0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Nikolas LiepinsNikolas Liepins

„Nawet jeśli Trump zniknie jako osoba, wydaje mi się, że trumpizm jako ruch - nie. Czyli konserwatyzm, w którym mniej chodzi o tradycyjny liberalizm gospodarczy, a bardziej o natywistyczną tożsamość kulturową. A ona w mniejszym stopniu jest religijna, chodzi o urazy związane z utratą roli społecznej. W sprawach gospodarczych - relatywna elastyczność” - mówi prof. Tomasz Makarewicz, profesor na Uniwersytecie w Bielefeld w Niemczech.

Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi.

Agata Szczęśniak, OKO.press: Na co pan zwrócił uwagę, oglądając przed tygodniem wydarzenia na Kapitolu?

Prof. Tomasz Makarewicz, Junior profesor na Uniwersytecie w Bielefeld: Tak się złożyło, że jako pierwsze zobaczyłem nagranie momentu, kiedy postrzelono kobietę w Kongresie [później zmarła]. Wstrząsające. Kocioł policjantów, protestujących, ludzie się przekrzykują, słychać strzał, ta kobieta pada na ziemię, ktoś woła lekarza. Pomyślałem wtedy: jeśli to ma być stolica największego mocarstwa na świecie, to coś jest nie tak.

A drugi obraz, który mi utkwił w pamięci, to ten, kiedy Secret Service musiało ewakuować wiceprezydenta Mike'a Pence'a. Polityk uciekał przed własnymi wyborcami.

Kim są ludzie, którzy wdarli się na Kapitol? W mediach jest mnóstwo obrazów umalowanych, poprzebieranych osób, radykałów różnej maści. Ale krążą też nagrania, na których widać osoby wyraźnie zagubione w tej sytuacji, chodzą po budynku, jakby zwiedzali muzeum, trzymając się barierek.

To jest pytanie, kim w ogóle są wyborcy Trumpa. Nie ma jednej prostej odpowiedzi na to pytanie. Na pewno byli tam ludzie, których trzeba brzydko nazwać rasistami.

Najpierw nie mogli pogodzić się z tym, że prezydentem został czarny mężczyzna - Barack Obama, a później bardzo wielu z nich popłynęło potem w rejony teorii spiskowych. Wierzą, że tzw. "deep state" [to określenie związane ze spiskową teorią, że istnieją ukryte struktury sprawujące rzeczywistą władzę] jest satanistycznym kultem pedofilów, którzy składają dzieci w ofierze. A Trump, jak rycerz na białym koniu, nas uratuje. Nie wymyśliłem tego! Oni w to wierzą!

Niektórzy przynieśli flagi Konfederacji.

Ściśle rzecz biorąc, to nie jest flaga Konfederacji. Ci ludzie nawet tego nie wiedzą. To był jeden ze sztandarów bojowych konfederatów. Ale od lat jest symbolem Południa i pewnego podziału kulturowego.

Wiąże się z pewną tożsamością polityczną: „Wierzę, że Ameryka jest krajem dla białych, chrześcijańskich mężczyzn. I jestem przeciwny tym wszystkim progresywnym przemianom, które wydarzyły się w Ameryce od lat 60. A tak naprawdę już od wojny domowej”.

To także nieoficjalny symbol amerykańskich neonazistów, co nie znaczy, że wszyscy, którzy korzystają z tej flagi są neonazistami.

Przeczytaj także:

Prawdziwych neonazistów jest mało, ale tę anty-progresywną tożsamość podziela w różnym stopniu zaskakująco wielu Amerykanów. W tym wielu białych z zamożnych przedmieść, z poważaną pracą lub drobnym biznesem. I chociaż są relatywnie bogaci, mają poczucie krzywdy, bo tracą monopol na kulturę i władzę.

Ale trzeba też pamiętać, że na Trumpa zagłosowało bardzo wiele osób z poprzemysłowych hrabstw w Ameryce. To się często nazywa „pasem rdzy” - zachodnia Wirginia, Pensylwania. Niegdyś był tam przemysł, przede wszystkim węgiel i huty, który w latach 60., 70. zaczął znikać.

Są całe połacie kraju, które wyglądają, jakby przetoczyła się tam wojna. Śladów po kulach oczywiście nie ma, ale można bardzo łatwo spotkać opustoszałe miasteczka. Ci ludzie nie mają tego, co nam w Europie wydaje się zagwarantowane: dobrej ochrony zdrowia, edukacji, pracy.

Od dłuższego czasu głosują na kandydatów, którzy obiecują, że coś się zmieni. Szacuje się na przykład, że co mniej więcej co dziesiąty wyborca Obamy poparł w 2016 roku Trumpa.

Republikański robotnik w nieswoim świecie

Wśród zwolenników Trumpa były i świry z forum 4chan, i pobożne babunie. Głosował na niego każdy, kto żywił jakąś urazę. A w Stanach Zjednoczonych uraz mamy wyjątkowo szeroki wybór” - pisze Matt Taibbi, dziennikarz magazynu „The Rolling Stone” w książce „Nienawiść spółka z o.o.”, która niedawno ukazała się w Polsce.

Tak, proszę pamiętać, że kultura republikańska w obecnym kształcie została uformowana w latach 70., a w szczególności po roku 1980, kiedy wybory wygrał Ronald Reagan. W wizji Reagana rdzeniem Ameryki jest tzw. milcząca większość.

Zdrowi, moralni ludzie, którzy ciężko pracują, mieszkają na przedmieściach, wszystkiego się sami dorobili, klasa średnia. Amerykański ideał. Oczywiście mówimy o białych Amerykanach, bo biali są bogatsi i stać ich na te domki na przedmieściach.

Reagan mówił też, że rdzeń Ameryki stanowią porządne, moralne rodziny. Wszyscy wiedzą, że chodzi tu o ewangelików, radykalnych amerykańskich chrześcijan.

To było kłamstwo, Republikanie nigdy nie dbali o klasę średnią. Zawsze byli partią wielkiego biznesu, pierwotnie - partią Północy, czyli bardziej uprzemysłowionej części Stanów. I dlatego wciąż wygrywają wyraźnie wśród najbogatszych.

I nagle ci, którzy mają być tym rdzeniem Ameryki, budzą się w świecie, w którym już nim nie są. Pracownik z fabryki w Pensylwanii już nie mieszka na przedmieściach. Po pierwsze, zamknęli mu fabrykę, a po drugie, nie ma wyższego wykształcenia, żeby móc znaleźć sobie jakąś inną robotę, więc mieszka w znacznie gorszych warunkach.

Ci ludzie widzą, że dobrze się żyje bogatym liberałom w dużych miastach, a oni sami mają coraz gorzej. Więc ta reakcja obronna jest jak najbardziej zrozumiała, naturalna, nie chcę użyć słowa racjonalna... Tylko niestety ukierunkowana w złą stronę.

A jak to się ma do Trumpa? Który sam jest przecież bogaczem z wielkiego miasta, a nawet bywał liberałem. Wspomniany Taibbi twierdzi, że duże znaczenie miało to, że Trump ustawił się w kontrze do mediów głównego nurtu, „agitował w kontrze do tego latającego cyrku zakulisowych umów”.

Jest taki dowcip, że w normalnym kraju rolą mediów jest polowanie na polityków, a w Stanach Zjednoczonych rolą mediów, przynajmniej głównego nurtu, jest obrona polityków.

Jak ktoś ogląda CNN, to widzi, że według tych gadających głów w polityce najważniejsze jest to, żeby Demokraci się dogadali z Republikanami, zachowanie status quo.

Kiedy media zaczęły atakować Trumpa jako niebezpiecznego kandydata, bardzo wiele osób zareagowało: „Super! Chcemy kogoś niebezpiecznego. Skoro wy nam mówicie, że on jest zły, to musi być dobry”.

Tylko że Trump to jest opakowanie od czekoladki, a w środku jest kamień. Kiedy doszedł do władzy, otoczył się dokładnie tym samym establishmentem, przeciwko któremu walczył w trakcie kampanii wyborczej.

Obama zrobił ten sam numer, otoczył się ludźmi z Wall Street. I w następnych wyborach wyborcy Obamy odwrócili się od Partii Demokratycznej.

