Można godziwiej płacić ministrom i wiceministrom, gdy ich kompetencje byłyby porównywalne z kompetencjami, które tak wysoko wycenia rynek. A zazwyczaj nie są. A zwiększenie subwencji dla partii bez zwiększenia przejrzystości ich wydawania tylko pogarsza sytuację
Dr Adam Gendźwiłł pokazuje, dlaczego ustawa podwyżkowa jest zła. Jego analiza nie dotyczy konfliktu politycznego, ale pokazuje istotne czynniki, które powodują coraz gorszy stan administracji, oddalanie się partii od obsługi potrzeb politycznych i społecznych swoich wyborców i systematyczne utrudnianie działalności samorządów.
Ustawa podwyżkowa nie rozwiązuje systemowo kluczowych problemów z finansowaniem polityki. Nie jest też prawdą, że zwiększy przejrzystość w tym zakresie.
Nie wzbudza mojego sprzeciwu pomysł, aby uzależnić zarobki najwyższych urzędników państwowych od uposażenia sędziów Sądu Najwyższego (lub jakiejkolwiek innej kwoty bazowej, która podlega regularnej waloryzacji).
Można owszem dyskutować o mnożnikach tej kwoty i o tym, czy dobrze odwzorowują różnice w odpowiedzialności na różnych stanowiskach.
Nie wzbudza mojego sprzeciwu pomysł, aby przyznać uposażenie małżonkom prezydentów, choć jego proponowana wysokość jest chyba przesadzona i warto byłoby gdzieś wskazać katalog obowiązków, za które pierwszej damie (czy pierwszemu dżentelmenowi) ma przysługiwać wynagrodzenie. Małżonkowie prezydentów de facto wypełniają obowiązki państwowe, rezygnując ze swojego wcześniejszego zatrudnienia. Tę kwestię trzeba było uregulować już dużo wcześniej.
Mojego sprzeciwu nie wzbudza również pomysł, aby najwyżsi urzędnicy państwowi zarabiali więcej niż wynika z dotychczasowych limitów – choć pod pewnymi warunkami.
Nie można przesadzać z populistycznymi hasłami o „tanim państwie” i zastępowaniu wynagrodzenia najważniejszych polityków honorem służby państwowej.
Warto jednak przypomnieć, że te hasła nie biorą się znikąd – owszem, są orężem antysystemowych radykałów, ale są też na potęgę wykorzystywane przez polityków partii „głównego nurtu”.
Przypomnijmy, że stanowisko partii rządzącej w tej sprawie – a przynajmniej w sprawie wynagrodzeń posłów i senatorów – zmieniło się diametralnie.
Ponad dwa lata temu na wniosek PiS obniżono uposażenia posłów i senatorów o 20 proc. Posłanka-sprawozdawczyni, Halina Szydełko, tak mówiła wówczas z trybuny sejmowej (cyt. za stenogramem z 8.05.2018 r.): „Trzeba przyznać, że uposażenia parlamentarzystów nie należą do najniższych i nawet po obniżeniu tego wynagrodzenia nadal pozwalają nam na godne życie (…) I choć każdy z nas zapewne chciałby zarabiać więcej, to jednak najważniejsze jest dobro ojczyzny. A zatem powtarzając słowa ks. Piotra Skargi: „swoich pożytków zapomniawszy”, powinniśmy jej godnie i z szacunkiem służyć.”.
Ówczesny projekt krytykował występujący chwilę później poseł PO, Sławomir Nitras. Krytykował, ale jednocześnie deklarując (cyt. za stenogramem): „Powiedziałem kiedyś z tej mównicy: jak trzeba będzie pracować za darmo (…) to będziemy pracować. Bo my naprawdę reprezentujemy tutaj Polaków i oni czekają na nasz głos”.
Sprawa jest bardziej skomplikowana niż przedstawiają ją zwolennicy podwyżek. Zauważają oni, że w porównaniu do stanowisk menadżerskich w sektorze prywatnym ministerialne i wiceministerialne pensje są nadzwyczajnie niskie – i że nie możemy pozwalać sobie na dziadostwo, państwo z tektury itd.
Po pierwsze, ten argument ma sens tylko gdyby kompetencje najwyższych urzędników państwowych były porównywalne z kompetencjami, które tak wysoko wycenia rynek. A zazwyczaj nie są. Sekretarzami i podsekretarzami stanu zostają zbyt często osoby na wczesnych etapach swojej kariery zawodowej i często tylko po to, aby zgadzał się koalicyjny bilans stanowisk.
To razi najbardziej – liczba ministrów i wiceministrów jest zbyt duża, a przeciętne kompetencje zawodowe niektórych wiceministrów po prostu nie zasługują na tak wysokie pensje.
Po drugie – ewentualne podwyżki wynagrodzeń powinny wyeliminować praktykę wypłacania wysokich nagród rocznych, która do tej pory służyła „wyrównywaniu” wynagrodzeń najwyższych urzędników. Ustawa nic o tym nie wspomina.
Po trzecie, jeśli nie stać nas na dziadostwo w najwyższych urzędach państwowych, jeśli tak bardzo chcemy wybitnych specjalistów, to może przestańmy wreszcie rozmontowywać służbę cywilną?
To ona miała być lekiem na nieciągłość politycznego kierownictwa, miała dostarczać niezależnych i kompetentnych urzędników państwowych, dobrze opłacanych. Część z nich mogłaby z powodzeniem pełnić rolę podsekretarzy stanu, współpracując z politycznym kierownictwem resortu. Takie rozwiązania działają w wielu krajach.
Tymczasem kolejne rządy rozmontowywały służbę cywilną, a PiS ma w tym swoje wielkie zasługi – za sprawą tej partii zrezygnowano z konkursowego trybu powoływania najwyższych urzędników w ministerstwach. Ministrem czy posłem się bywa, mianowanym urzędnikiem zostaje się na dłużej.
Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Dotychczas ministrowie i sekretarze stanu mogli łączyć swoje pobory ministerialne z dietami i przywilejami parlamentarzystów – zarobki pochodzące z tych dwóch źródeł po zsumowaniu nie były już wtedy takie niskie.
Możliwość łączenia diet i pensji nie dotyczyła jednak podsekretarzy stanu – nie mogą nimi zostawać posłowie i senatorowie. A ponieważ prawo ogranicza liczbę możliwych sekretarzy stanu w każdym resorcie, to kolejne rządy omijały tę regulację tak, że powoływały różnych posłów na pełnomocników rządu w randze sekretarzy stanu – umożliwiając w ten sposób uzyskiwanie pensji i diety.
Rząd PiS jest tu rekordzistą – listę pełnomocników rządu można obejrzeć sobie tutaj.
Wynika z niej, że mamy na przykład pełnomocników ds. promocji polskiej marki, ds. ekonomii społecznej i solidarnej, ds. gospodarki wodorowej, ds. wspierania wychowawczej funkcji szkoły i placówki.Naprawdę potrzebujemy do tego wszystkiego pełnomocników rządu? To jest przejrzysta struktura rządu? Jeśli teraz politycy chcą podwyższać znacząco zarobki parlamentarzystów, ministrów i wiceministrów, to powinni ograniczyć możliwość ich łączenia. Ustawa podwyżkowa tego nie robi.
Ustawa podwyżkowa dotyczy również samorządowców. Tutaj przepisy mówią jednak tylko o stawkach maksymalnych, także uzależnionych od uposażenia sędziów SN. W tym przypadku podwyżki nie będą automatyczne (żeby „uszanować autonomię samorządu”, jak wyjaśnia uzasadnienie projektu ustawy).
Wysokość poborów włodarzy gmin, powiatów i województw mają określać odpowiednie rady i sejmiki. Uchwały takie będą musiały być podejmowane pod wielką presją lokalnego elektoratu, już po parlamentarnej awanturze. Poza tym, budżety samorządów i tak trzeszczą z powodu nadchodzącego kryzysu. Dlatego z podwyżek dla samorządowców nic pewnie nie wyniknie.
Mam sporo wątpliwości przeglądając maksymalne mnożniki wynagrodzeń, które proponuje ustawa. Jestem głęboko przekonany, że prezydenci największych miast powinni zarabiać nie mniej niż wojewodowie czy marszałkowie województw. Budżety samorządowe pozostające pod ich kontrolą są ogromne, większe niż budżety wielu ministerstw, a zarządzanie dużym miastem jest o wiele bardziej skomplikowane niż pełnienie funkcji marszałka województwa, a tym bardziej – wojewody.
W trwającej dyskusji większość komentatorów skupia się na zarobkach najważniejszych polityków, jednorazowa wysokość tych podwyżek może bulwersować, mają do tego wymiar personalny – można palcem wskazać krąg beneficjentów.
Rzadziej dyskutuje się 50 proc. podwyżkę subwencji dla partii politycznych, zawartą w projekcie. Jej uzasadnienie jest zresztą bardzo ogólnikowe – zwiększenie subwencji ma być wprowadzone „mając na względzie (…) demokratyczny wymiar życia publicznego co przejawia się w szczególności możliwością dotarcia do obywateli przez przedstawicieli tych partii”. Pieniądze mają zatem posłużyć partiom w docieraniu do obywateli.
Dotychczasowe badania pokazują jednak, że partie wydają swoje pieniądze głównie na komunikację masową – outdoor i kampanie w mediach.
Doświadczenie uczy, że partie chomikują środki z subwencji, żeby na potęgę wydawać je w okresie kampanii wyborczych.
Zwiększona subwencja będzie oznaczała większą dysproporcję między istniejącymi większymi partiami a nowo powstającymi ruchami politycznymi.
Nie mam wątpliwości, że wspólne głosowanie różnych partii za zwiększeniem publicznych subwencji jest wymierzone m.in. w ruch Szymona Hołowni,
który startując w wyborach prezydenckich pokazał po raz pierwszy w tej skali potencjał crowd-fundingowego finansowania polityki.
Ale także w Solidarną Polskę i Porozumienie Jarosława Gowina, które nie mogą dysponować środkami z subwencji, bo nie startowały samodzielnie i nie zawarły oficjalnego porozumienia koalicyjnego z PiS.
Badania pokazują, że od lat większość polskich partii nie wypełnia ustawowego obowiązku przeznaczania części środków z subwencji (i tak niewielkiej) na fundusz ekspercki.
Partyjne think-tanki, które mogłyby powstawać właśnie z części środków z subwencji, działają nadzwyczaj słabo. Można argumentować, że najbardziej think-tanków potrzebuje opozycja – chodzi o pracę nad strategią przejęcia władzy.
Tymczasem think-tank głównej partii opozycyjnej (Instytut Obywatelski) ostatni post na swojej stronie internetowej umieścił w lipcu 2019 r. W marcu 2020 r. pojawiła się informacja „Strona archiwalna. Treści nie są aktualizowane”. To kompromitujące.
Nie jestem przeciwny finansowaniu partii z budżetu. Polityka w Polsce jest ciągle w fazie, w której potrzebuje infrastruktury partyjnej służącej obywatelom. Potrzebne są biura terenowe, w których można od czasu do czasu spotkać parlamentarzystę, a regularnie – jego asystentów służących pomocą, interwencją, mediacją.
Tymczasem ta część działalności partii jest utrzymywana ze środków Kancelarii Sejmu i Senatu przeznaczanych na biura poselskie i senatorskie – obecnie dyskutowane podwyżki w ogóle tej puli środków nie dotyczą.
Partie polityczne są rodzajem instytucji użyteczności publicznej i są dobre uzasadnienia ich finansowania ze środków publicznych – o ile zabezpiecza to politykę przed korupcją i o ile świadczona jest w zamian porządnej jakości usługa reprezentacji politycznej.
Publiczne środki mogą pomóc budować organizacje, które się zakorzeniają w społeczeństwie, włączają obywateli w politykę i są w stanie przetrwać przegraną w wyborach, zmianę lidera i inne wstrząsy.
Tymczasem zwiększenie środków pozostających w dyspozycji partii politycznych bez obwarowania ich regulacjami, na co mogą zostać wydane, jest w praktyce przelewem ich na partyjny PR, który najczęściej oznacza wątpliwej jakości badania opinii publicznej, usługi spin-doktorów, a przede wszystkim – zakup przestrzeni reklamowej i czasu antenowego.
Posłanka KO, Barbara Nowacka, argumentowała na swoim facebooku, że ustawa, za którą zagłosowała, zwiększy przejrzystość finansowania polityki. Gratuluję optymizmu, ale nie widzę żadnych podstaw to takiego twierdzenia.
Finanse partii politycznych w Polsce, kontrolowane przez Państwową Komisję Wyborczą, pozostają nieprzejrzyste.
Ustawa podwyżkowa nie zmienia nic w kwestii dostępności dokumentów księgowych i w możliwościach sprawowania skutecznej obywatelskiej kontroli nad partiami i kampaniami wyborczymi.
Wskazywał na to uwagę m.in. duży raport Fundacji Batorego o finansowaniu partii. Eksperci postulowali m.in. żeby otworzyć dostęp do dokumentów finansowych partii, zwiększyć uprawnienia kontrolne PKW, uregulować problem tzw. VIP-składek, czyli darowizn lub podwyższonych składek członkowskich wpłacanych przez funkcjonariuszy partii na eksponowanych stanowiskach.
Powinniśmy przedyskutować wprowadzenie limitów wydatków na masową reklamę polityczną. Tymczasem ostatnio, wbrew wszystkim zgłaszanym obawom, zostały jeszcze bardziej poluzowane zasady finansowania kampanii wyborczej (kampanię mogą wspomagać zewnętrzne podmioty).
Politycy poważnie myślący o uzdrowieniu systemu finansowania polityki powinni się zająć właśnie tymi kwestiami zanim po prostu dosypią dodatkowe środki dla organizacji partyjnych.
Pewnie nie ma dobrego momentu na podwyżki dla polityków i partii – to będzie zawsze niepopularna decyzja. Obecny moment nie jest wytłumaczalny ekonomicznie – mamy recesję, będzie trzeba zaciskać pasa. Jest za to jakoś wytłumaczalny politycznie: przez najbliższe trzy lata nie mamy zaplanowanych żadnych powszechnych wyborów – gniew obywateli się szybko nie zmaterializuje.
Dlatego tak ważne jest by teraz utrzymać nacisk opinii publicznej na powstały ad hoc polityczny kartel, który w ekspresowym trybie przegłosował ustawę w Sejmie.
Opozycja
Władza
Koalicja Obywatelska
Prawo i Sprawiedliwość
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej VIII kadencji
Senat X kadencji
ustawa podwyżkowa
socjolog, politolog, geograf, dr. hab., prof. UW na Wydziale Socjologii, kieruje tam Centrum Studiów Wyborczych; zajmuje się badaniami samorządów terytorialnych i systemów wyborczych.
socjolog, politolog, geograf, dr. hab., prof. UW na Wydziale Socjologii, kieruje tam Centrum Studiów Wyborczych; zajmuje się badaniami samorządów terytorialnych i systemów wyborczych.
Komentarze