Nastroje społeczne są dziś gorsze, niż w analogicznym okresie przed wyborami z października 2023 roku. Mimo to Rafał Trzaskowski zachowuje w sondażach bezpieczną przewagę nad Karolem Nawrockim. Kandydat PiS nie wykorzystuje szansy, czy jest niedoszacowany?
Już za nieco ponad dwa tygodnie zagłosujemy w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Kampania wyborcza trwa de facto już ponad pół roku, ale zleciała dość szybko, nieprawdaż? Być może stało się tak z powodu jej nudnej przezroczystości. Do tej pory nie widzieliśmy żadnych spektakularnych „gejmczendżerów”, wszystko toczy się w ustalonym rytmie z krótką przerwą na ekscytację, gdy na sondażowe góry wdrapywał się Sławomir Mentzen. Ale tuż przed atakiem szczytowym kandydat Konfederacji postanowił jednak zejść do bazy i na czele wyścigu zostali ci, co zawsze: kandydat KO i kandydat PiS. Między nimi zaś paradoksalnie już zupełnie niewiele się dzieje.
Owszem, była debata w Końskich, która zachwiała nieco hegemoniczną pozycją Rafała Trzaskowskiego. Dziś mamy też potencjalnie znaczące poparcie Karola Nawrockiego przez prezydenta USA Donalda Trumpa. Natomiast w sensie strategicznym od początku wyścigu prezydenckiego piszemy właściwie to samo: że Trzaskowski prowadzi mało porywającą, ale bezpieczną kampanię, obliczoną już na drugą turę, a Nawrocki od listopada walczy – w ostatnich tygodniach coraz skuteczniej – z balastem lekko dziwacznego wizerunku i małego entuzjazmu wokół jego kandydatury w elektoracie PiS.
Stan gry między oboma panami jednak niewiele się zmienia: mimo lekkich wahnięć na koniec kwietnia w hipotetycznej drugiej turze Trzaskowski wciąż ma średnio bezpieczną niemal 10 pkt proc. przewagę nad Nawrockim.
W tle obserwujemy jednak od miesięcy inny fenomen: złe nastroje społeczne mierzone opiniami, w jakim kierunku zmierza Polska i słabe notowania rządu mierzone odsetkami jego przeciwników i zwolenników. To wskaźniki, które mówią nam, że Trzaskowski jako reprezentant obozu rządzącego powinien mieć co najwyżej minimalną przewagę nad Nawrockim.
Dlaczego tak się nie dzieje? Czy na pewno prezydenckie sondaże poparcia nie przegapiają emocji buntu pulsującego w społeczeństwie?
To tajemnica tych wyborów, na której rozwikłanie przyjdzie nam poczekać pewnie aż do 1 czerwca. Postawmy jednak kilka hipotez.
Najpierw liczby.
W kwietniu aż 50 proc. Polek i Polaków w badaniu CBOS zadeklarowało, że kraj zmierza w złym kierunku. Przeciwnego zdania było 29 proc. Taki pesymizm co najmniej połowy badanych (z krótką korektą w lutym tego roku) widzimy aż od grudnia 2024.
Tak duży odsetek pesymistów i osób niezadowolonych z obecnej sytuacji w Polsce to ogromna baza wyborcza dla kandydata opozycyjnego wobec dzisiejszego układu rządzącego. Bo te liczby mają znaczenie. Miesiąc przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku nastroje były nieco lepsze, a i tak wskazywały, że obóz PiS będzie miał poważne kłopoty, by utrzymać władzę.
Podobnie rzecz ma się z notowaniami rządu Donalda Tuska.
Po pierwsze, po krótkiej korekcie w lutym i marcu znów spadły do niebezpiecznych w kontekście wyborczym poziomów.
Po drugie, tak jak w przypadku nastrojów, różnica między zwolennikami a przeciwnikami rządu zaczyna przypominać tę, jaką w analogicznym okresie przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku miał gabinet Mateusza Morawieckiego.
Skoro więc ustaliliśmy już, że emocje społeczne są tak bardzo na korzyść Karola Nawrockiego, zastanówmy się, dlaczego jego sondażowe wyniki wciąż są tak średnie i nie rokują zwycięstwa.
Jak wspomnieliśmy na początku, tegoroczne wybory prezydenckie zdają się na razie nie budzić wielkich emocji. Rozgrywka zawsze najbardziej pasjonująca dla publiczności – bo koncentrująca się na spersonalizowanej potyczce, gdzie rolę odgrywa nie tylko program polityczny, ale również wizerunek kandydata, uroda, styl, rodzina – w tym roku wydaje się cokolwiek wyblakła.
Bo to już czwarte wybory w ciągu dwóch lat. Bo duża część społeczeństwa uznaje, że to najważniejsze głosowanie odbyło się w październiku 2023 roku, a teraz to tylko zaledwie dogrywka. Bo i sami główni kandydaci nie są szczególnie porywający. Niewiele wskazuje na to, by frekwencja w pierwszej turze powalała na kolana, może nie przekroczyć nawet 60 proc.
Ale niemal ze stuprocentową pewnością możemy przewidzieć, że w drugiej turze będzie już większa.
Czyli zagłosują w niej osoby, które nie wzięły udziału w pierwszym głosowaniu. W 2015 roku takich osób było 2 miliony, w 2020 roku – nieco ponad milion. Pięć lat temu ostateczna różnica między Andrzejem Dudą a Rafałem Trzaskowskim wyniosła zaś nieco ponad 430 tys. głosów. Widzimy więc, że ci wyborcy, którzy dziś milczą, ale oddadzą głos 1 czerwca, mogą zdecydować o wyniku.
Jaka będzie wśród nich emocja? Czy zmobilizują się, żeby zagłosować przeciwko rządowi Koalicji 15 października, czy przeciwko powrotowi do władzy obozu Prawa i Sprawiedliwości? Tego dziś nie wiemy i nie śmiemy zgadywać. Natomiast nastroje społeczne i ocena rządu Donalda Tuska wskazuje, że Karol Nawrocki nie musi być w drugiej turze bez szans, a dzisiejsze sondaże nie oddają jeszcze wejścia do gry milczącego obecnie społecznego języczka u wagi.
Od początku kampania Karola Nawrockiego ma problem, żeby przejść do zdecydowanej ofensywy, koncentrując się raczej na zasypywaniu deficytów kandydata.
Bardzo długo zajęło Nawrockiemu zdobycie rozpoznawalności i zaufania wśród bazy wyborczej Prawa i Sprawiedliwości. Nie pomagało długie trzymanie się z uporem lepszej sprawy kanciastej opowieści o „kandydacie obywatelskim”. Nie pomagała też wizerunkowa szamotanina: najpierw Nawrocki był karykaturalnie kreowany na robiącego pompki i boksującego strongmana, później na twardego, choć troskliwego ojca narodu i dopiero ostatnio kandydat PiS jest tym, kim powinien być od początku – kandydatem PiS młodszego pokolenia, kontynuującego i ulepszającego dziedzictwo 10 lat prezydentury Andrzeja Dudy.
To wszystko w połączeniu z personalnymi deficytami kandydata, głównie związanymi z małymi umiejętnościami komunikacyjnymi, wiecznym spięciem i drewnianymi przemówieniami, przeszkadzało Nawrockiemu, by załapać się na falę społecznego niezadowolenia i stać się reprezentantem tych wszystkich, którzy chcieliby pokazać Koalicji 15 października wyborczą żółtą kartkę po 1,5 roku rządów. Przez całą kampanię Karol Nawrocki nie miał ani jednego dłuższego momentu ofensywy: najpierw bronił się przed Sławomirem Mentzenem, dziś jako sukces liczy mu się mozolne doganianie partyjnego wyniku Prawa i Sprawiedliwości.
Jednak to wszystko nie oznacza, że nawet słaby kandydat nie może wygrać wyborów. Może.
Wybory
Karol Nawrocki
Rafał Trzaskowski
Koalicja 15 października
Prawo i Sprawiedliwość
sondaże wyborcze
wybory prezydenckie
Wybory prezydenckie 2025
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi.
Komentarze