0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

W wyroku z 30 czerwca 2022 Sąd Najwyższy stwierdził, że federalna Agencja Ochrony Środowiska (Environmental Protection Agency, EPA) nie ma kompetencji do jak najszerszego regulowania i ograniczania emisji dwutlenku węgla z sektora elektroenergetycznego. Stosowne regulacje mogą pochodzić tylko od ustawodawcy, a więc Kongresu. Wyrok sądu zapadł stosunkiem głosów 6-3 – większością konserwatywnych sędziów.

Oznacza to spore utrudnienia dla klimatycznej agendy prezydenta Joe Bidena, a także – na razie potencjalnie - duży problem dla światowej polityki klimatycznej, ponieważ USA to największy emitent podgrzewającego atmosferę Ziemi dwutlenku węgla.

Stany Zjednoczone odpowiadają za ok. 20 proc. historycznie skumulowanych emisji w latach 1850-2019, jak wyliczył w październiku portal Carbon Brief.

USA to także czwarty największy emitent CO2 per capita. Według tej drugiej miary, przeciętny Amerykanin odpowiada za emisje około pięć-sześć razy wyższe niż przeciętny Chińczyk – mieszkaniec drugiego największego emitenta (11 proc. historycznie skumulowanych emisji).

Przeczytaj także:

Republikanie z ludem…

Wyrok Sądu Najwyższego zapadł 30 czerwca w sprawie Wirginia Zachodnia przeciw EPA (West Virginia vs. EPA). Wyrok poprzedziła prawnicza batalii, której historia sięga 2015 roku i pierwszych pozwów sądowych ze strony głównie republikańskich stanów oraz firm górniczych, starających się podważyć kompetencje EPA w ramach tzw. Clean Power Plan zaproponowanego przez prezydenta Baracka Obamę. Cała sprawa ma więc podtekst wynikający ze skrajnej polaryzacji amerykańskiej sceny politycznej – Republikanie uważali inicjatywy klimatyczne Obamy niemal za komunizm.

W pozwie władze Wirginii Zachodniej – a także władze Dakoty Północnej oraz dwie firmy górnicze - zakwestionowały niektóre kompetencje EPA w zakresie ograniczania emisji CO2 z elektrowni – a więc instalacji sektora przemysłowego odpowiedzialnego za znaczną część, bo ok. 25 proc., amerykańskich emisji tego gazu. Sąd Najwyższy stanął po stronie powodów, stwierdzając, że tak znaczące uprawnienia powinny zostać przegłosowane przez Kongres.

Cytowany przez „New York Times” Patrick Morrisey, republikański prokurator generalny Wirginii Zachodniej – i formalnie główny powód w sprawie - nazwał decyzję „wielką wygraną Zachodniej Wirginii i jej mieszkańców”.

„Cieszymy się, że ta sprawa przywróciła prawo do podjęcia decyzji o jednej z głównych kwestii środowiskowych na należne mu miejsce: do Kongresu, złożonego z osób wybranych przez ludzi, aby służyć ludziom” – stwierdził Morrisey, reprezentant partii, której prezydent – Donald Trump – wycofał kraj z Porozumienia Paryskiego w jednej z pierwszych decyzji swojej jak dotąd jedynej kadencji.

Republikańskie media z Fox News na czele również nie kryły zadowolenia z wyroku, który wpisuje się w bliską Republikanom praktykę sekowania EPA. Za kadencji Trumpa przybrała one szczególnie na sile. Za administracji „The Donalda” szefem EPA został Andrew R. Wheeler, były lobbysta przemysłu węglowego, a sama agencja zajmowała się głównie rozluźnianiem lub unieważnianiem regulacji wdrożonych przez poprzedników.

…i z lobbystami

Po przejęciu władzy przez Bidena szefem EPA został Michael S. Regan, znacznie lepiej zorientowany w sprawach środowiska i klimatu. „Wyrok [Sądu Najwyższego] jest przygnębiający właśnie teraz, kiedy skutki kryzysu klimatycznego stają się coraz bardziej niszczycielskie, powodując straty idące w miliardy dolarów z powodu powodzi, pożarów, suszy i podnoszenia się poziomu mórz oraz zagrażając bezpieczeństwu milionów Amerykanów” – napisał szef EPA w oświadczeniu.

Sam Biden nazwał wyrok Sądu Najwyższego kolejną – po wyrokach w sprawach aborcji i posiadania broni – „niszczycielską decyzją, która ma na celu cofnięcie naszego kraju”.

Prezydent dodał, że Sąd Najwyższy stanął po stronie lobbystów prowadzących „długofalową kampanię mającą na celu odebranie nam prawa do oddychania czystym powietrzem. Nauka potwierdza to, co wszyscy widzimy na własne oczy – pożary, susze, ekstremalne upały i intensywne burze zagrażają naszemu życiu i źródłom utrzymania” – powiedział Biden.

Mówiąc o lobbystach, Biden miał na myśli finansowaną głównie przez konserwatystów bliskich Partii Republikańskiej trwającą co najmniej od lat 80. XX wieku kampanię mającą na celu osłabienie wysiłków na rzecz ochrony klimatu. Działania te opisał w swojej najnowszej książce „Nowa wojna klimatyczna” słynny klimatolog Michael E. Mann.

„Wróg skutecznie przeciwstawił się działaniom mającym na celu zwiększenie obciążeń finansowych za emisję gazów cieplarnianych albo ich regulację, a także zwalczał realne alternatywy, takie jak energia odnawialna. W zamian promował fałszywe rozwiązania albo (…) czysto teoretyczne i potencjalnie niebezpieczne projekty z zakresu geoinżynierii klimatu, wymagające daleko idącej ingerencji w nasze środowisko” – pisze Mann (w tłumaczeniu Michała Szlagora).

„Owe hipotetyczne, przyszłościowe rozwiązania mają nas rzekomo ocalić w jakiś bliżej nieokreślony sposób, stąd argument, że nie ma potrzeby modyfikowania obecnych strategii energetycznych. Po prostu możemy jakoby dorzuć parę dolarów na »zarządzanie ryzykiem« i truć dalej” – pisze dalej Mann.

Biden zapowiedział, że nie złoży broni i podejmie działania – w tym poprzez EPA – „by utrzymać nasze powietrze w czystości, chronić zdrowie publiczne i stawić czoła kryzysowi klimatycznemu”.

Obiecanki Bidena

Kłopot w tym, że Stany Zjednoczone pod przywództwem Bidena nie były liderem działań na rzecz ochrony klimatu i wyrok Sądu Najwyższego – choć szkodliwy – nie jest żadnym drastycznym zwrotem.

„Wyrok sądu jest nie tyle gwoździem do trumny dekarbonizacji i globalnych ambicji klimatycznych [USA], co wyhamowaniem i tak już pełzającego planu [oraz] zabetonowaniem status quo” – napisał publicysta New York Times’a Daniel Wallace-Wella, autor głośnej książki „Ziemia nie do życia”.

„Problem w tym, że status quo jest wystarczająco zły. Cristiana Figueres, była szefowa Ramowej Konwencji ONZ ds. Zmian Klimatu, określiła aktualną trajektorię [globalnych emisji CO2] jako »samobójczą ścieżkę«, a Stany Zjednoczone są największym maruderem akcji klimatycznej. Bez znaczącego postępu legislacyjnego w nadchodzących miesiącach prezydent Biden zdoła spełnić tylko 9 proc. swoich obietnic klimatycznych” – dodaje Wallace-Wells.

A bez ich wypełnienia wszystkim nam grozi spowolnienie, a nawet – przy kolejnych niesprzyjających wydarzeniach, np. powrocie do władzy Donalda Trumpa – po prostu wykolejenie światowej polityki klimatycznej.

Niektórzy eksperci od amerykańskiej polityki klimatycznej już teraz uważają, że ograniczenie kompetencji EPA doprowadzi do tak znaczącego spowolnienia proklimatycznych reform w USA, że osiągnięcie celu redukcji emisji CO2 o połowę do 2030 – jak zapowiedział Biden w kwietniu zeszłego roku – stanie się po prostu niemożliwe. Są także głosy… ulgi, bo po konserwatywnej większości w Sądzie Najwyższym spodziewano się zdecydowanie ostrzejszego ataku.

Bez udziału USA osiągnięcie i tak już wymykającego się z rąk celu ograniczenia wzrostu globalnej temperatury o 1,5°C (względem czasów sprzed Rewolucji Przemysłowej) nie ma szansy się powieść.

Klimatyczny deficyt budżetowy

Ludzkość już teraz znajduje się w krytycznym momencie kryzysu klimatycznego. Chyba najlepiej obrazuje to tzw. budżet węglowy naszej planety, czyli ilość możliwych do spalenia paliw kopalnych tak, by nie przekroczyć ocieplenia o 1,5°C.

„Od 1850 roku ludzie wpompowali do atmosfery około 2 500 mld ton CO2, pozostawiając mniej niż 500 mld ton budżetu węglowego, którego nie możemy przekroczyć jeśli chcemy utrzymania wzrostu temperatury poniżej 1,5°C.” – pisze w cytowanej już analizie portal Carbon Brief. Oznacza to, że do końca 2021 roku ludzkość zużyła ok. 90 proc. swojego budżetu węglowego – a to z kolei oznacza, że szanse na utrzymanie wzrostu temperatury na poziomie do 1,5°C są nader skromne.

Przekroczenie progu 1,5°C jest w zasadzie nieuniknione, aczkolwiek przy bardzo szybkiej redukcji emisji gazów cieplarnianych możemy powrócić poniżej tego poziomu jeszcze przed końcem stulecia. W scenariuszach mniej optymistycznych próg 2°C jest przekroczony w połowie XXI wieku – a więc za niecałe 30 lat.

Ciepło, ciepło, gorąco!

Tymczasem ekstremalne upały, których częstotliwość rośnie wraz ociepleniem klimatu, dają się we znaki ludziom na całym świecie. Ubiegły rok był piątym najcieplejszym rokiem w historii pomiarów, a siedem ostatnich lat to – nie w kolejności – siedem najcieplejszych lat, alarmował na początku 2022 roku unijny serwis klimatyczny Copernicus.

Na świecie miniony maj był piątym najcieplejszym majem w historii pomiarów, razem z majami 2018 i 2021 roku. Od fal upałów ucierpiała Europa południowa, a także syberyjska część Rosji, północne Indie i Pakistan, Róg Afryki, południowe USA i Meksyk. Ekstremalne anomalie temperaturowe odnotowano także na Antarktydzie.

W Polsce kulminacja ostatniej fali ciepła nastąpiła w piątek. W całym kraju z wyjątkiem zachodu i wybrzeża odnotowano temperatury przekraczające 30°C. Rekordowo ciepło tego dnia było w Tarnowie – ponad 37.1°C. Groźny dla zdrowia i życia upał wzmagał się wszędzie tam, gdzie zamiast drzew mieszkańcy muszą żyć i przebywać wśród rozgrzanych betonowych nawierzchni.

;
Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze