Prezydentura Donalda Trumpa to obawa o stabilność NATO, losy walczącej o wolność Ukrainy, nowe ryzyka gospodarcze i wiatr w żagle europejskiej narodowo-konserwatywnej prawicy. Także Prawa i Sprawiedliwości, które będzie ostro walczyć o prezydenturę w Polsce
Niezwykle dumny ze swego zwycięstwa Donald Trump rozpycha się na światowej scenie politycznej jeszcze przed oficjalną inauguracją, która odbędzie się 20 stycznia 2025 roku.
Prezydent elekt już łamie zasady protokołu dyplomatycznego i osobiście zaprasza na swoje zaprzysiężenie zagranicznych przywódców, mimo że nie jest to rozwiązanie dotąd praktykowane.
Zaproszenia idą z klucza geopolitycznego znaczenia lub ideologicznej bliskości.
Osobiste zaproszenie na styczniową inaugurację dostał już przywódca Chin Xi Jinping, prezydent Argentyny Javier Milei, premierka Włoch Giorgia Meloni, a nawet były premier Polski Mateusz Morawiecki.
Polityk Prawa i Sprawiedliwości został dopiero co nominowany nowym szefem partii Europejskich Konserwatystów i Reformatorów – europejskiej frakcji politycznej bliskiej amerykańskiej alt-prawicy, z którą Trump jest związany.
W ostatnich tygodniach prezydent elekt bardzo chętnie udziela też wywiadów. Wyłania się z nich zarys tego, czego możemy spodziewać się w ciągu pierwszych stu dni jego prezydentury.
Wypowiedzi Trumpa pełne są przesady, zachwytu nad sobą i nieprawdziwych stwierdzeń. Nieco ponad godzinny wywiad z tygodnikiem Time, przeprowadzony przy okazji przyznania Trumpowi tytułu „Człowieka roku”, zawiera co najmniej 15 stwierdzeń, które dezinformują w kluczowych kwestiach. Podobnej długości wywiad z NBC – ponad 20.
Przedstawiamy w skrócie zręby politycznego planu Trumpa, które mogą dotyczyć Europy. Potem zastanowimy się nad tym, jak wpływa to na sytuację Polski.
Na co chce postawić Trump w ciągu pierwszych stu dni w Białym Domu?
W obu dużych wywiadach, które Trump udzielił w ostatnich tygodniach – ponad godzinnych rozmowach z telewizją NBC oraz z tygodnikiem Time, wskazał, że jego priorytetem będzie walka z nielegalną migracją do USA, wydalenie z kraju wszystkich nielegalnych migrantów i uszczelnienie granicy.
W swoich wypowiedziach wielokrotnie twierdził, że migracja do USA dotyczy przede wszystkim „kryminalistów i osób wypuszczonych ze szpitali psychiatrycznych”, czego dowodził, cytując bardzo zawyżone dane. Tym samym prezydent elekt świadomie utrwala nieprawdziwy obraz migracji do USA, który będzie uzasadniał wdrażanie bezwzględnych lub niezgodnych z prawem polityk.
Trump był pytany o to, czy zamierza dać przyzwolenie na deportacje, w wyniku których dochodzi do rozdzielenia rodzin (np. wtedy, gdy deportowani są rodzice, a dzieci urodzone na terenie USA mają obywatelstwo), czy podtrzymuje plan prawnej modyfikacji zasad uzyskiwania obywatelstwa (Trump zapowiadał w kampanii, że obywatelstwo nie powinno przysługiwać każdej osobie urodzonej na terenie USA, pomimo że taka deklaracja znajduje się w amerykańskiej Konstytucji) oraz czy zamierza rozbudowywać ośrodki detencyjne, w których zamykane będą osoby czekające na deportację.
Prezydent elekt potwierdził te plany, jednocześnie podkreślając, że „oczywiście woli, by deportacje odbywały się w sposób ludzki bez rozdzielania rodzin” oraz na tyle „szybko i sprawnie”, by nie było potrzeby przetrzymywać ludzi w ośrodkach detencyjnych.
Jednoznacznie zadeklarował jednak, że jego celem jest deportacja wszystkich nielegalnych migrantów. Na pytanie o to, co zrobi, jeśli będzie problem z realizowaniem deportacji, bo państwa trzecie będą odmawiały przyjmowania osób zawracanych z USA, powiedział, że ucieknie się do szantażu: będzie groził nałożeniem ceł na produkty pochodzące z tych krajów. To ma sprawić, że z deportacjami ma nie być problemu.
Kolejnym kluczowym priorytetem ma być poprawa sytuacji gospodarczej USA. Trump obiecuje wprost, że doprowadzi do obniżenia cen podstawowych produktów (tu najczęściej jako przykład przywołuje podstawowe produkty spożywcze) oraz podniesienia płacy minimalnej.
Ważnym elementem jego zapowiedzi są też deklaracje dotyczące poprawienia rentowności amerykańskiego przemysłu oraz reindustrializacji USA. Prezydent elekt obiecuje, że zagraniczne firmy będą sprowadzać produkcję do USA, tworząc w ten sposób nowe miejsca pracy, a nie lokować ją w krajach o tańszej sile roboczej.
Jednym z narzędzi, które mają pomóc w osiągnięciu tego celu, ma być wprowadzanie ceł na te produkty zza granicy, które sprzedawane są po dumpingowych cenach, co sprawia, że ich produkcja w USA przestaje się opłacać. To dzięki cłom firmy mają wybierać otwieranie zakładów produkcyjnych na terenie USA, by zwiększyć opłacalność produkcji na amerykański rynek.
Jako przykład skutecznego wykorzystania ceł, Trump z lubością powołuje się na przypadek produkcji pralek przez firmę Whirlpool w Ohio. Twierdzi, że nałożenie 20 proc. ceł na sprzęt AGD sprowadzany z Meksyku i Korei Południowej w czasach jego pierwszej prezydentury, uratowało firmę Whirlpool przed upadkiem, a wraz z nią tysiące miejsc pracy. CNN zweryfikowało, że Trump regularnie mija się z prawdą, gdy tłumaczy wpływ ceł na gospodarkę.
Cła odgrywają w planie politycznym Donalda Trumpa bardzo istotną rolę. Mają służyć nie tylko celom gospodarczym, czyli przyczyniać się do przenoszenia produkcji do USA i „wyrównywania rachunków” z krajami, z którymi USA mają deficyt handlowy (m.in. z Chinami, Meksykiem, Kanadą i UE).
Donald Trump mówi otwarcie o tym, że cła będą stosowane przez jego administrację jako narzędzie negocjacji i politycznego szantażu.
Prezydent elekt konsekwentnie podkreśla, że „cła to przepiękne słowo” i że cła „uczynią USA bogatymi”. Jako przykład zastosowania ceł jako narzędzia nacisku podaje np. rozmowy z premierem Kanady i prezydentem Meksyku na temat uszczelnienia granic – zarówno dla przepływu nielegalnych migrantów, jak i narkotyków.
W wywiadzie z NBC Trump relacjonował, jak to rzekomo podczas kolacji w jego rezydencji Mar-a-Lago zagroził obu przywódcom wprowadzeniem 25 proc. ceł na cały import do USA, jeśli nie dojdzie do natychmiastowego uszczelnienia granic. Z jego relacji wynika, że groźba odniosła natychmiastowy skutek. („Na drugi dzień dzwonię do straży granicznej i pytam jak tam sytuacja na granicy. Nikogo tu nie ma – odpowiadają strażnicy. Nie mogli w to uwierzyć. To wojsko po drugiej stronie zatrzymywało karawany ludzi” – opowiadał Trump).
Trump podkreślał też w obu wywiadach, że groźba nałożenia ceł ma być istotnym narzędziem w komunikacji z Chinami. Chińczycy mają obawiać się amerykańskich ceł i w związku z tym „przestaną z nami pogrywać” – mówił Trump w NBC.
W rozmowie z tygodnikiem Time poszedł jeszcze dalej. Stwierdził, że groźbą wprowadzenia ceł można „powstrzymywać wojny”, grożąc skonfliktowanym stronom nałożeniem 100 proc. ceł na import do USA.
Trump deklaruje, że zamierza doprowadzić do jak najszybszego zakończenia wojny w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Nie jest już tak odważny, by twierdzić, że zrobi to w pierwszy dzień swoich rządów, ale podtrzymuje, że to dla niego absolutny priorytet.
Ukraina nie ma jednak powodów do radości. Donald Trump jednoznacznie stwierdza, że ograniczenie pomocy dla Ukrainy jest „bardzo prawdopodobne”, rozważa cofnięcie decyzji administracji Bidena o zgodzie na wykorzystanie dostarczanej przez Amerykanów broni do przeprowadzania ataków w głąb Rosji oraz konsekwentnie w swoich wypowiedziach zrównuje status Ukrainy i Rosji jako dwóch stron prowadzących „bratobójczą walkę”, zupełnie pomijając fakt, że to Rosja jest agresorem.
W poniedziałek 16 grudnia podczas konferencji prasowej w Mar-a-Lago Trump poszedł jeszcze dalej w deklaracjach ws. Ukrainy. Stwierdził, że „obie strony muszą jak najszybciej zdecydować się na zawarcie pokoju”, a część jego wypowiedzi relatywizująca wartość ukraińskich ziem, które okupuje Rosja (Trump podkreślał, że tereny te są kompletnie zrujnowane), została odczytana jako sugestia, że Ukraina powinna rozważyć koncesje terytorialne na rzecz Rosji.
Najprawdopodobniej więc Donald Trump będzie dążył do zakończenia walk między Ukrainą i Rosją oraz wstrzymania wsparcia dla Ukrainy bez względu naruszenie jej suwerenności terytorialnej.
Trump jest też konsekwentnie pytany w wywiadach o zamiary względem NATO. Wielokrotnie bowiem w kampanii wyborczej sugerował, że USA wyjdą z NATO albo nie będą solidarnie bronić sojuszników, jeśli ci „nie zaczną płacić swoich rachunków”, czyli przeznaczać na obronność co najmniej 2 proc. PKB.
W najnowszych wywiadach Donald Trump wciąż podkreśla znaczenie „wyrównania rachunków” oraz tego, że „Europa musi zacząć traktować USA sprawiedliwie”. Odnosi to do trzech kwestii:
Jeśli chodzi o wydatki obronne państw NATO to faktycznie, jak wynika z danych Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań Pokojowych (SIPRI – Stockholm International Peace Research Institute), progu 2 proc. wydatków na obronność nie przekracza wciąż aż 19 z 32 państw członkowskich NATO. W tym tak znaczące państwa jak Niemcy, Włochy, Szwecja czy Turcja.
W wywiadzie z NBC Trump podkreślił jasno: jeśli członkowie sojuszu będą przeznaczać co najmniej 2 proc. budżetu na obronność, USA pozostaną w NATO.
Najnowsze wywiady przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych wskazują więc na to, że część jego najbardziej niepokojących zapowiedzi może być politycznym blefem.
Strasząc możliwym wycofaniem z NATO, Donald Trump chce sprawiać wrażenie, że to on skutecznie mobilizuje państwa członkowskie sojuszu do zwiększenia wydatków na obronność. Tymczasem jak wynika z analizy Atlantic Council, mobilizacja sojuszników do inwestowania w obronność faktycznie wzrosła, ale głównie ze względu na rosyjską agresję na Ukrainę.
Przed wybuchem pełnoskalowej wojny próg 2 proc. PKB na cele obronne przekraczało zaledwie 6 państw sojuszu. Dziś są to już 23 państwa. Publicznie wyrażanymi groźbami Donald Trump w typowo populistyczny sposób usiłuje przypisać sobie sprawstwo w kwestii, w której zmiany dzieją się już od jakiegoś czasu.
To nie zmienia jednak faktu, że dla stabilności sojuszu i jego siły odstraszania wypowiedzi Donalda Trumpa są bardzo szkodliwe.
Podstawą europejskiego systemu bezpieczeństwa jest natowski potencjał odstraszania. W kontekście wojny w Ukrainie dla państw wschodniej flanki, czyli takich jak Polska, jest to szczególnie istotne.
Natowski potencjał odstraszania jest wprost zależny od siły politycznej sojuszu i przywiązania jego członków do sojuszniczych zobowiązań, przede wszystkim tego o kolektywnej obronie. Jeśli państwo dysponujące największą armią w NATO otwarcie kwestionuje swoje przywiązanie do tych zasad, zdolność odstraszania maleje w tempie geometrycznym.
Stany Zjednoczone pełnią też istotną rolę w zapełnianiu europejskiej luki obronnej, wynikającej z wieloletniego niedofinansowania europejskich armii. Bez USA europejska obrona jest dziurawa. W samej Europie w ramach kontyngentów NATO stacjonuje obecnie 100 tysięcy amerykańskich żołnierzy.
Amerykanie dominują na morzu, w powietrzu i w przestrzeni kosmicznej. Dysponują też bronią jądrową, która składa się na europejski parasol nuklearny. Pod względem odstraszania nuklearnego jesteśmy całkowicie zdani na Amerykanów.
Wyjście USA z NATO byłoby potężnym wstrząsem dla sojuszu.
Oznaczałoby demontaż transatlantyckiej architektury bezpieczeństwa, której fundamenty zbudowano po II wojnie światowej. Nic nie ucieszyłoby tak bardzo Rosji czy Chin. Jeśli Trump faktycznie wierzy w to, co mówi, i potrafi wyobrazić sobie USA poza architekturą bezpieczeństwa NATO, oznacza to tylko jedno: że amerykański prezydent zupełnie nie rozumie świata, w którym żyje.
Jeśli Donald Trump zrealizuje zapowiedzi nakładania ceł na produkty importowane z krajów UE, by wyrównać deficyt handlowy, odbije się to niekorzystnie na wszystkich państwach UE, także na Polsce. Nawet jeśli cła będą bardzo dokładnie targetowane, tzn. będą dotyczyły konkretnych produktów z konkretnych krajów, z którymi USA mają deficyt handlowy.
Stany Zjednoczone są ósmym największym rynkiem zbytu dla polskiego eksportu, ale czwartym największym eksporterem na rynek polski.
W 2023 roku polskie firmy wyeksportowały do USA towary o wartości niemal 50 miliardów złotych, co stanowiło 3,1 proc. całego polskiego eksportu. W tym samym czasie wartość importu z USA do Polski sięgnęła 68,4 miliardy złotych i stanowiła 4,4 proc. całkowitego importu. Polska nie ma więc w relacjach handlowych z USA tego problemu, który najbardziej drażni Donalda Trumpa – deficytu handlowego.
Ale Polska ma problem pośrednio – poprzez powiązania z niemiecką gospodarką.
To Niemcy są najbardziej problematycznym dla USA partnerem handlowym z Europy. Deficyt w handlu USA z Niemcami sięga ponad 80 miliardów dolarów (to dane za 2023 roku) i to właśnie ten deficyt Donald Trump będzie chciał wyrównać.
USA importują z Niemiec przede wszystkim samochody, części samochodowe, wyroby medyczne i leki oraz maszyny. W kampanii przed wyborami prezydenckimi Donald Trump odnosił się bezpośrednio do kwestii uzależnienia USA od europejskiego przemysłu motoryzacyjnego. Obiecywał wprost, że to europejscy producenci samochodów będą przenosić produkcję do USA – to będą te nowe miejsca pracy.
Dla Polski to właśnie Niemcy są najważniejszym partnerem handlowym. Odpowiadają za 28 proc. naszego eksportu i 20 proc. importu do Polski. Jakiekolwiek zaburzenia na linii Niemcy – USA, jak na przykład nałożenie ceł na produkty pochodzące z Niemiec, na pewno negatywnie odbiją się na polskiej gospodarce. Polska powinna w relacjach bilateralnych z USA zwrócić na to uwagę.
Bardzo niepokojącym wątkiem w zapowiedziach politycznych Donalda Trumpa jest też jego stosunek do walczącej z Rosją Ukrainy. Polska w bezpieczeństwie i stabilności terytorialnej Ukrainy widzi nie tylko jej niezbywalne prawo do samostanowienia i suwerenności – zgodnie z zasadami prawa międzynarodowego, ale też swój własny interes narodowy.
Bezpieczna Ukraina to bezpieczna Polska – tak w skrócie można streścić priorytet polskiej polityki wschodniej względem Kijowa.
Od początku wybuchu wojny USA przekazały na pomoc dla Ukrainy wyraźnie więcej niż Europa. Pomoc amerykańska szacowana jest na 175 mld dolarów, zaś unijna na 130 miliardów dolarów. Tymczasem wyraźnie widać, że ten poziom pomocy pozwala Ukrainie co najwyżej nie przegrać wojny z Rosją, ale nie pozwala jej wygrać.
Jeśli Donald Trump zdecyduje o wycofaniu amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy, szanse na to, że państwa unijne zasypią te braki, są bardzo niewielkie.
Państwom UE trudno budować akceptację społeczną nawet dla dotychczasowego poziomu pomocy. Widzimy w kolejnych krajach UE wzrost politycznych sił, które podważają zasadność pomocy dla Ukrainy – np. we Francji bardzo duże poparcie ma zarówno bardzo ostrożna w kwestii pomocy dla Ukrainy skrajna prawica, jak i wyraźnie jej przeciwna skrajna lewica.
Na podobnej zasadzie Partia Wolności Geerta Wildersa wygrała zeszłoroczne wybory w Holandii. To tylko dwa z wielu przykładów.
Wstrzymanie amerykańskiej pomocy dla Ukrainy będzie czynnikiem, który wydatnie zaważy na przebiegu wojny. Czy zmusi Ukrainę do negocjacji pokojowych? O tym trudno wyrokować.
Prezydent Zełenski podkreśla bardzo wyraźnie, że Ukraina nie podda się i nie zgodzi na terytorialne koncesje względem Rosji. Tak czy inaczej, ograniczenie amerykańskiej pomocy dla Ukrainy będzie miało bardzo istotny wpływ na sytuację Ukrainy, a tym samym na bezpieczeństwo Polski. Tu znowu – największą radość z tego powodu będzie odczuwał prezydent Putin.
Prezydentura Donalda Trumpa będzie miała ogromne znaczenie zarówno dla Polski, jak i całej UE, w jeszcze jednym wymiarze: wzmocnienia i politycznej legitymizacji narodowo-konserwatywnej prawicy oraz skrajnie prawicowych dyskursów.
Trump jest mocno związany ze środowiskiem europejskiej skrajnej prawicy. Szczególnie tej spod znaku Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, czyli grupy partii politycznych dotąd skupionych wokół premierki Włoch Giorgii Meloni, a dziś – w związku z przejęciem kierownictwa w grupie – przez byłego premiera Polski Mateusza Morawieckiego.
W relacji z Trumpem to wciąż Giorgia Meloni będzie grała pierwsze skrzypce. Ale Morawiecki, a za nim PiS, na pewno będzie ogrzewał się w jej blasku, co może mieć niebagatelny wpływ na przebieg polskich wyborów prezydenckich.
Donald Trump konsekwentnie na forum publicznym komplementuje Giorgię Meloni i podkreśla bliskość ideologiczną z premierką Włoch i jej politycznym środowiskiem.
Komentatorzy w UE wskazują na to, że Donald Trump w Białym Domu to ideologiczny wiatr w żagle dla partii narodowo-konserwatywnych, gdyż najpotężniejsze państwo świata będzie znowu mówiło językiem antyliberałów i konserwatystów. Cytowany przez światowe media Donald Trump będzie znowu nakręcał antyimigrancką, antyrównościową, transfobiczną narrację, legitymizując ją siłą swojego urzędu.
To może być kolejnym impulsem nasilającym antyliberalne i antydemokratyczne tendencje. W czasie drugiej prezydentury Trumpa możemy mieć więc do czynienia z kolejną falą erozji demokracji na świecie.
Dla Polski może mieć to znaczenie zasadnicze: jeśli polityczne wsparcie dla Prawa i Sprawiedliwości ze strony amerykańskiej administracji przełoży się na wygraną kandydata narodowo-konserwatywnej prawicy w polskich wyborach prezydenckich w maju 2025 roku. To zablokuje proces naprawiania demokracji i przywracania praworządności, a Polska utknie w szarej strefie ustrojowej na lata. Prezydentura Trumpa wiąże się więc z wieloma wyzwaniami dla naszego kraju.
Świat
Wybory
Giorgia Meloni
Mateusz Morawiecki
Donald Trump
Prawo i Sprawiedliwość
Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy
pomoc dla ukrainy
Rosja
Ukraina
USA
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze