Świat bez broni kasetowej z pewnością byłby nieco lepszy. Konwencji o jej zakazie nie podpisały jednak dotąd ani Rosja, ani Stany Zjednoczone, ani Ukraina (a także Polska, Turcja i prawie 90 innych państw). W wojnie w Ukrainie pierwsi zaczęli jej używać Rosjanie
W piątek 7 lipca 2023 prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden zadeklarował, że jego kraj przekaże po raz pierwszy Ukrainie oprócz innych typów uzbrojenia także amunicję kasetową – a ściśle pociski artyleryjskie kalibru 155 mm. Ta decyzja wywołała międzynarodowe kontrowersje – także w obrębie podzielonego w kwestii stosowania amunicji kasetowej NATO. Dla Ukrainy to jednak istotne wsparcie – zwłaszcza w obliczu wyczerpywania się NATO-wskich zapasów klasycznych pocisków artyleryjskich kalibru 155 mm.
Uznana za zakazaną przez 111 krajów (jednak bez m.in. Rosji, Ukrainy, Stanów Zjednoczonych, Polski, Turcji, kilku innych krajów NATO oraz łącznie prawie 90 państw, o czym szerzej w dalszej części tekstu) amunicja kasetowa jest obecna na froncie wojny rosyjsko-ukraińskiej od 2014 roku, kiedy to Rosjanie stosowali ją w Donbasie i przekazywali „armiom” samozwańczych „republik” separatystów z Doniecka i Ługańska. W samym 2014 roku w trakcie walk ukraińska armia udokumentowała odnalezienie 22 takich pocisków.
W trakcie pełnoskalowej wojny zapoczątkowanej 24 lutego 2022 roku Rosjanie używają amunicji kasetowej na ogromną skalę – także przeciwko celom na obszarach zabudowanych, co nosi znamiona zbrodni wojennej (podobnie zresztą jak wszystkie inne ostrzały celów cywilnych). Rosjanie wykorzystywali do tego głównie pociski artylerii rakietowej, a także bomby lotnicze. Na tym nie koniec, bo rosyjska armia stosuje także przeciwko cywilom również zakazane przez wszystkie konwencje pociski termobaryczne oraz zapalające bomby fosforowe.
W odpowiedzi i korzystając z prawa do samoobrony, Ukraińcy również zaczęli w tej wojnie stosować pociski kasetowe – Ukraina miała je w wojskowych magazynach jeszcze od czasów sowieckich, kraj ten (podobnie jak na przykład Polska) produkował je również współcześnie. Już w trakcie wojny Ukraińcy pozyskiwali pociski kasetowe także z innych źródeł – w tym od Turcji (choć Ankara oficjalnie temu zaprzecza). Jeśli chodzi więc o stricte militarne realia wojny w Ukrainie, decyzja Bidena nie zmienia właściwie nic.
Zarazem jednak ruch Waszyngtonu ma konkretne przyczyny i równie konkretne uzasadnienie:
Stany Zjednoczone dostarczą Ukrainie amunicję kasetową DPICM (od Dual Purpose Improved Conventional Munnition – czyli „Dwufunkcyjna ulepszona amunicja konwencjonalna”). Chodzi o kasetowe pociski artyleryjskie kalibru 155 mm oraz być może także pociski do wyrzutni rakietowych HIMARS. Pociski artyleryjskie, które zostaną przekazane Ukrainie, to typ M864 wprowadzony na uzbrojenie US Army w 1987 roku. Można je wystrzelić z amerykańskich haubic M777 i z większości innych typów haubic i armatohaubic samobieżnych dostarczonych dotąd Ukrainie przez kraje NATO.
Pocisk M864 ma zasięg do około 30 km. Istnieją dwie ich wersje – różniące się niszczącym „ładunkiem” przenoszonym przez pociski, czyli tzw. subamunicją. Pierwsza z nich zawiera 48 efektorów opartych na powszechnie używanych w amerykańskiej armii granatach ręcznych M42 (różnicą są zapalniki, obecność stabilizatora lotu w postaci nylonowej wstęgi, oraz oczywiście brak łyżki i zawleczki służących do uzbrojenia granatu w wersji ręcznej). Druga zawiera 24 efektory oparte o cięższe granaty ręczne M46. W obu wypadkach chodzi o granaty przeciwpancerno-odłamkowe (stąd też określenie tej amunicja jako „dwufunkcyjnej”). Trzon granatu w momencie zetknięcia z celem wyrzuca skierowany do dołu ładunek kumulacyjny o działaniu przeciwpancernym. Część zewnętrzna grantu rozpryskuje się natomiast w postaci odłamków.
Efekt niszczący eksplozji pocisku M864 jest zatem tożsamy z jednoczesnym rozrzuceniem na obszarze o promieniu kilkudziesięciu metrów 24 cięższych lub 48 lżejszych granatów przeciwpancerno-odłamkowych. Świadkowie działania takiej amunicji mówią o „huraganie ognia”.
Ukraina dostanie te konkretne pociski artyleryjskie. Istnieje jednak wiele różnych typów broni kasetowej – najpotężniejsze z nich w postaci bomb lotniczych przenoszą nawet po kilkaset efektorów i są zdolne do rażenia obszaru o powierzchni kilku hektarów. Ponad setka efektorów znajduje się natomiast w pociskach wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych do posowieckich Smierczy i Uraganów.
To generalnie broń o bardzo dużej sile rażenia – większej niż jej w pełni konwencjonalne odpowiedniki, co rzecz jasna skłania wojskowych do traktowania jej jako tej, która może zapewnić przewagę na polu walki. Amunicja kasetowa nadaje się do ataków obszarowych, jest też wyjątkowym zagrożeniem dla żołnierzy broniących okopów, czy umocnionych pozycji obronnych. Niszczy lżej opancerzone pojazdy, uszkadza i czyni niezdatnymi do walki te cięższe.
Broń kasetowa ma jednak zarazem bardzo poważną wadę. Jednoczesne zrzucenie kilkudziesięciu czy kilkuset efektorów na niewielki obszar zawsze kończy się tym, że pewien procent z nich nie wybucha (choćby ze względu na niemożliwe do przewidzenia kąty uderzenia o ziemię czy atakowane obiekty). Niewybuchy subamunicji kasetowej są zaś śmiertelnie niebezpieczne i niezwykle trudne do usunięcia lub zneutralizowania – mają bowiem zapalniki kontaktowe, które mogą spowodować eksplozję nawet przy lekkim poruszeniu efektora.
Dlatego właśnie każde użycie amunicji kasetowej oznacza zarazem niejako zaminowanie kompletnie na ślepo zaatakowanego nią obszaru. To bardzo poważne zagrożenie i dla własnych żołnierzy (którzy mogą wszak niedługo zdobywać ten teren), jak i dla cywili. Dlatego właśnie używanie amunicji kasetowej jest uważane przez część krajów świata za działanie niehumanitarne i wykraczające poza standardy cywilizowanego konfliktu zbrojnego.
Według ocen ekspertów NATO aż 20-30 procent subamunicji używanych przez Rosjan w wojnie w Ukrainie posowieckich czy postsowieckich pocisków kasetowych to niewybuchy. Podobnie rzecz ma się z pociskami podobnych przecież typów amunicji kasetowej używanych przez Siły Zbrojne Ukrainy.
Pociski DPICM przekazywane z kolei Ukrainie przez Stany Zjednoczone mają z kolei cechować się według Pentagonu nominalną liczbą niewybuchów na poziomie 2,4 procent. W porównaniu z rosyjskimi 20-30 procentami to bardzo mało. A jednak i tak sporo – w wypadku wersji zawierającej 48 efektorów mamy przecież niejako gwarancję, że nie wybuchnie od razu co najmniej jeden z nich.
Według amerykańskiego dziennika „The New York Times” zadeklarowany przez Pentagon wskaźnik liczby niewybuchów jest w dodatku mocno zaniżony. Dostawy dla Ukrainy mają bowiem zawierać te same typy efektorów, których używano podczas operacji „Pustynna Burza”. Odsetek niewybuchów wynosił zaś wtedy aż 14 procent. Choć Pentagon podkreśla, że od tamtego czasu pociski ulepszono, według NYT modyfikacje dotyczą głównie wydłużenia ich zasięgu i celności – samo działanie efektorów opartych na granatach M42 i M46 pozostaje bez zmian. To od efektorów zaś zależy realny wskaźnik liczby niewybuchów.
Problem z niewybuchami efektorów pocisków kasetowych i związanym z tym śmiertelnym niebezpieczeństwem dla cywili występował podczas praktycznie każdego konfliktu zbrojnego II połowy XX wieku – od wojny wietnamskiej przez wojny w Iraku aż po wojnę w Syrii – gdzie Rosjanie wykorzystali kasetowe bomby lotnicze do barbarzyńskiego bombardowania oblężonego Aleppo.
Od 2010 roku 111 krajów świata podpisało więc międzynarodową konwencję zakazującą stosowania i produkcji broni kasetowej. Wśród jej sygnatariuszy nie znalazły się jednak ani kraje dysponujące największymi siłami zbrojnymi – jak Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny, Korea Południowa, Brazylia, Indie czy Pakistan, ani też liczne państwa, które motywowały posiadanie amunicji kasetowej istnieniem realnego zagrożenia zewnętrznego. Do tych ostatnich należą właśnie Ukraina czy Polska.
„Położenie tych państw determinuje konieczność posiadania zdolności obronnych niepozwalających na rezygnację z tego rodzaju uzbrojenia” – czytamy w oficjalnym stanowisku MON na ten temat z 2009 roku. MON podkreślał również, że Polska produkuje amunicję kasetową wyłącznie na własny użytek, instalując w efektorach mechanizmy autodestrukcji zapobiegające powstawaniu niewybuchów.
Mniej zaś oficjalnie: amunicja kasetowa – wobec braku broni jądrowej czy termobarycznej w polskim arsenale będąca właściwie jedynym typem uzbrojenia nadającym się do ataku obszarowego na większą skalę – pozostaje istotnym narzędziem odstraszania w polskiej doktrynie obronnej.
Bez podpisów wszystkich największych mocarstw świata, krajów prawie całej wschodniej flanki NATO, licznych innych krajów z różnych kontynentów pozostających w stanie realnego lub wyimaginowanego zagrożenia oraz państw bandyckich takich jak Iran czy Korea Północna, konwencja, która weszła w życie w 2010 roku, pozostaje de facto martwa.
Kwestia zakazu stosowania amunicji kasetowej dzieli więc nie tylko świat, ale również kraje NATO. Konwencja międzynarodowa z 2010 roku zakazująca jej używania nie została podpisana między innymi przez następujących członków Sojuszu – Stany Zjednoczone, Polskę, Turcję, Estonię, Łotwę, Grecję czy Rumunią. Podpisały ją natomiast na przykład Niemcy, Francja i Wielka Brytania.
Ruch Waszyngtonu może więc mieć całkiem istotne znaczenie przed zaplanowanym na nadchodzący tydzień szczytem NATO w Wilnie.
Prezydent USA, ogłaszając decyzję o przekazaniu Ukrainie amunicji kasetowej, podkreślał, że będzie ona używana wyłącznie do obrony, do tego zaś na własnym terytorium zaatakowanego kraju – bo przecież to w granicach Ukrainy przebiega obecna linia frontu. O tym też trzeba na koniec pamiętać. Decydując się na stosowanie amunicji kasetowej w tej wojnie, Ukraińcy mają zarazem pełną świadomość, że to im samym po wyzwoleniu okupowanego terytorium przyjdzie się mierzyć z konsekwencjami w postaci niewybuchów. I że zagrożeni nimi będą nie rosyjscy, ale ukraińscy cywile. Tak właśnie wygląda jeden z tych dramatycznych wyborów, które narzuca Ukraińcom przyniesiona przez Rosjan wojna.
Świat
Joe Biden
Władimir Putin
Wołodymyr Zełenski
NATO
agresja Rosji na Ukrainę
amunicja kasetowa
Rosja
Sytuacja na froncie
Ukraina
wojna w Ukrainie
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze