Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden wzbudza sporo emocji, a nawet kontrowersji. Pierwsze 100 dni urzędowania Demokraty było intensywne. Biden natychmiast dołączył ponownie do Porozumienia Paryskiego, zrezygnował z budowy rurociągu gazowego Keystone i zapowiedział ścięcie amerykańskich emisji CO2 o połowę do 2030 roku. Tym samym odwrócił działania swojego poprzednika Donalda Trumpa, który otwarcie promował denializm klimatyczny, kolportowany w Partii Republikańskiej przez środowiska biznesowe związane z miliarderami, braćmi Koch.
W kolejnych miesiącach Biden rozpoczął wdrażanie w życie największego w historii Stanów Zjednoczonych programu reform gospodarczych. Program stymulacji fiskalnej warty 1,9 biliona dolarów, zapowiedzi podniesienia podatków, walki z rajami podatkowymi, zwiększenia płacy minimalnej czy zapewnienia ubezpieczenia zdrowotnego dla wszystkich Amerykanów – to niektóre z zaproponowanych rozwiązań.
W orędziu prezydenckim do kongresu z 29 kwietnia Biden jasno podkreślił, że zrywa ze starym modelem myślenia o ekonomii:
„Moi drodzy Amerykanie, ekonomia skapywania nigdy nie działała. Pora zbudować gospodarkę od dołu do góry i od środka na zewnątrz.
Szeroki konsensus wśród ekonomistów, z lewa, prawa i środka, wskazuje, że to co proponuję, stworzy miliony miejsc pracy i doprowadzi do historycznie wysokiego wzrostu gospodarczego. To najbardziej wartościowa inwestycja, jaką jako naród możemy przedsięwziąć”.
Ekonomia, podobnie jak inne nauki społeczne, przeżywa fazy fascynacji ideowych, które decydują o tym, w jakim świecie przychodzi nam żyć. Po dekadach dominacji wolnorynkowego podejścia do gospodarki wahadło wychyla się w drugą stronę. Biden ma szansę, aby stać się piewcą idei silnego państwa i słabszego rynku. Podobnie, jak prawie 100 lat wcześniej Franklin Delano Roosevelt, który wprowadził interwencjonizm państwowy pod strzechy.
Inni niż poprzednicy
Zrozumienie skali dziejącej się na naszych oczach rewolucji wymaga pewnego wysiłku intelektualnego. Na początku warto cofnąć się w czasie o ponad 10 lat i prześledzić prezydenturę Baracka Obamy. Obama miał być nową jakością w amerykańskiej polityce. W pierwszym w historii, czarnoskórym prezydencie pokładano nadzieję na uzdrowienie amerykańskiej gospodarki po kryzysie finansowym. W listopadzie 2008 roku na okładce tygodnika „Times” pojawiło się nawet zdjęcie, na którym Obama stylizowany jest na Roosevelta. Powszechne przekonanie o nadchodzących zmianach wynikało głównie ze stylu uprawiania polityki przez Obamę. Szedł do wyborów z hasłami wyborczymi jak „Hope”, „Change we can believe in” czy „Yes, we can” i na każdym kroku podkreślał, że polityka musi się zmienić na lepsze. Obiecywał również odbudowanie „American Dream” dzięki powszechnemu dostępowi do opieki zdrowotnej (program Obamacare) oraz inwestycjom w edukację.
Polityka za Obamy nie była jednak przełomowa. Program stymulacji fiskalnej był skromny i do dziś mówi się wiele o tym, że zbyt skromny (program Bidena jest 2,5 razy większy). Powołany na sekretarza skarbu Timothy Geithner, wcześniej blisko związany z Wall Street, zajmował się przede wszystkim wsparciem tonącego w toksycznych długach sektora finansowego. Rząd federalny wpompował w amerykańskie banki setki miliardów dolarów, a w tym samym czasie zarządy takich gigantów jak AIG wypłacały sobie gigantyczne bonusy. Dziennikarze oskarżali Geithnera o jastrzębie podejście do polityki gospodarczej, czyli przestrzeganie przed nadmiernymi wydatkami publicznymi i walkę z deficytem budżetowy. Robił to zarówno lewicowy tygodnik „New Republic”, jak i centrowy „The Washington Post”. Sam Obama w kampanii wyborczej zapowiadał podwyżki podatków, ale już podczas prezydentury obiecywał, że zrobi wszystko, aby zmniejszyć deficyt budżetowy o połowę.
Gdy na prezydenturę Obamy spojrzy się jednak z szerszej perspektywy, to brak rewolucji nie powinien aż tak dziwić.
W 2009 roku Partia Demokratyczna pozostawała nadal pod silnym wpływem idei trzeciej drogi, czyli szukania kompromisu między państwem i rynkiem.
Wszystko zaczęło się od neoliberalnej rewolucji Reagana z lat 70. XX wieku, która wymusiła na Demokratach przyjęcie bardziej centrowego podejścia do gospodarki. Od lat 90. w Partii Demokratycznej do głosu zaczęło dochodzić skrzydło Nowych Demokratów (znanymi członkami byli między innymi Clintonowie), którzy silnie popierali konserwatyzm fiskalny i wspierali progresywną politykę tożsamościową. Obama nie wywodził się bezpośrednio z Nowych Demokratów, ale gdy w 2009 roku doszedł do władzy, to otoczył się ludźmi z tego środowiska. I choć starał się unikać politycznych etykiet, to według „Politico” na jednym ze spotkań Demokratów powiedział wprost: „I’am a New Democrat”.
Biden jest przeciwieństwem Obamy. Po niepozornym i znanym ze swojej koncyliacyjnej natury polityku nikt nie spodziewał się rewolucji.
Kiedy wygrał wybory, wiele mówiono o „powrocie do normalności” i „sprzątaniu po Trumpie”. Symbolem rosnących oczekiwań stała się okładka czasopisma „The Economist”, która przedstawiała Bidena na tle Białego Domu z wiadrem i mopem. Mało kto zauważył jednak, że po porażce Clinton z Trumpem w 2015 roku w Partii Demokratycznej doszło do przetasowań. Skrzydło Nowych Demokratów zostało całkowicie zmarginalizowane, a do głosu doszło młode pokolenie, znacznie bardziej lewicowe i otwarte na progresywną agendę gospodarczą. Biden znalazł się w sytuacji, w której poparcie dla ideowego zwrotu jest znacznie większe niż kiedykolwiek wcześniej. W dodatku tragiczna w skutkach pandemia COVID-19 zbudowała przyzwolenie na radykalne działania w sferze polityki. W wywiadzie dla „New Yorkera” Biden przyznał, że jest w sytuacji podobnej do Roosevelta i ma zamiar stawić czoło wyzwaniu.
Pogrzeb ekonomii skapywania
Biden zrywa jednak nie tylko z dotychczasową ekonomią polityczną Partii Demokratycznej, ale przede wszystkim staje w całkowitej opozycji do polityki gospodarczej Trumpa (oraz Partii Republikańskiej ogółem). W ostatnim orędziu do Kongresu ogłosił, że pora zerwać z ekonomią skapywania, ponieważ nigdy nie działała. Pod tym z pozoru zwyczajnym zdaniem kryje się spora zmiana.
Czym jest ekonomia skapywania? Najogólniej, to zbiór propozycji gospodarczych, szczególnie popularnych w kręgach Partii Republikańskiej, które w centrum stawiają potrzebę obniżki podatków dla najbogatszych.
Zwolennicy ekonomii skapywania twierdzą, że więcej pieniędzy w kieszeniach bogatych to więcej pieniędzy w gospodarce w ogóle. W końcu to najbardziej majętne osoby finansują miejsca pracy, prowadzą przedsiębiorstwa i dokonują kluczowych inwestycji. Dobrobyt powinien zatem zacząć w magiczny sposób skapywać z góry na dół.
Ekonomia skapywania to termin, który nie jest do końca naukowy. O ekonomii skapywania mówią częściej politycy niż naukowcy. W kampanii wyborczej w 2015 roku Hilary Clinton nazwała propozycje reform podatkowych Trumpa „trumped-up trickle-down”, co oznacza „wyssane z palca skapywania”. Parę lat wcześniej członek nowozelandzkiej Partii Pracy nazwał teorię skapywania sposobem na obsikiwanie biednych przez bogatych.
Wolnorynkowy ekonomista Thomas Sowell wściekał się, gdy słyszał o ekonomii skapywania. Twierdził bowiem, że nikt nie proponuje rozwiązań, które jakkolwiek by ją przypominały. W jednej ze swoich książek pisał: „Żaden rozpoznawalny ekonomista z jakiejkolwiek szkoły myśli ekonomicznej nie proponował takiej teorii. To sofizmat rozszerzenia”.
W praktyce gospodarczej działania inspirowane ekonomią skapywania pojawiają się jednak znacznie częściej. Dzięki temu możemy sprawdzić trafność słów Bidena. Doskonałym przykładem są reformy podatkowe Donalda Trumpa. Pod koniec 2017 roku Trump podpisał ustawę „Tax Cuts and Jobs Acts”, która silnie obniżyła podatki płacone przez najbogatszych mieszkańców Ameryki. Wynikało to przede wszystkim z obniżki podatku CIT – z poziomu 35 proc. do 21 proc. Jakie były efekty? Trzech amerykańskich ekonomistów, Suresh Nallaredy, Ethan Rouen i Juan Carlos Suárez Serrato, prześledziło wpływ reformy podatkowej na nierówności dochodowe. Wnioski były jednoznaczne:
obniżki podatku CIT zwiększają głównie dochody najbogatszego 1 proc. społeczeństwa.
Wzrost nierówności wynika ze zmiany źródeł dochodu – kiedy spada podatek CIT, menedżerowie dużych korporacji zwiększają swoje wynagrodzenie z tytułu posiadania akcji, a zmniejszają dochody z pracy.
Teoretycznie w niektórych przypadkach wzrostowi nierówności ekonomicznych mogłaby jednak towarzyszyć ogólna poprawa dobrobytu. W końcu przypływ może podnieść wszystkie łodzie, nawet jeżeli niektórych z nich wyżej niż inne. Problem polega jednak na tym, że badania naukowe pokazują zupełnie coś innego. Ekonomista Owen Zidar z University Chicago zbadał, jak obniżki podatków w różnych grupach dochodowych wpływają na wzrost gospodarczy. Okazuje się, że
wzrost gospodarczy najsilniej stymulują obniżki dla najmniej zamożnych podatników.
Efekt obniżki podatków dla najwyższego decyla dochodowego (górne 10 proc. rozkładu) jest z kolei nieistotny statystycznie. Oznacza to, że taki efekt albo nie występuje, albo trudno go zaobserwować. Podobne badania, dla szerokiej próby 18 państw OECD, przeprowadziło dwóch politologów z London School of Economics – Julian Limberg i David Hope. Znów, wnioski były dość jednoznaczne. W ostatnich 50 latach obniżki podatków dla najbogatszych nie przyczyniły się ani do poprawy tempa wzrostu gospodarczego, ani do wzrostu zatrudnienia, a jedynie zwiększyły nierówności.
Bidenomika zmienia świat
Martin Luther King powiedział kiedyś o Stanach Zjednoczonych, że w kraju tym panuje socjalizm dla bogatych i surowy indywidualizm dla ubogich. Ekonomia skapywania jest przykładem socjalizmu dla bogatych. Reformy w jej duchu przeprowadzali różni prezydenci – od Cartera poprzez Reagana aż po Trumpa. Think-tanki blisko związane z Partią Republikańską, takie jak American Enterprise Institute, wielokrotnie silnie lobbowały za obniżkami podatków dla najbogatszych, przekonując, że to najlepsza metoda na szybki rozwój amerykańskiej gospodarki. Wpływ niższych podatków dla najbogatszych na wzrost jest jednak słabo potwierdzony w badaniach empirycznych. Jeżeli obniżki podatków mają mieć sens, to wyłącznie tych od najniższych dochodów. W innym wypadku możemy mówić o populizmie dla bogatych.
Taki populizm reprezentował Donald Trump, który pośród pojedynczych antyrynkowych rozwiązań przemycał szereg reform, które sprzyjały najbogatszym.
Pandemia nasiliła procesy, które doprowadziły do silnej polaryzacji amerykańskiego społeczeństwa i dojścia do głosu populistów. Pod koniec ubiegłego roku Stowarzyszenie Americans for Tax Fairness opublikowało analizę opartą o dane podatkowe, z której wynika, że majątek miliarderów wzrósł w czasie pandemii o bilion dolarów (znacznie więcej niż wyniosły programy pomocowe dla amerykańskich gospodarstw domowych). O rosnących nierównościach w krajach wysoko rozwiniętych ekonomiści dyskutują już prawie dekadę, co najmniej od wydania przełomowej książki Thomasa Piketty’ego w 2013 roku. Jak przekonuje ekonomistka Stefanie Stantcheva: „Pandemia COVID-19 pogorszyła nierówności w wielu wymiarach, wliczając w to regiony, sektory gospodarki, płeć czy różne klasy społeczne”. W spolaryzowanym politycznie świecie poparcie dla Bidena jest jednym z najniższych w historii urzędu i wynosi około 55 proc. Gorzej wypadał tylko Trump, którego na początku prezydentury popierało około 45 proc. społeczeństwa.
Być może również dlatego Biden gra „va banque”. Bidenomika zrywa z modelem myślenia o gospodarce, którego zakładnikami byli kolejni prezydenci Stanów Zjednoczonych, ponieważ nie ma wyboru.
W najbliższych latach świat czeka zmiana paradygmatu i powrót silnego państwa.
Walka z rajami podatkowymi, podwyższenie podatków korporacjom, nieprzejmowanie się deficytami budżetowymi – to nowości w repertuarze ekonomii politycznej XXI wieku. Jak powinniśmy oceniać te zmiany? Niektórzy ekonomiści, na przykład Lawrence Summers czy Olivier Blanchard, boją się, że Biden przesadzi i osiągnie efekt przeciwnego od zamierzonego. Ryzyko przegrzania gospodarki jest realne, ale ryzyko wydania zbyt mało jest jeszcze gorsze. Inny ekonomista, Paul Krugman podkreśla również, że o słuszności działań Bidena powinna decydować niekoniecznie ekonomia, a polityka. Skala polaryzacji politycznej w Stanach Zjednoczonych jest zbyt wysoka, aby ryzykować. Partia Demokratyczna konkuruje z radykalnym odłamem populistów z Partii Republikańskiej. Musi wydawać. Nie ma innego wyjścia.
Teoria "skapywania" jak najbardziej działa. Ale nie tak, jak ją przedstawiają neoliberałowie. Po prostu "skapuje" w nieco innych kierunkach. Bardzo bogaty przedsiębiorca otrzymaną ulgę albo inną zapomogę przeznaczy na nowe Ferrari albo nowy jacht. Komu skapnie? Ano innemu oligarsze, który jest właścicielem fabryki/firmy produkującej Ferrari. Albo jachty. Jakimś "prostym żuczkom" w okolicy nie skapnie nic, bo z produkcją dóbr luksusowych nie mają nic wspólnego. Robotnikom, którzy je wytwarzają też od tego pensja nie wzrośnie. Niemniej jednak faktem jest, że dodatkowe pieniądze zostaną wydane. Tyle że nie będzie z tego pożytku dla szeroko rozumianego "ogółu". W ten sposób na pustyni stoją smagane wiatrem Ferrari, Bugatti i inne Lamborghini, w których zepsuł się filtr DPF albo inny zawór EGR, ale nikomu w "szejkolandiach" nie chce się tego naprawiać. Więc kupują nowe, bo petrodolarów "u nich mnogo". Skapuje komuś? Ano nie 🙂
Cóż, trzymajmy kciuki za Bidena i za to, żeby okazał się być najlepszym prezydentem USA od czasów Lincolna – bo my Polacy też na tym skorzystamy. A "zasługa" Trumpa jest tylko jedna: do tej pory trudno było powiedzieć, kto był najgorszym prezydentem w historii Stanów, teraz zaś – nie ma już co do tego wątpliwości.
P.S. "majątek bilionerów wzrósł" – szanowny Panie Autorze, artykuł bardzo interesujący, ale… czy pamiętał Pan, że angielskie słowo "billion" tłumaczy się na "miliard", nie "bilion"? 🙂
Jeszcze jedno: gdyby folgowanie bogaczom rzeczywiście nakręcało gospodarkę, to Polska – przy skali, w jakiej władza folguje Rydzykowi – już dawno powinna się stać istnym El Dorado. A jak nie cała Polska, to przynajmniej Toruń i okolice.
Jest ważny powód dla którego bogaci powinni płacić wysokie podatki w systemie liberalnym.
Liberalne państwo czyli "nocny stróż", zajmuje się ochroną własności prywatnej.
Gdy bogactwo kraju skupia się w rękach nielicznych, biedni nie mają żadnego powodu aby wspierać państwo. Będą emigrować, marzyć o inwazji sąsiadów a w razie wojny dezerterować.
W niebezpieczeństwie, burżuazja próbuje rozbudzać nacjonalizm, aby biedni byli chętni oddawać za nią życie. Może to zadziałać pod warunkiem, że następuje redystrybucja dochodów i bogactwa – Roosevelt to rozumiał (PiS chyba też, PO ani trochę).
Dopiero w 1863 roku uwolniono chłopów od pańszczyzny. Teraz także istnieje pewna forma pańszczyzny. Amazon zarobił w roku 2020 44 miliardy euro i nie zapłacił podatku. Bo w Luksemburgu się zarejestrował.
Coś jest nie tak z tym chorym systemem i wszyscy to widzimy.
PIS trochę rozdał i go kochali zapominając, że to te dzieci co teraz dostają 500 plus będą spłacały pisowskie długi.
Jasne, że rodzinom z dziećmi należy pomagać, ale z głową a nie drukując coraz więcej banknotów.
grażyna bereziuk "PIS trochę rozdał i go kochali zapominając, że to te dzieci co teraz dostają 500 plus będą spłacały pisowskie długi."
Realna gospodarka tak nie działa. Pieniądze w rekach ubogich cyrkulują i powiększają rozmiar gospodarki. Dług w proporcji wcale nie musi się zwiększać.
Pieniądze w rękach bogatych będą pożyczane biednym na procent. Lichwa gospodarce nie pomaga i zadłużenie się zwiększa.
Roosevelt wprowadził "500+" kilka razy bardziej, i Ameryka doświadczyła parę dekad prosperity oraz wiodącej pozycji w świecie.
Reagan to ukrócił i klasa średnia zaczęła słabnąć, razem z Ameryką.
Paradoksy makroekonomii!
Pieniądz nie jest realnym dobrem czy zasobem, który można chomikować jak złoto. Jest tylko środkiem płatniczym, symbolem, który traci na wartości gdy gospodarka się kurczy.
(…)Pieniądze w rekach ubogich cyrkulują i powiększają rozmiar gospodarki.(…)
A potem trzeba robić program Autobus+, bo nie stać ludzi na bilety… bo tak się składa, że takie powiększanie gospodarki to głównie inflacja.
Jacek Strzemieczny
Nic Pan nie zrozumiał.
To w takim razie czym ma się objawiać rozwój gospodarki jak nie wychodzeniem z zapaści cywilizacyjnej, której jednym z symptomów jest właśnie pomór PKS?
Nie mam siły Panu tłumaczyć. Może ktoś inny spróbuje?
(…)Nie mam siły Panu tłumaczyć. Może ktoś inny spróbuje?(…)
Spróbuje jeszcze raz od początku i bez skrótów myślowych… jak krowie na miedzy.
Nie umiem rozmawiać z krowami.
Inflacja rzeczywista przy emisji pieniądza jest tylko wtedy, gdy nie ma już bezrobocia i wszystko pracuje na 100% w gospodarce. Lub, gdy są poważne przeszkody do uruchomienia siły roboczej.
W Polsce gotowość do pracy deklaruje 57% populacji. W krajach Zachodu – średnio ponad 70%. Mamy też ukryte bezrobocie w rolnictwie poprzez dopłaty. Jest jeszcze kilka innych metod ukrywania bezrobocia. Łącznie to daje bezrobocie rzeczywiste (wynikające z potencjału i ukryć) na poziomie 25%. A jednocześnie przedsiębiorcy nie mają pracowników (jak twierdzą). Jedną z głównych barier w zatrudnieniu są niskie płace i skłonność biznesu do zarabiania w najprostszy sposób – eksploatacji pracowników, zamiast optymalizacji i inwestycji (które są za niskie od lat). To jest przyczyna inflacji. Państwo powinno zwiększyć zatrudnienie w np. administracji, zdrowiu, nauce, szkolnictwie i infrastrukturze i znacznie podnieść tam płace – to zmusi biznes do zmiany formy działania. Czy producenci "eksploatacyjni" się wyniosą? Oczywiście i dobrze. To bezwartościowy przemysł. Chciwość pozostałych sprawi, że wzrośnie produktywność – jedyny sposób by ponownie zarobić na Bentleya.
@Josef Papug
W takim razie powinniśmy mieć gigantyczną deflację.
(…)Bo w Luksemburgu się zarejestrował.(…)
To pod tytułem narodowości kapitału…
"po porażce Clintona z Trumpem w 2015 roku"?
Niby się mówi o pieniądzach, ale analiza jest wiłącznie jakościowa. A nawet odwołuje się do czystych mefor. Skapywanie, niesprawiedliwość, równość i nie. Tymczasem die Penuzen tak sa skonstruowane, zeby je łatwiutko liczyć. Podobnie najlepoiej różne proporcje jest wyrażać liczbowo.
Żeby za dużo nie gadać (pisać) : Moralna teza "Wszelkie nierówności są złe" domaga się symetrycznego postulatu pozytywnego, np: " Dobra jest tylko absolutna róność". Jak ją zapewnić, o to mniejsza, bo zawsze pozostaje kwestia zaopatrzenia władzuni, nawet tej najbardziej "słuchającej ludzi" i "nie idącej do po0lityki dla piueniędzy". Możemy absolutną urawniłowkę odrzucić i moralny postulat zrelatywizować: "Zbyt wielkie nierówności są złe" oraz symetrycznie: " Pewne nierówności sa dobre/dopuszczalne/nieuniknione". I jak już ten postulat postawimy, to rozsądek zaczyna wyć z głodu i domaga się nakarmienia cyferkami. Bez tego wszelkie rozważania pozostaną na poziomie czczego gadania, publicystyki, moralitetu, ewentualnie szczucia "wyklętych których dręczy głód" przeciwko "wyzyskiwaczom".
Zenon Nowak: "Moralna teza "Wszelkie nierówności są złe" domaga się symetrycznego …"
Kto broni tak głupiej tezy? Tezą jest "NADMIERNE nierówności są złe".
Zenon Nowak: "szczucia "wyklętych których dręczy głód" przeciwko "wyzyskiwaczom"."
Niestety są wyzyskiwacze, i są ci "których dręczy głód". Tych drugich niech Pan nie wyklina.
Kochanie! Nawet nie doczytałeś. Spróbuj zanim zaczniesz odpowiadać!!! Auuuuu!
Moralizować, domagać się sprawiedliwości każdy może. Ale co innego muszą robić ci, co sprawują rządy. I ci, co chcą rządy do czegoś obligować nie powinni poprzestawać na domaganiu się : "Zróbcie, żeby było dobrze". Bo jeżeli demokratyczna opinia publicznia poprzestaje na tym "żeby było dobrze" i jak pretendenci do władzy zadeklarują"chcemy, żeby było dobrze" i na tej podstawie otrzymają mandat, to i tak będą musieli decydować o tym nie jak, ale ile. A publika niestety tym "ile" się nie interesuje. Nie śmiem sugerować, że większość wyborców to głupcy, ale widocznie mają coś lepszego do roboty. Nasz Zbawiciel (J.K.) chodzi w glorii tego co "dał" (500+) i ludziska myślą, ze się podzielił tym, co miał. Ale nie miał, Polska nie miała. Nie wystarczyło nie kraść. Trzeba było pójść do lombardu i pożyczyć. Więc Mesjasz uczynił cud rozdając pieniądze pożyczone w imieniu przyszłych pokoleń. Bez pytania ich o zgodę. No ale jak się mówi o długach i ich spłacaniu, to publika już wie, bo autorytety tak teraz twierdzą, ze budżet państwa nie działa jak każdy inny, np prywatny. W domyśle : Dzidek, jak pożyczy, oddać musi, a państwo nie. Kojarzenie elementarnych fraktów zawodzi. A o odwoływaniu sie do liczb można już w ogóle zapomnieć. Dzięki temu kolejne rządy mają jako zaporę porzed ekonomicznymi szaleństwami tylko własne sumienie. I najczęściej to sumienie mówi im : byle do najbliższych wyborów. A publika, nawet na poziomie intelektu, nie ma żadnej możliwości kontroli. Demokracja bez mądrych obywateli jest do kitu. I taką mamy. Znaczy nie mamy.
Zenon Nowak: Więc Mesjasz uczynił cud rozdając pieniądze pożyczone w imieniu przyszłych pokoleń."
Proszę Pana, proszę Pana. Wie Pan jak pieniądze powstają w dzisiejszym systemie? Przez tworzenie DŁUGU bankowego!
W systemie socjalistycznym, jakim był PRL, jak powstawały pieniądze? Przez prostą emisję, czyli przez druk. Pokryciem miały być produkty i usługi.
Jeśli emisja miała właściwy rozmiar, gospodarka miała się dobrze.
Zaciskanie pasa, niekoniecznie zmniejsza zadłużenie. Jeśli w rezultacie gospodarka się kurczy, relatywne zadłużenie może rosnąć.
Potrafi Pan to zrozumieć? Pan myśli w kategoriach mikroekonomii, czyli pojedyńczych podmiotów a nie całości. Co jest przypadłością wielu neoliberałów i przekrętem ich propagandzistów.
—Proszę Pana, proszę Pana. Wie Pan jak pieniądze powstają w dzisiejszym systemie? Przez tworzenie DŁUGU bankowego!—
Jasne. To coś w rodzaju afrykańskiego kryterium prawdy : im więcej razy się powie 'Proszę Pana', to wypowiedziana bzdura staje się mniej bzdurna. I jeszcze ci neoliberałowie co to są milion razy gorsi od liberałów, a ci ostatni milion razy gorsi od żydowskich lichwiarzy i masonów. No ale miano socjalisty zobowiązuje. Socjalizm ma swoje korzenie w kultach cargo. Mój wpis dotyczył jednej maluśkiej sprawy : językowi debaty o piniędzach któren ucieka jak od ognia od liczb. Ucieka w stronę moralizowania i ewentualnie schodzi na manowce bajań o kreacji pieniądza, cudach Me Fo, justum pretium i innych fantazji, Tymczasem rządzący muszą decydować : temu damy milion, a temu figę, tamtego obłupimy do kośći i ile dla nas zostanie? Za mało? To oskubmy jeszcze tego. A publika ani w ząb nie jest w stanie zrozumieć co sie dzieje bo jej się śni jak powstają pieniądze z długu bankowego. — To ile tego pieniądza z długu bankowego "powstaje"? A? Czy to jest 1:1, suma długów = powstały pieniądz, czy tylko jakaś część długu przyczynia się do "powstania pieniądza"? Bo jak coś z czegoś powstaje, to albo się całkowicie surowiec przemienia w nową substancję, albo przemiana nie jest 100%. Proste pytanie. Jak na nie spróbujesz odpowiedzieć, to poczujesz zapach nonsensu.
(…)Przez prostą emisję, czyli przez druk. Pokryciem miały być produkty i usługi.(…)
Po 2008 kapitaliści też odkryli uroki QE.
(…)Bo jeżeli demokratyczna opinia publicznia poprzestaje na tym "żeby było dobrze" i jak pretendenci do władzy zadeklarują"chcemy, żeby było dobrze" i na tej podstawie otrzymają mandat, to i tak będą musieli decydować o tym nie jak, ale ile.(…)
Oczywiście, że powyższe nie starczy… ale co ma naród zrobić, gdy może tylko to? W Polsce nawet referendum ma rangę byle sondażu.
Politycy w programach wyborczych podają liczby, ale to niczego nie zmienia. Trochę dlatego, że te programy nie są później realizowane, ale przede wszystkim dlatego, że żaden wyborca nie jest kompetentny w dziedzinie analiz makroekonomicznych, nawet profesorowie ekonomii nie za bardzo (ilu profesorów, tyle opinii). Ekonomia, chociaż dużo w niej liczb, to jednak nie nauka ścisła. W najlepszym przypadku coś w rodzaju prognozowania pogody, które sprawdza się na 3 dni naprzód, a potem coraz gorzej. Za dużo zmiennych, zbyt złożone interakcje, zbyt dużo czynników niemierzalnych.
Fakt, że artykuł pod którym dyskutujemy nie podaje liczb mnie nie razi – bo odwołuje się do konkretnych badań naukowych i ich wniosków. Chyba nie ma pan wątpliwości, że owe badania się na liczbach opierają. A te mówią jasno, że idea "skapywania" nie działa i powiększa nierówności. I mniejsza w tym momencie o etyczną ocenę nierówności, bo to temat na osobną dyskusję, chodzi tu o ocenę samych programów odwołujących się do "skapywania". W większości sprzedawano je jako sposób na stymulację gospodarki i możliwość wzbogacenia się wszystkich grup ekonomicznych. A jak wykazały przytoczone badania, tak się nie stało, a ew. wzrost gospodarczy jest w coraz większym stopniu zagarniany przez wąską grupę najbogatszych (stad rosnące nierówności). Już samo to pokazuje, że "skapywanie" jest błędną drogą – bo albo nie działa, albo należy uczciwie powiedzieć jakie taka polityka przynosi efekty – tylko wtedy maleją szanse na wygraną w wyborach.
Odnośnie zadłużania się na koszt przyszłych pokoleń – jest to frazes, który nic tak na prawdę nie znaczy – bo równie dobrze można odbić piłeczkę że zadłużając się rozkręca się gospodarkę, z której będą korzystać te przyszłe pokolenia. Czy rodzice decydujący się na kredyt mieszkaniowy zadłużają się kosztem swoich dzieci, których dochody przez to maleją? Czy mody człowiek biorący kredyt studencki popełnia błąd zadłużając się na dalsze etapy swego życia? Nikogo tu chyba nie trzeba przekonywać, że zadłużanie się nie jest złe samo w sobie a liczą się jego rozmiary i cele na co wydaje się pożyczone pieniądze. Ktoś pochwali inwestowanie w infrastrukturę, inny w edukację a jeszcze inny w poprawę warunków życia tak by zapewnić Państwu stały i liczny dopływ wartościowych obywateli. I to, w co i do jakiego stopnia inwestować powinno być przedmiotem dyskusji a nie czy "zadłużać swoje dzieci i wnuki".
Podniesienie podatków najbogatszym i obniżenie najbiedniejszym to jeden ze skutecznych sposobów na rozwój gospodarczy. Pod warunkiem, że przyrost środków budżetowych spowoduje poprawę i zwiększy dostępność usług publicznych. Nie będzie zaś zwiększeniem rozdawnictwa za nic. Bezsensowna pomoc socjalna już była trenowana. Zakończyła się klęską gospodarczą całego obozu wschodnio europejskiego.
A żebyscie wiedzieli, że (…)Bidenomika zmienia świat(…)
Gdy w Francji wygrał ichni Biden Gérard Depardieu odkrył, że jest Rosjaninem… a u nas nie trzeba nawet tego, żeby taki genetyczny patriota jak Wojciech Cejrowski odkrył, że jest rodakiem Ekwadorczyków.
Tylko że Żerard Renowicz Diepardiu szybko wrócił z podkulonym ogonem do Matki Francji, bo okazało się, że mieszkanie w tym cudownym rosyjskim raju podatkowym z liniowym podatkiem nie jest wcale takie fajne.
Miejsce mieszkania to niekoniecznie miejsce płacenia podatków… patrz na Szwajcarię, Luksemburg czy Panamę.
Zastanawiało mnie dlaczego tak łatwo Bernie zrezygnował z kandydowania. Teraz już rozumiem bo wygląda to tak jakby się dogadali. Bardzo mi to odpowiada!
(…)Bardzo mi to odpowiada!(…)
Nie wierzę w te teorie spiskowe, a i radzę pohamować te Schadefeude… bo Republikanie stali się nieobliczalni, na prawdę strach pomyśleć jak będą wyglądały ich prawybory.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Miejmy nadzieję, że tak jak Czarnobyl zakończył komunę, tak Covid zakończy epokę neoliberalizmu.
1. lipca weszła w życie istotna dla edukacji domowej tzw. Ustawa Zakrzewskiego. https://dzienniklodzki.pl/ustawa-zakrzewskiego-rewolucja-w-polskim-szkolnictwie/ar/c5-15618172