Trump zawiadamia, jaki świat jest dla niego zły

A od Trumpa się nie odwrócili, wręcz rozwinął się kult Trumpa. Kiedy chorował na Covid, ludzie się gromadzili i modlili za niego. Na wiecach mówiono, że zesłał go Bóg.

Tak, tak. To jest niesamowite. Na początku prawyborów w 2015 roku wszyscy się spodziewali, że hardcorowi Republikanie, religijni ewangelicy będą głosować na senatora Teda Cruza. A oni przeszli na stronę Trumpa.

Dlaczego?

Wydaje mi się, że w porównaniu z Obamą wynika to z dwóch rzeczy. Obama w pewnym momencie porzucił język rewolucyjny, przestał mówić o zmianach. A Trump do dziś zachowuje się jak outsider.

Czasami, jak mam za dobry humor i chcę go sobie zepsuć, czytam tweety Trumpa. W połowie z nich Trump zawiadamia, jaki świat jest dla niego zły. Kiedy opowiadał, że ukradziono mu wybory, na okrągło korzystał z angielskiej frazy „it’s not fair to me” (to nie jest dla mnie sprawiedliwe). Postawił siebie w roli ofiary.

Dla ludzi, którzy mają poczucie, że świat im odjechał, nie ma znaczenia, jaką on politykę prowadzi. Znaczenie ma to, że on artykułuje bóle części amerykańskiej duszy.

Druga sprawa: nawet jak Trump był w Waszyngtonie, nigdy nie przestał być politycznie niepoprawny. Mówi, co mu ślina na język przyniesie. I to go odróżnia od plastikowych, wyuczonych polityków, którzy ćwiczą każdy gest przed lustrem.

Trump jest ewidentnie autentyczny, przez to wielu osobom łatwiej uwierzyć, że chce dobrze, tylko źli bojarowie mu nie dają.

Ostatnio od Trumpa odeszli różni jego współpracownicy zatrudnieni w Białym Domu. Dla jego twardych zwolenników to będzie potwierdzenie wiarygodności Trumpa?

Wydaje mi się, że możliwe są dwa scenariusze. Pierwszy jest taki, jak pani mówi. Trump ustawił się w roli ofiary: chciałem dobrze, a widzicie, ci głupi Republikanie mi nie pomogli. Część ludzi lubi Trumpa, nawet jeśli cały czas się nad sobą użala.

Ale jednocześnie jeśli zapytać jego wyborców, co im się w Trumpie podoba, to prędzej czy później padnie, że jest odnoszącym sukcesy biznesmenem. I z tym wiąże się drugi scenariusz.

Ludzie z jednej strony mają poczucie władzy nad Ameryką, a z drugiej strony poczucie olbrzymiego żalu, że tę władzę tracą. A taki Trump jest zwycięzcą, bo jest milionerem, mówią.

Choć tak naprawdę nie jest milionerem. Trzy miesiące temu dowiedzieliśmy się, że ma dług w wysokości kilkuset milionów dolarów.

Teraz Trump przegrał. Może ludzie zaczną myśleć, że on jednak nie zawsze wygrywa? Trochę trudno to przewidzieć, zwłaszcza że cykl polityczny jest dziś krótki. Pamięta pani, co się działo w polityce dwa tygodnie temu?

Akurat ja zawodowo muszę pamiętać.

Ale większość z nas ma relatywnie krótką pamięć. Może za dwa miesiące ludzie będą myśleć o czymś innym i powoli o Trumpie zaczną zapominać? Szczególnie, że establishment republikański Trumpa nie lubi.

Jeśli Fox News tylko będzie mógł, to zrezygnuje z Trumpa, a wtedy on może wypaść z obiegu. Pamiętajmy, że wielu wyborców republikańskich to nie są młodzi ludzie, którzy będą go śledzić na tych nowych, powstających portalach. Rdzeniem wyborców Republikanów są ludzie relatywnie starsi, dla których telewizja wciąż jest głównym źródłem informacji.

Jednak nawet jeśli Trump zniknie jako osoba, wydaje mi się, że trumpizm jako ruch - nie.

Trumpizm, czyli co?

Konserwatyzm, w którym mniej chodzi o tradycyjny liberalizm gospodarczy, a bardziej o natywistyczną tożsamość kulturową. A ona w mniejszym stopniu jest religijna, a w większym chodzi o te urazy, o których mówiliśmy. W sprawach gospodarczych - relatywna elastyczność.

Trump jak toksyczny ojciec

W czasie ataku na Kapitol pojawiły się nawoływania, by Trump zatrzymał tych ludzi. Zastanawiam się, czy to jest tego rodzaju przywództwo, że on może powiedzieć: „Nie róbcie tego, zatrzymajcie się!”?

Zabawmy się w political fiction: wyobraźmy sobie, że Trump umarł rok temu i od tego czasu Trumpem nie jest Trump, tylko sobowtór. Ma zupełnie inny charakter niż Trump, ale odgrywa jego rolę. I orientuje się, że to chyba idzie w złą stronę, więc myśli: To ja teraz wyjdę i powiem „słuchajcie, ostatni rok to była ściema, proszę, nie róbcie tego więcej”. Publiczność by go wygwizdała.

A dlaczego publiczność kocha Trumpa? Bo Trump nie jest psychologicznie zdolny do zrobienia czegoś takiego. To człowiek, który nigdy nie ponosił konsekwencji własnych czynów. Urodził się w złotym pałacu, tatuś przez pierwsze 20, 30 lat dał mu w prezencie kilkaset milionów dolarów, ratował go kilka razy z problemów.

A potem Trump przez dwadzieścia lat mógł żyć w ten sposób, że miał nazwisko, brał kredyty na swoje firmy, nic nie spłacał. Ten facet założył własny uniwersytet, który okazał się totalną ściemą. Obiecywał ludziom, że nauczy ich handlować nieruchomościami, a to był trzydniowy „kurs”, gdzie ludziom wybijano karty kredytowe. W normalnym kraju taki człowiek by poszedł do więzienia.

On nie pomyśli, że ludzie idą za daleko. Wydaje mi się, że to jest paradoksalnie jeden z powodów, dlaczego jest popularny. To taka rodzicielska miłość do swoich wyznawców, bez granicy.

On im daje absolutne, bezgraniczne przyzwolenie na to, żeby wyrzucić z siebie tą tłumioną od dekad wściekłość.

Trump wydał jednak oświadczenie, w którym mówi: „Demonstranci, którzy wtargnęli do Kapitolu, zhańbili siedzibę amerykańskiej demokracji” oraz: „do tych, którzy złamali prawo: odpowiecie za to”.

To przemówienie było ewidentnie czytane z promptera, napisane przez jego doradców. I w dodatku nie wspomniał o kluczowej sprawie: kto właściwie wtargnął do Kapitolu. W prawicowym internecie już obwinia się, a jakże, Antifę.

Nie odwołał też swoich spiskowych teorii o oszustwach wyborczych, za to zapowiedział, że będzie kontynuował walkę. Wątpię, aby jego zwolennicy odczytali to przemówienie jako wezwanie do kapitulacji.

Zresztą, wszyscy wiedzą, że gdyby Trump nie dostał bana na Twitterze, już dzień po tym przemówieniu, bez doradców za plecami, nakręcałby te historie o rzekomych prowokatorach „radykalnej lewicy” na Kapitolu i wybielał własnych zwolenników. Tak przecież było po Charlottesville.

Joe Biden też próbował wejść w figurę ojca. Trochę innego, ale jednak ojca.

Trump jest ojcem toksycznym, Biden próbuje być takim rzymskim patriarchą, który wprowadzi pewien porządek i spokój. Jakbym był na jego miejscu, to pewnie też próbowałbym coś takiego robić. Ameryka jest w takim miejscu, że trzeba ugasić te emocje i zabrać się za prawdziwe problemy.

Joe Biden może wyczuwać wiatr historii

Biden ma szanse dotrzeć przynajmniej do części tych ludzi?

Do wyznawców Trumpa nie, ale to nie ma chyba znaczenia. W Polsce często się mówi, że Ameryka jest podzielona pół na pół między Republikanami a Demokratami. To duże uproszczenie.

Demokraci i Republikanie to są może dwie trzecie wyborców, a reszta to ludzie umiarkowani, pośrodku, niezdecydowani albo głosujący na inne partie. Najważniejsze jest, żeby Biden dotarł do nich, wtedy będzie mógł rządzić.

Politolog David Ost powiedział w „Krytyce Politycznej”, że zwycięstwo Demokratów w Georgii sprawia, że Biden już nie będzie miał wymówek i będzie musiał zrealizować sporą część progresywnej agendy, zająć się kwestiami ubóstwa czy wykluczenia społecznego Afroamerykanów.

Bardzo ciekawy temat. Amerykańscy Demokraci to nie jest socjaldemokracja w stylu Lewicy Razem, niemieckiego SPD czy brytyjskiego Labour z lat 80. Partia Demokratyczna to bardzo szeroka koalicja ruchów, które w sprawach społecznych są w miarę jednolicie progresywne, natomiast w sprawach gospodarczych idą od centrolewicy w stylu europejskim (Sanders) aż po coś, co w Europie byśmy nazwali liberalizmem gospodarczym (jak były prezydent Clinton). Notabene Biden reprezentował bardziej prawicowe skrzydło Partii Demokratycznej.

Wobec Bidena są oczekiwania, że zajmie się tymi problemami, o których pani mówi. On jest akurat politykiem w miarę elastycznym ideologicznie, co zwykle ludzie uważają za wadę, ale w tej sytuacji może być zaletą. Biden może bardziej wyczuwać wiatr historii.

Ale może być tak, że dla progresywnych reform będzie miał olbrzymią opozycję w partii, konserwatywnych Demokratów. Biden ma nie tylko rozwalony kraj, ale też dysfunkcyjny model polityczny i bardzo dysfunkcyjną koalicję, która za nim stoi: dwa ruchy, między którymi będzie musiał jakoś balansować. Niezależnie od tego, co my o nim myślimy, to jest bardzo trudne zadanie. Zwłaszcza że Biden zapowiedział, że nie będzie się ubiegał o reelekcję, w partii już są osoby, które myślą o prawyborach w 2024 r. Dla takich osób może być wręcz przydatne, żeby mu się nie udało.

A co w tej sytuacji byłoby optymalnym ruchem Bidena?

Skupić się na epidemii, niech to będzie przewodnim tematem jego prezydentury. I myślę, że on to rozumie.

Dobrał sobie jak na amerykańskie warunki niezły gabinet. Nie wszystkie osoby mi się podobają, Avril Haines [sekretarz ds. służb specjalnych, była wicedyrektor CIA] kojarzy mi się z torturami CIA. Ale np. sekretarzowa skarbu, czyli Janet Yellen, to jest, jak na środowisko amerykańskich ekonomistów, bardzo rozsądna i progresywna osoba. Pracowała w banku centralnym, nie jest z Wall Street, ale raczej z akademii.

Biden ma wokół siebie kompetentnych ludzi, ale myślę, że jego prezydentura może być relatywnie słaba. Zwłaszcza, że nie ma takiej pozycji, jak Obama. Obama był niesamowicie charyzmatyczny, miał legitymizację od wyborców, a i tak się strasznie zagubił w rozgrywkach partyjnych, co było widać przy okazji reformy służby zdrowia. Po prostu się poddał konserwatywnemu skrzydłu Demokratów. Czy Bidenowi uda się lepiej? Myślę, że wszyscy mu tego życzymy, natomiast ja sobie pozwolę zachować sceptycyzm.

Widzi pan jednak więcej powodów do optymizmu czy pesymizmu?

Kiedy przeglądałem różne komentarze do tego, co się działo w Stanach na Kapitolu, bardzo mnie uderzyło, że po raz pierwszy nie było nikogo, kto by twierdził, że to, co się tam wydarzyło, było fajne. Wszyscy się zorientowali, że coś jest nie w porządku. Więc jestem optymistą w tym sensie, że po epidemii więcej osób i polityków na świecie zrozumie, że potrzebujemy większych zmian. Dobrym sygnałem jest to na przykład, że w Europie państwa unii monetarnej zdecydowały się na wspólny dług.

Z drugiej strony, jeśli Ameryka będzie szła w złą stronę, to niestety będzie ciągnęła za sobą cały świat. Nasz ład międzynarodowy jest oparty na ważnej roli Ameryki. Może jakaś wioska na Mazowszu nie odczuje tego za bardzo, ale strach się bać, co się będzie działo w Afryce czy na Bliskim Wschodzie.

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze