0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto JACK GUEZ / AFPFoto JACK GUEZ / AFP

Niedawny wywiad Andrzeja Dudy dla dziennika „Fakt” (22 kwietnia 2024), w którym prezydent wspomniał, że wśród tematów rozmów podczas wizyty w USA była możliwość wejścia Polski do programu Nuclear sharing wzbudziła ponownie szereg pytań dotyczących ewentualnego rozmieszczenia broni jądrowej w Polsce.

„Fakt”: Elementem tej odpowiedzialności i budowy siły czy potencjału militarnego są też rozmowy na temat nuclear sharing z Amerykanami. Znany amerykanista prof. Zbigniew Lewicki powiedział, że znając życie, prawdopodobnie takie rozmowy też w Waszyngtonie prowadziliście. To jest temat rozmów polsko-amerykańskich?

Duda: To temat rozmów polsko-amerykańskich od pewnego czasu. Ja na ten temat już rozmawiałem kilkakrotnie. Nie ukrywam, że pytany o to, zgłosiłem naszą gotowość. Rosja w coraz większym stopniu militaryzuje okręg królewiecki. Ostatnio relokuje swoją broń nuklearną na Białoruś.

Jeżeli byłaby taka decyzja naszych sojuszników, żeby rozlokować broń nuklearną w ramach nuclear sharing także i na naszym terytorium, żeby umocnić bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO, to jesteśmy na to gotowi. Jesteśmy sojusznikiem w Sojuszu Północnoatlantyckim i ponosimy zobowiązania również i w tym zakresie, czyli po prostu realizujemy wspólną politykę.

Nie jest to pierwsza wypowiedź w tej sprawie. Rok temu o rozlokowanie w Polsce broni jądrowej apelował Mateusz Morawiecki.

Rząd Tuska nie jest tak skory do publicznego debatowania nad sprowadzeniem broni jądrowej do Polski:

Przeczytaj także:

Broń jądrowa już była w Polsce

Hasło „broń jądrowa” budzi z natury spore emocje, zwłaszcza że popkultura pełna jest obrazów jądrowej apokalipsy. Ponadto w Polsce już broń jądrowa była rozlokowana – o czym społeczeństwo dowiedziało się dopiero po 1989 roku.

W czasach zimnej wojny zakładano, że konflikt pomiędzy Układem Warszawskim a NATO może szybko przerodzić się w wojnę atomową. Plany ofensywne Wschodu zakładały początkowo, że broń ta może być użyta na szczeblu taktycznym, by przełamać obronę NATO, uderzyć na ważne cele wojskowe.

Reakcją NATO było przyjęcie w roku 1957 doktryny „Zmasowanego Odwetu” mówiącej wprost: jeśli tylko Sowieci uderzą, używając lub nie broni jądrowej, nastąpi zmasowany odwet przy użyciu broni jądrowej.

Taka doktryna – działająca na zasadzie „wszytko albo nic” – była z jednej strony silnym sygnałem odstraszającym, z drugiej słabością była jej mała elastyczność.

Stąd też w roku 1968 przyjęto nową doktrynę – „Elastycznego reagowania” zakładającą przygotowanie na różne scenariusze konfliktu zbrojnego, zarówno konwencjonalnego, jak i z użyciem broni jądrowej.

Podobny proces zachodził na Wschodzie, gdzie zauważono, że niezbędny jest także rozwój potencjału konwencjonalnego, a broń atomowa może być użyta w późniejszej fazie wojny.

Symetryzm Wschód – Zachód

Stąd też widać szczególny militarny symetryzm po obu stronach żelaznej kurtyny: od lat pięćdziesiątych do sześćdziesiątych panuje przekonanie, że odpowiedzią na każde wyzwanie na polu walki jest rakieta z głowicą jądrową, a całość wojska (w tym wojska lądowe) z definicji będą walczyć na atomowym polu walki.

Później następuje okres rozwoju broni konwencjonalnych aż po środki precyzyjnego rażenia. Jednak przez całą zimną wojnę istniała możliwość sięgnięcia po broń atomową i samo to uzbrojenie, jak i jej nosicieli poddawano modernizacji.

Ponadto na wyższym niż europejski szczeblu pozostawała broń strategiczna, taka jak międzykontynentalne pociski balistyczne czy bombowce takie jak B-52 czy Tu-95, mające zapewnić równowagę pomiędzy mocarstwami.

Polska armia nie była wyjątkiem. Pomijając ocierające się o miejskie legendy historie o polskiej bombie atomowej, jaką rzekomo chciał zbudować Edward Gierek, od lat sześćdziesiątych posiadała środki przenoszenia.

Bomby atomowe mogły być zrzucane z samolotów Su-7 i Su-22M4 (oraz niewielkiej partii MiG-21). Znacznie liczniejsze były posiadane w wojskach lądowych rakiety kilku typów takich jak 9K52 Łuna czy 9K72 Elbrus wchodzące w skład dywizjonów i brygad rakiet taktycznych i operacyjno-taktycznych.

Trzy magazyny bomb w Polsce

Polska była jednak dysponentem tylko środków przenoszenia. W czasie pokoju magazyny bomb i głowic rakiet, które zbudowano w trzech miejscach: niedaleko Białogardu, Jastrowia i Trzemeszna Lubuskiego, znajdowały się pod kontrolą radziecką.

Ponadto na terenie Polski znajdowały się także odrębne magazyny broni przeznaczonej dla wojsk radzieckich. Zarówno wiec pod względem politycznym, jak i technicznym, decyzje dotyczące użycia tej broni były w rękach obcego mocarstwa.

Plany wojenne w ogóle, jak i ich jądrowy aspekt były informacjami ściśle tajnymi, ukrywanymi nie tylko przed społeczeństwem, ale znaczną częścią wojska. Przykładowo, w jednostkach lotniczych tylko wyselekcjonowana część personelu była zapoznana z zagadnieniem użycia broni atomowej.

Dla porównania, po stronie NATO zagadnienia związane z bronią jądrową były z kolei przedmiotem publicznych dyskusji – w tym akcji protestacyjnych.

Co to jest nuclear sharing

Trzy państwa członkowskie Sojuszu – Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja posiadały i posiadają broń tego rodzaju. Pojawił się jednak poważny problem: NATO to nie tylko trzy państwa. W razie wojny znaczna część wysiłku wojennego spadłaby także na armię RFN czy Holandii, ponadto to na terytoriach państw europejskich toczyłyby się działania wojenne.

Choć amerykańska broń jądrowa znajdowała się w Europie od lat pięćdziesiątych, a jej liczba mogła zostać łatwo zwiększona, w NATO nieco później rozpoczęły się rozmowy na temat sojuszniczego wymiaru odstraszania atomowego.

Na skutek tych trwających kilka lat dyskusji, ukształtował się mechanizm, znany obecnie jako „nuclear sharing”. W roku 1966 została utworzona tzw. Nuclear Planning Group, a więc ciało decyzyjne w zakresie polityki sojuszu dotyczącej broni atomowej. Zrzesza wszystkie państwa sojusznicze z wyjątkiem Francji.

Ponadto państwa NATO zawarły umowy o współpracy z USA w zakresie broni atomowej i są one podstawą „nuclear sharing”.

Jak mówi nazwa – koncepcja ta zakłada, że państwo posiadające broń atomową, a więc zdolne do produkcji głowic bojowych, udostępnia je innym państwom, które posiadają środki przenoszenia.

Jednak do momentu podjęcia decyzji o jej użyciu – jest ona pod kontrolą państwa udostępniającego. Jedynym takim państwem są w tym schemacie Stany Zjednoczone.

Bomby B61 do 50 kiloton

W czasie zimnej wojny były to zarówno bomby lotnicze, jak i głowice dla rakiet, takich jak pociski balistyczne średniego zasięgu Pershing I używane przez niemieckie siły zbrojne czy też taktyczne pociski Honest John i Lance, używane między innymi przez Wielką Brytanię, Holandię czy Belgię.

Obecnie program ten ograniczony jest tylko do samolotów i bomb przez nie przenoszonych.

Państwa obecnie będące stronami tego programu – Niemcy, Holandia, Belgia, Włochy i Turcja zapewniają samoloty określane jako Dual-Capable Aircraft.

Natomiast w bazach na terytoriach tych państw, takich jak

Büchel w Niemczech, Volkel w Holandii czy włoskie Aviano znajdują się specjalne magazyny. Strona amerykańska zapewnia także personel techniczny i ochronę tych składów.

W magazynach umieszczone są należące do USA bomby lotnicze typu B61. Bomba ta obecnie występuje w wariancie B61-12 i jej moc wybuchu jest regulowana w przedziale od 0,3 kilotony do 50 kiloton.

Samolot w locie, pod nim właśnie zrzucona bomba
Samolot F-35 zrzuca bombę B61-12. Foto Los Alamos National Laboratory

Dla porównania bomba, która spadła na Hiroszimę, miała moc szacowaną na 15 kiloton, zaś głowice broni strategicznej mają moc od 150 kiloton do megaton. Jest to więc broń taktyczna o względnie małej mocy. Nie jest jej rolą niszczenie całych aglomeracji, ale celów wojskowych takich jak stanowiska dowodzenia, bazy lotnicze czy inne ważne obiekty.

Steadfast Noon

Użycie tej broni – oczywiście bez detonacji – jest regularnie trenowane podczas ćwiczeń Steadfast Noon. Tutaj pojawia się zasadnicze pytanie: dlaczego NATO wciąż utrzymuje ten program?

Pod względem strategii, stanowisko NATO – czyli wynik decyzji jaka zapadła za zgodą wszystkich sojuszników – broń jądrową jest elementem odstraszania niezbędnym, gdyż broń ta istnieje i posiadają ją także inne państwa.

Wobec tego, zarówno arsenał posiadany przez państwa atomowe: USA, Francję, Wielką Brytanię, jak i ten, który może być użyty w ramach Nuclear sharing, jest dodatkowym czynnikiem zniechęcającym do agresji.

Dodatkowym, gdyż zasada wzajemnej pomocy – zapisana w artykule piątym Traktatu Waszyngtońskiego – mówi, że każdy, kto zaatakuje jedno państwo sojuszu, musi liczyć się z reakcją pozostałych państw.

Gdyby jednak konwencjonalne odstraszanie zawiodło, broń jądrowa może być użyta, aby agresor poniósł koszty agresji przewyższające jakiekolwiek korzyści wynikające z rozpętanej przez niego wojny.

To sytuacje ekstremalnie odległe

Oficjalne stanowisko Sojuszu przy tym wyraźnie wskazuje, że obecnie „sytuacje, w której NATO mogłoby użyć broni jądrowej, są ekstremalnie odległe”.

Oznacza to, że sytuacja, w której zdecydowano by się sięgnąć po nią, byłaby prawdopodobnie związana z ekstremalnie niekorzystnym przebiegiem działań zbrojnych. Na przykład użycia przeciwko państwu członkowskiemu broni jądrowej (np. przez Rosję) lub bezpośredniego zagrożenia takim atakiem.

Decyzja o tym należy do wspomnianej już Nuclear Planning Group – ponieważ tworzą ją prawie wszystkie państwa członkowskie, wszystkie państwa mogą mieć wpływ na decyzję. Ponadto

decyzja ta musi także zostać potwierdzona przez prezydenta USA i premiera Wielkiej Brytanii.

Dodatkowo na poziomie politycznym należy pamiętać, że Francja, silnie przywiązana do swojej niezależności w sprawach nuklearnych, posiada swój arsenał i prawdopodobnie, gdyby wydarzył się tak poważny kryzys, działania NATO i Francji byłby na poziomie politycznym koordynowane.

Widać, że już teraz Polska, jako członek NPG, ma wpływ na kreowanie decyzji Sojuszu dotyczących broni jądrowej. Ponadto wiadomo, że w ćwiczeniach Steadfast Noon np. w roku 2014 i 2022 brały udział polskie myśliwce F-16. Nie oznacza to, że odgrywały rolę nosicieli broni jądrowej, o czym mowa dalej.

Polskie samoloty F-16 i w przyszłości F-35 mogłyby stać się nosicielami bomb atomowych, gdyby Polska dołączyła do Nuclear Sharing. Czyli gdyby państwa sojusznicze zgodziłyby się na rozszerzenie programu o nasz kraj.

Nowy magazyn i baza w Polsce

Potencjalnie taki krok mógłby wiązać się ze zlokalizowaniem w jednej z polskich baz lotniczych magazynu bomb – zupełnie nowego, co oznaczałoby zwiększenie ilości broni jądrowej w Europie lub przeniesienie części ładunków ze składów w Europie Zachodniej lub Turcji.

Niezależnie od tego ile byłoby tych bomb, należy przy tym pamiętać, że taki krok wymagałby szeregu inwestycji. Musiałby zostać zbudowany sam magazyn oraz baza musiałaby zostać przygotowana do przyjęcia amerykańskich żołnierzy, w tym pododdziału ochrony.

To jest wykonalne, zwłaszcza że w Polsce jest już spory kontyngent amerykański, istnieje także baza systemu obrony przeciwrakietowej. Budowa instalacji zajęłaby jednak pewien czas. Podobnie byłby niezbędny czas na przygotowanie personelu z wytypowanej do atomowej roli eskadry i odbycie niezbędnych szkoleń oraz modyfikację samych samolotów.

Ponadto wysiłek szkoleniowy związany z nowym zadaniem oznaczałby zwiększenie obciążenia dla relatywnie niewielkiego komponentu powietrznego naszej armii – obecnie tworzą go trzy eskadry F-16, do których dołączą dwie latające na F-35.

Oba typy maszyn będą nadal wykonywać tradycyjne zadania myśliwskie, uderzeniowe i rozpoznawcze, zaś lekkie FA-50 uzupełnią je tylko w części zadań.

Samolot F-35. Foto KasztanaRudy, licencja CC 4.0

Mogą być potrzebne dodatkowe F-35

Być może należałoby więc zakupić dodatkowe F-35. Ponadto sama baza wymagałaby zwiększenia ochrony i obrony. O ile sam magazyn chroniłby oddział amerykańskich żołnierzy, to za ochronę całości obiektu odpowiadalibyśmy my. Możliwe, że należałoby z sił obrony przeciwlotniczej wydzielić także dodatkowe siły albo kupić więcej baterii Patriot. Taka baza byłaby potencjalnie jednym z pierwszych atakowanych w razie wojny celów.

W maksymalistycznym scenariuszu, w którym Polska posiadałaby przeznaczoną także do misji atomowej eskadrę myśliwców, i w Polsce znajdowałby się magazyn broni jądrowej, byłby to niewątpliwie istotny sygnał polityczny. Należy jedna pamiętać, że symbolika i sygnalizacja to nie wszystko.

Nie byłby to bowiem „polski” arsenał atomowy. Aby jego użycie było możliwe, na szczeblu politycznym zgody musieliby udzielić sojusznicy, w tym przede wszystkim Amerykanie.

Ponadto w grę wchodzą czynniki techniczne i militarne. Bombardowanie atomowe w sytuacji konfliktu z Rosją byłoby zakrojoną na szeroką skalę operacją. Celem byłby obiekt położony na terytorium przeciwnika, zapewne ważny i dobrze broniony.

Potrzebne będą siły wsparcia

Wymagane byłyby liczne siły wsparcia – od myśliwców eskorty, poprzez samoloty przełamujące obronę przeciwlotniczą, maszyny walki elektronicznej, dowodzenia, latające zbiornikowce. To musieliby zapewnić sojusznicy.

Ponadto swoje zdanie ma do powiedzenia geografia. Dystans pomiędzy wspomnianą bazą w Būchel a wschodnią granicą Polski to 1300 kilometrów. Do których należy doliczyć oczywiście odległość do potencjalnych celów.

Jest to relatywnie niewielka odległość dla samolotów, które przenosiłyby broń jądrową, zwłaszcza gdy do dyspozycji jest flota latających tankowców. Nie jest to także dystans znacząco opóźniający przeprowadzenie takiej operacji. Ponadto, gdyby sojusznicy zdecydowali o użyciu broni atomowej, w grę wchodzą także inne opcje. Amerykanie mogą bowiem wykorzystać swoje własne zasoby – czyli własne środki przenoszenia.

Mające miejsce wielokrotnie w ostatnich latach ćwiczenia z udziałem bombowców B-52, które są zdolne do przenoszenia broni jądrowej, były bowiem demonstracją zdolności do użycia tych samolotów w Europie.

W tej roli wystąpić mogą także „niewidzialne” samoloty B-2 oraz przyszłości nowe B-21 Raider. Wreszcie swoje znaczenie ma także odstraszanie konwencjonalne, w tym z użyciem – nieprzenoszących już broni jądrowej – bombowców B-1B.

Atak konwencjonalny może wystarczyć

Ponadto rozwijane są inne środki rażenia, w tym pociski bazowania lądowego, zdolne zadać precyzyjne uderzenia konwencjonalne na duże odległości – jak pociski hipersoniczne Dark Eagle o zasięgu 2800 kilometrów.

To oraz rozwój innych – także europejskich systemów broni konwencjonalnej sprawia, że prawdopodobieństwo użycia broni jądrowej może zmaleć, gdyż atak konwencjonalny będzie wystarczająco skuteczny.

Reasumując, z perspektywy stricte politycznej, w tym pozycji Polski wśród sojuszników, potencjalnie by ona wzrosła, zwłaszcza że byłby to istotny sukces dyplomatyczny. Musielibyśmy bowiem przekonać do takiej opcji wszystkie państwa reprezentowane w Nuclear Planning Group. Ale przede wszystkim Amerykanów i innych najsilniejszych graczy.

Niewątpliwie część sceny politycznej przychylnie przyjęłaby wizję, że w Polsce jest broń dotychczas rozmieszczona w Niemczech.

Militarnie zaś rozmieszczenie broni jądrowej w Polsce nie zmieniłoby wiele. Zarówno decyzja o jej użyciu, jak i niezbędne zasoby, wymagają sojuszniczego wsparcia.

Pytanie o koszty

Pojawia się natomiast pytanie o realne koszty związane z polskim udziałem w Nuclear Sharing i alternatywne sposoby na wydatkowanie tych funduszy.

Obecne rozwiązania bowiem zapewniają, że jesteśmy objęci sojuszniczym parasolem atomowym, i to, czy bomba, która w najczarniejszym scenariuszu zostanie zrzucona na Rosjan, będzie pobrana ze składu w Niemczech czy Polsce, i czy zrzuci ją samolot z polskim, czy innym oznaczeniem, ma mniejsze znaczenie wobec faktu, że byłaby to operacja sojusznicza.

Można natomiast budować siły – w tym lotnicze, pod kątem wsparcia takiej operacji, co sądząc po uczestnictwie polskich samolotów w ćwiczeniach Steadfast Noon ma już miejsce.

;

Udostępnij:

Michał Piekarski

Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego

Komentarze