Według premiera nauczyciele pracują mniej niż inni pracownicy, a zarabiać chcą więcej. W rzeczywistości pracują średnio osiem godzin dłużej niż ogólnie pracownicy w Polsce, a zarabiać chcą chociaż tyle, co średnia w "budżetówce". Nauczyciele oburzeni wypowiedzią premiera apelują, by zaostrzyć kurs i strajkować dłużej niż jeden dzień
Premier Mateusz Morawiecki dokonał niemożliwego: rozjuszył nauczycieli bardziej niż minister Anna Zalewska. 22 stycznia 2019 roku pierwszy raz zabrał głos w sprawie sporu o podwyżki w oświacie. W wywiadzie dla TVP 1 powtórzył znany mit o nauczycielach, którzy nie dość, że, zdaniem premiera, pracują mniej, to chcą zarabiać więcej niż inni. Równie dobrze mógł powiedzieć, że są leniuchami, nierobami czy wyjątkowo roszczeniową grupą zawodową.
Magdalena Kaszulanis z ZNP mówi OKO.press, że nauczyciele oburzeni wypowiedzią Mateusza Morawieckiego dzwonią i piszą do jego Kancelarii. "Zapraszają premiera do szkół i domów, by sam sprawdził, ile czasu faktycznie przeznaczają na pracę. Uważają, że skoro szef Rady Ministrów, powiela stereotypy na ich temat - i to w trakcie negocjacji płacowych - to może powinni zaostrzyć kurs.
Pojawiają się apele, by strajkować dłużej niż jeden dzień" - mówi Kaszulanis.
Nauczyciel ma troszeczkę więcej czasu wolnego w porównaniu do innych osób pracujących, ale nauczyciel chce więcej zarabiać
Praca nauczycieli to nie tylko obowiązkowe godziny dydaktyczne spędzane przy tablicy (tzw. pensum). Tych faktycznie jest niewiele: nauczycielskie pensum to 18 godzin lekcyjnych, czyli 13,5 godziny zegarowej. Z przeglądu Eurydice (Unijnej Sieci Informacji o Edukacji przy Komisji Europejskiej) z 2013 roku wynikało, że to jeden z najniższych wyników w Unii Europejskiej. Średnia dla krajów UE to 18-22 godziny zegarowe.
Ale pensum to zaledwie 1/3 realnego czasu pracy nauczycieli.
Według OECD polscy pedagodzy (badania z 2013 roku robione w gimnazjach) przy tablicy pracują średnio 18,6 godzin zegarowych w tygodniu. A to daje prawie 25 „lekcji” po 45 minut. Oznacza to też, że oprócz pensum średnio biorą 5,1 godzin zegarowych w ramach nadgodzin. Tym samym przekraczają pensum o blisko 40 proc. Do tego dochodzi 5,5 godz. tygodniowo pracy dodatkowej – czyli przygotowań do zajęć.
Największą wiedzę o pracy nauczycieli w Polsce dostarcza badanie Instytutu Spraw Publicznych – również z 2013 roku. Ankieta przeprowadzona wśród 7,5 tys. pracowników oświaty z 1300 polskich szkół pokazała, że nauczyciele w Polsce harują ponad ustawowe granice.
Średnia to 47 godzin zegarowych w tygodniu, czyli więcej niż przewiduje Karta Nauczyciela i kodeks pracy.
Aż 14 godzin poświęcają na przygotowanie do zajęć i sprawdzanie uczniowskich prac. Na wypełnianiu dokumentów – tzw. obowiązkach biurokratycznych – spędzają dodatkowe 3 godziny. A do tego: wycieczki i wyjścia dydaktyczne, spotkania z rodzicami i indywidualna praca z uczniami poza lekcjami.
Obraz pracy nauczyciela wyłaniający się z raportu ISP odpowiada doświadczeniom nauczycieli (czytaj więcej tutaj).
Dla porównania, według danych GUS średni czas pracy w Polsce w drugim kwartale 2018 r. wyniósł: 38,7 godzin, czyli ponad 8 godzin mniej niż nauczycielom. Według GUS najwięcej pracują przedsiębiorcy (osoby prowadzące własną działalność gospodarczą): średnio 41,3 godziny tygodniowo.
Ale nawet oni pracują mniej niż jeszcze rok temu. Za to z relacji nauczycieli (nieopisanych żadnymi badaniami) wynika, że po reformie minister Anny Zalewskiej pracują jeszcze więcej. Głównie dlatego, że wprowadziła ona dużo dodatkowej pracy biurokratycznej.
Premier mógł mieć na myśli jeszcze coś innego. Każda przerwa w pracy szkoły - dwumiesięczne wakacje, Boże Narodzenie, Wielkanoc itd. - oznacza wolne dla uczniów. A czy dla nauczycieli? Magdalena Kaszulanis z ZNP mówi OKO.press: "To wszystko stereotypy. W święta nauczyciele zabierają pracę do domu, a słoneczny lipiec i sierpień w dużej mierze spędzają w pustych szkolnych budynkach. W lipcu przychodzą do szkoły, bo trwa nowy nabór uczniów, a sierpień upływa na Radach Pedagogicznych i przygotowaniach do nowego roku szkolnego".
Premier uważa, że nauczyciele chcą zarabiać "więcej". To prawda, ale ich postulat - "1000 zł w górę" - to zaledwie próba dobicia do średniej w budżetówce. Dziś - jako grupa zawodowa - są na szarym końcu w rankingu płac w gospodarce narodowej. Gorzej płaci się tylko w:
Zgodnie z danymi GUS z 2017 roku w budżetówce zarabia się średnio 4 271,51 zł brutto, czyli nieco ponad 3 tys. zł na rękę. Te dane nie uwzględniają ani inflacji, ani struktury wynagrodzenia. 66 proc. pracowników sektora narodowego (w tym nauczyciele) zarabia poniżej średniej. Realne średnie wynagrodzenie wynosi 2,5 tys. zł na rękę.
GUS podaje, że średnie wynagrodzenie brutto dla nauczyciela to 4 259 zł. Ta kwota uwzględnia wszystkie możliwe dodatki zapisane w Karcie Nauczyciela. Jednak pensja zasadnicza („goła” – bez żadnych dodatków) jest znacząco niższa. Już po podwyżce z 2018 roku wynosi ona odpowiednio:
Stażyści zarabiają więc 57 proc. średniej w gospodarce narodowej, a ci na najwyższym stopniu nauczycielskiego awansu zawodowego – 74 proc. Z raportu OECD „Education at Glance” z 2017 roku (pisaliśmy o nim tutaj) wynika, że nauczyciele zarabiają 85 proc. tego, co inni polscy pracownicy z wyższym wykształceniem. To mniej niż średnia dla krajów OECD i średnia państw członkowskich UE.
Na konto stażysty co miesiąc wpływa 1751 zł netto, a nauczyciela na ostatnim stopniu awansu zawodowego po kilkunastoletnim stażu pracy – 2 377 zł netto.
Premier Mateusz Morawiecki dolał oliwy do ognia, ale minister Zalewska nie pozostała w tyle. 22 stycznia podczas kolejnych negocjacji ze związkami zawodowymi choć powtarzała, że liczy, że do 10 lutego uda się "spotkać w pół drogi", to mierzyła dużo poniżej oczekiwań wszystkich związków zawodowych.
Zalewska obiecała nauczycielom przyspieszenie już zaplanowanej podwyżki. Zgodnie z rządowym planem z września 2017 r., kolejne 5 proc. podwyżki rząd miał przyznać w styczniu 2019 r. Minister chce, by stało się to cztery miesiące wcześniej - we wrześniu 2019 r.
Szefowa MEN mówiła, że "w ten sposób we wrześniu nauczyciele dostaną 500 zł więcej". Ale 500 zł to nie jednorazowa podwyżka, tylko suma trzech transz 15 proc. podwyżki przyznanej pierwszy raz w kwietniu 2018 roku.
Na konferencji prasowej minister wprost przyznała, że rząd nie zabezpieczył dodatkowych pieniędzy na przesunięcie. "23 stycznia Senat nie złoży poprawek do budżetu przyjętego przez Sejm, ale widzimy możliwości tego budżetu. Znajdujemy pewne źródła” - tłumaczyła enigmatycznie Zalewska. Według minister o przesunięciach budżetowych trudno mówić, dopóki na papierze nie będzie ugody ze związkami.
Dodatkowo MEN zaproponował nauczycielom:
Szef nauczycielskiej "S" potwierdził wczoraj (22 stycznia) to, co mówił już w rozmowie z OKO.press: jeśli żądanie 15 proc. podwyżki od 1 lutego 2019 r. nie zostanie spełnione to
"Solidarność" zerwie rozmowy z rządem, a 15 kwietnia - w pierwszym dniu egzaminów ósmoklasisty, dojdzie do protestu.
Forum Związków Zawodowych i ZNP również nie przekonały propozycje MEN. Domagają się 1000 zł więcej do wynagrodzenia zasadniczego od stycznia 2019 r. i dalej przygotowują się do wejścia w spór zbiorowy z pracodawcami.
Kolejne spotkanie MEN ze związkami: 31 stycznia.
Edukacja
Mateusz Morawiecki
Anna Zalewska
Związek Nauczycielstwa Polskiego
Magdalena Kaszulanis
nauczyciele
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze