Kiedy Stany Zjednoczone pouczają obecnie inne kraje w kwestii demokracji, najbardziej uprzejmą odpowiedzią jest „lekarzu, lecz się sam!” Ale nawet w tych warunkach prezydentura Bidena będzie ogromną zmianą. Co to oznacza dla porządku światowego? Analizuje Timothy Garton Ash
Timothy Garton Ash jest profesorem Studiów Europejskich na Uniwersytecie Oksfordzkim oraz starszym wykładowcą w Hoover Institution na Uniwersytecie Stanforda. Ostatnio wydał: Wolny świat: Ameryka, Europa i Zadziwiająca Przyszłość Zachodu [Free World: America, Europe & the Surprising Future of the West].
Stając w obliczu 3C (covid, climate changes, China) czyli Covidu, zmian klimatycznych oraz Chin światowe demokracje mogą współpracować z tą administracją na bardziej partnerskich warunkach.
Na co teraz może liczyć świat ze strony Stanów Zjednoczonych pod rządami prezydenta Joe Bidena? Moja odpowiedź brzmi następująco: Stany Zjednoczone będą jednym z wiodących krajów w post-hegemonicznej sieci demokracji.
Tak, „jeden z”, a nie „jedyny” wiodący kraj. Co za kontrast w porównaniu z początkiem tego wieku, kiedy to Stany Zjednoczone, „hipermocarstwo”, wydawały się górować nad całym światem niczym kolos.
Zmniejszenie ich znaczenia ma dwie przyczyny: osłabienie Ameryki i wzrost innych. Nawet jeśli Biden odniósłby miażdżące zwycięstwo, a demokraci kontrolowali Senat, potęga Stanów Zjednoczonych na świecie znacznie by zmalała.
Prezydent Donald Trump wyrządził niewypowiedziane szkody międzynarodowej reputacji Stanów Zjednoczonych. Jego katastrofalne wyniki w radzeniu sobie z Covidem potwierdziły powszechne poczucie, że jest to społeczeństwo z głębokimi problemami strukturalnymi, od służby zdrowia, poprzez rasę i infrastrukturę do napędzanej przez media hiperpolaryzacji oraz dysfunkcyjnym systemem politycznym.
W niedawnym badaniu eupinions, ponad połowa respondentów z całej Unii Europejskiej uznała demokrację w Stanach Zjednoczonych za „nieskuteczną”. I było to zanim prezydent Donald Trump uznał za „oszustwo” proces prostego liczenia wszystkich głosów oddanych w wyborach.
Kiedy Stany Zjednoczone pouczają obecnie inne kraje w kwestii demokracji, prawdopodobnie najbardziej uprzejmą odpowiedzią jest „lekarzu, lecz się sam!”. Nawet w porównaniu z okresem wojny w Wietnamie oraz Watergate, dla amerykańskiej soft power, miękkiej siły, musi być to najgorszy czas w historii.
Europa ma wiele własnych problemów, ale w porównaniu z rekordowym amerykańskim regresem w ciągu ostatnich 20 lat nasza europejska historia wygląda niczym triumfalny postęp.
To samo można powiedzieć o Australii, Nowej Zelandii czy Kanadzie. Jeszcze bardziej gwałtowny jest wzrost Chin, wspomagany przez lata strategicznego roztargnienia Ameryki.
Nawet zakładając, że wszystkie problemy prawne związane z jego wyborem zostaną rozwiązane w momencie inauguracji 46. prezydenta w styczniu przyszłego roku, stanie on w obliczu gorzko podzielonego kraju, prawie na pewno podzielonych władz [Republikanie raczej utrzymają większość w Senacie - przyp. red.] i bynajmniej nie jednomyślnej Partii Demokratycznej.
Za sprawą bezwstydnej obłudy Trumpa, miliony jego wyborców mogą nie zaakceptować legalności prezydentury Bidena. Jego zdolność do przeforsowania rozpaczliwie potrzebnych reform strukturalnych będzie utrudniana, o ile nie ograniczona, jeśli republikanie zachowają kontrolę nad Senatem.
Na szczęście dla reszty z nas, obszarem, w którym Biden będzie miał największą swobodę manewru, jest polityka zagraniczna.
Biden ma ogromne osobiste doświadczenie w zakresie polityki zagranicznej, jako były wiceprzewodniczący, a wcześniej przewodniczący Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych.
Ma przy sobie doświadczony zespół. Jego członkowie określają swoje największe strategiczne wyzwania jako „3C”: Covid (w tym jego globalne skutki gospodarcze), zmiany klimatyczne i Chiny. Jest to program, w który sojusznicy w Europie i Azji mogą z radością się zaangażować. Ważnym pierwszym krokiem będzie przystąpienie do paryskiego porozumienia klimatycznego, które Stany Zjednoczone oficjalnie opuściły w środę [samą decyzję Trump ogłosił w 2017 roku - przyp. red.]
NATO pozostaje kluczowe dla bezpieczeństwa Europy przed agresywną Rosją, ale kluczem do odzyskania rozczarowanych Europejczyków będzie zaoferowanie Unii Europejskiej nowej jakości partnerstwa. Jeszcze zanim zostanie prezydentem, Biden może wyrazić swoje uznanie dla sposobu, w jaki UE utrzymała flagę liberalnego internacjonalizmu w czasie, gdy Stany Zjednoczone pod rządami Trumpa po prostu zniknęły, bez żadnego usprawiedliwienia.
Jego pierwsza wizyta prezydencka na starym kontynencie powinna obejmować instytucje UE w Brukseli. (Może przemówienie w Parlamencie Europejskim?)
Dwupartyjne nawiązanie do wygłoszonego w Niemczech przemówienia prezydenta George'a H. W. Busha z 1989 roku o „partnerach w przywództwie” mogłoby być pomocne, ale należałoby je zastosować teraz do całej UE. W tym partnerstwie równych sobie USA nie zawsze będą zasiadać na szczycie stołu. Właśnie to mam na myśli mówiąc o „post-hegemonii”.
Europejczycy powinni zrobić więcej dla własnego bezpieczeństwa, ale Biden byłby nierozsądny, gdyby zaczynał do znudzenia powtarzać o „wydawaniu 2 proc. swojego PKB na obronność”. Wolfgang Ishinger, niemiecki myśliciel strategiczny, zasugerował dobry sposób na przeformułowanie tego zagadnienia: pomyślcie o nim raczej jako o 3 proc. na 3D (angielskie defence, diplomacy i development), czyli na obronę, dyplomację i rozwój.
Samozwańcza „geopolityczna” Unia Europejska musi przyjąć na siebie większy ciężar w szerszym sąsiedztwie, czyli na południu, przez Morze Śródziemne do Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, a na wschodzie w relacjach z Białorusią (obecnie w stanie pokojowego buntu), Ukrainą i agresywną, ale zarazem fundamentalnie słabą Rosją Władimira Putina.
Nowy nacisk na UE sprawi, że ultra brexiterzy, którzy dominują w rządzie Borisa Johnsona w Wielkiej Brytanii, poczują się nieco przytłoczeni. Ale rząd Johnsona ma jeden dobry pomysł, który polega na rozszerzeniu szczytu G7, który odbędzie się w przyszłym roku, o największe demokracje w Azji.
Idealnie współgra to z centralnym motywem przewodnim zespołu Bidena: pracą z innymi demokracjami.
Stany Zjednoczone mają już swoją czwórkę, łącząc się z Australią, Japonią i Indiami. Będą one co najmniej tak samo ważne jak UE i Wielka Brytania, jeśli chodzi o relacje z Chinami.
Jeśli administracja Bidena będzie mądra, będzie to postrzegać raczej jako sieć demokracji, a nie jako stały sojusz, czy wspólnotę. Nawet „szczyt demokracji”, podobno ulubiony schemat prezydenta-elekta, stawiałby trudne pytania o to, kto wchodzi w jego skład, a kto nie. Należy jednak myśleć o tym jak o sieci, a wtedy można zachować jej elastyczność, różnicując koalicje chętnych w zależności od poruszanych kwestii i umiejętnie załatwiając trudne, niejednoznaczne sprawy. Na przykład Indie Narendry Modiego nie są obecnie niczym innym, jak tylko modelową demokracją liberalną, ale są niezbędne do zajęcia się 3C.
W każdej kwestii zarówno Stany Zjednoczone, jak i Europa powinny zacząć od zidentyfikowania istotnych demokracji; ale oczywiście nie można na tym poprzestać. Trzeba także pracować z nieliberalnymi i antydemokratycznymi reżimami, w tym z Chinami.
Chiny to największe wyzwanie geopolityczne naszych czasów. Same w sobie stanowią jedno z 3C, ale mają również kluczowe znaczenie dla rozwiązania dwóch pozostałych problemów: zmian klimatycznych i Covidu. Są one potężniejszym konkurentem ideologicznym i strategicznym niż był Związek Radziecki, przynajmniej od lat siedemdziesiątych XX wieku, ale współpraca z nimi jest również bardziej istotna na większych obszarach.
Realizując dwutorową strategię konkurencji i współpracy, Stany Zjednoczone mają wyjątkowe atuty. Chociaż „największa armia, jaką świat kiedykolwiek widział”, przegrała wojnę z gorszymi technologicznie przeciwnikami w Iraku, Stany Zjednoczone są jedyną potęgą wojskową, która może powstrzymać Chiny Xi Jinpinga przed przejęciem chińskiej demokracji na Tajwanie.
Ameryka nadal przewodzi światu w dziedzinie technologii, która jest węglem i stalą naszych czasów. Oglądamy francuskie seriale na Netflixie, kupujemy niemieckie książki na Amazonie, kontaktujemy się z afrykańskimi przyjaciółmi na Facebooku, śledzimy brytyjską politykę na Twitterze i szukamy krytycznych głosów o Stanach Zjednoczonych w Google. W rozwoju sztucznej inteligencji, Europa pozostaje daleko w tyle za Chinami i USA.
Jednak, szczególnie biorąc pod uwagę wewnętrzne kłopoty, Stany Zjednoczone nie są w stanie same poradzić sobie z Chinami, które już są wielowymiarowym supermocarstwem. Ameryka potrzebuje tej sieci partnerów w Europie i Azji tak bardzo, jak oni potrzebują jej.
Niech więc światowe demokracje będą gotowe do uchwycenia wyciągniętej ręki dobrego człowieka w Białym Domu.
Cóż to będzie za zmiana.
Tłumaczyła Anna Halbersztat
Tekst ukazał się po angielsku w The Guardian i w innych językach w kilkunastu krajach świata. OKO.press należy do globalnej sieci mediów regularnie publikujących analizy Timothy Garton Asha.
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Komentarze