0:000:00

0:00

W styczniu 2021 roku prezydent Biden podpisał historyczne memorandum deklarujące, że Ameryka będzie walczyć o prawa mniejszości seksualnych na całym globie. Wzywa ono agencje rządowe do walki z kryminalizacją tożsamości lub zachowań osób LGBTQ, ochrony uchodźców i osób ubiegających się o azyl dla osób z tej społeczności, zajęcia się naruszeniami praw człowieka ich dotyczącymi oraz współpracy z podobnie myślącymi narodami i organizacjami międzynarodowymi w celu zwalczania dyskryminacji.

Biden uczynił prawa osób LGBTQ kluczowym elementem swojej kampanii - m.in. obiecał pomoc w uchwaleniu ustawy o równości (Equality Act), która dodaje orientację seksualną i tożsamość płciową do listy cech chronionych w wielu federalnych aktach prawnych dotyczących praw obywatelskich. Jego agenda w kwestii LGBTQ obejmuje również przywrócenie ochrony dla osób LGBTQ doświadczających bezdomności, walkę z przemocą wobec transseksualnych kobiet, zakończenie szerokich wyjątków od przepisów antydyskryminacyjnych i powstrzymanie epidemii HIV/AIDS do 2025 roku.

Przeczytaj także:

Obama dojrzewa do walki o prawa LGBTQ

Ameryka wraca na ścieżkę troski o mniejszości seksualne po kilku latach posuchy w tym temacie. Przypomnijmy, że pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który z walki o prawa LGBTQ uczynił priorytet amerykańskiej dyplomacji był Barack Obama. 6 grudnia 2011 roku podpisał on memorandum nakazujące rządowi USA brać tę sprawę pod uwagę.

Gdy ogłaszał decyzję o publikacji dokumentu oświadczył, że jest głęboko zaniepokojony sytuacją osób nieheteroseksualnych i wymierzoną w nie przemocą w wielu regionach świata. Trzy miesiące wcześniej przemawiał na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ.

„Żaden kraj nie powinien odmawiać ludziom ich praw do wolności słowa i wolności wyznania, ale też żaden kraj nie powinien odmawiać ludziom ich praw z powodu tego, kogo kochają, dlatego też musimy stanąć w obronie praw gejów i lesbijek na całym świecie”

– stwierdził amerykański prezydent.

Niedługo później podczas obrad Rady Praw Człowieka ONZ w Genewie ówczesna szefowa amerykańskiej dyplomacji Hillary Clinton powiedziała jeszcze więcej na ten temat. „Żadna praktyka czy tradycja nie jest ważniejsza od praw człowieka, które przysługują nam wszystkim. Dotyczy to również stosowania przemocy wobec osób LGBT, kryminalizacji ich statusu lub wyrzucania ich z rodzin i społeczności, milczącej lub jawnej akceptacji ich zabijania” – oświadczyła polityczka, która już wówczas szykowała się do kandydowania na prezydenta.

Działania rządu pochwaliły oczywiście amerykańskie organizacje broniące praw człowieka, w tym najpotężniejsza z nich, czyli American Civil Liberties Union (Amerykański Związek Wolności Obywatelskich).

Po swojemu zareagowała jednak prawica i jej akolici. „Prezydent Obama zachowuje się tak, jakby zachowania homoseksualne były powszechnie uznawane za prawo człowieka, a tak po prostu nie jest. Nie ma żadnego traktatu; nie ma żadnego powszechnie przyjętego międzynarodowego oświadczenia, które deklarowałoby, że zachowania homoseksualne są prawem człowieka. Więc on naprawdę działa tu na zasadzie fikcji” – skomentował ówczesny gubernator Teksasu Rick Perry, potem minister energetyki w rządzie Trumpa. A fundamentalistyczna protestancka organizacja Family Research Council (Rada na Rzecz Rodziny) w sposób nieodległy współczesnym polskim ortodoksom ogłosiła, że Obama ryzykuje reputacją Stanów Zjednoczonych, by promować za granicą „radykalną ideologię rewolucji seksualnej”.

Trzeba tu przypomnieć, że podejście Baracka Obamy do tematu praw osób homoseksualnych, transseksualnych i niebinarnych się zmieniało. Przed swoimi pierwszymi wyborami prezydenckimi w 2008 roku jako ówczesny senator z Illinois mówił, że popiera związki partnerskie, ale małżeństwo jest dla niego związkiem „kobiety i mężczyzny”. Zdania w tej sprawie nie zmienił przed swoją drugą kampanią w 2012, jednak wystąpił z inicjatywą, by walkę z dyskryminacją uznać za priorytet amerykańskiej dyplomacji. W roli przysłowiowego „dobrego policjanta” przed kampanią o reelekcję wystąpił… ówczesny wiceprezydent Joe Biden, który poparł pełną równość małżeńską. Obama zrobił to dopiero w swoim inauguracyjnym przemówieniu po zaprzysiężeniu na drugą kadencję w styczniu 2013 roku.

A małżeństwa osób tej samej płci stały się legalne na obszarze całych Stanów Zjednoczonych na mocy wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Obergefell przeciwko Hodges wydanego latem 2015 roku.

Trump znajduje listek figowy w osobie Grenella

Z Donaldem Trumpem i prawami osób nieheteronormatywnych jest pewien problem. Miliarder jako gospodarz Białego Domu był, trawestując klasyka, za, a nawet przeciw. Jego machina komunikacyjna wysyłała w świat informację, że jest „najlepszym w dziejach prezydentem dla społeczności LGBT”. Uruchomił ją mniej więcej rok temu, kiedy zaczynała się prezydencka kampania i było już wiadomo, że jego rywalem będzie Joe Biden. Biały Dom zaczął się chwalić tym, że Donald Trump jest pierwszym prezydentem, który mianował otwartego geja na stanowisko w randze ministra, czyli Richarda Grenella, na szefa Wywiadu Narodowego (choć był tylko pełniącym obowiązki).

Wcześniej, w 2019 roku, kiedy był ambasadorem w Berlinie, wspomniany polityk ogłosił, że zaczął pracować nad dyplomatyczną strategią USA na rzecz dekryminalizacji homoseksualizmu w 69 krajach, w których za takie stosunki seksualne grożą kary. Ambasada USA w Niemczech gościła okrągły stół poświęcony dekryminalizacji, a ambasador podkreślił złożoność zadania podczas grudniowej sesji ONZ poświęconej temu projektowi. „Musimy mieć 69 różnych planów działania, ponieważ mamy do czynienia z 69 różnymi krajami. To długa droga” – powiedział.

Ale w ciągu roku tylko jeden kraj, Botswana, zniósł przepisy penalizujące seks między dwoma mężczyznami. Sąd Najwyższy odrzucił w czerwcu 2019 roku jako niekonstytucyjne przepisy kodeksu karnego przewidujące karę do siedmiu lat więzienia za takie stosunki.

Amerykańska organizacja zajmująca się prawami osób LGBT Human Rights Campaign (Kampania na Rzecz Praw Człowieka) oceniła, że rząd Trumpa nie podjął jednak znaczących wysiłków w tej sprawie na świecie. „Byłoby inaczej, gdyby się starali, ale nie jest nawet jasne, że w ogóle robią coś sensownego” – powiedziała Charlotte Clymer, rzeczniczka HRC. „Jest to kolejny przypadek, kiedy Biały Dom pod rządami Trumpa składa obietnice osobom LGBTQ, podczas gdy umożliwia dyskryminację i przemoc wobec nas w kraju i za granicą” – dodała.

I zdaje się, że właśnie bilans prezydentury Trumpa na forum krajowym w tych kwestiach stawia byłą głowę państwa w niekorzystnym świetle. Donald Trump cofnął rozporządzenie Baracka Obamy obejmujące ubezpieczeniem zdrowotnym pacjentów transpłciowych w trakcie korekty płci w ramach systemu Affordable Care Act, czyli Obamacare. Wychodzi na to, że Trump dość cynicznie wykorzystał społeczność LGBTQ w kampanii 2016, kiedy podburzał ją do nienawiści przeciwko muzułmanom po zamachu w gejowskim klubie nocnym Pulse w Orlando, gdzie mężczyzna wyznający islam zabił 49 osób.

W 2020 roku próbował ożywić narrację o obrońcy ludzi LGBTQ, ale z bardzo marnym skutkiem. Spośród wszystkich wyborców LGBTQ 81 proc. głosowało na Joego Bidena, a 14 proc. na Trumpa. Natomiast wśród tych osób nieheteronormatywnych, które po raz pierwszy wzięły udział w wyborach 86 proc. głosowało na demokratę, a tylko 10 proc. na republikanina.

Nadzieja w miękkiej sile

Już po wyborach prezydenckich lewicujący think tank Center for American Progress, założony 18 lat temu przez Johna Podestę, bliskiego współpracownika Clintonów i Obamy, i kierowany m.in. przez byłego szefa klubu Partii Demokratycznej w Senacie Toma Daschle’a oraz wschodzącą gwiazdę demokratów Stacey Abrams z Georgii ogłosił raport o tym, jak powinna wyglądać amerykańska dyplomacja w sprawach dotyczących praw społeczności LGBTQ.

To odważny program wsparcia dla osób nieheteroseksualnych. Autorzy mówią o niezbędnych działaniach mających na celu zmianę istniejącego w wielu zakątkach świata paradygmatu uporczywej marginalizacji, braku bezpieczeństwa, wykluczenia, wykorzystywania i przemocy, które dzisiaj niestety utrudniają życie tak wielu osób LGBTQ. Wśród zmian, które zdaniem Center for American Progress rząd Bidena powinien potraktować priorytetowo, znajdują się m.in. stworzenie sprawiedliwego, humanitarnego i sprawnego systemu imigracyjnego, chroniącego imigrantów i uchodźców o nieheteronormatywnej tożsamości, realizacja wielostronnych programów rozwojowych, które nadadzą rangę strategii walki z ubóstwem w tej społeczności oraz wzrostu gospodarczego sprzyjającego działaniom inkluzyjnym, także dawanie dobrego przykładu i wykorzystanie amerykańskiej soft power.

Wyjaśnijmy, co znaczy to ostatnie pojęcie. Wybitny amerykański ekspert od dyplomacji Joseph S. Nye pisał, że każdy wie, czym jest „siła pięści” – hard power. Militarna i gospodarcza potęga często sprawia, że inni zmieniają swoje stanowisko. Hard power może opierać się na pokusach i groźbach. Ale czasami można osiągnąć rezultaty, których się pragnie, bez stosowania gróźb lub zapłaty. Inne kraje – podziwiając jego wartości, naśladując jego przykład, aspirując do jego poziomu otwartości – chcą za nim podążać. To soft power – sprawianie, by inni pragnęli tych samych skutków, co my – przyciąga raczej ludzi, niż ich przymusza. Nye, były wiceszef Pentagonu w rządzie Billa Clintona konstatuje, że opiera się ona na zdolności kształtowania preferencji innych.

Wiele krajów, jak piszą autorzy wspomnianego raportu, dalej wierzy w autorytet Stanów Zjednoczonych.

„Kiedy USA aspirują do tego, by żyć zgodnie ze swoim credo, że wszyscy są stworzeni równymi i wykonują niezbędną pracę, by ten wzniosły cel stał się rzeczywistością, inspirują niezliczone rzesze innych zwolenników, przywódców i krajów do zrobienia tego samego.

Tegoroczne zabójstwa George'a Floyda, Breonny Taylor i wielu innych czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych stały się bodźcem do protestów w obronie życia czarnoskórych i sprawiedliwości rasowej, które ogarnęły cały kraj i świat. Podczas gdy protesty były głównie skierowane przeciwko rasizmowi w Ameryce wobec Afroamerykanów, zmusiły one również protestujących na całym świecie do spojrzenia w głąb siebie i przyjrzenia się nierównościom w ich własnych społeczeństwach oraz do pracy nad zapewnieniem większej równości ich marginalizowanym grupom” – napisano w raporcie Center for American Progress.

Think tank pisze, że polityka rządu Trumpa posłużyła jako inspiracja dla autorytarnych przywódców i zasygnalizowała zwolennikom równości LGBTQ na całym świecie, że rząd USA ich opuścił. Stany Zjednoczone porzuciły zwolenników równości i przywódców politycznych z krajów, które niegdyś były bliskimi sojusznikami, z powodu polityki administracji prezydenta polegającej na stopniowym wycofywaniu się ze świata, chociażby przez krytykę NATO.

Konkluzja z raportu jest następująca: nowy rząd Stanów Zjednoczonych powinien nadal wspierać działania globalnego ruchu LGBTQ poprzez środki z Departamentu Stanu, USAID i Globalnego Funduszu Równości (GEF). Jednak USA muszą zwiększyć finansowanie tych projektów i być bardziej transparentne w swojej pracy na całym świecie. A poza tym Ameryka nie może zachęcać innych krajów do wspierania godności i praw osób LGBTQ, jeśli sama nie modeluje tych samych działań u siebie. Związki Center for American Progress z ekipą Bidena gwarantują, że jest szansa na zmianę.

Polska prawica szydzi z pani ambasador

Wracając do ponurych sezonów kadencji Trumpa: były tu jednak i chlubne wyjątki, jak chociażby działalność byłej ambasadorki w Warszawie Georgette Mosbacher. Nie jest przecież tajemnicą, że przyjaźń z Ameryką i wzór kulturowy, jaki stamtąd płynie, jest ważny dla obecnych polskich władz, tak jak zresztą dla wszystkich naszych rządów po 1989 roku. A jednak w minionych miesiącach pojawił się dysonans, gdy w ramach soft power USA szefowa amerykańskiej placówki w Warszawie chciała dać dobry przykład w sprawie poszanowania praw osób LGBTQ. „Niemniej musicie wiedzieć, że w kwestii LGBT jesteście po złej stronie historii. Mówię o postępie, który się dokonuje bez względu na wszystko. Używanie tego typu retoryki wobec mniejszości seksualnych jedynie wyobcowuje Polskę, przekładając się też na konkretne decyzje biznesowe” – powiedziała w jednym z wywiadów.

Prawicowi publicyści i politycy zareagowali, delikatnie mówiąc, szyderczo.

View post on Twitter

Do dyskusji o wypowiedzi Mosbacher dołączył także Witold Waszczykowski, były szef MSZ, a obecnie europoseł PiS.

View post on Twitter

Jeżeli władze w Warszawie nie chciały o kwestii ludzi LGBTQ rozmawiać językiem proponowanym przez Trumpowską szefową placówki nad Wisłą, to przy nowym ambasadorze wskazanym przez Bidena, ktokolwiek nim zostanie, będzie im znacznie trudniej. Probierzem tego, jak ważne dla Waszyngtonu będą teraz prawa osób nieheteroseksualnych, mogą być słowa wypowiedziane w rozmowie telefonicznej z Krzysztofem Szczerskim przez Jake’a Sullivana, nowego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego w Białym Domu. Urzędnik potwierdził wielkie zaangażowanie administracji Bidena we wspieranie instytucji demokratycznych, rządów prawa i praw człowieka.

Komentarze