem. Jednak zarząd województwa poinformował dyrektora, że nie ma środków na takie rozwiązanie. – Zwłaszcza przy tak dużych długach – powiedział nam rzecznik urzędu, Jarosław Perduta.

Morawski nie pisze nic o restrukturyzacji teatru, który zatrudnia przeszło 140 pracowników. Może dlatego jego kandydaturę poparł przedstawiciel zakładowej „Solidarności” Leszek Nowak. Tymczasem artyści pracujący wcześniej w Polskim nieoficjalnie przyznają, że będzie to jedno z najpoważniejszych wyzwań. W koncepcji Morawskiego figuruje za to „zwiększanie zarobków załogi – koncepcja biznes plan”. Punkt nie został rozwinięty.

Modnie brzmiące terminy z zarządzania pojawiają się w programie częściej. Np. „crowdsourcing”, czyli powierzanie zadań ściąganym przez internet wolontariuszom, bez odnoszenia ich do rzeczywistości funkcjonowania teatru. Morawski obiecuje też uruchomienie „Corporate Social Responsibility” i „Cultural corporate responsibility” (zach. pis. oryg.), które opisuje jako „proponowane rozwiązania”, nie precyzując, w jaki sposób chciałby przekonać partnerów biznesowych do finansowania sztuki. „Istnieje także możliwość pozyskania środków od sponsorów prywatnych bądź państwowych” – informuje w konkluzji Morawski, jakby do tej pory nikt w polskiej kulturze ich nie poszukiwał.

Może więc Morawski uratuje budżet sprzedażą większej liczby biletów? To także obiecuje. Potocznie uważa się, że ambitny repertuar nie przyciąga widzów. Tyle tylko, że przynajmniej w przypadku Polskiego nie było to prawdą.

Frekwencja w Polskim była wysoka, wynosiła dotąd, jak podawał teatr, 98 proc. Morawski chce ją... „podnieść o 100%”. „Frekwencja” to nie to samo co „liczba widzów” – tylko stopień wypełnienia miejsc na granych spektaklach. By grać ich jeszcze więcej Morawski obiecuje zmianę polityki obsadowej. Chodzi o to, by 48 aktorów Polskiego mogło grać jednocześnie na trzech scenach, czyli by nie powtarzali się w obsadach granych równolegle przedstawień. Wymaga to radykalnych zmian w repertuarze. Jednocześnie, obiecuje Morawski, nie będzie to proces nagły. „Nienagły” proces ma jednak przynieść szybkie rezultaty. W dodatku w teatrach takich, jak Polski, do uczęszczanych spektakli zazwyczaj i tak się dopłaca – bo teatr publiczny uważany jest w Polsce za instytucję misyjną.

Udostępnij:

Witold Mrozek

dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.

Komentarze