0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFP PHOTO / WHITE HOUSEAFP PHOTO / WHITE HO...

Amerykanie twierdzą, że włączyli się do wojny Izraela z Iranem, by zlikwidować irański program atomowy, który miał prowadzić do zdobycia broni atomowej w niedługim czasie.

Pojawiają się więc podstawowe pytania:

  • Czy Iran rzeczywiście dążył do posiadania bomby atomowej?
  • Czy był blisko jej skonstruowania?
  • Czy jeśli tak było – Amerykanie użyli adekwatnych środków do likwidacji zagrożenia?

Spróbujmy sobie na nie krok po kroku odpowiedzieć.

Przeczytaj także:

Krótka historia programu atomowego

Irański program atomowy ruszył jeszcze za rządów monarchy Mohammada Rezy Pahlawiego, obalonego podczas Rewolucji Islamskiej w latach 1978-79. Był to wówczas program wyłącznie cywilny. Rewolucja spowolniła zainteresowanie Iranu technologią jądrową. Gdy jednak młode państwo się umocniło, w latach 90. zainteresowanie wróciło.

Oficjalnie, Iran od zawsze stoi na stanowisku, że nie dąży do produkcji broni atomowej. A stanowisko to jest poparte najwyższym autorytetem religijnym i państwowym, płynącym od przywódcy – Alego Chameneiego.

Chamenei kilkukrotnie mówił, że posiadanie i rozprzestrzenianie broni atomowej jest w islamie zakazane. Status tej opinii jest niejasny – istnieją informacje, że już w latach 90. XX wieku Chamenei bez rozgłosu wydał fatwę (islamskie rozporządzenie prawne w odpowiedzi na zapytanie osoby lub instytucji, w szyizmie źródło prawa), w której uznawał, że broń atomowa jest sprzeczna z islamem. Tekst fatwy nie jest jednak dostępny publicznie. Jednocześnie jednak przywódca nigdy w publicznych wypowiedziach nie zmienił zdania.

Według zachodnich agencji wywiadowczych i raportów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej od lat 90. do 2003 roku Iran prowadził tajny program pod kryptonimem AMAD Project, który miał na celu budowę broni atomowej. CIA uznaje jednak, że w 2003 roku projekt został porzucony. Samo dążenie do budowy broni atomowej bądź zwiększanie możliwości w tym zakresie, nawet pomimo oficjalnego sprzeciwu przywódcy – niekoniecznie.

Wina Trumpa?

Na Zachodzie utrzymywała się nieufność wobec irańskich deklaracji, że Iran do stworzenia bomby atomowej nie dąży. Utrzymujące się wobec Iranu sankcje i związana z tym większa akceptacja dla rozmów z Zachodem doprowadziła do porozumienia, jakie znamy pod nazwą Wspólnego Kompleksowego Planu Działania (Joint Comprehensive Plan of Action, JCPOA), lub po prostu porozumienia nuklearnego z Iranem.

Negocjacje trwały niemal dwa lata między 2013 a 2015 rokiem. Stronami porozumienia były USA, Rosja, Chiny, Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Unia Europejska i oczywiście Iran.

JCPOA pozwalało Iranowi na wzbogacanie uranu do poziomu 3,67 proc. na 15 lat i ograniczało liczbę dopuszczalnych wirówek uranu, w zamian za zdjęcie sankcji. Implementację nadzorowała Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej i w każdym raporcie podkreślała, że Iran do ograniczeń się stosuje.

Z umowy w 2018 roku jednostronną decyzją wystąpił Donald Trump.

„Umowa z Iranem jest wadliwa u podstaw. Jeśli nic nie zrobimy, dokładnie wiemy, co się stanie. W krótkim czasie główny państwowy sponsor terroryzmu znajdzie się na progu zdobycia najniebezpieczniejszej broni na świecie” – mówił wówczas Trump.

Po amerykańskim wystąpieniu z umowy JCPOA stała się de facto martwa. Iran stopniowo naruszał elementy umowy, do których wcześniej się stosował.

Do czego przyda się wzbogacony uran?

W kwietniu tego roku doradca Chameneiego, były marszałek irańskiego odpowiednika naszego Sejmu Ali Laridżani przekonywał, że Iran nie buduje broni atomowej, ale ewentualny atak na Iran popchnie kraj w tym kierunku, bo Iran „nie będzie miał wyboru”.

Są poważne przesłanki, by sądzić, że w ostatnich miesiącach irański program atomowy faktycznie przyspieszył.

Raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA) z maja pokazał, że w ciągu trzech miesięcy Iran znacznie zwiększył ilość posiadanego uranu wzbogaconego do 60 proc. (bardzo blisko poziomu pozwalającego na utworzenie bomby). W maju IAEA pisała o ponad 400 kg uranu wzbogaconego do ponad 60 proc., trzy miesiące wcześniej o 275 kg. Taki wzrost byłby niemożliwy w trakcie obowiązywania JCPOA.

Wzbogacony do 60 proc. uran nie jest potrzebny do produkcji energii atomowej. Tymczasem Iran utrzymuje przecież, że nie dążył do produkcji bomby atomowej.

Jak Irańczycy tłumaczyli tę sprzeczność? W kwietniu 2021 roku po sabotażu w zakładzie w Natanz, który zniszczył część wirówek, Iran ogłosił, że zastąpi je bardziej zaawansowaną technologią i rozpocznie wzbogacanie uranu do 60 proc. Irański dyplomata Kazem Gharibabadi twierdził wówczas, że poprawi to jakość produkowanych przez Iran radiofarmaceutyków. W to wytłumaczenie trudno uwierzyć – tak silne narażenie swojego bezpieczeństwa, by produkować zaawansowane leki, jest mało możliwe. Inne wytłumaczenie to budowanie lepszej pozycji w ewentualnych rozmowach.

Irańczycy miejscami sami przyznawali, że mają możliwości, by zbudować bombę atomową. W 2024 roku były szef irańskiej agencji atomowej Ali Akbar-Salehi przyznał to w zawoalowany sposób w telewizyjnym wywiadzie, mówiąc:

„Przekroczyliśmy wszystkie progi nauki i technologii jądrowej. Oto przykład: Wyobraź sobie, czego potrzebuje samochód; potrzebuje podwozia, silnika, kierownicy, skrzyni biegów. Pytasz, czy zrobiliśmy skrzynię biegów, mówię tak. Czy zrobiliśmy silnik? Tak, ale każdy z nich pełni swoją własną funkcję”.

Brak dowodów i brak pewności

To powoduje, że Iran rzeczywiście mógł dążyć do stworzenia kilku pocisków atomowych i być bliżej tego celu niż kiedykolwiek. Możliwe też jednak, że był to kolejny etap znanej już wcześniej polityki celowej niejasności. W trudniejszej międzynarodowej sytuacji, bez wsparcia Hezbollahu, Hamasu i reżimu Baszszara al-Asada dążenia Iranu do posiadania bomby atomowej mogłyby mieć strategiczne uzasadnienie.

Twardych dowodów na zbliżenie się Iranu do posiadania głowic atomowych brakuje. Z oświadczenia rady IAEA z 11 czerwca wynika, że nie ma dowodów na to, że Iran był w trakcie konstruowania bomby atomowej. Jednocześnie w oświadczeniu czytamy:

„Ogólna ocena raportu jest niepokojąca: w wyniku braku współpracy Iranu z IAEA, Dyrektor Generalny [Rafael Grossi] nie może wykluczyć, że materiał jądrowy w Iranie pozostaje obecnie niezidentyfikowany i poza kontrolą, ani nie można zapewnić, że program jądrowy Iranu jest wyłącznie pokojowy. Te poważne ustalenia powinny skłonić nas wszystkich do refleksji”.

19 czerwca irańscy politycy (m.in. rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Esmail Bakei czy były szef dyplomacji Mohammad Dżawad Zarif) zaatakowali IAEA jako współodpowiedzialną za danie pretekstu Izraelowi do ataku.

Co z Izraelem?

Jednocześnie niepokojące jest, że za eliminację irańskiego programu atomowego zabierają się wspólnie dwa kraje posiadające broń atomową. Przypadek Izraela jest nietypowy. To jedno z pięciu państw na świecie, które nie podpisało Traktatu o nierozprzestrzenianiu się broni jądrowej (NPT). Pozostała czwórka to Pakistan, Indie, Sudan Południowy i Korea Północna, która z układu wycofała się w 2003 roku. Cztery z tych pięciu państw broń jądrową posiadają.

Izrael oficjalnie nie przyznaje się do arsenału nuklearnego, ale jest powszechną wiedzą, że Izraelczycy posiadają około 90 głowic jądrowych. Amerykanie mają narzędzia prawne, które pozwalają na nałożenie sankcji na kraj, jeśli wszedł on w posiadanie broni nuklearnej, nawet jeśli nie jest krajem-sygnatariuszem NPT. W przypadku Izraela USA z tej możliwości nie tylko nie korzysta, ale pomaga Izraelowi wyeliminować ewentualną możliwość wejścia w posiadanie broni nuklearnej przez wrogi Izraelowi kraj.

A pomoc ta przez większość prawników, którzy zajmują się prawem międzynarodowym, określana jest jako nielegalna.

Międzynarodowa Komisja Prawników, założone w 1952 roku w Szwajcarii NGO, określa atak Izraela z 13 czerwca jako jasne złamanie prawa międzynarodowego i zagrożenie dla światowego pokoju.

22 czerwca dr Mateusz Piątkowski z Uniwersytetu Łódzkiego, specjalista od prawa międzynarodowego pisze w mediach społecznościowych, że jego zdaniem nie ma podstaw do użycia siły przez USA.

„Niestety żyjemy w czasach, w których już drugi stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ narusza zasady i reguły, na straży których powinien stać” – napisał ekspert.

Myślę, że byli blisko...

26 marca 2025 roku przed Stałą Specjalną Komisją Izby Reprezentantów ds. Wywiadu amerykańska dyrektorka Wywiadu Narodowego Tulsi Gabbard powiedziała: „Wspólnota Wywiadowcza nadal ocenia, że Iran nie buduje broni jądrowej, a Najwyższy Przywódca Chamenei nie zatwierdził programu broni jądrowej, który zawiesił w 2003 roku. Nadal uważnie monitorujemy, czy Teheran zdecyduje się na ponowną autoryzację programu broni jądrowej”.

17 czerwca Donald Trump został zapytany o to zdanie szefowej amerykańskiego wywiadu sprzed niecałych dwóch miesięcy. Odpowiedział:

„Nie obchodzi mnie, co powiedziała. Myślę, że byli bardzo blisko tego, by ją [bombę atomową] mieć”.

19 czerwca „New York Times” opublikował obszerny tekst o poziomie najnowszej wiedzy wywiadowczej na temat irańskiego programu atomowego. „Amerykańskie agencje wywiadowcze nadal uważają, że Iran nie podjął jeszcze decyzji o budowie bomby jądrowej, mimo że zgromadził duże zapasy wzbogaconego uranu niezbędnego do jej stworzenia” – czytamy w tekście.

Jednocześnie, według NYT, amerykański wywiad oceniał, że bardzo możliwe jest, że po ewentualnym ataku na zakład w Fordo lub po eliminacji Alego Chameneiego, Irańczycy zdecydowaliby się na krok w stronę budowy bomby atomowej. Według izraelskiego Mosadu Iran mógłby skonstruować bombę w ciągu 15 dni. I chociaż część amerykańskich ekspertów się z taką opinią zgadza, to nie ma wśród nich konsensusu. Częściej prezentowane są opinie, że byłaby to kwestia miesięcy, czy nawet roku.

Chris Murphy, senator Partii Demokratycznej ze stanu Connecticut napisał niedługo po amerykańskim ataku w mediach społecznościowych: „Widziałem dane wywiadowcze w zeszłym tygodniu.

Nie było bezpośredniego ryzyka ataku Iranu na Stany Zjednoczone. Iran nie był bliski skonstruowania gotowej do użycia broni jądrowej. Negocjacje, które Izrael przerwał swoimi atakami, miały potencjał do osiągnięcia sukcesu”.

Do szóstego spotkania między delegacją Iranu i USA jednak nie doszło. Na dzisiejszej konferencji prasowej amerykański sekretarz obrony Pete Hegseth powtórzył ocenę Donalda Trumpa, że trzy cele związane z irańskim programem atomowym zostały zniszczone, nie podał jednak szczegółów ani dokładnej oceny tych zniszczeń. Na pytanie o nowe informacje, które zmieniłyby ocenę amerykańskiego wywiadu z marca, Hegseth powiedział:

„Prezydent jasno dał do zrozumienia, że przeanalizował wszystkie dane wywiadowcze i doszedł do wniosku, że irański program jądrowy stanowi zagrożenie”.

Odwrotny efekt

Czyli – Amerykanie dokonali ataku o bardzo wątpliwych podstawach w prawie międzynarodowym. Dokonali go, chociaż nie ma wiarygodnych informacji, które mówiłyby, że Iran faktycznie mógł w ciągu najbliższych dni posiąść broń atomową. Są natomiast przesłanki, by twierdzić, że atak przyspieszy irańskie dążenia do stworzenia takiej broni. A wszystko po tym, jak USA 7 lat temu wystąpiły z umowy, która wedle wszelkich dostępnych danych ograniczała możliwość budowy bomby atomowej przez Iran. I dawała dużo szersze narzędzia do kontroli tego procesu niż dziś.

A to oznacza, że dzisiejszy kryzys to również wynik decyzji Trumpa z 2018 roku.

Pozostaje nam pytanie, czy USA rzeczywiście zniszczyła irańskie możliwości atomowe. Tego jeszcze nie wiemy, ocena faktycznego wpływu nalotów jest i będzie w najbliższych dniach trudna. Irańczycy twierdzą, że kilka dni przed atakiem przetransportowali dużą część wysoko wzbogaconego uranu z Fordo w inne miejsce. Nie wiemy, w jakim stopniu operacja się udała, ale zdjęcia satelitarne pokazują, że przynajmniej podjęto taką próbę. Z kolei pierwsze zdjęcia satelitarne po ataku w Fordo rzeczywiście pokazują miejsca uderzenia. Ale nie dają żadnej podstawy do stwierdzenia, co stało się pod ziemią.

Na pełną ocenę dzisiejszych nalotów musimy więc poczekać. Ale może się okazać, że nie była ona takim sukcesem, jakim dziś chwali się prezydent Trump.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.

Komentarze