Odgrzewanie przebrzmiałych spiskowych teorii połączone z konfabulacjami, jakoby Donald Tusk i jego rząd byli zaangażowani w „zamach" w Smoleńsku. A jako wisienka na torcie rzekomo uśmiechnięta Ewa Kopacz wśród zmasakrowanych ciał ofiar. „Stan zagrożenia" Ewy Stankiewicz jest wszystkim, tylko nie dokumentem o tym, co stało się w Smoleńsku
"Wszystkie dowody jakie mamy, cała zgromadzona wiedza wskazują, iż nie ma innej możliwości niż rozpad samolotu wskutek eksplozji. I to nie paliwa, ale materiałów używanych w wojsku, przemyśle. [...] Pokazaliśmy to precyzyjnie w filmie. Krok po kroku. Logicznie. Tego się nie da zakwestionować" - powiedziała portalowi "wPolityce" Ewa Stankiewicz, autorka dokumentu "Stan zagrożenia" o katastrofie smoleńskiej. Dodała, że pracuje nad częścią, gdzie mają się pokazać te "indywidualne ustalenia śledczych" i "szokujące fakty", które nie mogły znaleźć się w filmie.
Ale to tylko przechwałki, ponieważ z filmu Stankiewicz nie dowiemy się niczego, czego już w przeszłości byśmy nie słyszeli od Antoniego Macierewicza, jego smoleńskich "ekspertów" i innych przekonanych, że 10 kwietnia 2010 w Smoleńsku doszło do zamachu a nie, po prostu, wypadku lotniczego.
Ten film to jedynie powtórka z teorii spiskowych - do czego się już chyba, niestety, zdążyliśmy przyzwyczaić - niepopartych żadnymi wiarygodnymi dowodami.
W trwającym nieco ponad 50 minut filmie Ewy Stankiewicz usłyszymy, że raport tzw. komisji Millera po prostu powtórzył ustalenia rosyjskiego MAK. Nie jest to prawdą, o czym wielokrotnie w OKO.press pisaliśmy. Raport miał podobną strukturę do tego rosyjskiego, ale tylko po to, by lepiej było widać różnice w wynikach dochodzeń. Tego jednak w dokumencie "Strefa zagrożenia" nie usłyszymy.
Kadry pokazujące prof. Wiesława Biniendę mają nam uświadomić, że eksperci Antoniego Macierewicza, którzy nie zaufali oficjalnej wersji katastrofy, to uznani specjaliści. Ale nic nie usłyszymy o tym, że żaden z nich wcześniej nie badał katastrofy lotniczej i w tych sprawach są, mówiąc oględnie, laikami. Tak samo jak nie dowiemy się, że wypowiadający się często w filmie Tomasz Ziemski, który w podkomisji smoleńskiej odpowiada za analizę zdjęć i rozkładu szczątków Tupolewa, zawodowo jest architektem projektującym domki i małe biurowce.
Wypowiadający się w filmie historyk, prof. Andrzej Nowak mówi, że prezydent Lech Kaczyński swoją postawą i polityką przekreślił plany imperialne Rosji Władimira Putina. I ta teza jest fundamentalna dla filmu, bo przez całą jego resztę widz jest naprowadzany na wniosek, że skoro Lech Kaczyński udaremnił putinowskie plany, to musiała go za to spotkać kara, czyli śmierć.
Pozostała część filmu to już głównie zbiór innych insynuacji, które jednak nie są poparte dowodami. Stankiewicz przypomina koncepcję mówiącą o tym, że były dwa wybuchy: jeden w lewym skrzydle, drugi w centropłacie. Gdzie i kiedy podłożono bomby? Film spekuluje, że mogło się to stać podczas remontu samolotu w Samarze, gdzie był rozkręcony i "można było w niego włożyć wszystko". To nic nowego, takie spiskowe historie snuli przecież "eksperci" Macierewicza.
W filmie przytacza się również relacje świadków, którzy od Rosjan mieli się dowiedzieć, że dwie albo trzy osoby przeżyły katastrofę i zostały zabrane przez rosyjskie ambulansy, ale słuch o nich zaginął. Antoni Macierewicz mówił już o tym w 2013 roku. "On uważa, że są na to dowody świadków, ale nie są na tyle mocne, żeby umieścić to w raporcie" - komentował już wtedy wypowiedź Antoniego Macierewicza Adam Hofman.
W filmie mamy też oczywiście m.in. insynuacje, jakoby Donald Tusk i jego rząd mogli być zamieszani w katastrofę smoleńską. Przypomniano w tym kontekście słynne wspólne "uśmiechnięte" zdjęcie Tuska i Putina. Pokazano również fotografię Ewy Kopacz, która pozuje obok uśmiechniętych pracowników prosektorium odpowiedzialnych za wkładanie szczątków ofiar katastrofy do trumien. Na innym ma na ustach coś, co uśmiech co najwyżej przypomina, a co oburzyło polityków prawicy, którzy na Twitterze odsądzali ją od czci i wiary.
Trzeźwo sprawę skomentował, również na Twitterze, psycholog społeczny prof. Michał Bilewicz:
"W sytuacji bardzo silnych negatywnych emocji (smutku, gniewu, przygnębienia) u ludzi często automatycznie pojawia się uśmiech. Tłumaczy to teoria procesów przeciwstawnych. W ten sposób organizm przywraca równowagę emocjonalną".
Dodał, że członkowie rządu w 2010 roku odpowiedzialni za identyfikację czy transport zwłok byli w sytuacji krańcowego stresu i doświadczali silnej traumatyzacji. "Mając świadomość ekstremalności tego doświadczenia, rozumiem reakcje emocjonalną na zdjęciach minister Kopacz" - napisał psycholog. Przypomniał też, że jego koledzy z IPN, którzy pracowali przy sprawie Jedwabnego, odkrywając kolejne mordy, w końcu zaczęli z nich żartować. "To naturalna psychologicznie reakcja, nawet jeśli postronnym wyda się brakiem wrażliwości" - zaznaczył.
Zastanawiające w tym filmie jest zaś to, że ani zdania nie poświęcono w nim Antoniemu Macierewiczowi, jakby nie patrzeć spiritus movens kontestacji ustaleń raportu Millera. To może być efekt napięcia, do jakiego doszło między politykiem a Glennem Jørgensenem, do jesieni 2020 roku członkiem podkomisji smoleńskiej, prywatnie mężem autorki tego filmu. Dziś duński inżynier jest skonfliktowany z Macierewiczem, którego w opublikowanym w lutym 2021 artykule w tygodniku "Sieci" oskarżał o rzucanie kłód pod nogi podkomisji smoleńskiej i jej wewnętrzne antagonizowanie.
Nieobecność Macierewicza w filmie jest również zastanawiająca w tym kontekście, że wcześniej w przestrzeni medialnej pojawiały się informacje, że film będzie go atakował. Tymczasem produkcja o przewodniczącym podkomisji po prostu milczy.
Sam Macierewicz, jak informowała przed kilkoma tygodniami "Wyborcza", zabiegał w TVP o nieemitowanie filmu Ewy Stankiewicz. Oficjalnym powodem miało być to, że Macierewicz nie wyraził zgody na przekazanie dokumentów i informacji, które znalazły się w dokumencie. Emisja filmu była przekładana aż sześciokrotnie, co tylko podnosiło wokół niego temperaturę. Jednak, jak podawał Onet, w rzeczywistości za próbami zablokowania filmu stał sam Jarosław Kaczyński.
Prezes PiS miał mieć zastrzeżenia, że film nie wnosi niczego nowego do tego, co już wiadomo o katastrofie smoleńskiej i że podsyca teorie spiskowe. I trudno się z tym nie zgodzić.
Poza tym Kaczyńskiemu zależy na wyciszeniu tematyki smoleńskiej. To również powód dla tego, jak pisze Onet, że izoluje Macierewicza, a także zakazał wnoszenia skargi do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze, by domagać się od Rosji zwrotu wraku samolotu.
Z filmem Stankiewicz wiąże się jeszcze jedna rzecz, która już całkowicie odbiera mu powagę: chodzi o listę nagród i nominacji, jakie mu przyznano. Sprawie przyjrzała się "Wyborcza".
"Festiwale, na których »Stan zagrożenia« zdobył nagrody, to w rzeczywistości przeglądy filmowe, w których biorą udział nieznani twórcy, a nie filmowcy realizujący profesjonalne produkcje" - napisał Dawid Dróżdż, autor tekstu.
Innymi słowy - to nie są żadne prestiżowe konkursy i nie ma się czym chwalić. Jak pisze gazeta, festiwale takie jak np. Cannes World - nie mylić z Cannes Film Festival! - to po prostu dobry układ biznesowy. Wpłaca się 50 euro wpisowego za każdą kategorię, do której film został zgłoszony i inkasuje nagrodę, które zresztą przyznaje się taśmowo. Na New York International Film Awards tylko w samym styczniu 2021 roku przyznano 115 nagród, które są po prostu symbolicznymi wyróżnieniami.
"Jest to tak zorganizowane, aby nikt nie odchodził z pustymi rękami i wszyscy czerpali korzyści" - pisze gazeta. Ale widz po prostu na plakacie widzi informację o przyznanej nagrodzie albo o nominacji z festiwalu, który często ma nazwę łudząco podobną do poważnej imprezy filmowej, co podnosi w jego oczach wartość filmu.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze