0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

Ukraina pozywa Polskę i zapowiada własne embargo, Unia nabiera wody w usta, a politycy PiS zapewniają, że nikt inny nie zadba o polskiego rolnika lepiej. Tak wygląda polityczny krajobraz na dwa dni po wprowadzeniu przez Polskę jednostronnej blokady na zboże z Ukrainy, po zniesieniu blokady jego importu przez Komisję Europejską.

Jednostronne blokady na zboże, ale nie tylko

Komisja Europejska w piątek uznała, że nie ma podstaw do podtrzymywania tego rozwiązania. Jak argumentowała Bruksela, rynek nie jest już zagrożony cenowymi turbulencjami wywołanymi przez zwiększony napływ ukraińskiego zboża do UE. Dlatego zezwoliła Ukrainie na eksport pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika do Polski, Rumunii, Bułgarii oraz na Słowację i Węgry. Trzy z nich – poza Polską Słowacja i Węgry – zdecydowały o przedłużeniu blokady dla ukraińskich transportów mimo decyzji Komisji. Dodatkowo Warszawa i Budapeszt rozszerzyły listę produktów objętych zakazem – Polska nałożyła embargo na ukraińską mąkę i paszę, a Węgry postanowiły o blokadzie dla 25 różnych produktów, w tym mięsa.

W OKO.press pisaliśmy już, że takie posunięcie może narazić Polskę na międzynarodowe konsekwencje. Na razie nie słychać o zapowiedziach działań ze strony Komisji Europejskiej. Korespondenci niektórych mediów w Brukseli sugerują, że Ursula von der Leyen woli przeczekać dwa tygodnie, które zostały do wyborów na Słowacji i miesiąc, który został do wyborów w Polsce. Przez ten czas może się sporo zmienić, szczególnie że sprawa nie znika z agendy unijnych organów. Polska postuluje poruszenie sprawy ukraińskiego zboża w czasie najbliższego spotkania ambasadorów krajów członkowskich przy UE i późniejszych obrad ministrów spraw zagranicznych.

Ukraińcy poskarżyli się w WTO i zapowiadają własne embargo

Nie bez znaczenia dla Polski, Słowacji i Węgier będą też ruchy Kijowa. Ukraina chce walczyć o przywrócenie dostępu do europejskiego rynku i złożyła skargę na trzy kraje UE w ramach mechanizmów Światowej Organizacji Handlu (WTO). „Myślę, że cały świat powinien zobaczyć, jak państwa członkowskie UE zachowują się wobec partnerów handlowych i własnej Unii, bo może to wpłynąć także na inne państwa” – mówił Politico Taras Kaczka, ukraiński wiceminister gospodarki Ukraińcy zapowiedzieli, że spór może przenieść się też na drogę sądową.

Cztery kraje czeka teraz długa droga do rozwiązania sporu. Przejście wszystkich procedur przewidzianych przez WTO na pewno potrwa. W końcu Polska, Słowacja i Węgry mogą być zmuszone do wpuszczenia ukraińskiego zboża na swoje terytorium pod groźbą utraty przywilejów wynikających z członkostwa w WTO. Faktycznie nie ma na to jednak większych szans – wyjaśniają eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich.

„Arbitraż WTO to proces trwający co najmniej kilka lat, przy czym Organ Apelacyjny WTO pozostaje sparaliżowany od 2019 r. i nie wiadomo, kiedy ponownie zacznie funkcjonować (jego członkom wygasł mandat, a wolne stanowiska nie zostały obsadzone – przyp. aut.)” – czytamy w opinii OSW. Podobny byłby skutek sporu wytoczonego na podstawie umowy stowarzyszeniowej UE z Ukrainą. Jak podają analitycy Ośrodka, do tej pory Ukraina brała udział w unijnym arbitrażu raz, a półtoraroczny spór w sprawie embarga na ukraińskie drewno zakończył się porażką Kijowa.

Kaczka zapowiada jednak również inne kroki, w tym zablokowanie importu na owoce i warzywa w Polsce. Ma do niego dojść w przypadku dalszego utrzymania jednostronnego embargo na ukraińską mąkę i paszę. We wtorkowe popołudnie Ukraińcy podali więcej konkretów, które powinny zmartwić polski rząd. „W ciągu najbliższych kilku dni Ukraina wprowadzi embargo na cebulę, pomidory, kapustę i jabłka” – zdradził Kaczka.

Rozgniewana Szydło

Polska reakcja na te działania wpisuje się w logikę trwającej kampanii wyborczej. Rządzący nadal próbują przedstawiać się jako zbawcy polskiej wsi. Niektórzy z polityków podchodzą do ukraińskich pretensji lekceważąco, inni krytykują ton, w którym ukraińskie władze krytykują poczynania polskiego rządu. „To, że Ukraina chce pozwać Polskę (oraz Słowację i Węgry) za przedłużenie zakazu importu ukraińskiego zboża – to jedno. Drugie to zadziwiający styl wypowiedzi ukraińskiego wiceministra gospodarki Tarasa Kaczki, który zachowuje się po prostu impertynencko” – pisała na portalu X (twitter.com) eurodeputowana Prawa i Sprawiedliwości Beata Szydło.

View post on Twitter

„W wywiadzie dla Politico poucza Polskę, co jego zdaniem mogą, lub nie mogą robić kraje członkowskie Unii. Kaczka mówi wręcz, że pozwanie Polski ma być »przykładem dla świata«. Ukraiński wiceminister, zamiast pouczać Polskę powinien pomyśleć, jaki »przykład dla świata« daje Ukraina, gdy w taki sposób traktuje kraj, który uratował Ukrainę w najbardziej dramatycznych chwilach. A przede wszystkim zastanowić się, jak Polacy odbierają słowa i zachowanie ukraińskich władz” – kontynuowała Szydło.

Ukraińskie zboże w polskiej kampanii

Jeszcze rok temu trudno byłoby uwierzyć, że dyskusja pomiędzy ukraińskimi a polskimi politykami może wejść na takie rejestry. Wypowiedź Beaty Szydło wpisuje się w ton poprzednich krajowych komentarzy na temat sytuacji na linii Warszawa-Kijów. Politycy partii rządzącej, do niedawna stojący po stronie walczącej Ukrainy bez względu na okoliczności, idą w otwarty konflikt z rządem naszego wschodniego sąsiada. PiS daje do zrozumienia, że Ukraińcy powinni przyjmować naszą pomoc militarną i humanitarną, a w naszą stronę kierować jedynie pokorne wyrazy wdzięczności.

Opozycja, zamiast szukać niuansów i próbować zrozumieć sytuację Ukrainy, krytykuje rząd i wywodzącego się z PiS unijnego komisarza ds. rolnictwa Janusza Wojciechowskiego za zbyt miękką grę i brak posłuchu u unijnych partnerów. Najgłośniej mówi o tym Trzecia Droga – ustami Władysława Kosiniaka-Kamysza – oraz Koalicja Obywatelska – na ten odcinek wysyłając lidera AgroUnii Michał Kołodziejczaka.

„Zalew” ukraińskiego zboża?

Na sprawę ukraińskiego zboża warto patrzeć szerzej. Z jednej strony nie można zaprzeczać wzrostowi jego eksportu do piątki krajów, która do tej pory korzystała z unijnego embarga. Dane Eurostatu wskazują, że w szczytowym momencie – czyli listopadzie 2022 – przyjęły one 1,34 mln ton ładunków z Ukrainy. Jeszcze przed pełnoskalową agresją Rosji na Ukrainę Polska, Bułgaria, Rumunia, Słowacja i Węgry przyjmowały śladowe ilości ukraińskiego zboża. Wartość eksportu ukraińskiej pszenicy, rzepaku, słonecznika i kukurydzy do Polski od lutego 2022 do maja 2023 wyniosła 1,2 mld euro.

Rolnicy twierdzą, że „zalew” ukraińskiego zboża pozbawił ich możliwości zbytu swoich zapasów i obniżył ceny surowca. Obawiają się o powtórkę tego scenariusza. Prognozy mówią, że tegoroczne żniwa, szczególnie w przypadku pszenicy, mogą być wyjątkowo obfite, a polski rynek – tradycyjnie zresztą nastawiony na eksport – tym bardziej nie będzie potrzebował dostaw z Ukrainy.

Przeczytaj także:

Z drugiej strony trudno bezkrytycznie przyjąć argumenty o wpływie ukraińskiego importu na niskie ceny w skupach. Dane z ostatnich kilku lat temu przeczą. Przede wszystkim ceny zboża w ostatnich miesiącach nie były wcale rekordowo niskie. W sierpniu i wrześniu 2023 były wyższe niż przez wiele miesięcy 2018, 2019 i 2020 roku.

Ale stawki rzeczywiście mocno spadły w porównaniu z pierwszymi miesiącami po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Ceny pszenicy konsumpcyjnej przez cały poprzedni rok utrzymywały się na poziomie powyżej tysiąca złotych za tonę, bezpośrednio po ataku Rosji na Ukrainę zbliżając się nawet do 2 tys. złotych. 18 września tona pszenicy konsumpcyjnej w Polsce kosztowała 950 złotych. Co więcej, ceny tego zboża zaczęły spadać w okolicach października-listopada zeszłego roku – gdy „przyfrontowa” piątka przyjmowała najwięcej ukraińskiego zboża.

Ceny spadły – ale nie tylko w Polsce

Ograniczając się jedynie do tych danych, można by dojść do wniosku, że to ukraiński import załamał ceny pszenicy. Sprawa jest jednak o wiele bardziej skomplikowana. W tym samym czasie w dół szły również ceny na międzynarodowym rynku, na co wskazują dane z największej europejskiej giełdy rynku rolnego MATIF. Stawki w Polsce jedynie za nimi podążały – w końcu Polska znaczną część zbiorów przeznacza na handel z zagranicą, a od stycznia 2022 do lipca '23 mimo „zalewu” ukraińskiego zboża udało nam się wyeksportować 16,8 mln ton surowca. To historyczny rekord – potwierdzał szef Krajowego Ośrodka Wspierania Rolnictwa Marcin Wroński.

Co wpłynęło na taką sytuację na rynku rolnym? Polscy rolnicy i politycy, zamiast obwiniać Kijów, powinni baczniej przyjrzeć się działaniom Moskwy. Rosja, która w początkowych tygodniach wojny w Ukrainie straszyła całkowitym zatrzymaniem swojego eksportu między innymi do Afryki czy krajów Bliskiego Wschodu, znacząco zmieniła swoją strategię. „W sezonie trwającym od 1 lipca 2022 do 30 czerwca 2023 Rosja zwiększyła eksport zboża o prawie 30 procent rok do roku. Sprzedała go za granicę ok. 60 mln ton, z czego prawie 48 mln ton stanowiła pszenica. Tym samym Federacja Rosyjska umocniła się na pozycji lidera eksportu pszenicy na świecie” – czytamy w analizie Ośrodka Studiów Wschodnich. A zatem zboża na świecie jest aż nadto, a rosyjskie władze stawiają na obniżanie jego cen, co ogranicza zyski Kijowa – w końcu drugie miejsce na podium największych eksporterów zboża na świecie zajmuje właśnie Ukraina.

Co by było bez embarga? Raczej bez kryzysu

Nasi wschodni sąsiedzi starali się przedstawić plan na kontrolę swojego eksportu. Ukraińcy w Brukseli zaproponowali system pozwoleń na eksport kolejnych partii zboża, konsultowanych z państwami UE i Komisją Europejską. Według Polskiej Agencji Prasowej taka propozycja nie spodobała się polskiemu ambasadorowi przy UE.

Niewiele wskazuje na to, że przywrócenie importu ukraińskiego zboża zdestabilizowałoby polski rynek – oceniał w połowie września Mirosław Marciniak, niezależny analityk rynków rolnych.

„Ceny światowe, a co za tym idzie także ceny w kraju, są znacząco niższe, a podaż lokalna na tyle duża, że firmy nie są zainteresowane importem z Ukrainy. W przypadku rzepaku, zakłady tłuszczowe kontraktują ziarno na dostawy w grudniu i styczniu, co pokazuje, że nie mają potrzeby poszukiwania surowca poza naszymi granicami” – pisał na swoim blogu Marciniak.

„A przypomnę, że jesienią ubiegłego roku miały problemy z pozyskaniem krajowego rzepaku, pomimo bardzo dobrych zbiorów. Swoje zrobił także szum medialny wokół ukraińskich zbóż. Dziś większość firm nie chce się narażać na publiczne piętnowanie, więc przy braku konkurencyjności ukraińskich zbóż, tym bardziej nie będą zainteresowane pozyskiwaniem surowca zza naszej wschodniej granicy” – zauważał analityk. Według niego problem jest gdzie indziej: polscy rolnicy już teraz konkurują z ukraińskimi na rynkach zachodniej Europy, a ukraiński surowiec jest szczególnie popularny wśród przetwórców w Niemczech czy Holandii. O tym jednak z wystąpień polskich polityków się nie dowiemy.

Wiele wskazuje więc na to, że polski rząd wplątał się w awanturę, która nie ma większego sensu. Jedynym efektem mógłby być zysk wyborczy Prawa i Sprawiedliwości – o ile oczywiście rolników przekona prężenie muskułów przez polityków tej formacji.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze