W ciągu ostatnich dwunastu lat na świecie całym zginęło ponad 2000 obrońców środowiskowych – i liczba ta jest prawdopodobnie niedoszacowana. Najniebezpieczniejszym miejscem dla działaczy na rzecz ochrony przyrody pozostaje Ameryka Łacińska, gdzie niespotykana bioróżnorodność spotyka się z wielkimi interesami.
„Jeśli zaczniesz bronić wspólnego dobra w tym kraju, uderzasz w wielkie interesy. Wychodząc z domu, zawsze masz świadomość, że nie wiesz […] czy wrócisz” – mówił w 2021 roku honduraski aktywista środowiskowy Juan Lopez. Z doświadczenia: przez lata protestował przeciw projektom górniczym i hydroelektrycznym na północy Hondurasu, by chronić przyrodę tego regionu, i swoją działalnością zdobył sobie wpływowych wrogów.
Podobnie jak innym działaczom, wielokrotnie grożono mu śmiercią. We wrześniu ubiegłego roku ktoś zamienił słowa w czyny. Gdy Juan Lopez wracał z kościoła do domu, zamaskowany zamachowiec strzelił do niego siedem razy, zabijając go na miejscu.
To kolejna ofiara fali przemocy wymierzonej w aktywistów środowiskowych, która przelewa się przez Amerykę Łacińską. Żadne inne miejsce na świecie nie jest równie niebezpieczne dla osób walczących o przyrodę i klimat. Według danych zebranych przez organizację Global Witness,
od 2012 do 2023 roku na całym świecie zamordowano 2106 działaczy, z czego aż 1500 w Iberoameryce.
Sami twórcy raportu przyznają jednak, że prawdziwa liczba może być znacznie wyższa.
Tylko w 2023 roku w krajach Ameryki Południowej, Środkowej i na Karaibach odnotowano aż 166 zabójstw. W reszcie świata 30.
„Sądzę, że to przez to, jak bogata jest Ameryka Łacińska w kwestii zasobów naturalnych i bioróżnorodności. To czyni ją ważnym celem zarówno dla międzynarodowych firm, jak i nielegalnych biznesów” – tłumaczy dla OKO.press Isaac Pensa z Instituto de Defensa Legal, peruwiańskiej organizacji zajmującej się ochroną praw człowieka. „Poza tym, wszystkie kraje tutaj to państwa rozwijające się. To oznacza, że rządy nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa dla dużej części populacji”.
Nie dotyczy to oczywiście wyłącznie obrońców środowiskowych. Ameryka Łacińska jest regionem o wyjątkowo wysokim stopniu przestępczości: kraje takie jak Wenezuela, Kolumbia, Meksyk czy Honduras od lat znajdują się w czołówkach najmniej bezpiecznych miejsc na świecie, z wysokimi liczbami morderstw. W wielu przypadkach to właśnie zorganizowane grupy kryminalne odpowiadają za ataki wymierzone w aktywistów.
W przypadku najbardziej dotkniętego tym krajem problemu, Kolumbii, z ponad połową zabójstw odnotowanych przez Global Witness można połączyć jakąś formę zorganizowanej przestępczości. Aktywne pozostają również ugrupowania, które nie złożyły broni po zakończeniu wojny domowej w 2016 roku.
W Kolumbii działają więc partyzantki, organizacje paramilitarne, milicje, a także bardziej „tradycyjne” grupy kryminalne oraz kartele. Na dodatek same władze państwowe mają na sumieniu działania, które pogwałcają prawa człowieka – m.in. używanie nieuzasadnionej siły wobec protestujących czy dyskryminację na tyle rasowym. Alicia Moncada, działaczka Amnesty International z biura regionalnego Ameryk, w rozmowie z OKO.press nazywa ten stan rzeczy „makrokryminalnością”.
„Natura została sprowadzona do roli towaru w tym eksploatacyjnym modelu”
– dodaje w oświadczeniu dla OKO.press organizacja Somos Defensores, od ponad ćwierć wieku broniąca praw człowieka i liderów społecznych w Kolumbii. „Departamenty Amazonas, Putumayo, Guaviare, Vaupés, Caquetá, Cauca, Antioquia, La Guajira, Chocó oraz region Pacyfiku są traktowane jak spiżarnie, służące do zaspokajania łapczywych apetytów krajów Globalnej Północy i kolumbijskich firm. I dopóki obowiązywać będzie ten model, społeczności oraz obrońcy ziemi i środowiska zawsze będą poważnie zagrożeni”.
Kolumbia stanowi apogeum tego zagrożenia: według danych udostępnionych nam przez Somos Defensores, oprócz zabójstw w 2023 roku odnotowano ponad 250 ataków na społeczności etniczne oraz działaczy na rzecz ochrony przyrody, z czego ponad 180 to przypadki gróźb i nękania. Ale podobne problemy widać w całej Iberoameryce. Obrońcy środowiskowi cierpią na tym szczególnie, bo aktywnie sprzeciwiają się czerpaniu z tego rogu obfitości, jakim wydaje się bogactwo naturalne regionu.
„Ameryka Łacińska cierpi na klątwę nadmiaru. Tutejsze kraje posiadają bardzo wiele zasobów, ujmując to w kapitalistyczny sposób. A kiedy decydujesz poświęcić się ochronie przyrody, stajesz naprzeciwko wielu siłom, które chcą te zasoby przejąć i eksploatować” – mówi Moncada.
„Mamy więc nielegalne kopalnie, nielegalne wycinki, nielegalne połowy, które zagrażają społecznościom żyjącym z rybołówstwa. Mamy kartele, potrzebujące terenu, przez które mogą przewozić narkotyki, co stwarza niebezpieczeństwo szczególnie dla ludzi żyjących na terenach przygranicznych”.
Wiele morderstw obrońców środowiskowych da się połączyć bezpośrednio z konkretnymi przemysłami. Według raportu Global Witness 23 śmierci aktywistów w Ameryce Łacińskiej były powiązane z wydobyciem minerałów i kopalin, po 5 z wycinkami lasów i rybołówstwem, po 4 z rolnictwem i budową infrastruktury drogowej, a 2 z projektami hydroelektrycznymi.
Może na nią pływać bierna lub wręcz sprzyjająca postawa władz państwowych. Na przykład w Brazylii, pod rządami skrajnie prawicowego prezydenta Jaira Bolsonaro, minister środowiska ustąpił ze stanowiska po tym, jak oskarżono go o utrudnianie śledztwa w sprawie nielegalnych wycinek. Sam Bolsonaro zapowiadał publicznie, że skończy z bezprawnym wylesianiem, ale faktem jest, że cztery lata jego rządów były istnym lunaparkiem dla ugrupowań, które nielegalnie pozyskiwały z Amazonii drewno, minerały i ziemie.
W niektórych przypadkach problemem nie jest nawet to, że lokalne władze nie potrafią zapewnić bezpieczeństwa aktywistom środowiskowym, ale że one same stanowią dla nich zagrożenie.
Na przykład w 2023 roku w Panamie policja zastrzeliła cztery osoby w trakcie ogromnych protestów przeciwko podpisaniu przez tamtejszy rząd umowy, zezwalającej kanadyjskiej korporacji First Quantum na wydobycie miedzi w największej w regionie kopalni odkrywkowej. Z kolei w 2019 roku przez Meksyk przetoczyły się demonstracje po tym, jak zabity został Samir Flores Soberanes, aktywnie sprzeciwiający się budowie dwóch elektrowni cieplnych oraz gazociągu w środkowej części kraju. Choć oficjalnie winą za tę śmierć obarczono ugrupowania kryminalne, według manifestantów to właśnie krajowe władze wydały wyrok na niewygodnego działacza.
Aktywny współudział rządu lub legalnych biznesów w sprawach zabójstw obrońców środowiskowych w Ameryce Łacińskiej trudno udowodnić – czasami jednak się to udaje. Tak było np. w przypadku śmierci Berty Caceres, protestującej przeciwko budowie tamy na rzece Gualcarque w zachodnim Hondurasie, finansowanej m.in. przez holenderskie FMO i fiński FinnFund. Caceres została zamordowana w 2016 roku we własnym domu, a w toku śledztwa wyszło na jaw, że za zlecenie zabójstwa odpowiedzialny był szef honduraskiej firmy DESA.
Tamten przypadek to jednak raczej wyjątek niż reguła.
Wielkie firmy zazwyczaj nie sięgają po tak drastyczne środki – bo nie muszą tego robić. Wielu obrońców środowiskowych wywodzi się z rdzennych społeczności, biednych i pozbawionych łatwej komunikacji z centrami władzy.
Często wystarczy oskarżyć ich o wyssane z palca przewinienia, zakopać pod stertą pozwów lub oskarżyć o bycie „przeciwko rozwojowi”. W końcu komu złożą skargę, jeśli do najbliższego miasta ma 8 godzin w jedną stronę?
„Wielkie firmy dzielą społeczność” – tłumaczy Pensa. „Na terenach przez nie zamieszkiwanych brakuje podstawowych usług, a korporacje mają pieniądze. Przychodzą więc i mówią: jeśli będziemy mogli tu zainwestować, zbudujemy szpital, podłączymy internet. Wiele osób, które żyją w ekstremalnej biedzie i są zmęczeni ciągłą walką, daje się przekonać korzyściom płynącym z wpuszczenia wielkich firm. A ci, którzy się sprzeciwiają, są atakowani przez biznesmenów i rząd jako ludzie stojący na drodze ekonomicznego rozwoju”.
Aktywistka działająca w tym regionie – woli nie podawać imienia, obawiając się pozwu ze strony „Big Oil” – pokazuje mi przykład tego, jak wielkie firmy próbują wpłynąć na działania lokalnych społeczności. W latach 1964-1992 spółka Texaco, wykupiona później przez amerykańskiego giganta paliwowego Chevron, skaziła gigantyczne połacie lasu deszczowego w Ekwadorze. Na przestrzeni niecałych 30 lat wylała tam około 70 miliardów litrów zanieczyszczonej w trakcie wydobywania ropy naftowej wody. Chevron-Texaco przeprowadził pod koniec ubiegłego wieku akcję mającą oczyścić te tereny z chemikaliów. Jednak według mieszkańców była ona całkowicie nieadekwatna do rozmiarów zniszczeń. Rdzenna ludność pozwała firmę i początkowo przyznano jej odszkodowanie na sumę 8,5 miliarda dolarów, zanim pozew został oddalony za sprawą nieprawidłowości w zdobywaniu dowodów.
Chevron po dziś dzień rozprowadza w tamtym regionie Ekwadorze własne broszury.
Pośród artykułów o kandydatach na prezydenta, o odkryciu nowego rodzaju orchidei czy o wynikach spisu ludności obywatele znajdą tam także informacje o tym, jak rdzenni mieszkańcy domagają się inwestycji w odwierty ropy, jakim marnotrawstwem publicznych funduszy jest kampania domagająca się odszkodowań od Chevrona i wielokrotne przypomnienia, że sprawę należy uznać za zakończoną. O dziesiątkach miliardów litrów zanieczyszczonej wody nie ma ani słowa.
Temat represji wobec obrońców środowiskowych jest w Ameryce Łacińskiej nierozerwalnie powiązany z kwestią dyskryminacji rdzennych narodów. W tym regionie świata autochtoni składają się na nieco ponad 8 proc. całkowitej populacji. Jednak przemoc dotyka ich w zdecydowanie większym stopniu – według raportu Global Witness
byli oni ofiarami około połowy wszystkich zabójstw wymierzonych w aktywistów na rzecz przyrody.
„Nie chodzi wyłącznie o przynależność etniczną czy poczucie wspólnoty” – tłumaczy Moncada. „Połączenie z naturą u rdzennych ludów to nie kwestia religii czy duchowości, to kwestia przetrwania. Wiele społeczności tubylczych w tych krajach, opartych na rolnictwie czy rybołówstwie, broni tych miejsc, bo polegają na tej samowystarczalnej gospodarce zbudowanej w oparciu o ekosystem”.
Jednocześnie dekady systemowej dyskryminacji czynią rdzenne narody znacznie bardziej podatnymi na ataki.
„Mamy oczywiście tradycyjne mechanizmy jak sądy czy policja. W Peru istnieją również specjalne zabezpieczenia dla osób walczących o prawa człowieka, dzięki którym można zgłaszać ataki bezpośrednio do ministra sprawiedliwości. Rząd nadzoruje firmy, sprawdza, czy nie doszło do złamania przepisów środowiskowych” – wylicza Isaac Pensa. "Te instytucje nie mają jednak środków. Budżety są bardzo małe. Poza tym rdzenne społeczności są ulokowane daleko od miast.
Wiele czasu zajmuje, zanim rząd dowie się o jakichkolwiek nadużyciach".
Także Somos Defensores ostro krytykuje działanie wymiaru sprawiedliwości w swoim kraju. „W Kolumbii poziom bezkarności w przypadkach ataków na działaczy na rzecz praw człowieka, w tym środowiskowych, pomiędzy 2016 a 2024 rokiem to prawie 90%. W 1322 sprawach zabójstw obrońców, jakie odnotowaliśmy w tym okresie, wydano jedynie 267 wyroków skazujących, przez co te akty przemocy się powtarzają. Cały kolumbijski system sprawiedliwości jest nieefektywny”.
Dlatego też niektóre tubylcze grupy, zamiast pokładać wiarę w państwowych instytucjach, stawiają na samowystarczalność. „Rdzenne społeczności mają własne, tradycyjne mechanizmy ochrony” – wyjaśnia Pensa. „Na przykład w Peru naród Shipibo ma własne metody na bronienie się przed atakami – rdzenną straż, zazwyczaj bardziej skuteczną niż rząd. Jeśli napotykają na swoim terenie na przykład nielegalne operacje górnicze, łapią odpowiedzialnych za nie ludzi i niszczą ich narzędzia. Bywa nawet tak, że ci, którzy bezprawnie wydobywali surowce i zostali zatrzymani przez rdzennych strażników, podają ich potem do sądu”.
Falę przemocy wobec działaczy na rzecz ochrony przyrody miało w teorii zahamować porozumienie z Escazú. Międzynarodowa umowa, która weszła w życie w 2021 roku, jest pierwszym tego typu dokumentem na świecie. Zawiera zapisy mające gwarantować bezpieczeństwo oraz ochronę prawną obrońców środowiskowych we wszystkich krajach-sygnatariuszach. Ma również zapewnić dostęp do informacji na temat środowiska oraz procesów decyzyjnych w sprawach z nim związanych. Porozumienie nie zostało jednak ratyfikowane we wszystkich państwach, które je podpisały – np. w Kolumbii uprawomocniono je dopiero we wrześniu ubiegłego roku, a w Brazylii czy Peru nie zrobiono tego wcale. Ponadto Honduras, jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie dla obrońców środowiskowych, nie jest nawet sygnatariuszem.
Czy umowa z Escazú rzeczywiście przynosi efekty? Przykład Meksyku sugeruje, że tak. W 2021 roku, kiedy ją ratyfikowano, zginęło tam 54 działaczy. Rok później morderstw było 31, a w 2023 roku – 18. Trzeba jednak zauważyć, że równie dobrze ta tendencja może mieć związek z generalnym spadkiem zabójstw w tym samym okresie.
W trakcie pracy nad tym materiałem Peru wprowadziło w życie nowe prawo, które zabrania organizacjom pozarządowym działań prawnych przeciwko państwu. Jeśli więc stowarzyszenie takie jak Instituto de Defensa Legal chciałoby pozwać instytucje rządowe za represje wobec rdzennych społeczności w międzynarodowym sądzie, będzie im za to grozić ponad 500 tysięcy dolarów grzywny. „To kolejny element z coraz bardziej niepokojącego schematu autorytarnych rozwiązań, promowanych przez sektory, które chciałyby osłabić demokrację i rządy prawa, przeciwko czemu – jako organizacja społeczeństwa obywatelskiego – ogłaszamy, że nie będziemy milczeć” – czytamy w oświadczeniu IDL.
To jedno prawo wydaje się jednak iść wbrew generalnemu trendowi. Porozumienie z Escazú czy powołanie w 2022 roku Specjalnego Sprawozdawcy ONZ do spraw Obrońców Środowiskowych wskazuje, że problem przemocy wobec działaczy na rzecz przyrody zaczyna być traktowany jako kryzys wymagający rozwiązań na międzynarodowym szczeblu.
Z powagą powinny go traktować również kraje Europy czy Ameryki Północnej. Bo choć zabójstwa aktywistów zdarzają się niemal wyłącznie w państwach Globalnego Południa, Globalnej Północy także powinno zależeć na ich powstrzymaniu. Nawet nie z etycznych pobudek, choć oczywiście piętno kolonializmu odciśnięte na Iberoameryce oraz zniszczenia tamtejszych ekosystemów w imieniu interesów zachodnich spółek bezpośrednio przyczyniają się do tej fali przemocy, szczególnie wymierzonej w przedstawicieli rdzennych narodów.
Przede wszystkim jednak dlatego, że Ameryka Łacińska to obszar o niespotykanej bioróżnorodności.
I miejsce występowania jednych z największych na planecie „zlewów węgla”
– miejsc zdolnych do pochłaniania ogromnych ilości dwutlenku węgla i przez to ograniczania zmian klimatu. Amazonia, Patagonia czy meksykańskie i panamskie lasy to kluczowa broń w przeciwdziałaniu kryzysowi klimatycznemu. Obrońcy środowiskowi poprzez starania o zachowanie naturalnych biosystemów angażują się, często nieświadomie, w walkę na globalną skalę.
„Ci ludzie, którzy chronią ostatnie miejsca pochłaniające dwutlenek węgla, przyczyniają się do ograniczenia skutków zmian klimatu na całym świecie. Walczą o dżunglę w Meksyku i tym samym pomagają Wam, w Polsce” – podsumowuje Alicia Moncada. „To lekcja, którą powinniśmy wyciągnąć z kryzysu klimatycznego: ta ponura sytuacja pokazuje dobitnie, że naprawdę wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni”.
Na zdjęciu głównym – protest aktywistów i przedstawicieli rdzennych społeczności Ameryki Łacińskiej nad jeziorem Nichupte w meksykańskim kurorcie Cancun, 11 grudnia 2016 roku. Aktywistka trzyma plakat z napisem „Chrońmy lasy namorzynowe”, czyli roślinność na przybrzeżnych płyciznach morskich. Fot. Elizabeth Ruiz / AFP
Magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej, Balkan Insight czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także rozwojem i ewolucją skrajnie prawicowych ruchów i ideologii.
Magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej, Balkan Insight czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także rozwojem i ewolucją skrajnie prawicowych ruchów i ideologii.
Komentarze