Tom Rose, nowy ambasador USA w Polsce, tropi „lewackie spiski” z ogromną determinacją: widzi ukryte powiązania, tajne plany i starannie maskowane intencje elit
Donald Trump wybrał nowego ambasadora w Polsce: do Warszawy przyjedzie Tom Rose, prawicowy publicysta. W sieci oraz używając białego wywiadu niełatwo cokolwiek o nim znaleźć, nie ma nawet własnej strony w Wikipedii. Wbrew entuzjazmowi polskiej prawicy bliskiej PiS jest to również osoba słabo rozpoznawalna w Waszyngtonie.
Wiemy, że nie kryje swoich poglądów i chętnie manifestuje je na portalu X (dawniej Twitter), nierzadko przyjmując mało dyplomatyczny, a nawet prowokacyjny ton. Sam określa się lekko ironicznie jako „niejawny agent spisku judeochrześcijańskiego MAGA”, co dla jego zwolenników jest wyrazem dumy, a dla krytyków kolejnym dowodem na jego ideologiczną jednoznaczność. Kiedy Elon Musk opublikował niezręczny wpis, deklarując miłość do Donalda Trumpa „w granicach, jakie może odczuwać heteroseksualny mężczyzna”, Rose skomentował entuzjastycznie: „Wszyscy go kochamy!!! Uwielbiamy i czcimy”.
Nie unika też tematów geopolitycznych, zwłaszcza tych dotyczących Bliskiego Wschodu. Niedawno przypomniał kontrowersyjną informację, według której USAID w 2016 roku przeznaczyło 310 milionów dolarów na budowę palestyńskiej cementowni, prywatnego przedsięwzięcia firmy Sanad. Efektem – jak twierdzą krytycy tej decyzji sympatyzujący z Trumpem – było wsparcie Hamasu poprzez dostarczenie materiałów do budowy tuneli terrorystycznych w Gazie. Dzieje się to w momencie, w którym Trump zamraża amerykańską pomoc rozwojową.
Jego aktywność w sieci nie ogranicza się do przypominania dawnych decyzji administracji Trumpa. Udostępnia również radykalne propozycje rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego, jak choćby wpis holenderskiego populisty Geerta Wildersa, który napisał: „Zawsze to mówiłem: Jordania to Palestyna. Niech Palestyńczycy przeniosą się do Jordanii. Problem Gazy rozwiązany!”.
W typowym dla siebie stylu skomentował także ostatnią katastrofę lotniczą w Waszyngtonie, sugerując, że była ona wynikiem polityki rekrutacyjnej Federalnej Administracji Lotnictwa (FAA): „Kiedy FAA otwarcie reklamuje, że zatrudnia kontrolerów ruchu lotniczego SPECJALNIE ze względu na ich BRAK kwalifikacji…”. Przypomnijmy, do czego nawiązywał: Trump obarczył winą za wypadek zasady dotyczące różnorodności przy zatrudnianiu w Federalnej Administracji Lotnictwa oraz obwinił Bidena i Obamę, twierdząc, że zawodowe standardy kwalifikacji kontrolerów ruchu lotniczego były zbyt niskie. Nie przedstawił jednak żadnych dowodów na to, że programy promujące różne mniejszości miały jakikolwiek związek z tragedią, w której zginęło 67 osób. Co więcej, przyznał, gdy dopytywano go o szczegóły, że śledztwo dopiero się rozpoczęło.
Rose nie stroni również od tematów dotyczących Polski. W jednym ze swoich wpisów twierdził, że podczas obchodów 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz w Krakowie doszło do demonstracji „zwolenników Hamasu”, którzy mieli „przejąć ulice, by zastraszać Żydów”.
W jego narracji Polska pojawia się jako kraj na rozdrożu.
Z jednej strony kluczowy sojusznik USA, z drugiej – arena konfliktów światopoglądowych, które wpisują się w ideologiczną agendę Rose'a.
Oskar Burzyński z PAP chwilę po ogłoszeniu nominacji dotarł do współpracownika i przyjaciela Rose’a, Gary’ego Bauera. „To postać doskonale znająca historię Polski i jej współczesne uwarunkowania polityczne” – tak ocenił Rose'a rozmówca polskiego dziennikarza, który prowadzi wraz z nowym ambasadorem w Polsce audycję „Bauer and Rose Podcast”. „Tom zawsze bardzo pozytywnie mówił o Polakach. On jest kimś, kto zna historię Polski w XX w. jak mało kto” – podkreślił komentator. Jego zdaniem nowy ambasador jest „normalnym konserwatystą”, który wierzy w silną obronę narodową i wartości cywilizacji zachodniej. Ponadto Bauer uważa, że doświadczenie Rose’a jako dziennikarza i bliskiego współpracownika Mike’a Pence’a oraz jego silne zaangażowanie w sojusz USA z Izraelem mogą okazać się istotne w budowaniu relacji polsko-amerykańskich.
"Myślę, że będzie kompetentnie reprezentował prezydenta i Polacy uznają go za uczciwego i sprawiedliwego ambasadora” – dodał.
Ale żeby zrozumieć istotę komunikatu, trzeba wiedzieć, kim jest Bauer. To bardzo konserwatywny baptysta, silnie zaangażowany w ochronę tradycyjnej rodziny oraz wartości judeochrześcijańskich, które uważa za fundament amerykańskiego społeczeństwa. To także doradca Ronalda Reagana, wiceminister edukacji w jego rządach, a w latach 90. prezes ultra religijnego think tanku Family Research Council, walczącego z aborcją, związkami osób tej samej płci, badaniami nad komórkami macierzystymi itd.
W pewnym momencie sam miał ambicje prezydenckie, ale jego kampania implodowała, kiedy wyszło na jaw, że zdradzał żonę z sekretarką. Było to w 1999 rok, czyli w epoce, w jakiej wyborcom religijnej prawicy jeszcze przeszkadzali niewierni mężowie.
Dziś Gary Bauer prowadzi wraz z Tomem Rose wspomniany wyżej podcast, owoc sojuszu fundamentalistów chrześcijańskich z ortodoksyjnymi Żydami. Nie jest to jednak zwykła polityczna publicystyka. Ich audycja to niemal detektywistyczne dochodzenie, w którym prowadzący tropią „lewacki spisek” z determinacją porównywalną do śledztw dziennikarzy ścigających aferę Watergate.
Każdy temat analizowany jest przez pryzmat ukrytych powiązań, tajnych planów i starannie maskowanych intencji elit.
Dziennikarstwo głównego nurtu? To według nich tylko fasada, za którą kryją się skorumpowane układy. Agenda USAID? Machina kontrolująca światowe społeczeństwa. Administracja Bidena? Marionetkowy rząd sterowany przez niewidzialne siły. W ich narracji nie ma miejsca na przypadkowe zdarzenia – każda decyzja polityczna, każda medialna kontrowersja i każdy kryzys międzynarodowy są częścią większego planu, w którym lewica konsekwentnie dąży do przejęcia pełni władzy.
W efekcie podcast nie tyle komentuje rzeczywistość, ile ją konstruuje – tworzy alternatywną wersję świata, w której każda konwencjonalna analiza wydarzeń staje się podejrzana, a jedynie tropienie ukrytych motywów i powiązań może ujawnić „prawdę”.
Rose pochodzi z Indiany. W 1994 roku został wybrany do lokalnego samorządu w Indianapolis, a lata później, w okresie 2013-2016, pełnił funkcję członka stanowej Komisji Nominacji Sędziowskich oraz Rady Przeglądu Sądowego w Indianie. Jego nazwisko figurowało wśród tych, którzy mieli wpływ na kształt tamtejszego wymiaru sprawiedliwości, choć w praktyce jego rola pozostawała marginalna. W międzyczasie próbował swoich sił jako dziennikarz telewizyjny, radiowy i prasowy.
Nie zagrzał jednak miejsca po tej stronie branży – szybko uznał, że lepiej odnajdzie się po drugiej stronie biurka. Przez dwie dekady zajmował się zarządzaniem mediami drukowanymi. Największe znaczenie w jego karierze miało siedem lat spędzonych na stanowisku wydawcy i dyrektora generalnego The Jerusalem Post, gdzie próbował łączyć swoje biznesowe ambicje z polityczną misją, zgodną z jego konserwatywnymi przekonaniami. Natomiast zakończyło się to skandalem i pozwem sądowym. Po miesiącach chaosu w redakcji, kiedy to Rose rzekomo próbował przejąć kontrolę nad gazetą poprzez wykup menedżerski, właściciel tytułu, Hollinger International, zdecydował o jego zwolnieniu.
Decyzja ta wywołała burzę wśród pracowników, a jej kulminacją stał się szeroko rozpowszechniony w sieci e-mail redaktora naczelnego Breta Stephensa, który w ostrych słowach podsumował rządy Rose’a, oskarżając go o fatalny styl zarządzania i niszczenie reputacji gazety. Urażony Rose postanowił dochodzić swoich praw w sądzie, pozywając Hollingera, Chicago Sun-Times oraz samego Stephensa. Domagał się odszkodowania za zniesławienie, twierdząc, że powszechnie udostępniony e-mail przekreślił jego dalszą karierę w mediach. Jednak sąd uznał, że krytyczne wypowiedzi redaktora naczelnego były jedynie opinią chronioną przez prawo do wolności słowa i oddalił sprawę. Tym samym historia Rose’a w Jerusalem Post zakończyła się nie triumfem, a sądową porażką.
W 1989 roku Rose opublikował książkę Freeing the Whales: How the Media Created the World's Greatest Non-Event, w której opisał dramatyczną akcję ratowania trzech uwięzionych pod arktycznym lodem wielorybów – historię, którą relacjonował wówczas jako korespondent japońskiej telewizji. Po latach książka ukazała się ponownie pod tytułem Big Miracle i stała się kanwą hollywoodzkiego filmu z 2012 roku, w którym zagrali m.in. Drew Barrymore, Ted Danson i Kristen Bell.
Nowy ambasador w Warszawie chętnie podkreśla swoje doświadczenie jako główny strateg i starszy doradca wiceprezydenta Mike’a Pence’a podczas całej pierwszej kadencji administracji Trumpa. Jego obowiązki miały obejmować szeroki wachlarz działań wspierających realizację doktryny „America First” – od kwestii bezpieczeństwa narodowego, przez politykę gospodarczą, aż po utrzymanie pozycji Stanów Zjednoczonych jako bastionu wolności. W jego własnej narracji brzmiało to jak rola kluczowego rozgrywającego w Białym Domu, człowieka o wpływach sięgających najwyższych szczebli władzy. Codziennie miał współpracować z czołowymi urzędnikami administracji, członkami gabinetu, przywódcami stanowymi i lokalnymi, a także dyplomatami z całego świata.
Jednak archiwa milczą o jego rzeczywistym znaczeniu.
W oficjalnych dokumentach i pamiętnikach polityków jego nazwisko pojawia się sporadycznie, a czasem nie pojawia się wcale. Polskie media prawicowe chętnie przedstawiają go jako postać z samego serca administracji Trumpa, człowieka z najbliższego otoczenia obecnego prezydenta USA. Narracja ta wydaje się jednak przesadzona.
Najlepiej pokazał to wywiad, którego Rose udzielił Zevowi Brennerowi, nowojorskiemu radiowcowi znanemu w kręgach ortodoksyjnych Żydów. Gdy prowadzący zapytał go wprost, jak blisko był z Trumpem, Rose wyraźnie się zmieszał, zaczął kluczyć i unikać odpowiedzi. W końcu przyciśnięty do muru przyznał, że prezydent nigdy nie nauczył się jego nazwiska. Jedyne, co Trump miał o nim pamiętać, to fakt, że nosi kipę – co wystarczało, by na jego widok rzucać beztroskie: „O, rebe!”.
Można tego posłuchać w odcinku podcastu Brennera.
Dlaczego Rose, który przez lata był lojalnym człowiekiem Mike’a Pence’a, dziś trzyma stronę Trumpa? Choć nadal publicznie wspierał byłego wiceprezydenta i w 2022 roku deklarował, że w 2024 roku będzie za niego trzymać kciuki, to jednocześnie nie miał wątpliwości, że to Trump pozostaje prawdziwym liderem. Zapewniał, że będzie namawiał Pence’a do kandydowania tylko w przypadku, gdyby Trump zrezygnował.
W kwestii ataku na Kapitol z 6 stycznia 2021 roku Rose przyznaje, że on i Pence mieli odmienne interpretacje tego, co się wtedy wydarzyło. Nie neguje, że Kapitol został zaatakowany przez agresywną grupę, ale sam nie czuł większego zagrożenia – według niego ludzie robili tam głównie selfie. Tymczasem Secret Service uznało, że Pence był w realnym niebezpieczeństwie. Rose utrzymuje, że relacja Trumpa i Pence’a była niezwykle silna, choć rzeczywistość temu przeczy.
Dwa lata po oblężeniu Kapitolu były wiceprezydent powiedział wprost: Prezydent Trump się mylił. „Nie miałem prawa unieważnić wyborów. Jego lekkomyślne słowa naraziły na niebezpieczeństwo moją rodzinę oraz wszystkich, którzy znajdowali się wówczas na Kapitolu. Wiem, że historia rozliczy Donalda Trumpa” – powiedział Pence podczas bankietu zorganizowanego przez dziennikarskie stowarzyszenie Gridiron Club.
Były wiceprezydent i obecny prezydent nie rozmawiają od czterech lat, na pogrzebie Jimmy’ego Cartera nawet się nie przywitali, a Karen Pence demonstracyjnie nie pojawiła się na inauguracji 47. prezydenta, bo wciąż pamiętała, że Trump proponował powieszenie jej męża. Rose zdaje się więc albo sługą dwóch panów, albo mitomanem.
Jako ortodoksyjny Żyd i zagorzały zwolennik Izraela, nowy szef placówki w Warszawie z dumą podkreśla zasługi administracji Trumpa w polityce bliskowschodniej, zwłaszcza historyczne porozumienia Izraela z państwami arabskimi. „Ich wsparcie dla Izraela to epokowe osiągnięcie” – powtarza z przekonaniem. A jednak jego własna nominacja na ambasadora USA w Polsce pokazuje coś zupełnie innego – że w hierarchii politycznej to ósmy albo dziewiąty garnitur, człowiek bez doświadczenia w dyplomacji, za to z niekontrolowanym językiem i tendencją do tworzenia alternatywnych wersji rzeczywistości.
Jego wybór to sygnał, że Trumpa Polska niezbyt interesuje.
A jednocześnie jest to lekcja dla Warszawy: dobre relacje z USA nie będą prowadzić przez Biały Dom, ale przez Tel Awiw.
Komentarze