0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Brendan SMIALOWSKI / AFPFoto Brendan SMIALOW...

Mamy długo zapowiadaną umowę handlową między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Trump zagroził UE, że jeśli do piątku nie uda się ustalić głównych szczegółów, narzuci UE 30 proc. cła.

Europejska delegacja musiała uznać, że spełnienie tej groźby było dla europejskiej gospodarki zbyt ryzykowne. Europejskie towary w USA będą po porozumieniu z Trumpem obłożone 15-procentową stawką. Dotyczy ona między innymi samochodów, alkoholi, dóbr luksusowych, ale też innych towarów.

UE nie nakłada w zamian podobnych ceł na amerykańskie produkty – przynajmniej tak wynika z dotychczasowych ogłoszeń. Wiele z nich będzie z ceł zwolnionych w ogóle, ale szczegółowe informacje są wciąż ustalane.

Wiemy też, że narzucone wcześniej przez Trumpa cła na europejską stal i aluminium na poziomie 50 proc. zostają. Kończymy więc z kilkunastoprocentową efektywną stawką celną w handlu ze Stanami Zjednoczonymi. Ostatnio tak wysoki poziom barier handlowych między Europą a USA widzieliśmy w pierwszej połowie XX wieku.

Umowę w niedzielę 27 lipca 2025 wieczorem ogłoszono po rozmowach między Donaldem Trumpem i Ursulą von der Leyen w Szkocji na należącym do Trumpa polu golfowym Turnberry.

Przeczytaj także:

Brak równowagi

Chociaż UE oczywiście stara się przedstawić umowę jako sukces, to większość komentarzy idzie w zupełnie inną stronę. Lekka krytyka płynie nawet z ust francuskiego ministra spraw europejskich:

„Umowa handlowa wynegocjowana przez Komisję Europejską ze Stanami Zjednoczonymi zapewni tymczasową stabilność podmiotom gospodarczym zagrożonym eskalacją amerykańskich ceł, ale jest nierówna”.

Jeśli więc brak równości publicznie zauważa nawet minister drugiego największego państwa UE, oznacza to, że daleko państwom UE do jedności w ocenie tej umowy.

Polski obóz rządzący utrzymuje jednak raczej pozytywny ton. Polityk PO, europoseł Michał Szczerba w Polskim Radiu 24 mówił 28 lipca:

„Wchodzi 15 proc. 1 sierpnia i to jest bardzo dobra informacja, ponieważ ona buduje przewidywalność. Firmy europejskie, m.in. przemysł motoryzacyjny, a w Polsce mamy gigantyczną produkcję komponentów, części samochodowych, silników itd., więc dla nas to są dobre informacje. Trzeba będzie te 15 proc. gdzieś wkalkulować w cenę produkcji, natomiast to zapewnia ciągłość kontraktów, to zapewnia to, że konsumenci amerykańscy będą kupować nasze produkty”.

„Mogło być gorzej”

UE w tej umowie nie uzyskała jednak praktycznie niczego. Po prostu udało się uniknąć gorszego losu i to główne pocieszenie. Konkurencyjność europejskich samochodów w USA spadnie. Rentowność europejskich producentów samochodów nie jest tak wysoka, by mogli wziąć na siebie koszt ceł – importerzy w USA będą musieli podnosić ceny. A to zmniejszy ich atrakcyjność. Tymczasem UE odpowiada za 21 proc. importu motoryzacyjnego w USA.

Może to też wpłynąć na ceny w Europie – jeśli producenci będą notować straty, być może będą chcieli zyskać trochę więcej również na europejskich konsumentach.

Przewidywane osłabienie dolara i wzmocnienie euro również osłabi europejski eksport. A UE wycofała się ostatecznie we wcześniejszych negocjacjach ze znacznego opodatkowania amerykańskich gigantów cyfrowych w Europie. Kapitulacja wobec Trumpa pokazuje, że raczej nikt nie zamierza otwierać tego frontu ponownie.

Polityczna porażka

Główny ekonomista think tanku Centre for European Reform Sander Tordoir mówi w komentarzu dla OKO.press, że umowa jest polityczną porażką UE.

„Pomimo całej retoryki o gotowości na wojnę handlową, Unia nie była w stanie utrzymać swojego stanowiska – ani wobec nacisków ze strony USA, ani w obronie podstawowych zasad, takich jak przestrzeganie reguł Światowej Organizacji Handlud. Administracja Trumpa narzuciła swoje warunki, tak jak zrobiła to wcześniej wobec Japonii i Wielkiej Brytanii”.

23 lipca Amerykanie po długich negocjacjach z Japonią ogłosili osiągnięcie porozumienia, a Japończycy przyjęli 15 proc. cła na ich samochody. Japoński premier długo mówił, że nie zaakceptuje żadnej umowy, która nałoży amerykańskie cła na japońskie samochody. Ale w końcu uległ, by zmniejszyć wysokość ceł, ponieważ Trump groził wyższymi.

To strategia podobna do europejskiej i przyjmuje ją większość krajów, które doprowadzają do jakiegoś rodzaju umowy z Trumpem. Szczególnie te, które są z USA politycznie sprzymierzone.

Na faktyczne zwarcie z USA decyduje się na razie mało kto, jak Brazylia czy Chiny. To one są głównym przeciwnikiem USA w wojnie handlowej. Po eskalacji, która doprowadziła do ceł powyżej 100 proc. w obie strony, oba kraje zgodziły się na dalsze rozmowy. Nie wiemy więc dalej, jak przyszłe stosunki handlowe Chin i USA będą wyglądać.

Ekonomicznie do udźwignięcia

Pomimo tego, że politycznie umowa nie wygląda dla Europy najlepiej, Sander Tordoir twierdzi, że ekonomicznie umowa nie oznacza katastrofy.

„Równe 15-procentowe cła są bolesne, ale nie jest to katastrofa. Zwłaszcza że chińskie firmy muszą mierzyć się z dużo wyższymi barierami. Ostatecznie większe konsekwencje odczuje USA: konsumenci zapłacą więcej, a producenci poniosą straty z powodu przerwanych łańcuchów dostaw i droższych surowców, takich jak stal czy aluminium. Europejskie firmy, w przeciwieństwie do tego, mogą funkcjonować przy przewidywalnym koszcie 15 proc., szczególnie że zdolności produkcyjne w USA są ograniczone”.

Tordoir potwierdza więc tutaj to, o czym mówił poseł Szczerba – że stałe cło jest lepsze niż długofalowa niepewność.

We wstępnej umowie UE zgodziła się także zwiększyć inwestycje w Stanach Zjednoczonych o ponad 600 miliardów dolarów. Według Trumpa ma to oznaczać, że UE zakupi amerykański sprzęt wojskowy. Wciąż brakuje szczegółów na ten temat, ale „New York Times”, powołując się na źródła w amerykańskiej administracji, pisze, że chodzi też o inwestycje w przemysł farmaceutyczny i motoryzacyjny.

Sander Tordoir: „Liczby inwestycyjne, które się pojawiają – 600 miliardów dolarów i tym podobne – to głównie szum informacyjny. To tylko kilka lat bezpośrednich inwestycji UE w USA. Europa w krótkim i średnim okresie nadal będzie kupować amerykańską energię i broń. Te »zobowiązania« nie mają większego znaczenia gospodarczego”.

Co w zamian?

Holenderski ekonomista uważa, że kluczowe pytanie leży gdzie indziej.

„Prawdziwe pytanie brzmi, czy ta umowa się utrzyma, czy też Trump – albo ktoś inny – wróci po więcej, być może wykorzystując unijne regulacje cyfrowe jako pretekst. Jeśli te warunki się utrzymają, UE może z nimi żyć.

Ale USA zawsze może dostosować swoje cła, by ulżyć własnym producentom. Europa tymczasem zostaje z 15-procentową stawką. Gdyby UE chciała lepszych warunków, powinna była twardo się postawić i negocjować z pozycji siły”.

UE w rozmowach z Trumpem stanęła przed dylematem – bronić swojej suwerenności i dumy za wszelką cenę i iść za zwarcie, czy raczej przyjąć, że w potyczce z Trumpem nie da się zyskać, a można stracić polityczne poparcie kluczowego sojusznika, w tym w kwestii obronności.

Na tak postawione pytanie unijni urzędnicy zdecydowanie wybrali drugą odpowiedź. Ona może okazać się poprawna, jeśli rzeczywiście cła Trumpa nie będą wyjątkowo dotkliwe dla europejskiej gospodarki jako całości, a przyszłe administracje amerykańskie wrócą do mniej transakcyjnej natury stosunków transatlantyckich.

To jednak nic pewnego. A jeśli w USA dalej dominować będzie ideologia America First, to decyzja Komisji Europejskiej z lipca 2025 roku może w historii UE zapisać się jako poważny błąd.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.

Komentarze