0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Brigitte HASEBrigitte HASE

W czwartek 20 stycznia 2022 europosłowie zagłosowali za przyjęciem nowego aktu o usługach cyfrowych (DSA - Digital Services Act). Przepisy mają lepiej chronić konsumentów oraz ich prawa podstawowe w internecie, dokładnie określają m.in. obowiązki i odpowiedzialność platform internetowych.

„Chcę Europy, która mierzy wyżej, korzystając z możliwości, jakie daje era cyfrowa, w granicach bezpieczeństwa i norm etycznych” - deklarowała w lipcu 2019 roku Ursula von Leyden, wówczas jeszcze kandydatka na przewodniczącą Komisji Europejskiej. W jej programowym manifeście pt. "Unia, która mierzy wyżej" po raz pierwszy padła zapowiedź sporządzenia ustawy, która „zaktualizuje nasze przepisy dotyczące odpowiedzialności i bezpieczeństwa w odniesieniu do platform, usług i produktów cyfrowych, i uzupełni nasz jednolity rynek cyfrowy”.

A było co aktualizować i uzupełniać. Fundamentem funkcjonowania usług cyfrowych w Unii Europejskiej wciąż jeszcze pozostaje dyrektywa o handlu elektronicznym, która w życie weszła w 2000 roku. W ciągu dwóch dekad, które minęły od tamtego czasu, internet przeszedł nie jedną, lecz kilka rewolucji.

Czy DSA właściwie na nie odpowiada?

Od cyberoptymizmu do "kapitalizmu nadzoru"

Spójrzmy najpierw na najnowszą historię internetu i jego przemian.

Pierwsza rewolucja nastąpiła już na przełomie lat 2000-2001, gdy zaczęła pękać tzw. bańka internetowa. Błyskawiczne wzloty i upadki pionierskich przedsiębiorstw internetowych mogły zachwiać wiarą w przyszłość cyfrowych usług. Tymczasem gospodarcza zawierucha przełomu tysiącleci nie zniechęciła ludzi do wydawania pieniędzy w sieci. Dla wielu przyszłych gigantów e-commerce’u - m.in. Amazona - okazała się wręcz chrztem bojowym. W 2002 roku firma Jeffa Bezosa po raz pierwszy odnotowała zysk, a reszta jest historią.

Ostatnie 20 lat to jednak nie tylko rozwój branży handlu internetowego, lecz także, a może przede wszystkim, platform społecznościowych. Ewolucja internetu przypominała przebiegiem, ale i doniosłością, ruchy płyt tektonicznych. Archipelag rozproszonych wysp-stron — autorskich projektów obdarzonych cyfrowymi kompetencjami internautek — zastępowały masywne platformy oferujące łatwe tworzenie treści czy akces do cyfrowych społeczności. Ów nowy, partycypacyjny paradygmat sieci określony został mianem Web 2.0. To, czy rewolucja głoszona przez Tima O’Reilly’ego rzeczywiście miała miejsce, pozostaje kwestią co najmniej wątpliwą. Nie brakuje głosów, że „Web 2.0” to raczej marketingowe hasło niż diagnoza przemian sieci.

Niejako w opozycji do optymistycznej wizji z połowy pierwszej dekady tego wieku narodziła się koncepcja „kapitalizmu nadzoru”. Jej autorka, Shoshanna Zuboff, platformy widzi przede wszystkim nie jako przestrzeń do rozwoju kreatywności czy tworzenia globalnych sieci relacji, ale narzędzie „sekretnej operacji wydobywczej”, której cel stanowią prywatne dane użytkowników/czek internetu.

Niezależnie od tego, czy rozwój platform postrzega się w pozytywnym, czy negatywnym świetle, nie sposób zaprzeczyć, że doprowadził on do gwałtownego zaludnienia się sieci.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat odsetek osób korzystających z internetu wzrósł w Unii Europejskiej ponad 4-krotnie.

Tak ogromna liczba użytkowniczek i użytkowników usług cyfrowych sprawia, że społeczne oddziaływanie platform - zarówno e-commerce, jak i serwisów społecznościowych - jest ogromne. Niestety, obowiązujące regulacje, pamiętające czasy kryzysu dotcomów, dawno przestały przystawać do nowej rzeczywistości. Odpowiedzią na jej wyzwania ma być właśnie akt o usługach cyfrowych.

Przeczytaj także:

DSAwid kontra Googliat

Choć zawarte w akcie regulacje dotyczą szerokiego spektrum podmiotów, to najsilniej dotykają działalności platform internetowych. Z tej kategorii dodatkowo wydzielona została podgrupa „bardzo dużych platform”, które, zgodnie z art. 25 ust. 1, „świadczą usługi na rzecz średniej liczby aktywnych odbiorców usługi w Unii miesięcznie wynoszącej co najmniej 45 mln osób”.

O tym, że to o ich uregulowanie toczy się przede wszystkim gra, świadczy nie tylko znacząca liczba przepisów odnoszących się wyłącznie do tej kategorii podmiotów. Być może jeszcze lepiej obrazuje to skala wysiłków lobbystów działających na rzecz cyfrowych korporacji próbujących wpłynąć na ostateczny kształt DSA.

Według dokumentów ujawnionych w październiku 2020 przez Financial Times, Google planował szeroko zakrojoną kampanię, mającą m.in. stworzyć obraz regulacji jako ograniczających potencjał internetu czy też kosztownych dla Europejek/Europejczyków.

Intensywność starań przedsiębiorstwa o korzystne dla niego brzmienie aktu potwierdzają dane na temat spotkań jego przedstawicieli z Europarlamentarzystami. Na początku tego roku Corporate Europe Observatory przedstawiło raport, według którego w ciągu roku od przedstawienia przez Komisję Europejską propozycji DSA reprezentanci Google’a odbyli na jej temat z Europarlamentarzystami przynajmniej 23 spotkania. Następne w kolejności Facebook i Amazon kontaktowały się z politykami odpowiednio 16 i 15 razy.

Łącznie, według raportu, spotkań w temacie aktu o usługach cyfrowych było przynajmniej 613, co daje liczbę niemal dwóch spotkań dziennie.

Ich kluczowym tematem miała być kwestia ograniczenia stosowania reklam śledzących. Przedstawiciele cyfrowych korporacji mieli argumentować, że wprowadzenie zakazów dotyczących reklam ukierunkowanych uderzy w małe i średnie przedsiębiorstwa, dla których rzekomo stanowią główne źródło dotarcia do klientów, jak również, że dotknie finansowo media finansujące swoją działalność z tego rodzaju marketingu. Oba stwierdzenia są jednak wysoce wątpliwe. Niedawne badania przeprowadzone we Francji i Niemczech wskazują, że sektor MŚP daleki jest od entuzjazmu wobec reklam śledzących, który przypisują mu lobbyści. Z kolei finansowe uzależnienie dziennikarstwa od reklam to raczej patologia, z której, zdaniem badaczy mediów, istnieją liczne wyjścia.

To tylko dwa przykłady sporów wokół nowych regulacji i niezbyt uczciwych taktyk argumentacyjnych stosowanych przez big tech.

Przez ostatnie dwie dekady cyfrowe korporacje miały nieograniczoną niemal swobodę w rozwijaniu swoich usług i opartych o nie modeli biznesowych - nie zważając zazwyczaj na ludzki koszt swoich działań.

Jednocześnie próby dokonania korekty kursu od wewnątrz tych organizacji, wprowadzenia samoregulacji, kończyły się fiaskiem, co dobitnie ujawniły tzw. Facebook Files. W poświęconej tym dokumentom rozmowie, dr hab. Dominik Batorski, badacz z Uniwersytetu Warszawskiego i współzałożyciel firmy Sotrender, mówił nam: „Mam takie przekonanie, że choć mnóstwo pracowników Facebooka jest przeświadczonych o potrzebie działań na przykład w zakresie prywatności, to jednocześnie zmiany są wprowadzane tak, by platformie nie zaszkodziły, a wręcz przyniosły korzyści. Dlatego jestem sceptyczny względem możliwości jej samoregulacji”.

Już nie tak Dziki Zachód

Do zobrazowania sytuacji na rynku usług cyfrowych używa się często metafory Dzikiego Zachodu. W przeddzień głosowania nad DSA Thierry Breton, unijny komisarz do spraw rynku wewnętrznego, nawiązał do tej konwencji, publikując na Twitterze przeróbkę fragmentu filmu „Dobry, Zły i Brzydki” (i wywołując przy okazji kontrowersje co do legalności publikowania takiego klipu). Grany przez Clinta Eastwooda bohater, podpisany jako „Rynek wewnętrzny UE” i uzbrojony w rewolwer o nazwie „Nowe sankcje UE”, staje w filmie do pojedynku z „Nielegalnymi treściami”, „Dezinformacją”, „Mową nienawiści”, „Podrabianymi produktami” oraz, co znamienne, „Wysiłkami lobbystów”. „Co jest nielegalne offline, powinno być nielegalne online. Już niedługo wszędzie (w Europie)” - głosiły wieńczące klip plansze.

View post on Twitter

W filmie Sergia Leone postać Eastwooda wychodzi z walki zwycięsko. Czy tak też skończyły się starania o ostateczny kształt DSA? Jakie zapisy ostały się, mimo starań GAFAM, a które ostatecznie przepadły? O podsumowanie rezultatów głosowania poprosiliśmy przedstawicielki dwóch organizacji, które, stanowiąc cenną przeciwwagę dla starań lobbystów, aktywnie uczestniczyły w pracach nad kształtem aktu - Fundacji Panoptykon oraz Fundacji Instrat.

"Akt o Usługach Cyfrowych z pewnością wymusi pewne korekty w modelu biznesowym wielkich platform; i to jest dobra wiadomość" - mówi Karolina Iwańska z Panoptykonu. - "Jeśli rozwiązania, które właśnie przyjął Parlament Europejski, przetrwają negocjacje z Komisją Europejską i Radą, DSA położy kres wymuszaniu zgody na śledzącą reklamę i wykorzystywaniu danych wrażliwych oraz danych dzieci w tym celu. Pomoże też tym wszystkim, którzy padli ofiarami arbitralnego blokowania treści przez platformy, dając im skuteczne i niezależne mechanizmy odwoławcze".

W podobnym tonie wyniki głosowania komentuje Damian Iwanowski z Instratu: "Cieszy mnie kierunek zmian w nowej wersji DSA, który jest spójny postulatami zgłaszanymi od dawna przez Fundację Instrat. Przede wszystkim chodzi o zobowiązanie platform do większej przejrzystości w zakresie algorytmów rządzących targetowaniem reklam w sieci oraz kategoryczny zakaz stosowania tzw. dark patterns w projektowaniu stron internetowych i aplikacji cyfrowych. O ile dokładniejszy wgląd w mechanizmy reklamy internetowej może przyczynić się do większej świadomości, jak chronić nasze dane i prywatność w sieci, o tyle, w świetle informacji o działalności cyfrowych gigantów, które wyszły na jaw w ciągu ostatnich miesięcy, szczególnie istotne jest przeciwdziałanie uzależnieniu od internetu".

Intruzywnego, nieetycznego marketingu dotyczyły poprawki 499 i 500 - przyjęte mimo głosów na „nie” ze strony większości polskich europarlamentarzystów z Europejskiej Partii Ludowej, do której należą Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe. Jedyną polską europarlamentarzystką z EPL, która zagłosowała za chroniącymi użytkowników poprawkami, była Janina Ochojska. To między innymi o te zapisy rozgrywała się batalia z lobbystami przedsiębiorstw handlujących reklamami.

Nie w smak big techowi była także poprawka 202 dodająca zakaz projektowania interfejsu usług tak, by manipulował użytkownikami czy utrudniał podejmowanie konkretnych decyzji. Na tym głównie opierają się wspomniane przez Iwanowskiego dark patterns - schematy, przez które usunięcie konta czy rezygnacja z subskrypcji treści bywa heroicznym wyzwaniem. DSA daje podstawy do walki z tymi praktykami.

"Dokumenty ujawnione przez Frances Haugen dołożyły kolejną cegiełkę do naszej wiedzy o tym, jak korporacje z premedytacją wykorzystują mechanizmy psychologiczne przeciwko użytkownikom, w celu maksymalizacji korzyści biznesowych" - mówi ekspert Fundacji Instrat.

"Mimo wieloletnich dyskusji na ten temat mam wrażenie, że w dalszym ciągu jesteśmy na początku drogi przeciwdziałania negatywnemu wpływowi technologii cyfrowych na zdrowie psychiczne. Przeniesienie walki z dark patterns na poziom legislacyjny jest z pewnością dużym sukcesem, jednak potrzebne są dalsze działania zrównujące interesy przedsiębiorstw świadczących usługi cyfrowe oraz ich użytkowników.

Istotny wątek aktu stanowi wreszcie problematyka moderacji treści. Proponowane rozwiązania dotyczące odwołań od decyzji o usunięciu treści czy kont z platform zapewniają nie tylko większą przejrzystość wewnętrznych procedur platform, ale również dodatkowe, zewnętrzne ścieżki rozwiązywania sporów. Przepisy te powinny zadowolić nawet prawicę, głośno domagającą się nowych regulacji właśnie w obszarze moderacji. Eksperci zwracali zresztą uwagę przy okazji prezentacji projektu tzw. ustawy wolnościowej, że jej propozycje pokrywają się z postulatami DSA, a Polska, zamiast tworzyć dla aktu konkurencję, powinna zaangażować się w prace nad nim.

Na Zachodzie bez zmian?

Uregulowanie reklam śledzących, zasad moderacji, czy też metod nadzoru nad platformami, to niewątpliwe sukcesy DSA. Są jednak i poważne porażki.

Panoptykon w uwagach do aktu o usługach cyfrowych od początku podkreślał, że niedostatecznie ambitnie podchodzi on do algorytmów. Także Instrat w swoim stanowisku sugerował dokładniejsze uregulowanie mechanizmów analizowania wpływu algorytmów na społeczeństwo i gospodarkę. Niestety, w głosowaniu 20 stycznia poprawka, która gwarantowałaby dostęp do alternatywnych algorytmów, nie została przyjęta. Z polskiej reprezentacji w Parlamencie Europejskim przeciwko niej głosowała większość posłów z Europejskiej Partii Ludowej oraz Socjalistów i Demokratów.

"Nie zobaczymy rewolucji w sposobie, w jaki działają algorytmy Facebooka czy Google rekomendujące nam treści" - przyznaje Iwańska. - "Użytkownicy nie będą mogli na przykład wybrać alternatywnych, niezależnych od platform algorytmów. Z tą zmianą wiązaliśmy największe nadzieje, bo możliwość rezygnacji z toksycznych algorytmów nastawionych na zaangażowanie, pozbawiłaby te największe platformy narzędzi, by w imię zysku napędzać strach, radykalizację, hejt i dezinformację. Byłaby to odpowiedź na problemy ujawnione przez Frances Haugen, w tym na to, że popularność takich treści w mediach społecznościowych to nie przypadek, ale logiczny skutek ich modelu biznesowego. Ku naszemu rozczarowaniu, większość w Parlamencie Europejskim zagłosowała przeciwko tym rozwiązaniom. Uważam, że politykom zabrakło na tym polu odwagi i wyobraźni".

