Były prezydent USA Donald Trump po raz czwarty usłyszał zarzuty – tym razem w stanie Georgia. Chodzi o próbę odwrócenia wyniku wyborów z 2020 roku na swoją korzyść. Mimo to Trump jest bliski republikańskiej nominacji, dzięki której stanie w szranki z Joe Bidenem w 2024 roku.
Donald Trump może trafić albo do Białego Domu, albo za kratki – choć niewykluczone, że sam się ułaskawi (nie może tego zrobić jednak w przypadku postępowań przed sądami stanowymi).
Taką diagnozę już w czerwcu przedstawili na naszych łamach Łukasz Pawłowski i Piotr Tarczyński. W sierpniu jesteśmy o wiele bliżej tego drugiego scenariusza.
W ciągu 10 dni były prezydent Stanów Zjednoczonych ma zgłosić się do aresztu. Jeśli nie zrobi tego sam, doprowadzi go tam policja.
Najnowsze zarzuty stawiane Trumpowi dotyczą wywierania nacisku na urzędników w celu odwrócenia wyniku wyborów prezydenckich z 2020 roku. Miało do tego dojść w Georgii, tak zwanym „swing state”, czyli stanie, w którym żaden z kandydatów nie zdobywa zwykle zdecydowanej większości głosów.
Tak też było w 2020 rok, gdy częściowe wyniki wyborów wskazywały na nieznaczne zwycięstwo Joe Bidena. Dlatego u stanowych urzędników interweniował sam Trump.
Według relacji naciskał na wysokiego urzędnika administracji stanowej, sekretarza stanu Georgii, by ten „znalazł” 12 tys. głosów, które mogłyby zapewnić mu wygraną.
W tle padały medialne oskarżenia o fałszerstwa, które miały działać na korzyść wyniku Bidena. Sztab Trumpa próbował przekonać opinię publiczną, że karty do głosowania jego zwolenników są pomijane w liczeniu i wyrzucane do śmieci.
Przed sądem w Georgii oskarżeni zostali również prawnik Trumpa Rudy Giuliani i Mark Meadows, który za kadencji byłego prezydenta pełnił funkcję szefa sztabu. Ten drugi miał nakłaniać urzędników państwowych do wszczęcia postępowań w sprawie ewentualnych fałszerstw.
Wszystkie te wątki składają się na zarzut utworzenia grupy przestępczej, która powstała w celu czerpania finansowych korzyści, i 40 innych zarzutów, dotyczących między innymi fałszowania dokumentów. Tak postawione zarzuty za zasadne uznała wielka ława przysięgłych – w odróżnieniu od ławy przysięgłych w sądzie – decydująca nie o winie, ale o postawieniu w stan oskarżenia.
To kolejny miesiąc kłopotów Trumpa. Były prezydent USA w sądzie pierwszy raz pojawił się w kwietniu 2023. Wyszedł wolny, ale za to z 34 zarzutami. Przedstawiono mu je w związku z przekazaniem byłej gwieździe porno Stormy Daniels 130 tys. dolarów z funduszy na kampanię prezydencką w 2016 roku.
„Prokuratorzy zarzucili byłemu prezydentowi, że był częścią bezprawnego planu tłumienia negatywnych informacji – w tym zlecił nielegalną płatność w wysokości 130 tys. dolarów, aby stłumić informacje szkodzące jego kampanii” – czytamy w akcie oskarżenia.
Pieniądze za milczenie trafiły również do portiera Trump Tower, należącego do Trumpa wieżowca na Manhattanie – miał on otrzymać 30 tys. dolarów. Kolejnych 150 tys. dolarów otrzymała Karen McDougal, gwiazda „Playboya”, która podobnie jak Stormy Daniels chciała sprzedać historię romansu z Trumpem. Dostała 150 tys. dolarów.
Prokuratorzy ustalili, że wszystkie działania Trumpa wypełniają warunki przestępstwa fałszowania dokumentacji biznesowej z zamiarem oszukania i ukrycia innego przestępstwa, ściganego przez prawo stanu Nowy Jork. Już wtedy otoczenie Trumpa grzmiało o „politycznym procesie”.
Do zarzutów „stanowych” w czerwcu doszły te oparte na prawie federalnym. Chodziło o sprawę przetrzymywania 13 tys. niejawnych dokumentów w prywatnej posiadłości w Mar-a-Lago na Florydzie.
Z dostępnego do publicznego wglądu aktu oskarżenia wynika, że 31 zarzutów dotyczyło naruszenia bezpieczeństwa państwa. Kolejne trzy mówiły o ukrywaniu dokumentów przed śledczymi federalnymi, dwa – o składaniu fałszywych oświadczeń dotyczących tych dokumentów, a ostatni o utrudnianiu pracy wymiarowi sprawiedliwości.
Dodatkowo sześć zarzutów usłyszał Walt Nauta, asystent byłego prezydenta, który miał działać z nim w porozumieniu. „Gdyby ława przysięgłych uznała byłego prezydenta za winnego, a sąd wymierzył mu maksymalny wymiar kary, Trump mógłby zostać skazany nawet na… kilkaset lat, bo każdy z zarzutów bezprawnego przechowywania informacji dotyczących bezpieczeństwa zagrożony jest do 10 lat więzienia" – zauważali w OKO.press Łukasz Pawłowski i Piotr Tarczyński.
Trump postanowił przejść do kontrofensywy, znów mówiąc o politycznych podtekstach procesu — inspirowanego według niego przez Joe Bidena. Były prezydent miotał się też w wyjaśnieniach mówiąc, że nie zdawał sobie sprawy z wagi materiałów – choć wcześniej twierdził, że nie wywiózł żadnych dokumentów do swojej posiadłości.
„Joe Biden na zawsze zostanie zapamiętany nie tylko jako najbardziej skorumpowany prezydent w historii naszego kraju, ale być może, co ważniejsze, jako prezydent, który wraz z bandą swoich najbliższych zbirów, odmieńców i marksistów próbował zniszczyć amerykańską demokrację!” – grzmiał były prezydent.
Trump kolejnych federalnych zarzutów doczekał się 3 sierpnia 2023. 45 stron aktu oskarżenia można streścić w czterech głównych zarzutach. Dotyczą one:
Odnoszą się one bezpośrednio do okresu po wyborach prezydenckich w listopadzie 2020 i wydarzeń z 6 stycznia 2021. Wtedy zwolennicy Trumpa tłumnie manifestowali w Waszyngtonie. Po przemówieniu ustępującego prezydenta część z nich zaatakowała budynek Kapitolu – a więc siedzibę federalnego parlamentu. Szturm przyniósł fatalne skutki, w jego wyniku zginęło pięć osób, a ponad tysiącu osobom postawiono zarzuty.
A zatem Trump usłyszał wyjątkowo ciężkie zarzuty już czterokrotnie. Nie wpływa to jednak w znaczący sposób na jego poparcie. Sondaże z połowy sierpnia wskazują, że to właśnie były prezydent jest najmocniejszym kontrkandydatem Republikanów w wyścigu o prezydenturę w 2024 roku.
W reprezentatywnym badaniu z 13 sierpnia ustępuje urzędującemu Joe Bidenowi o zaledwie 2 punkty procentowe (43 proc. Bidena wobec 41 Trumpa). Zostawia w ten sposób w tyle republikańskiego konkurenta, gubernatora stanu Floryda Rona DeSantisa. Ten w rywalizacji z urzędującym prezydentem zbiera 37 proc. wobec niezmiennych 43 proc. Bidena. Nie musi to mieć przełożenia na wyniki wyborów.
W amerykańskim systemie każdy stan ma pewną liczbę głosów elektorskich. Nie zawsze odpowiada ona jego zaludnieniu, a obywatele nie głosują bezpośrednio na kandydatów – a właśnie na elektorów. Bywa więc, że głos mieszkańca stanu o mniejszym zagęszczeniu ludności waży więcej. W 2016 roku Hillary Clinton zdobyła prawie trzy miliony głosów więcej, co przełożyło się na ponad dwa punkty procentowe przewagi, jednak przegrała w rywalizacji z Trumpem.
Amerykańskie prawo nie zabrania kandydowania politykowi postawionemu w stan oskarżenia. Trump mógłby startować w wyborach nawet z więzienia. Co ciekawe, zdarzyłoby się to drugi raz w amerykańskiej historii. W 1920 roku w wyborach zza kratek brał udział socjalistyczny kandydat Eugene Debs. Uzyskał zaledwie 3 proc. głosów. Trump, wchodzący w rolę prześladowanego wroga establishmentu, mógłby liczyć na zdecydowanie wyższy wynik.
Jako prezydent mógłby sięgnąć po prawo łaski i zastosować je wobec samego siebie. Do Białego Domu mógłby w ten sposób wrócić jako człowiek skazany za przestępstwa federalne.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze