0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja: Iga Kuch...

Strzeżcie się fałszywych proroków

Widżet projektu Aktywni Obywatele - Fundusz Krajowy, finansowanego z Funduszy EOG

Świadectwo Łukasza Sakowskiego to pierwsza głośna historia detranzycji w Polsce. Autor bloga „To tylko teoria”, który pod pretekstem popularyzacji nauki, od kilku lat konsekwentnie lobbuje na rzecz ograniczenia dla korekty płci, w mediach społecznościowych opisał historię wypierania własnej homoseksualności. Nastoletnie zagubienie, przyjmowanie zastępczej terapii hormonalnej poza oficjalnym obiegiem, szukanie medycznego potwierdzenia dla tezy, że homoerotyczne pragnienie musi oznacza, że jest kobietą – to główna oś opublikowanego w sieci życiorysu.

Nie ma się co dziwić, że taka historia budzi społeczne zainteresowanie. Tyle że Sakowski używa własnego doświadczenia, by realizować polityczną agendę. „Moja historia dowodzi, że system weryfikacji osób trans w Polsce jest nieszczelny, a dzieci padają ofiarą »społecznej epidemii« nakręcanej przez aktywistów” – mówi nam wprost autor poczytnego bloga.

Do tej pory Sakowskiego uwierzytelniać miało rzekomo naukowe podejście. Od kilku lat na swoim blogu publikował przestarzałe lub wybiórczo traktowane badania naukowe, by przekonać, że zastępcza terapia hormonalna jest szkodliwa, tranzycja to okaleczenia, transpłciowość jest zaburzeniem, a pod powierzchnią zwykle kryje się zrepresjonowana, nienormatywna seksualność. Jego tezy wielokrotnie dyskredytowali naukowcy, wskazując, że albo nie potrafi wyciągać wniosków z publikacji, albo celowo manipuluje. Teraz Sakowski

sięgnął po biografię i uruchomił figurę detranzycji jako dowodu na to, że tranzycje to, mówiąc oględnie, zło.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Uszczelnić system medyczny? Ok, jeśli chcecie więcej groteski

Detranzycja wśród osób, które domagają się ograniczenia medycznej korekty płci, funkcjonuje jako argument, który kończy dyskusję. Skoro przez system opiniowania mogą przejść osoby, które transpłciowe nie są, to znaczy, że z systemem jest coś nie tak i należy go uszczelnić. Okej, jakie badania zalecilibyście, żeby sprawdzić czyjąś tożsamość płciową, skoro nauka mówi wprost, że to kwestia subiektywnego odczucia?

10 lat temu, w czasach, które opisuje Sakowski, wśród lekarzy popularna była szkoła, zgodnie z którą do weryfikacji, czy płeć danej osoby faktycznie odpowiada autodeklaracji, niezbędny był m.in. rezonans magnetyczny, czy badanie dna oka. Badania fizykalne odeszły do lamusa, ale do dziś w Polsce lekarze stosują testy psychologiczne, które mają sprawdzić, czy mężczyzna lubi sport i rozmowy o autach, a kobietę zajmują paznokcie i plotki z koleżankami. W obiegu są też kwestionariusze, w których trzeba odpowiedzieć na pytania o techniki masturbacji, relacje z rodzicami, czy to, jakim zwierzęciem chciałoby się zostać. O groteskowym, opartym na nieufności systemie medycznej weryfikacji pisaliśmy już wcześniej:

Przeczytaj także:

System, w którym to zewnętrzny specjalista może oceniać czyjeś poczucie tożsamości płciowej, ugruntował się w połowie XX wieku. Do niedawna we Francji osoby transpłciowe, by uzyskać receptę na zastępczą terapię hormonalną, musiały stanąć przed pięcioosobowym konsylium złożonym głównie z lekarzy psychiatrów. Wyobrażacie sobie tę scenę?

Jedna osoba naprzeciwko pięciu specjalistów, którzy świdrującym wzrokiem i podchwytliwymi pytaniami, próbują przeniknąć, co myśli i czuje.

Właśnie takie podejście, wydłużające i doprowadzające do absurdu cały proces, wpychało wiele osób transpłciowych w szarą strefę. Przyjmowali zastępczą terapię hormonalną poza oficjalnym obiegiem, bez konsultacji z endokrynologiem, który ustala dawki i na bieżąco monitoruje, jak na syntetyczne hormony reaguje ciało.

I tu znów buduje nam się paralela z ograniczaniem dostępu do aborcji. Zakaz nie sprawi, że aborcja zniknie. Może za to sprawić, że przerywanie ciąży będzie mniej bezpieczne. Z tranzycją jest tak samo. Osoba, która odczuwa dysforię, nie odłoży tego na bok, nie będzie czekać aż skończy 25 lat – jak chciałby Sakowski – tylko znajdzie alternatywne, mniej bezpieczne rozwiązanie.

Czy naprawdę chcemy iść w stronę papierowej fikcji? Albo pozbawiania osób transpłciowych szansy na terapie ratujące zdrowie i życie?

Czy detranzycja to czarna strona tranzycji?

Przyjrzyjmy się jednak, co o detranzycji mówi nam nauka. Głównym parametrem, który ma pokazywać, że detranzycja to zjawisko rzadkie jest rate of regret, czyli wskaźnik poczucia żalu w związku z podjęciem interwencji medycznych afirmujących płeć.

W 2021 roku ukazał się pierwszy duży przegląd systematyczny prac naukowych. Metaanaliza ich wyników pokazała, że 99,1 proc. badanych nie żałowało decyzji o podjęciu medycznej tranzycji. Inne opracowania plasują rate of regret w widełkach pomiędzy 0,3 a 3,8 proc, co – jak zauważyli w tekście dla „Magazynu Kontakt” neurobiolodzy Marcelina Jeziorko i Michał Kiełbiński – w świecie medycyny jest wynikiem bezprecedensowo niskim. Endoprotezoplastyki stawu kolanowego żałuje do 20 proc. pacjentów. Za to z badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii wynika, że odsetek osób, które żałują operacji plastycznych, wynosi aż 65 proc. Mimo to operacje plastycznie nie są obwarowane żadnymi dodatkowymi testami.

Lekarza i pacjenta obowiązuje kontrakt, bazujący na modelu świadomej zgody. Specjalista opowiada o szczegółach leczenia i zagrożeniach, a osoba, która poddaje się zabiegowi składa deklarację, że bierze odpowiedzialność za to, że będzie żyć z efektami operacji. A przecież gdyby przyjrzeć się najpopularniejszym zabiegom kosmetycznym, wiele z nich bezpośrednio dotyczy zewnętrznych wyznaczników płci. Wyostrzone kości policzkowe dla mężczyzn? Pełniejszy biust dla kobiet?

Wszystko w tych operacjach krzyczy: „gender, głupcze!”.

Inne spojrzenie na detranzycję

Wskaźniki poczucia żalu dają nam bardziej wgląd w tranzycje niż detranzycje. Powody przerwania lub rezygnacji z zastępczej terapii hormonalnej zbadali naukowcy z wydziału medycznego Uniwersytetu Harvarda we współpracy z Fenway Institute i Massachusetts General Hospital. Z 17151 ankietowanych osób, które przeszły tranzycję, 2242 zadeklarowały, że na jakimś etapie zakończyły, przerwały lub odwróciły ten proces. To 13 proc. wszystkich badanych. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to dużo, ale kluczowe do zrozumienia zjawiska są powody detranzycji.

Aż 82,5 proc. osób odpowiedziało, że wpływ na ich decyzję miały czynniki zewnętrzne.

Najbardziej popularne to: presja ze strony rodziców (35 proc.), społeczna stygmatyzacja (32,5 proc.), problemy w znalezieniu pracy (32,5 proc.). Zaledwie 2,4 proc. badanych zadeklarowało, że powodem detranzycji było zwątpienie w prawdziwą tożsamość płciową.

„Wydaje się, że dla większości osób detranzycja jest wymuszona. Nasze wyniki pokazują ekstremalne bariery, z którymi spotykają się osoby transpłciowe, próbujące żyć w zgodzie ze sobą” – tłumaczył prowadzący badania dr Jack Turban.

Potwór wychodzi z klatki

To nie znaczy, że 2,4 proc. badanych należy wyrzucać poza nawias lub ustawić w pozycji antagonistycznej wobec osób transpłciowych. Wręcz przeciwnie, zarówno osoby trans, jak i detrans dzielą historię głębokiej refleksji nad własną tożsamością płciową i należy im się równa uwaga.

Niestety, dziś uwagę zastępuje tępy paternalizm. Sakowski, jak i inni przeciwnicy uwolnienia dostępu do terapii afirmującej płeć, w każdej historii detranzycji będą szukać winnych – osób, które na jakimś etapie zawiodły lub zwiodły innych.

W tej wersji historii, osoby trans i detrans są zmanipulowanymi, zagubionymi owieczkami, które składają ofiarę na ołtarzu kulturowej rewolucji.

Dlaczego taka cyniczna interpretacja łapie za serca, i to nie tylko konserwatystów?

Podmiotowość osób transpłciowych została stworzona w dyskursie medycznym. Przez dziesiątki lat transpłciowy podmiot mógł uzyskać legitymację tylko w gabinecie medycznym, pod ścisłą kontrolą zewnętrznego cenzora. Nie był odrębny, nie stanowił sam o sobie, a do tego był poza normą, a więc podlegał leczeniu, a to uzasadniało pozbawienie części praw. Dobrze obrazuje to rozmowa, którą kiedyś przeprowadziłem z osobą nieprzychylną tęczowej społeczności. „Osobom trans współczuję, bo nie mają wyjścia, trzeba je leczyć, ale »pedała« to bym za**bał” – powiedział.

Dziś jesteśmy świadkami powolnego wyzwolenia transpłciowych tożsamości: zarówno od lekarzy, jak i dyskursu zaburzeń.

„Potwór” wychodzi z klatki i zaczyna mówić własnym głosem.

Nie wszystkim podoba się, że osoby transpłciowe zyskują podmiotowość, a po drugiej stronie gęstnieje tłum, w tym ludzi nauki, lekarzy, psychologów, a także rodzin, który zaczyna ich słuchać.

Ten wygra, kto cierpi bardziej?

Debatę wygra ten, kto głośniej krzyczy? Wydaje się, że aktualnie w dyskusji o transpłciowości wygrać ma ten, kto głośniej cierpi. Po publikacji wyznania Sakowskiego, również osadzonego w języku traum, w obronie osób transpłciowych pojawiło się wiele głosów, które mają pokazywać, że co jak co, ale my cierpimy bardziej: osobno i zbiorowo.

Teraz już nie lekarz, ale licytacja krzywd ma być dla nas społeczną legitymacją.

Gnębi nas system medyczny i prawny, jesteśmy wiecznie nieszczęśliwi i męczymy się w naszych ciałach. Oczywiście, osoby transpłciowe w Polsce są systemowo wykluczone i dyskryminowane. A dysforia płciowa to przebiegła bestia, która potrafi wracać nawet wtedy, gdy wydaje się, że już zupełnie o niej zapomnieliśmy. Tylko czy jest sens wchodzić na ring z fanatycznymi krzykaczami, takimi jak Sakowski, gdy walutą są mocne emocje?

Może jestem naiwny, ale czy tysiąc szczęśliwych osób transpłciowych, zadowolonych z efektów tranzycji, rozwijających się w nie najprzyjaźniejszym środowisku, nie waży na tyle dużo, by ktoś w końcu zwrócił na to uwagę? Nasze historie nie urywają się w momencie, gdy wstrzykujemy pierwszą dawkę syntetycznego testosteronu, czy odbieramy dokument z właściwym markerem płci. To dla nas najczęściej początek, najbardziej rozedrgany i wrażliwy moment życia. Co jest dalej?

Tranzycja to nie panaceum na niesprawiedliwości świata, wszystkie życiowe rozczarowania i kłopoty.

Dla wielu osób to jednak jedyna droga, by móc zrobić w życiu krok dalej, wykroczyć ponad transpłciową tożsamość. I o tym życiu po życiu słychać wciąż za mało.

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze