0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Kornelia Glowacka-Wolf / Agencja GazetaKornelia Glowacka-Wo...

Gulnar w Tadżykistanie była prawniczką. 11 lat w zawodzie. W Polsce robi, co może: sprząta, gotuje, robi pizzę... Razem z córką od ponad roku pracowały za pośrednictwem agencji pracy, ale w marcu godzin było coraz mniej, a na początku kwietnia pracy już nie było.

Kiedy poprosiły agencję o wysłanie wniosku o świadczenie postojowe do ZUS, zerwano z nimi umowę - miesiąc wstecz. Ich historia nie jest odosobniona. Uchodźcy, osoby objęte ochroną międzynarodową i ci, którzy dopiero starają się o azyl, stracili grunt pod nogami.

"Prawie wszyscy potracili pracę. W kwietniu zgłaszały się do nas osoby, które nie miały na jedzenie, teraz coraz poważniejszym problemem jest czynsz" - mówi Natalia Gebert z Domu Otwartego, która organizuje Fundusz Wsparcia Kryzysowego dla uchodźców.

Pamięta o nich tylko Straż Graniczna. Jak trzeba deportować. Między 14 marca, a 30 kwietnia deportowano 69 cudzoziemców.

Przeczytaj także:

Pracy nie ma, przestoju też

Gulnar i jej córka Simin (imiona zmienione) uciekły do Polski w 2017 roku. W Tadżykistanie, gdzie od lat trwają dyktatorskie rządy Emamoli Rahmona, czekały je tylko represje polityczne.

Emamoli Rahmona jest prezydentem Tadżykistanu od 1992 roku i sukcesywnie zwiększa swoją władzę. W ostatnich latach nadał sobie tytuł „Przywódcy Narodu”, zapewnił dożywotnie sprawowanie władzy oraz przyznał sobie i swojej rodzinie dożywotni immunitet.

Konkurencję postanowił zniszczyć, delegalizując główną partię opozycyjną PIOT. Jej działacze byli od tamtej pory prześladowani, aresztowani, także za granicą. Czystki nie ominęły dziennikarzy i działaczy organizacji pozarządowych, a nawet prawników i adwokatów, którzy zgodzili się reprezentować zatrzymanych działaczy PIOT.

Od ponad roku pracowały w Auchan na Ursynowie, w zatrudnieniu pośredniczyła agencja pracy. Simin pracowała jako kasjerka kilka razy w tygodniu, jeśli akurat było zapotrzebowanie, ale Gulnar w pracy była codziennie - robiła pizze, obsługiwała kasę. Tak, jakby była pracownicą, ale według umowy była zleceniobiorcą.

A potem przyszła pandemia. W ostatnich tygodniach marca Gulnar ma już tylko kilka godzin pracy w niektóre dni tygodnia. Pod koniec marca kierowniczka z agencji mówi: nie ma pracy, nie wiadomo kiedy będzie.

"Jeśli zawarłeś umowę cywilnoprawą i umowa nie doszła do skutku lub nastąpiło ograniczenie jej realizacji w związku z przestojem w prowadzeniu działalności w następstwie COVID-19, wystąp do ZUS za pośrednictwem swojego zleceniodawcy albo zamawiającego o świadczenie postojowe, które zrekompensuje Ci utratę przychodów" - informuje ZUS, więc 15 kwietnia Gulnar pisze do pracodawcy z prośbą o złożenie wniosku.

Odpowiedź od księgowej: firma nie ma przestoju, nie mogą podpisać wniosku. Gulnar nie rozumie, radzi się znajomych prawników i próbuje jeszcze raz. Załącza oświadczenie, że to ich jedyne źródło dochodu. Następnego dnia, 30 kwietnia, kierowniczka informuje, że umowa zostaje rozwiązana.

Umowa rozwiązana automatycznie

Kierowniczka wysyła właściwie dwa maile. "Ponieważ nie mam dla pani pracy, z dniem dzisiejszym rozwiązujemy umowę zlecenie" - pisze w pierwszym.

Gulnar domaga się formalnego wypowiedzenia z uzasadnieniem. Wtedy przychodzi drugi mail, a którego dowiaduje się, że umowę rozwiązuje się jednak miesiąc wstecz. "W kwietniu nie świadczyła Pani pracy dla firmy, nie otrzymała pani wynagrodzenia, więc automatycznie umowa zlecenie została zakończona".

11 maja Gulnar zwróci się z prośbą o wniosek raz jeszcze, odpowiedź ta sama: nie ma przestoju, a pani została wyrejestrowana na początku kwietnia.

"Myślę, że gdybyśmy były Polkami, to by się tak nie zachowano"- mówi Gulnar. Rozmawiały z Ukraińcami, którzy też dla agencji pracują. Wielu nie widziało, że jest coś takiego jak postojowe. Teraz już wiedzą, ale wiedzą też czym grozi upominanie się, więc o nie nie proszą. Z tego co wie Gulnar, z nimi umowy nie zerwano.

Na zleceniu lub na czarno

Uchodźcy i osoby starające się o azyl tego, jak funkcjonować na polskim rynku pracy uczą się sami. Tylko tym, którzy uzyskali status uchodźcy przysługuje roczne wsparcie państwa - program integracyjny. Przez pół roku dostają 1300 zł na osobę, później 1200 zł i przez pół roku ma zajęcia z polskiego dwa razy w tygodniu.

1200 zł nie wystarczy na przeżycie, więc większość musi pracować, choć lekcje polskiego są tak zaplanowane, jakby całe dnie mieli wolne. Do wejścia na rynek pracy program integracyjny nie przygotowuje. "Idziesz do sprzątania, gdziekolwiek, byle można było przeżyć" - mówi Gulnar.

W szukaniu pracy bardzo pomogła Fundacja Refugee.pl. "Bardzo dobrzy ludzie. Nie patrzyli kim i skąd jesteś, pomagali wszystkim". Refugee.pl już nie ma. Jak wiele NGO-sów została odcięta od środków.

Gdzie pracują? "Panowie na budowach, w ochronie, albo na magazynach, czasem jako dostawcy towarów" - mówi Natalia Gebert. "Trochę Tadżyków próbowało na Uberze, ale rezygnowali. To, jak ich traktowali pasażerowie, to był horror". A panie? "Głównie sprzątanie i gastronomia. Czasem opieka nad dziećmi czy osobami starszymi, ale to wymaga już dobrego polskiego". Większość pracuje na umowie zlecenie, część na czarno.

"Być uchodźcą na rynku pracy jest bardzo niedobrze" - mówi OKO.press Gulnara. "To duży stres, nie ma szansy na dobrą pracę, jaką się miało u siebie w kraju".

W jeszcze gorszej sytuacji są osoby, które nie mają statusu uchodźcy, tylko pobyt humanitarny albo tolerowany. Im nie przysługuje rok wsparcia, od razu rzucane są na głęboką wodę. Ale i tak mają stabilniejszą sytuację niż ci, którzy dopiero ubiegają się o status uchodźcy.

"Kto przyjmie pracownika, który za pół roku może być zmuszony do wyjazdu? Jak przychodzi negatyw, tracisz pozwolenie na pracę. Składasz kolejny wniosek i musisz czekać pół roku, żeby znowu móc pracować. Pracodawcy zwykle nie są tak cierpliwi".

Nie ma na chleb, zaraz nie będzie na mieszkanie

Pandemia już odbiła się na sytuacji uchodźców. "Niektórzy są w rozpaczliwej sytuacji. Skończyły się obiady w szkołach i przedszkolach, a jeśli masz dużo dzieci, to potwornie się odbija na domowym budżecie" - mówi Gebert. "Przez jakiś czas nie było dostępu nawet do punktów wydawania żywności. Wiele osób nie miało czego do garnka włożyć".

Coraz poważniejszym zagrożeniem jest bezdomność. Uchodźcy mogą zgłaszać się do Ośrodków Pomocy Społecznej, ale te mają ograniczone środki.

"Samorządy robią, co mogą, ale skoro do OPS zgłasza się teraz coraz więcej osób, a nikt nie wpadł na to, żeby w ramach tarczy zasilić również te fundusze, o pomoc jest trudno".

Gulnar za marzec czynsz udało się jeszcze zapłacić. W kwietniu było ciężko. Z Ośrodka Pomocy Społecznej i dostają z córką po 300 zł na osobę na odzież i środki czystości. Gulnar płaci z nich za mieszkanie. "Pani z OPS strasznie się o to denerwowała".

Co z czynszem za maj? W OPS proponują jej pracę - opiekunka starszej osoby, 11 zł za godzinę. Gulnar sama jest chora - cierpi na bóle stawów, od miesiąca z braku lekarza leczy się sama - maściami i tabletkami przeciwbólowymi. Choruje też na serce, ale na badania czeka od marca 2019 roku. A poza tym takich stawek jak 11 zł za godzinę chyba w Polsce nie ma - dziwią się.

Pani z OPS mówi, że jak nie chcą pracować, to pomocy nie dostaną. OPS też nie ma pieniędzy, nie zapłaci za mieszkanie.

Gulnar próbowała już starać się o mieszkanie socjalne, ale na przeszkodzie stają absurdalne kryteria dotyczące dotychczasowego miejsca zamieszkania. Na dwie osoby nie może przypadać więcej niż 12 metrów kwadratowych powierzchni pokoi. U nich jest 19. Szukały nawet mniejszego mieszkania, żeby spełniać warunki, ale właściciele odmawiali. "To mieszkanie nie jest dla rodziny, jest za małe" - mówili.

Zapomniano o nas?

Nieprzemyślane przepisy nie poprawiają sytuacji. "Miałam ostatnio przypadek, kiedy pani odmówiono pomocy, bo chociaż ma status uchodźcy, to skończyła jej się karta pobytu. Ma wrócić, jak wyrobi nową. Niby jak, skoro w czasie epidemii urząd nie działa?" - mówi Gebert. Może się pani odwołać - brzmiała odpowiedź.

"Wspaniały pomysł, kiedy postępowania są zawieszone, a pani nie ma na czynsz. Te absurdy udało się w dużej mierze zwalczyć, ale coraz częściej ludzie słyszą, że OPS zwyczajnie nie ma pieniędzy".

W trudnej sytuacji znalazły się też osoby ubiegające się o azyl, które dotychczas mogły liczyć na podstawową pomoc państwa w przetrwaniu - dach nad głową. Dopóki trwa proces administracyjny, mogą mieszkać w ośrodku dla uchodźców albo poza nim, wtedy dostają trochę więcej pieniędzy.

Do tej pomocy tracą prawo, kiedy dostają ostateczną negatywną decyzję na wniosek o ochronę międzynarodową. Nie musi to być jednak koniec postępowania. Decyzję można zaskarżyć do sądu, a poza tym w wielu przypadkach równolegle może toczyć się postępowanie o pobyt humanitarny czy tolerowany przed Strażą Graniczną.

"Podczas tych postępowań nie przysługuje ani prawo do pracy, ani do pomocy socjalnej, więc takie osoby składają kolejne wnioski o ochronę międzynarodową, bo to jedyna szansa na przeżycie. W niektórych przypadkach można by to uznać za nadużycie postępowania uchodźczego, ale to konieczność – wynik wadliwych uregulowań" - tłumaczy Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej.

Żeby nie wyrzucać ludzi na ulicę, sami pracownicy ośrodków zaczęli wypełniać wnioski z osobami, którym kończyło się prawo do świadczeń, i przekazywać je Straży, która wciąż zmieniała zdanie czy będzie je przyjmować. Raz odpowiadali, że tylko w sytuacjach niecierpiących zwłoki, kilka dni później, że przyjmują jedynie deklarację o chęci złożenia wniosku, a termin wyznaczą po epidemii.

"Z danych przedstawionych przez SG widzimy, że niektóre oddziały przyjmują wnioski, inne nie - mówi Chrzanowska. Problem rozwiązała dopiero trzecia tarcza antykryzysowa, która od 16 maja przedłużyła prawo do świadczeń socjalnych i medycznych dla osób ubiegających się o azyl, mimo negatywnej decyzji.

"Tak, jakby o uchodźcach zapomniano" - mówi Simin. Bez zdziwienia.

...

Gulnar i Simin otrzymały pomoc od Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, które zorganizowało zbiórkę.

Dom Otwarty cały czas zbiera na Fundusz Wsparcia Kryzysowego dla uchodźców, wpłacić można tutaj.

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze