0:000:00

0:00

Codziennie zaglądają pod dziesiątki, a nawet setki adresów. Dostarczają przesyłki administracyjne, renty i emerytury, a także paczki z zakupami, które od zamknięcia części sklepów, cieszą się ogromnym powodzeniem. Na dusznych i ciasnych halach sortują listy albo w okienkach obsługują setki petentów.

Listonosze, kurierzy, pracownicy Urzędów Pocztowych i sortowni w trakcie epidemii pracują w pocie czoła i są jedną z grup szczególnie narażonych na kontakt z koronawirusem.

Pokazała to historia włoska, gdzie jak poinformowały związki zawodowe dwóch pracowników pocztowych z regionu Bergamo zmarło.

Przeczytaj także:

"Bezpiecznie dostarczymy przesyłkę pod wskazany adres" — podaje w oficjalnym komunikacie dotyczącym zagrożenia epidemicznego Poczta Polska. Nie można już osobiście nadać części przesyłek, a listy polecone odbiera się w uproszczonym trybie. Urzędy skróciły czas pracy i wprowadziły "strefę ochronną" - półtorametrowy odstęp od okienka. Co z pracownikami w terenie? Jak deklarowane bezpieczeństwo wygląda w praktyce?

"Większość z nas wolałaby pójść na zwolnienia"

Jeszcze w piątek, 13 marca, pracownicy Poczty Polskiej alarmowali, że nie mają żadnych zabezpieczeń, ani nowych instrukcji.

"W poniedziałek dostaliśmy butelki z płynem do dezynfekcji i gumowe rękawiczki. Żadnych specjalnych procedur doręczania listów nadal nie ma. Chyba że chodzi o przekazy emerytalne i rentowe dla osób objętych kwarantanną. Wtedy komisyjnie sporządzoną kopertę będziemy dostarczać w stroju ochronnym pod drzwi. Nie będziemy wymagać podpisu" — opowiada Tomasz, listonosz z Warszawy. A inne przekazy dla emerytów? "Bez zmian. Pieniądze do rąk własnych, z podpisem, twarzą w twarz".

Jeszcze w poniedziałek, 16 marca, kierownik zmiany informował listonoszy, kto w rejonie jest objęty kwarantanną. Dwa dni później z odprawy zniknął ten punkt. Dlaczego? "Wygląda na to, że komunikacja między sanepidem i pocztą zerwała się. Nikt nam nie mówi dlaczego" — opowiada.

Kierownictwo poczty próbuje też podzielić pracowników na trzy zmiany. Chce uniknąć sytuacji, w której wszyscy pracownicy oddziału będą musieli zostać poddani kwarantannie, a poczta stanie na dwa tygodnie.

"W praktyce i tak spotykamy się na hali. Zanim wyjdziemy w rejon musimy odebrać przesyłki. Sto osób w jednym pomieszczeniu"

— opowiada Tomasz.

Gdy pytam czy listonosze nie burzą się na warunki, w których muszą pracować, Tomasz odpowiada, że owszem, ale po cichu. "Myślę, że większość z nas wolałby pójść na dwa tygodnie do domu i nie pracować. Ale jak trzeba, to trzeba. Nikt celowo nie odchodzi na zwolnienia".

"Traktują nas jak trędowatych"

A jakie są reakcje? Firmy świecą pustkami, dostarczenie przesyłki pod adres biurowy graniczy z cudem. Wszyscy siedzą w domach. A tam?

"Kolega opowiadał, że traktują go jak trędowatego. Mi też wydaje się, że ludzie się nas boją. Sam mam obawy. Skoro mogę przechodzić infekcję bezobjawowo to, co będzie jak pójdę do emeryta wypłacić mu pieniądze i go zakażę?

— mówi Tomasz.

Narażeni są też pracownicy sortowni. Już 16 marca media informowały, że centralna hala pocztowa w Łodzi została poddana kwarantannie w związku z potencjalną ekspozycją jednego pracownika na zakażenie. Bo choć pracownicy sortowni nie spotykają się z ludźmi na klatkach schodowych jak listonosze, to siedzą po kilkaset osób w tłocznych salach. "I tak jak my, mają rękawiczki i środki dezynfekujące jako zabezpieczenie" — mówi Tomasz.

Maseczek nie ma, ale Tomasz uważa, że skoro w ogóle ich brakuje to może już lepiej zostawić je szpitalom. "Dziś od pracodawcy dostaliśmy 50 zł na nasze konta na zakup środków ochrony. Chcieli nas uspokoić, ale wzbudziło to tylko śmiech. Skąd mamy je wziąć? A nawet jeśli znajdziemy, to jakie zapasy zrobimy za 50 zł? Zabezpieczenie na jeden dzień?" — mówi Tomasz.

"Paczek jest więcej niż przed świętami"

Sortownie i prywatne firmy kurierskie przeżywają oblężenie. Znaczące ograniczenie możliwości kupowania w sklepach, a także zwykły strach o gromadzenie się w dużych skupiskach ludzi, sprawił, że Polki i Polacy zaczęli masowo zamawiać produkty przez internet. "Zakupy jak na dwuletnie oblężenie" — informowała już 11 marca "Rzeczpospolita".

"Paczek jest więcej niż przed świętami" — potwierdza Marek, kurier DPD z Warszawy. Uważa, że w pewnym sensie pracuje się łatwiej. "Wszyscy są w domu, nie trzeba czekać aż ktoś wróci z pracy. W tym samym czasie, mamy 40 proc. większą efektywność" — wyjaśnia. A to przekłada się na wyższe zarobki. Kurierzy pracują na procent - ich wynagrodzenie zależy od ilości dostarczonych przesyłek.

"I dlatego nie opłaca się przechodzić na zwolnienie. Ale do czasu. Wystarczy, że jedna osoba złapie wirusa i zamkną cały oddział. Pewnie jak będzie więcej zakażeń, to niektórzy pójdą na urlop. Narazie pracujemy. I ryzykujemy" — opowiada.

Gdy pytam o specjalne środki ostrożności, zaczyna szukać w kieszeniach. "Dali nam o takie, zwykłe maseczki jednorazowe i żel do odkażania i mycia rąk". A klienci czekający na przesyłki? "Niektórzy nie chcą, żebyśmy wchodzili na klatkę schodową. Dzwonią i mówią, żebyśmy czekali na dole. Zachowują dystans. Inni proszą, żeby paczki zostawiać pod drzwiami, ale są też tacy, którzy odbierają regularnie".

Imiona bohaterów zmienione.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze