0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Na zdjęciu: Wspólna konferencja prasowa prezydenta Francji Emmanuela Macrona (Francja aktualnie sprawuje prezydencję w UE) z szefem Rady Europejskiej Charlesem Michelem i przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen po szczycie UE w budynku Komisji Europejskiej, 24 czerwca 2022. Foto: Ludovic MARIN / AFP.

Zasadniczo ten przełom dotyczy również Gruzinów, bo szczyt UE – choć status krajów kandydujących przyznano tylko Ukraińcom i Mołdawianom – oświadczył, że „przyszłość Ukrainy, Mołdawii i Gruzji oraz ich obywateli leży w Unii Europejskiej”, tym samym uznając „perspektywę europejską” trzech krajów.

W UE takich deklaracji, które wymagają jednomyślnej zgody 27 krajów, nie wypowiada się łatwo, czego dowodem była odmowa przed zaledwie kwartałem. Na marcowym szczycie w Wersalu – pomimo wezwań do „gestu solidarności” wobec Ukraińców - nie było jeszcze szans na choćby ogólnikową deklarację o uznaniu dążeń Kijowa do członkostwa w Unii.

Musiały wtedy wystarczyć – przemaglowane przez ponad dekadę starań m.in. polskiej dyplomacji w Brukseli – luźne sformułowania o aspiracjach „europejskich”, które w brukselskim żargonie oznaczały „nie” dla obietnicy akcesji.

"Ukraina jest członkiem rodziny europejskiej i jej przyszłość jest związana z Europą" – tylko tak daleko mógł się posunąć Herman Van Rompuy, ówczesny szef Rady Europejskiej, bez prawa wykraczania poza jej konsensus, w czasie ukraińskiej „rewolucji godności” z lat 2013-2014.

Przeczytaj także:

Jak daleko od Europy?

O ile kraje Bałkanów Zachodnich w swych zabiegach o wejście do Unii padły – oprócz własnych błędów i rozlicznych przypadków niebagatelnego regresu w reformach - ofiarą rozszerzeniowego zmęczenia wyborców w Europie, a także długiej pauzy wymuszonej kolejnymi kryzysami (poczynając od finansowego i zadłużeniowego w eurostrefie po brexit i pandemię), to z Ukrainą (a przy okazji z Mołdawią) powody były znacznie głębsze.

Po prostu duża część Europy uważała, że tak wielkie połacie obszaru poradzieckiego geograficznie i kulturowo nie nadają się na część Zachodu.

Dawano wiarę – a regularne polityczne kryzysy w Kijowie nie były tu pomocne – podsycanej przez Kreml propagandzie, że Ukraińcy nie są w stanie zbudować sprawnego i zdrowego państwa.

A niektórzy, w tym Francja i Niemcy, bali się eskalowania relacji z Rosją, najpierw tłumacząc, że ta w unijnej akcesji ujrzałaby „przedsionek NATO”. A potem już mając dowód, jak Moskwa jesienią 2013 roku zareagowała nawet na umowę handlowo-inwestycyjną (owszem wyjątkową ambitną) między Unią i Kijowem. Wymuszony przez Moskwę na ówczesnym prezydencie Wiktorze Janukowyczu brak podpisu pod tą umową stał się przecież iskrą dla protestów Euromajdanu w 2013 roku.

Europejczycy z Kijowa i Odessy

Decyzje ostatniego szczytu to zatem obietnica, że przyszłość Ukrainy – niezależnie od sporów o definicję wojennego „zwycięstwa” Kijowa, o potrzebę i skalę ewentualnych ustępstw terytorialnych wobec Moskwy, czy nawet o Macronowski postulat „nieupokarzania Rosjan” – powinna leżeć nie tylko poza rosyjską strefą wpływu, lecz także poza szarą strefą między Rosją i Europą, czyli ostatecznie po „naszej”, zachodniej stronie.

Uznanie w Ukraińcach kandydatów do UE to uznanie w nich nienaciąganych Europejczyków, co w wielu krajach Zachodu jest przełamaniem sporej bariery polityczno-kulturowej.

W dobijaniu się o unijne szanse dla Kijowa duże wysiłki wkładały kolejne polskie rządy, ale teraz dość rzadko dostrzeganą zasługą Emmanuela Macrona jest wypracowanie konsensusu wokół kandydatury Ukrainy na finiszu przed ostatnim szczytem. W tym poprzez presję na najważniejszego członka obozu sceptyków - kanclerza Olafa Scholza. Tym razem prezydent Macron znów okazał się burzycielem-pionierem zarówno na forum Unii (czy też jej zachodniej części), jak i na forum Francji, bo przecież w Paryżu kulturowo „Europę” do dziś nierzadko rozumie się jako europejski Zachód.

Potwierdzenie unijnych kandydatur Kijowa i Mołdawii to swoiste „sfotografowanie”, bądź też formalne utrwalenie momentu przemiany w zachodniej opinii publicznej. Spowodowanej solidarnością, ale i zręcznymi działaniami prezydenta Zełenskiego m.in. poprzez przemówienie do parlamentarzystów w wielu krajach Unii.

Przebłysk myślenia strategicznego

To także utrwalenie momentu przebłysku wspólnego myślenia strategicznego elit Unii, że wobec działań Rosji już nie można – także dla własnego bezpieczeństwa – pozostawić Ukrainy i Bałkanów Zachodnich samym sobie.

I opinia publiczna, i politycy zapewne wkrótce rzucą się na kolejne ważne dla UE tematy, ale każdy długi proces ma swe falowania. Dlatego tak ważne jest jego zakotwiczenie, czym – pomimo z pozoru małej atrakcyjności – bywają wspólne szczytowe deklaracje premierów bądź prezydentów 27 krajów Unii.

W przypadku Polski od podobnych decyzji Brukseli o uznaniu perspektywy czy członkostwa do chwili wejścia do UE minęło blisko dziesięć lat. A w przypadku Ukrainy to początek zapewne dłuższej, bo – jeśli dobrze pójdzie – kilkunastoletniej drogi do akcesji, o ile członkostwo w Unii będzie rozumiane na dzisiejszy sposób.

Czyli „tylko” z dopuszczalnym odstępstwem od udziału w strefie euro, udziału w bezwizowej strefie Schengen oraz kilkuletnim ograniczeniem swobody przemieszczania się pracowników, jak było z Polską.

Warunkiem członkostwa jest bowiem nie tylko - w myśl kryteriów kopenhaskich – zbudowanie wolnorynkowej demokracji z solidnymi instytucjami państwa prawa, lecz również przygotowanie własnej gospodarki na konkurencję na wspólnym rynku UE. A także takie zbliżenie poziomu rozwoju gospodarczego, by reszta Unii nie bała się np. cenowej konkurencji ukraińskiego rolnictwa.

Metoda Schumana zostaje

Atrakcyjnie brzmią apele, by wobec napięcia między „unijną biurokracją” a imperatywem geopolitycznym pominąć to całe brukselskie szczególarstwo gospodarcze. A jednak trzeba pamiętać, że to metoda Schumana, czyli oparcie integracji europejskiej na solidnie integrujących się gospodarkach. stało się fundamentem na tyle silnym, że Unia przeżyła kryzysowe wstrząsy ostatnich kilkunastu lat.

I może dlatego warte uwagi są pomysły Macrona, wstępnie poparte na ostatnim szczycie, na powiązanie zewnętrznego kręgu Unii w ramach nowej, rozumianej również geostrategicznie, Europejskiej Wspólnoty Politycznej.

Paryż chce, by jej współzałożycielem była Ukraina. W przypadku krajów dążących do unijnego członkostwa ta Wspólnota (otwarta też na kraje niedążące do UE jak Wlk. Brytania) miałaby pozwalać na stopniowe włączanie się w kolejne dziedziny unijnej współpracy w odróżnieniu od obecnych reguł procesu akcesyjnego, w którym do momentu wejścia do Unii pozostaje się całkowicie „poza”.

Kraje UE szykują się, znów również dla własnego dobra i m.in. uniknięcia państwa upadłego u swych granic, na wzięcie dużej współodpowiedzialności za odbudowę Ukrainy, której koszty są teraz szacowane na co najmniej pół biliona euro.

Im więcej włoży Unia, pod tym większymi warunkami reform, egzekwowanymi we współpracy Brukseli i Kijowa, które powinno być łatwiej unieść Ukraińcom jako część przygotowań do unijnej akcesji.

Oczywiście, na teraz Ukraina potrzebuje przede wszystkim pieniędzy na bieżące utrzymanie państwa oraz dostaw broni, w tym szybkiego przechodzenia z doraźnego systemu pomocy Zachodu na długoterminowe - obliczone na rok, dwa, trzy lata - wsparcie oparte na gwarantowanych przez Zachód kontraktach z przemysłem zbrojeniowym. To byłaby długofalowa inwestycja w bezpieczeństwo Europy, którą tym razem ludziom i elitom Zachodu powinno być łatwiej unieść jako część wsparcia dla – postrzeganych już bardziej jako „swoich” - Ukraińców.

;
Na zdjęciu Tomasz Bielecki
Tomasz Bielecki

Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.

Komentarze