Politycy przeciwni związkom partnerskim często używają argumentu “to jest pierwszy krok do adopcji dzieci i małżeństw gejowskich”. To prawda. I to dobrze – dla jednych i dla drugich. A chyba przede wszystkim dla polskich rodzin.
Do 15 listopada trwają rządowe konsultacje projektu ustawy o związkach partnerskich. Zgodnie z nowym regulaminem Rady Ministrów takie konsultacje są obowiązkowe. Zrezygnować z nich można w wyjątkowych wypadkach. Bez nich projekt nie może trafić na posiedzenie rządu.
Ministra Katarzyna Kotula zwróciła się do 19 organizacji o wyrażenie opinii o projekcie. Ale zrobić to może każdy. W serwisie Rządowego Centrum Legislacji głosy te pojawią się z opóźnieniem, a serwis ten nie ma opinii przyjaznego dla użytkownika.
Jeśli więc chcecie się dowiedzieć, co obywatele i obywatelki piszą do swojego rządu, czytajcie OKO.press. Poprosiliśmy bowiem organizacje pozarządowe, by przekazały nam swoje stanowiska o projekcie. Okazało się, że poza pisaniem analiz dla rządu, zbierają też głosy od ludzi. Oto kolejne głosy zebrane przez Kampanię Przeciw Homofobii
Ida jest transpłciową kobietą, która przed rozpoczęciem farmakologicznej korekty płci zamroziła swój materiał genetyczny. Pierwszą dawkę hormonów przyjęła 4 lata temu, w dniu wyroku trybunału magister Przyłębskiej. Mniej więcej wtedy rozpoczął się wyścig z czasem – 10 lat, w ciągu których jej plemniki będą zdolne do zapłodnienia pozaustrojowego. Od blisko dwóch lat, w wyniku wyroku w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej jest uznawana w świetle prawa za kobietę. Poza oczywistą ulgą wynikającą z rozwiązania jednego z jej problemów (rozbieżność płci odczuwanej i przypisanej w dokumentach — metrykalnej), zrodził się w niej drugi lęk.
Mianowicie: Ida i Zuzą są w związku i marzą o zostaniu matkami. Najbardziej logicznym rozwiązaniem wydaje się in-vitro – tak, by Zuza mogła urodzić dziecko swoje i Idy.
Tutaj pojawia się pierwsza przeszkoda: procedura zapłodnienia pozaustrojowego w Polsce jest dostępna wyłącznie dla związków różnopłciowych. Nawet jeśli para wykorzystuje swój własny materiał genetyczny. Takie ograniczenie nie istnieje 17 państwach Unii Europejskiej, więc wystarczyłoby wsiąść w samochód lub pociąg. Pierwsza przeszkoda pokonana. Teraz wystarczy skoordynować proces przetransportowania materiału genetycznego za granicę, sfinansować procedurę i dochodzimy do punktu „ciąża”.
Urodzone dziecko powinno zostać zarejestrowane w Urzędzie Stanu Cywilnego — nie tylko w celach demograficznych, ale przede wszystkim po to, by mogło uzyskiwać dostęp do wszystkich istotnych świadczeń medycznych i społecznych.
Otwórzmy zatem właściwy formularz w Urzędzie Stanu Cywilnego. W rubryce do uzupełnienia dane matki i ojca. Kto w takim razie powinien być matką? Czy decyduje o tym rzut monetą?
Z pomocą przychodzi Kodeks rodzinny i opiekuńczy, który definiuję matką dziecka jako kobietę, która je urodziła.
Pomyślisz sobie, droga osobo: cóż za pogmatwana sytuacja! I będziesz mieć świętą rację. Choć zazwyczaj na złożone problemy trudno znaleźć proste rozwiązania, to tutaj można łatwo znaleźć rozwiązanie: zamiast danych ojca i matki, w akcie urodzenia mogłyby istnieć dwa pola — dla, po prostu, rodziców.
Ktoś bardziej konserwatywny mógłby podejść do problemu od innej strony i zakazać procedury in vitro z wykorzystaniem materiału genetycznego osoby transkobiecej. Pomijając oczywiste naruszenia praw człowieka, to właściwie taki przepis już istnieje. W Polsce pary jednopłciowe nie mają dostępu do procedury zapłodnienia pozaustrojowego. Nawet jeśli in vitro odbędzie się wyłącznie z wykorzystaniem materiału genetycznego pary. Wystarczy, że procedura zostanie wykonana za granicą i zostajemy pod radarem. To nie rozwiązuje problemu.
Znów odkładając prawa człowieka na drugi plan, podchodząc do problemu pod kątem logicznym, warto zdefiniować, na jakiej podstawie w akt urodzenia wpisywane jest oznaczenie płci. Nie jest to “płeć biologiczna”, ponieważ podział K/M nie włącza osób interpłciowych. Zazwyczaj, w przypadku, gdy rodzi się osoba, której płeć nie jest jednoznaczna w ocenie, lekarz zmuszony jest podjąć decyzję (co nierzadko owocuje przeprowadzeniem licznych operacji, całkowicie wbrew woli samej osoby interpłciowej). Dlatego można uznać, że oznaczenie płci metrykalnej jest zbliżone do pojęcia płci kulturowej (tak, chodzi tu o przerażające słowo na g).
Weźmy zatem inną przykładową administracyjno-prawną zmianę danych – taka, choć już rażąco absurdalna idea, pozostaje zadać pytanie: jeżeli państwo pozwala na zmianę innych danych nadanych przy urodzeniu (jak na przykład nazwisko), to dlaczego miałoby nie pozwalać na zmianę oznaczenia płci metrykalnej?
Nie wydaje się kontrowersyjną opinia, że dziecko, które mieszka ze swoimi biologicznymi rodzicami, którym nie zostały odebrane prawa do opieki, powinno być uznawane w oczach państwa za dziecko obu tych rodziców.
Czy w takim razie problem pojawia się w momencie, kiedy obie te osoby są tej samej płci? Zamknięcie na nie oczu nie sprawia, że przestają istnieć.
Politycy przeciwni związkom partnerskim często używają argumentu „to jest pierwszy krok do adopcji dzieci i małżeństw gejowskich”. To prawda. I to dobrze – dla jednych i dla drugich. A chyba przede wszystkim dla polskich rodzin. Bo rodzina, która nie musi martwić się o swoje bezpieczeństwo to rodzina, która może wychowywać szczęśliwe osoby obywatelskie, bez obaw o irracjonalne ograniczenia na każdym kroku swojego funkcjonowania w tym państwie. To chyba całkiem patriotyczna sprawa, te związki partnerskie.
Z dedykacją dla posła-dziedzica z Sawic i jego kolegów,
Ida i Zuza
Jesteśmy razem od siedmiu lat. We wrześniu tego roku minęła trzecia rocznica naszego ślubu, który zawarłyśmy w Kopenhadze, bo w Polsce nie dano nam takiego prawa. Był to jeden z najpiękniejszych dni w naszym życiu. Niestety, musiałyśmy ponieść wysokie koszty podróży i opłat administracyjnych.
Niektórzy pytali, dlaczego wzięłyśmy ślub za granicą, skoro nie ma on tutaj żadnej mocy prawnej.
Chciałyśmy po prostu celebrować naszą miłość, usankcjonować nasz związek w kraju, który nie wyklucza, nie dyskryminuje, tak, jak nasz.
Nasz ślub w Danii był nie tylko wzruszającą ceremonią, ale również zdarzeniem mającym moc prawną, dzięki któremu możemy cieszyć się prawami małżeńskimi w większości krajów UE. W większości, ale nie w Polsce, gdzie mieszkamy, pracujemy i płacimy podatki.
Mieszkając razem, współdzielimy wszystko, niestety według polskiego prawa jesteśmy sobie obce. Nie mamy wspólnoty majątkowej ani zapewnionego bezpieczeństwa w razie jakiegokolwiek wypadku. Chciałybyśmy, aby prawo polskie odzwierciedlało to, że codziennie mówimy „tak” wspólnemu życiu, dzieleniu się tym, co mamy, opiece nad sobą. Wierzymy, że jest to możliwe, aby prawo uznało naszą relację za równie ważną co relacje par różnopłciowych. Tymczasem państwo bezlitośnie deprecjonuje nasz związek, pozostawiając nas w próżni prawnej.
Przepisy obligują nas do zgłoszenia wniosku o transkrypcję aktu zawarcia związku małżeńskiego za granicą, jednocześnie uniemożliwiając nam złożenie wniosku zgodnie z prawem,
ponieważ już w swojej formule jest on skierowany jedynie do związków różnopłciowych.
Odbieramy to jako jawną dyskryminację.
Wiemy, że niniejsza ustawa to tylko krok w stronę wprowadzenia równości małżeńskiej w Polsce, ale zależy nam na tym, aby ten krok został poczyniony. Potrzebujemy natychmiastowych zmian w Polsce. Nie możemy już dłużej czekać.
Lucyna Dąbrowska, Agata Maksimowska
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Komentarze