We wrześniu ubiegłego roku w komentarzu do projektu "Algorytmy traumy" Anna Obem i Dorota Głowacka z Panoptykonu pisały: „Jak pokazał nasz eksperyment, nie wystarczy wprowadzić ograniczeń dla reklamodawców dotyczących targetowania. Jeśli chcemy uporać się z problemem manipulacji w sieci, kluczowa jest regulacja algorytmów”.

Parlament Europejski ostatecznie zajął się problemem żerowania platform na negatywnych emocjach tylko połowicznie. Zakaz wykorzystywania przez platformy danych wrażliwych do celów reklamowych można niewątpliwie witać z otwartymi ramionami. Brak regulacji algorytmów zdaje się jednak oddalać akt od przyświecającego mu (zgodnie z art. 1 ust. 2 pkt. b) celu uczynienia środowiska internetowego bezpiecznym, przewidywalnym i budzącym zaufanie.

Web 2.0 to dopiero początek

Nie tylko brak pewnych regulacji może osłabić skuteczność aktu o usługach cyfrowych. Damian Iwanowski zwraca uwagę, że równie ważne, co uchwalenie nowego prawa, jest jego egzekwowanie i edukowanie obywatelek i obywateli Unii Europejskiej na temat przysługujących im prerogatyw.

"Nawet po wejściu w życie DSA nadal można oczekiwać, że obszerność regulaminów platform cyfrowych sprawi, że użytkownicy się z nimi nie zapoznają, przez co ich wiedza na temat swoich praw pozostanie ograniczona. Bez budowania świadomości, że usługi cyfrowe nie są darmowe, a każdy z nas płaci za nie udostępnieniem danych osobowych, nie będzie możliwa zmiana relacji pomiędzy użytkownikami-konsumentami a cyfrowymi gigantami" - mówi ekspert Instratu. - "Dodatkowo kwestią otwartą pozostaje to, na ile skutecznie wdrażane będą zapisy DSA. Pamiętajmy, że jest to pierwsza tego typu regulacja na świecie i poruszamy się tutaj po dziewiczym terytorium. Egzekwowanie RODO, pomimo ponad dwóch lat od jego wprowadzenia, pozostaje dalekie od oczekiwań tego rozporządzenia".

Oczywiście starania o uregulowanie cyfrowych gigantów nie toczą się wyłącznie w Unii Europejskiej.

Na dwa dni przed głosowaniem nad DSA, amerykańscy Demokraci przedstawili swój własny akt mający zakazać reklam śledzących. Daje to nadzieję, że czas pobłażania big techowi czy też traktowania korzystania z usług cyfrowych jako marginalnego elementu życia codziennego ludzi nareszcie się skończył.

Nowe prawo, choć zbyt mało ambitne w obszarze algorytmów, może załagodzić wiele szkód społecznych i gospodarczych wynikających z niekontrolowanej ekspansji platform.

Na horyzoncie są już jednak kolejne wyzwania w postaci jeszcze nowszych cyfrowych usług: kryptowalut, NFT, DAO. Nadrzędna wobec tych zjawisk idea web3, wydaje się, podobnie jak jej poprzedniczka z numerem 2.0, bardziej marketingową narracją niż realnym scenariuszem przyszłości. Mimo to zasilane ogromnymi pieniędzmi próby jej wdrożenia w życie, jeśli zostaną pozbawione nadzoru przez, dajmy na to, 20 lat, mogą przynieść dużo szkód.

Pozostaje mieć nadzieję, że Unia Europejska wyciągnie lekcję z zaniedbań.

;

Udostępnij:

Jan Jęcz

Doktorant na Wydziale Socjologii UAM w Poznaniu, zawodowo związany z branżą kreatywną. Stały współpracownik Magazynu Kontakt.

Komentarze