Rząd PiS posłusznie spełnia oczekiwania USA. Rezygnacja z podatku cyfrowego w Polsce ogłoszona przez wiceprezydenta USA to najbardziej poniżający, ale nie pierwszy taki przypadek. Wcześniej obecny rząd ustępował Amerykanom m.in. ws. listy leków refundowanych i regulacji Ubera. Stosunki Polski i Stanów przypominają feudalną relację wasala z suzerenem
Za rządów PiS Polska miała wstawać z kolan, a pomagać nam w tym miały Stany Zjednoczone. Partia Jarosława Kaczyńskiego w swojej polityce zagranicznej postawiła na bliski sojusz z USA, ignorując przy tym – a czasami nawet antagonizując – zachodnioeuropejskich sojuszników. Coraz bardziej staje się jasne, że polski rząd stał się zakładnikiem swojej polityki zagranicznej.
Historia interakcji między Polską a USA za rządów PiS i Trumpa wyraźnie pokazuje, że obecne stosunki polsko-amerykańskie przypominają nie sojusz równorzędnych partnerów, ale relację suzerena z wasalem, w których Polska jest tym drugim.
Niedawne ustępstwo ws. podatku cyfrowego nie było pierwszym i zapewne nie będzie ostatnim.
Machina propagandowa PiS nie ustaje w podkreślaniu, jak dobrze mają się obecnie relacje polsko-amerykańskie. Po czerwcowej wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie Mateusz Morawiecki napisał na Twitterze, że „stosunki polsko-amerykańskie są najlepsze w historii”.
W podobne tony uderzają media obozu władzy. Po pierwszej wizycie prezydenta Donalda Trumpa w Warszawie w 2017 roku tygodnik "W Sieci" wstawił na okładkę zdjęcie prezydenta USA razem z prezydentem Andrzejem Dudą i podpisał „Sojusz w obronie cywilizacji”.
„Między prezydentami Polski a USA dochodzi do spotkań co kilka miesięcy, a to potwierdza, że mamy intensywne relacje i stajemy się coraz ważniejszym partnerem dla USA, co nas bardzo cieszy” – tak z kolei mówił były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski o czerwcowej wizycie prezydenta Dudy w Waszyngtonie dla Niezależna.pl.
Nie jest oczywiście tak, że strona amerykańska nie daje polskiemu rządowi amunicji. Po tej samej wizycie sam prezydent Trump zaćwierkał, że „związki amerykańsko-polskie są na najwyższym poziomie”.
O tym, że „sojusz USA i Polski jest silniejszy niż kiedykolwiek” mówił Mike Pence na wspólnej konferencji z Andrzejem Dudą, gdy zastępował Trumpa podczas wizyty z okazji 80. rocznicy rozpoczęcia II wojny światowej.
Jednak podczas tej samej wizyty, Pence dwukrotnie – podczas wspomnianej konferencji z prezydentem Dudą oraz podczas konferencji z premierem Mateuszem Morawieckim – podziękował rządowi polskiemu za zrezygnowanie z wprowadzenia podatku cyfrowego.
Stało się to podczas wizyty, w której Polska i USA podpisały deklarację w sprawie bezpieczeństwa sieci 5G – deklarację, na której zależało Stanom, ponieważ jej rzeczywistym celem jest chińska firma Huawei.
Słowa Pence'a o podatkach przeczą hurraoptymistycznej linii propagandy PiS, bo wyglądało to tak, jakby amerykański wiceprezydent ogłaszał w naszym kraju polską politykę podatkową. Świetnie pisał o tym w OKO.press Adam Traczyk.
Choć z pewnością najbardziej poniżający, nie był to jednak pierwszy przypadek za rządów PiS, gdy USA w obronie interesów amerykańskich firm domagają się zmiany polskiej polityki wewnętrznej.
W listopadzie 2018 roku do mediów trafił list ambasadorki USA Georgette Mosbacher do Mateusza Morawieckiego, w którym amerykańska dyplomatka wyrażała „głębokie zaniepokojenie niedawnymi zarzutami, jakie stawiają członkowie polskiego rządu wobec dziennikarzy oraz zarządu TVN i Discovery”, ówczesnego właściciela TVN. Chodziło o słowa Joachima Brudzińskiego insynuującego na Twitterze, że słynny materiał „Superwizjera” TVN na temat neonazistów świętujących urodziny Hitlera był ustawiony.
„Mam nadzieję, że członkowie pańskiego rządu przestaną atakować, nie wspominając o ściganiu, niezależnych dziennikarzy, którzy wyrażają publiczne interesy i wzmacniają nasze społeczeństwa” – zakończyła list Mosbacher.
O ile w tym przypadku interesy amerykańskiej firmy – Discovery – i polskiej demokracji się zbiegały, o tyle w dwóch kolejnych przypadkach (o których wiemy) już nie.
Na początku stycznia 2019 wyciekł drugi list amerykańskiej ambasadorki. Tym razem w korespondencji z listopada 2018 roku Mosbacher interweniowała u ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego w sprawie listy leków refundowanych. Produkowany przez Roche, spółkę-córkę amerykańskiego koncernu farmaceutycznego Genentech, lek Tecentriq nie trafił na tę listę. Powodem tej decyzji miało być niedoszacowanie kosztów przez producenta i – z perspektywy interesów polskiego budżetu – nie zaproponował wystarczająco dużego rabatu.
Na opublikowanej w grudniu liście lek już się znalazł. Chodziło o sumy idące w miliony złotych. Warto wspomnieć, że miało to miejsce po deklaracjach Donalda Trumpa, który obiecywał, że zmusi inne państwa, by płaciły więcej za leki produkowane przez amerykańskie firmy.
Kilka dni później wyciekł kolejny list tym razem w sprawie Ubera. O negatywnym wpływie tej firmy na lokalne rynki pracy napisano wiele, także w OKO.press. ale niech wystarczy to, że firma unika płacenia podatków w Polsce, strukturalnie zachęca do obchodzenia polskich regulacji prawnych, stosuje dumping cenowy przerzucając koszty na kierowców i w zasadzie jest niemożliwa do ucywilizowania, bo jej model biznesowy polega na tym, że zacznie generować zyski dopiero wtedy, gdy zniszczy i zmonopolizuje lokalny rynek, a następnie ostro podniesie ceny przewozów.
Rząd PiS planował wprowadzenie prawa, które zdecydowanie utrudniałoby działanie Ubera w Polsce. W październiku 2018 roku jednak Georgette Mosbacher wystosowała list do ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka żądając, jak podawał „Fakt”, wycofania się z projektu i grożąc zamrożeniem inwestycji amerykańskich w Polsce. Anonimowy rozmówca faktu przyznał, że Mosbacher „potraktowała nas jak republikę bananową”, ale rząd PiS się ugiął.
A skoro już jesteśmy przy zamrażanych inwestycjach... 5 września 2019 okazało się, że jednak do zamrożenia niektórych inwestycji dojdzie. Konkretnie chodzi o warte ponad 130 milionów projekty, które miały powstać w ramach Europejskiej Inicjatywy Odstraszania. Wśród nich miały być między innymi skład amunicji, koszary oraz skład paliwa lotniczego na lotnisku w Powidzu. Zamrożenie tych inwestycji wynika z decyzji samego Trumpa o wykorzystaniu na budowę muru na granicy z Meksykiem 3,6 miliardów dolarów z budżetu Pentagonu przeznaczonych pierwotnie na inne projekty.
Polska, po Niemczech, Japonii i Wielkiej Brytanii, jest czwartym krajem pod względem liczby zamrożonych inwestycji oraz ich wartości. (Warto tu przypomnieć, że Trump się na to zdecydował po tym, jak Kongres wielokrotnie odmawiał mu środków na to przedsięwzięcie – nawet wtedy, gdy obie izby kontrolowała jego własna partia – bo z perspektywy zabezpieczenia południowej granicy czy ograniczenia imigracji, pomysłów kontrowersyjnych samych w sobie, to wyrzucanie pieniędzy w błoto).
Ogólnie rzecz biorąc, w kwestii polityki bezpieczeństwa sukcesy rządu PiS są umiarkowane. W obecnej sytuacji geopolitycznej – odradzającego się rosyjskiego imperializmu oraz wewnętrznego kryzysu Unii Europejskiej – trudno przecenić wagę obecności wojsk NATO na terytorium Polski. Trudno również przecenić wagę sojuszu z USA dla polskiego bezpieczeństwa narodowego.
Wizyta Donalda Trumpa w Polsce z okazji 80. rocznicy rozpoczęcia II wojny światowej miała być potwierdzeniem skuteczności dyplomacji PiS i pomysłu partii rządzącej na politykę międzynarodową. Spekulowano, że w jej trakcie padną konkrety dotyczące obecności amerykańskich wojsk w Polsce. Nic jednak takiego się nie stało.
Ustalenia i rozmowy wciąż się toczą,mimo że to polska strona ma pokryć koszta funkcjonowania amerykańskiej bazy.
Trwają też negocjacje w sprawie zakupu nowoczesnych samolotów F-35 dla polskiego lotnictwa, jednak i tu jest wiele znaków zapytania. Modernizacja polskiej armii jest konieczna, ale wszystko wskazuje na to, że zakup odbędzie się bez transferu technologii. Michał Dworczyk, szef kancelarii premiera i były wiceminister obrony tłumaczył, że na tym etapie rozmów jest już na to za późno, ale Belgia wynegocjowała transfer w takim samym momencie rozmów. Polskie siły zbrojne nie będą mogły również wykorzystać w pełni możliwości technologicznych F-35 ponieważ Polska zwyczajnie nie dysponuje odpowiednią infrastrukturą.
Najpewniej też Polska za samoloty – z transferem technologii czy bez – zapłaci więcej niż zachodnioeuropejscy sojusznicy USA.
Wynegocjowanie uczestnictwa w programie F-35, czyli dostęp do technologii umożliwiających pełne wykorzystanie potencjału nowych samolotów, wymagałoby czasu i wysiłku. Podobnie sprawa ma się z obecnością wojsk amerykańskich. Wiele jednak wskazuje na to, że negocjacje zostały podporządkowane polskiemu kalendarzowi wyborczemu, co amerykanie pod biznesowo nastawionego do polityki zagranicznej Trumpa wykorzystują.
Kolejnym polem, na którym spodziewano się przełomu jest kwestia wiz dla Polaków podróżujących do Stanów Zjednoczonych – w końcu, po trzydziestu latach starań kolejnych ekip rządzących, PiS osiągnął wymarzony przez Polaków cel. Sama Georgette Mosbacher powtarzała wielokrotnie, że dopilnuje zniesienia wiz. Pojawiały się nawet konkretne daty: koniec 2019 roku dla formalności, a pierwsze podróże Polaków bez wiz miałyby się odbyć w lecie 2020 roku. Mike Pence podczas wizyty ogłosił jedynie, że już niedługo Polska zostanie rekomendowana do programu bezwizowego – oczywiście pod warunkiem, że spełni ustawowe kryteria – co część mediów w naszym kraju podchwyciła i entuzjastycznie komentowała.
Problem polega na tym, że jest to zwykłe mamienie, mówienie o konkretnych datach zniesienia wiz to obiecywanie Niderlandów.
Warunkiem przystąpienia do programu ruchu bezwizowego jest spadek decyzji odmownych o przyznaniu wiz poniżej 3 procent wszystkich decyzji. Polska już ten poziom osiągnęła i może zostać nominowana do programu, ale nie jest to zasługa ani Donalda Trumpa i jego administracji, ani rządu PiS, tylko – jeśli kogokolwiek – nacisków ze strony amerykańskiego lobby turystycznego.
Jednak nominacja to tylko pierwszy krok, ponieważ decyzję o zniesieniu wiz dla Polaków zatwierdzić musi jeszcze amerykański Senat. Prezydent USA formalnie nie ma żadnego udziału w tej decyzji – jedyne co może to zabiegać. Pytanie, czy Donald Trump na rok przed wyborami będzie chciał marnować swój kapitał polityczny na tego typu kwestie jest oczywiste, a nasuwające się odpowiedzi – po odwołaniu wizyty w Warszawie i zamrożenie inwestycji obronnych w naszym kraju oraz przy braku konkretów w sprawie F-35 czy amerykańskich baz – są raczej negatywne.
Bardziej prawdopodobne jest to, że sprawa wiz, w którą rząd PiS zainwestował wizerunkowo bardzo dużo i wobec której oczekiwania umiejętnie podkręca ambasadorka Mosbacher, będzie wykorzystywana jako element nacisku na polskie władze.
W relacjach z USA rząd prawa i sprawiedliwości też sam się podkłada i bezmyślnymi działaniami podminowując swoją pozycję. Słynna ustawa o IPN z 2018 roku, która miała umożliwiać ściganie osób przypisujących „narodowi polskiemu” odpowiedzialność za zbrodnie, okazała dyplomatyczną katastrofą.
W USA odebrano tę ustawę jako próbę cenzurowania pamięci osób, które przeżyły Holocaust i określono ją mianem Holocaust law. Amerykańskie władze usiłowały skomunikować się w tej sprawie z polskimi. Ówczesny szef odpowiedzialnego za dyplomację Departamentu Stanu Rex Tilerson usiłował nawet osobiście porozmawiać o tym z Andrzejem Dudą, ale polski prezydent miał nie odebrać od Tilersona telefonu. Rzekomym powodem była jego zbyt niska ranga.
Po przegłosowaniu ustawy i wejściu w życie do mediów wyciekła informacja, że Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki stali się niemile widzianymi gośćmi w Białym Domu. Amerykanie mieli też grozić, że w razie faktycznego ścigania z paragrafów ustawy o IPN, wstrzymane zostanie finansowanie wspólnych projektów wojskowych.
Kryzys na linii Warszawa-Waszyngton zażegnano dopiero, gdy w stolicy Polski zorganizowano szczyt dotyczący bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie, de facto wymierzony w Iran.
Sam szczyt okazał się dla Polski problemem. Europejscy przywódcy zbojkotowali go, wysłany przez Stany Mike Pence wykorzystał go jako okazję do ostrej krytyki europejskich partnerów.
A to wszystko w momencie napiętych stosunków transatlantyckich, także z powodu złamania przez Trumpa tak zwanej umowy nuklearnej z Iranem, której sygnatariuszami poza USA i Iranem były również państwa europejskie i Rosja.
Izolując się od zachodnioeuropejskich sojuszników, pisowski rząd postawił wszystko na sojusz z USA i znalazł się na łasce prezydenta Trumpa. A jak wiadomo, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Łechtaniem ego amerykańskiego prezydenta udało się uzyskać obietnice dotyczące zwiększonej obecności wojsk amerykańskich w Polsce oraz przelot F-35 nad Białym Domem z okazji wizyty Andrzeja Dudy w Waszyngtonie. Gdy przychodzi do negocjacji warunków, na jakich składane przez Trumpa obietnice mają być realizowane, obecnej ekipie władzy nie idzie już tak dobrze i może nas to słono kosztować.
Podejście Trumpa do polityki zagranicznej jest bowiem mocno biznesowe: wyrwać co się da, dając w zamian jak najmniej. Wizyta Pence'a z okazji 80. rocznicy rozpoczęcia II wojny światowej dała przedsmak, jak relacje Polska-USA mogą wyglądać w przyszłości.
W piątek 7 września na Twitterze niemiecki dyplomata i profesor na renomowanej uczelni Hertie School of Governance w Berlinie Wolfgang Ischinger zasugerował, że Polskę mocniejsze więzy niż ze Stanami Zjednoczonymi powinny łączyć z Niemcami, znaczącym sąsiadem i partnerem. „Naszym obowiązkiem powinno być zmniejszenie uzależnienia Polski od USA” napisał Ischinger.
„Chcę powiedzieć jasno, że nic i nikt, nawet znaczący sąsiad/partner, nie może poróżnić USA i Polski w naszym silnym zaangażowaniu na rzecz naszego sojuszu” – odpowiedziała Mosbacher.
Chciałoby się odrzec, że amerykańskiej ambasadorce łatwo takie rzeczy mówić, skoro ten sojusz jest obecnie tak nierówny.
Doktor nauk o polityce, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich, absolwent nowojorskiej New School for Social Research i Central European University (gdy uczelnia jeszcze mieściła się w Budapeszcie).
Doktor nauk o polityce, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich, absolwent nowojorskiej New School for Social Research i Central European University (gdy uczelnia jeszcze mieściła się w Budapeszcie).
Komentarze