0:000:00

0:00

Grzegorz Lorek - nauczyciel z 25 letnim stażem - uczy biologii w I Liceum Ogólnokształcącym w Lesznie. Kiedyś pracował w Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej i (likwidowanych dziś) gimnazjach. Nauczyciel roku 2002, w 2015 r. został odznaczony przez MEN honorowym tytułem "Profesora Oświaty".

OKO.press: "Mniej pracują, a chcą więcej zarabiać" - mówił premier Mateusz Morawiecki o nauczycielach walczących o wyższe płace. Tak to właśnie wygląda?

Lorek: Najlepiej będzie, jak podam własny przykład. Budzik dzwoni o 4:45. Otwieram komputer i przez pół godziny odpowiadam na maile. Później: śniadanie z synem i żoną (także nauczycielką). Od 6:00 znów siedzę przy klawiaturze.

7:00 rano to sygnał, by zapakować trzy torby na rower i popędzić do liceum. Trasa zajmuje mi osiem minut. Przez kolejnych dwadzieścia kseruję materiały potrzebne na zajęcia. Od 7:30 siedzę już w klasie. Często uczniowie przychodzą ze swoimi sprawami, a jeśli nie - przygotowuję się do zajęć.

O 8:00 zaczynam lekcje i prowadzę je ciągiem aż do 15:10. Przerwy są dla uczniów. Nauczyciele są do ich dyspozycji. W międzyczasie piję sok pomidorowy i jem jabłko - na więcej nie ma czasu.

W drodze do domu zabieram obiad dla mnie i żony. Nie mamy kiedy gotować: żona ma wychowawstwo, ja prowadzę osiem grup szkolnych. Do wieczora (19:00) spędzamy czas na sprawdzaniu prac domowych i przygotowywaniu materiałów. A do tego, żeby dorobić, prowadzimy nauczanie dodatkowe (tzw. korepetycje). Dzień kończymy wspólnie - o 22:00.

Obliczyłem, że mój tydzień to nawet 76 godzin pracy.

OKO.press: I po 25 latach w takim rytmie nie kończy się panu cierpliwość?

Lorek: Kocham to, co robię, ale smuci mnie, że muszę wkładać masę energii w to, żeby się nie wypalić. W dobrym miesiącu, gdy nie choruję, zarabiam 3 tys. zł na rękę. Moja żona podobnie. I można to uznać za odpowiednik wynagrodzenia "generalskiego" w naszym zawodzie. Oczywiście, ani ona, ani ja nie chodzimy głodni, ale coraz częściej wnikliwie analizujemy wydatki.

I wychodzi na to, że nie stać mnie na rozwój. W tym roku pierwszy raz wyjazd na Kongres Biologów Polskich zablokowało mi wpisowe. Nie mam 400 zł, które lekką ręką mogę wyłożyć na inwestycję w siebie i uczniów.

Przeczytaj także:

Koledzy i koleżanki, którzy zarabiają jeszcze mniej, widzą, że pieniądze, które dostają po prostu przestają im starczać na życie. Weryfikacja nie następuje przy zakupie luksusowych dóbr, ale przy płaceniu rachunków na stacji benzynowej, w supermarkecie czy księgarni. Młodzi dostają 1820 zł na rękę. Za to muszą m.in. wynająć mieszkanie i kupić jedzenie. Jak mają marzyć o rozwoju zawodowym czy rodzinie, kiedy ledwo są w stanie przeżyć od pierwszego do pierwszego?

OKO.press: I wtedy odchodzą?

Lorek: Młodzi tak, bo szybko odbierają sygnały płynące z góry: "w szkołę i nauczycieli nie warto inwestować". Widzą też, co lata ciężkiej niedocenianej pracy robią z człowiekiem i poczuciem misji. To się odbija na ich zdrowiu psychicznym, a w rezultacie na kontakcie z uczniem.

Nawet ja - szkolny entuzjasta - nie mam czasu na ulubioną pracę dydaktyczną. Zamiast dorabiać po godzinach, wolałbym skupić się na przygotowaniu zestawu ćwiczeń, dotyczących najnowszych publikacji w światowych tytułach. Nie mogę, muszę zacisnąć zęby i robić swoje. A nawet gdybym próbował, to musiałbym do tego dokładać. W budżecie szkoły na pomoce dydaktyczne figuruje znaczące zero.

I w ten sposób świat - nam i młodym - ucieka. Gdy naukowcy za granicą rozgryzają z uczniami skomplikowane analizy DNA, ja muszę prosić Komitet Rodzicielski o 10 zł zapomogi, żeby móc pokazać młodzieży chlorofil.

Zresztą, bez finansowego wsparcia rodziców, w publicznej szkole nie byłoby wielu wartościowych inicjatyw.

OKO.press: Złe zarobki chyba nie tłumaczą jeszcze całego gniewu nauczycieli i nauczycielek.

Lorek: Od trzech lat atmosfera w pokojach nauczycielskich jest fatalna. Zaczęło się od reformy edukacji, która zniszczyła zgrane i kompetentne zespoły nauczycielskie. Na nie dyrektorzy pracowali latami. Dziś są w rozkładzie.

Oczywiście jakoś sobie radzimy, ale trudno powiedzieć o nas jak o "zespole". Gdy pracujesz w kilku miejscach, by uzupełnić godziny do pełnego etatu, to - powiedzmy sobie szczerze - nie pracujesz nigdzie. Szczególnie gdy jesteś nauczycielem, który powinien być przy uczniu.

Na ten chaos, nałożyły się pogarszające się warunki ekonomiczne i sygnały, które płyną z góry - od rządu. Jak je czytamy? Jesteście nieważni i tak zrobimy co chcemy.

OKO.press: Politycy wypominają wam, że strajk nauczycieli jest polityczny, postulaty - populistyczne, a dzieci i młodzież traktujecie jako żywą tarczę.

Lorek: Godzinę temu przyszli do mnie uczniowie zapytać, co mogą zrobić, żeby wesprzeć nas w proteście. Politycy nie doceniają ani nauczycieli, ani uczniów. Powiem więcej, gdyby nie było żadnych zajęć przez tydzień, to straty emocjonalne, które poniosą uczniowie, będą niczym przy tym, czego w ostatnich latach dokonali rządzący. To oni wywrócili edukację do góry nogami, a na dodatek na siłę wpychają się z polityką do szkół. Spustoszenie dzieje się codziennie.

Nie ma też mowy o szantażu. Gdyby moi uczniowie powiedzieli mi, że zachowuję się nie okej i mam godzinę na zmianę, pomyślałbym, że to niepoważne. Ale gdyby dali mi miesiąc na dialog uznałbym, że to jak najbardziej uczciwe.

Tak samo jest ze strajkiem. Wciąż jest czas, żeby posłuchać nauczycieli, zaufać im. Minister edukacji nazywa się nauczycielką, ale szkolne ławy opuściła 11 lat temu. Gdy minister zajmowała się polityką, ja przeprowadziłem 10 tys. zajęć. Nie trudno rozstrzygnąć, kto ma większe pojęcie o problemach polskiej szkoły.

OKO.press: W mediach pojawiły się informacje, że za każdy dzień strajku nauczyciele będą tracić pieniądze i to nie mało - 120 zł dziennie. Czy to nie demotywuje?

Lorek: Dziś przyszły oficjalne wyniki referendum w mojej szkole:

95 proc. kadry opowiedziało się "za"strajkiem.

Sam ustawiłem się w kolejce jako jeden z pierwszych. Nigdy nie widziałem takiej mobilizacji, a to nie jest mój pierwszy strajk w oświacie.

Paradoksalnie pomagają nam sami politycy: opinię publiczną wprowadzają w błąd, opowiadając o niestworzonych działaniach, które są wyrazem uznania dla pracy nauczycieli, a nas - obrażają. Co to za metoda dialogu? Rano sugerować, że jesteśmy darmozjadami, większość roku spędzamy na wakacjach, a jak chcemy więcej pieniędzy to przecież możemy się rozmnażać, a wieczorem - przepraszać, bo przecież "nie to miałem_miałam" na myśli. Szlag mnie trafia jak tego słucham.

OKO.press: Ale czy to pierwszy rząd, który was lekceważy?

Lorek: Od lat 14 października - Dzień Nauczyciela - tłumy notabli wygłaszają pompatyczne mowy o tym, że jesteśmy przyszłością narodu. Feta trwa dwie godziny, a potem faktycznie nikt o nas nie pamięta. Polska szkoła nigdy nie miała szczęścia do ministrów i polityków, ale tak źle jak dziś naprawdę jeszcze nie było.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze